Przejdź do głównej zawartości

White Hot Rozdział 9, część 2 (całość)

Zapraszamy do lektury kolejnego fragmentu rozdziału dziewiątego. Całość powinna być dostępna jeszcze przed wieczorem.
[Aktualizacja] I to już ostatni w tym rozdziale kawałek tekstu. A że dzieje się w nim sporo, mamy nadzieję, że dostarczy Wam sporo czytelniczej przyjemności.

Zapraszamy do lektury!;-)


-Musisz być taki ostentacyjny? -zapytałam z wyrzutem.
-Ostrzegałem cię - odrzekł zimnym głosem. Myślami był gdzie indziej i nie patrzył na mnie. -Chciałaś zwrócić jego uwagę. 
Odwróciłam się od niego i popatrzyłam na ogród poniżej. Nikt nie powinien posiadać ogrodu, kwitnącego zimą, ale Baranovskiemu jakoś się to udało.  Krzewy z żółtymi kwiatami ciągnęły się wzdłuż ogrodowych ścieżek; wysokie iglice nieznanych mi roślin z białymi, trójkątnymi pąkami kiwały się lekko na wietrze; i róże, mnóstwo róż w każdym odcieniu od bieli po bordo wypełniało klomby. Pomiędzy nimi małe altany oferowały miejsca do odpoczynku i zachęcały do podziwiania widoku. Jasne, brezentowe baldachimy, trójkątne i naciągnięte niczym żagle jakiegoś galeonu osłaniały część ścieżek wokół altan. Spojrzałam wzdłuż budynku i zauważyłam, że ściany wyginały się w łuk przylegając na całej długości do krawędzi ogrodu. 
Rogan nie odzywał się. Dobra. Możemy tu po prostu stać i milczeć. 
Powiew zimnego wiatru sprawił, że zadrżałam. Otuliłam się rękami. Suknie wieczorowe nie były zaprojektowane do dramatycznych ucieczek przez balkony w ciemne, zimowe noce. 
Rogan zdjął swoją marynarkę i nałożył ją na moje ramiona. 
Strząsnęłam ją. -Nie. 
-Nevada, zamarzasz. 
-Nic mi nie jest. 
-To tylko cholerna marynarka - warknął. 
Rzuciłam mu krótkie spojrzenie. -Gdzie jest haczyk?
-Co? -irytacja zawibrowała w jego głosie. 
-Gdzie jest haczyk z tą marynarką? Ile i co będzie mnie to kosztować? Za każdym razem, kiedy „troszczysz się o mnie”,  kawałek po kawałku pozbawiasz mnie niezależności, zatem wolałabym znać cenę tego szarmanckiego gestu z góry. 
Zaklął. 
-Barwne, ale niezbyt pomocne. -Zaszczękałam zębami. Zacisnęłam je mocno i wtedy zaczęły mi drżeć kolana. Świetnie. 
-Weź marynarkę. 
-Nie. 
Spojrzeliśmy na siebie. To dobrze, że spojrzenia nie były szpadami, bo zaraz doszłoby do pojedynku na środku tarasu. 
-Możesz już wrócić do środka - poradziłam mu. -Jestem pewna, że zaraz się pojawi, by przekonać się, dlaczego zostawiłeś mnie. 
-Odejdę, kiedy będzie mi to pasowało i kiedy będę na to gotowy. 
Sądząc po jego zaciśniętych szczękach, nie zamierzał się stąd ruszyć choć na krok. A był dla mnie za duży, żebym zdołała zrzucić go z tarasu w klomby róż poniżej. Chociaż kusiło mnie, by spróbować. 
-Wiem o Castrze. -Zobaczmy, jak na to zareaguje. 
Nie zareagował. -Jak?
-Augustine rozpoznał twoich ludzi podczas jednej z wymian, które ochraniali. 
-Aha -skrzywił się. -Augustine zaczął interesować się moimi poczynaniami po aferze z Piercem. Zainwestowałem w psy tropiące, zakładając taką możliwość. On potrafi zmieniać swój wygląd, ale nie może zmienić swojego zapachu. Wygląda jednak na to, że zdecydowałem się na to zbyt późno. 
-Jakie interesy ochraniałeś? Kim są twoi klienci? Handlarze narkotyków? Mordercy?
-Mordercy, tak. Ale tylko, jeżeli są powiązani z Domem. Nigdy nie ochraniałem żadnych transakcji narkotykowych. Znam świat podziemny, a on zna moich ludzi. Mijamy się na ulicach, jak dwoje nieznajomych, którzy są siebie świadomi, ale nie decydują się na interakcję. I to mi odpowiada. 
Prawda. -Dlaczego to robisz?
-Informacje -odpowiedział rzeczowym tonem. -Egzystuję poza towarzystwem Pierwszych z własnego wyboru, ale wiem o nich więcej, niż ktokolwiek inny. Ta wiedza daje mi władzę, której używam, kiedy to konieczne. 
Kolejny zimny powiew wiatru uderzył we mnie. Jeżeli Baranovsky nie pojawi się w ciągu następnych dwóch minut, zamarznę tu na amen. 
Rogan zapatrzył się na ogród. Brezentowa osłona podniosła się po naszej lewej stronie i załomotała na wietrze, dając nam ochronę przed chłodem nocy. Jakby w odpowiedzi na ten ruch- w oknie na trzecim piętrzę po drugiej stronie ogrodu, jakieś 450 metrów od nas- przesunął się cień. Wzrok Rogana omiótł okna. Też to zauważył. Byliśmy obserwowani, prawdodpobnie przez kogoś z karabinem snajperskim. 
-O tym właśnie mówię. Odmówiłam przyjęcia twojej marynarki, tak więc uparłeś się, żeby nie dać mi spokoju. Masz w głębokim poważaniu wszelkie moje życzenia. 
-Chcesz się przeziębić? - spojrzał na mnie.
-Tak. -I zabrzmiało to wyjątkowo głupio. Westchnęłam. 
-Nevada, oboje wiemy, że zamarzasz. Słyszę jak twoje zęby dzwonią o siebie. Jeżeli robisz to tylko po to, by postawić na swoim, już to załapałem. To naprawdę dziecinne. 
Obróciłam się do niego i stanęłam z nim twarzą w twarz. -To nie jest dziecinne, Connor. Chcesz zawładnąć moim życiem. Robisz dla mnie różne rzeczy, nawet kiedy wyraźnie proszę cię, byś się powstrzymał. I robisz to tylko dlatego, bo wydaje ci się, że wiesz lepiej. Desperacko walczę o moją niezależność i zaznaczenie nienaruszalnych granic mojej prywatności, bo inaczej nic ze mnie nie pozostanie. Będziesz tylko ty, a ja zostanę sprowadzona do roli dodatku. 
Rogan odwrócił się i do połowy przymknął lustrzane drzwi za nami. W szkle ukazało się moje odbicie. Czarna suknia otaczała mnie jak zbroja. Moje blond włosy wyglądały jak złoty diadem na głowie. Zaskoczył mnie wyraz mojej twarzy. W moich oczach było coś zadziornego i groźnego. Ledwo się rozpoznawałam. 
I nie podobało mi się to. 
Rogan przesunął się i stanął za mną. Jego stanowcza twarz wyrażała smutek. -Co widzisz?
-Widzę siebie w wypożyczonej sukni. 
-Ja widzę Pierwszą. 
Prawda. Tak właśnie myślał. Zaparło mi dech w piersi. Gdzieś w głębi siebie wiedziałam o tym. Po prostu nie chciałam mieć nic wspólnego z wszystkimi sprawami, które wynikały z posiadania takiego tytułu. 
Przemawiał łagodnym, prawie zrezygnowanym głosem. -Nie bawisz się tu w żadne przebieranki, Nevada. Taka właśnie jesteś. To jest twoje prawdziwe oblicze. 
Dlaczego brzmiał, jakby wbijał gwoździe we własną trumnę?
-Musiałaś zdać sobie już tego sprawę. To nie może być dla ciebie aż taka niespodzianka -kontynuował takim samym tonem. -Augustine też to wie. Nie jest idiotą. Prędzej czy później będzie próbował przejąć nad tobą kontrolę i cię zwasalizować. Zaproponuje ci układ, pewnie okraszony znaczącą sumą pieniędzy, mającą ukryć doczepione kajdanki i łańcuchy. W rzeczywistości cokolwiek zaoferuje ci, będzie to nędzny ochłap. Jeżeli zwiąże cię ze sobą, twoja wartość dla Domu Montgomerych będzie nieprzebrana. Twoja wartość dla jakiegokolwiek Domu jest trudna do wyobrażenia, szczególnie gdybyś nie zdawała sobie sprawy, kim jesteś i dałabyś się podporządkować, pozwalając na bycie kontrolowaną i wykorzystywaną. 
Jak oferta miliona dolarów, bym rzuciła wszystko, co do tej pory zbudowałam. Mój instynkt zadziałał prawidłowo, mimo że zastawiona pułapka była nad wyraz atrakcyjna. 
Rogan podszedł do mnie i raz jeszcze delikatnie nałożył marynarkę na moje ramiona. Wspaniale było poczuć ten ciężki, ciepły materiał na moim przemarzniętym ciele. Nachylił się nade mną, nadal ponury i jakby lekko przestraszony. 
-Twoje długi są jak ta marynarka, Nevada. Mała przysługa, która nic nie kosztuje. Nie zdałaś sobie jeszcze sprawy, jak niewiele to znaczy, bo wciąż usilnie starasz się wmówić sobie, że jesteś normalną osobą. Wkrótce takie pieniądze będziesz zarabiać w mgnieniu oka. W tej chwili stajesz się Pierwszą i jest to dla ciebie niebezpieczny czas. Ludzie będą chcieli wykorzystywać cię i manipulować tobą. Każdy będzie chciał czegoś od ciebie. Ja po prostu ochroniłem cię przed jedną z form nacisku, którym mogłaś zostać poddana. I robię to tylko do czasu, kiedy sama będziesz potrafiła o siebie zadbać. 
Jeżeli uznałabym wszystko co mówi za prawdę, oznaczałoby to, że tylko mnie strzegł. Ochraniał mnie. Jeżeli oczekiwał czegoś w zamian, nie ujawnił tego. Ale wiedziałam, że w świecie Pierwszych - nic nie jest za darmo. 
-Czego jeszcze się dopuściłeś dla zapewnienia mojego bezpieczeństwa?-zapytałam. 
-Wiesz o wszystkim, co zrobiłem. 
Prawda. 
-Nie zrobiłem niczego, by uzyskać nad tobą kontrolę. Wykupiłem twoje długi, bo to narażało cię na niebezpieczeństwo. 
-Czy ktoś próbował odkupić od ciebie naszą hipotekę?
-Tak. 
Prawda. -Kto i kiedy?
-Pewien niewielki bank inwestycyjny, wczoraj. Moi ludzie sprawdzają go. Dowiemy się, kto za tym stoi w ciągu najbliższych 24 godzin. 
Miałam silne przekonanie, że ślady mogą prowadzić do Augustina Montgomery’ego. -Dlaczego tak cię obchodzi, co się ze mną stanie?
-Bo mnie to bawi- ani jego głos, ani wyraz twarzy nie zdradzały najmniejszych oznak rozbawienia. 
-Serio, Connor? - spojrzałam głęboko w jego oczy. Moja magia liznęła go i spodobał się jej smak. 
-Jeżeli robisz coś takiego członkowi Domu, to jak wypowiedzenie wojny -ostrzegł mnie, jego oczy pociemniały. -Trzymaj swoją magię przy sobie. 
Rogan odwrócił się i odszedł, zostawiając mnie otuloną w jego marynarkę.


Owinęłam się ściślej marynarką i spojrzałam na ogród. Jeżeli nasze kalkulacje były poprawne, Baranovsky powinien pojawić się tu lada moment.
Za mną rozbrzmiały starannie odmierzane kroki. Ktoś wyszedł na taras i oparł się na balustradzie obok mnie. Odwróciłam głowę. Baranovsky wpatrywał się we mnie swoimi niezwykłymi oczami. W wejściu na taras czekało dwóch ochroniarzy, na tyle daleko by nie przeszkadzać w rozmowie, ale i wystarczająco blisko, by zastrzelić mnie bez większego problemu. Udałam, że nie dostrzegam ich i zwróciłam się ponownie w stronę ogrodu.
-Cieszysz się orzeźwiającym powietrzem? -zapytał Baranovsky.
-Tak -odpowiedziałam. Chciałam paplaniną zagłuszyć niepokój, ale im więcej bym mówiła, tym mniej tajemnicza bym się stawała.
Staliśmy w ciszy.
-Małomówna kobieta -przerwał milczenie. -Rzadkość.
Podniosłam brwi. -Jest pan zbyt wyrafinowany na taką uwagę.
Autoironiczny uśmiech rozciągnął jego usta. -Co sprawia, że tak myślisz?
-Jest pan kolekcjonerem. Ocenia pan każdy przedmiot w swojej kolekcji pod kątem jego unikalności. Generalizowanie, szczególnie tak prostackie, nie pasuje do konesera.
Jego oczy zwęziły się. Wpatrywał się w siniaki na mojej szyi. -A ty sądzisz, że jestem koneserem?
-Miał pan romans z Eleną de Trevino, kobietą o idealnej pamięci, która mogłaby odtworzyć i zacytować każdą niewłaściwą rzecz, jaką kiedykolwiek by pan wypowiedział w jej obecności.
-Ktoś mógłby powiedzieć, że każda kobieta posiada taką umiejętność.
Potrząsnęłam głową. -Nie. Pamiętamy tylko rzeczy, które ranią nasze uczucia. Elena pamiętała wszystko.
Baranovsky pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem. -To jest niebezpieczny temat na rozmowę.
-Ma pan rację. Powinien pan się ratować i godnie się teraz wycofać.
-Kim jesteś? -zapytał. W jego głosie dało się wyczuć zdumienie.
Miałam go. Teraz musiałam jedynie utrzymać go na żyłce. -Osobą towarzyszącą.
  -Słucham?
-Tak zostałam zaanonsowana. Osoba towarzysząca, jedna z wielu. Bezimienna, anonimowa, pojawiająca się na jedną noc, a potem znikająca.
-Ale nie dająca się zapomnieć.
Zapatrzyłam się na ogród.
-Wiesz, dlaczego róże tak mnie pociągają?-zapytał.
-Lubi pan kolce? -nie spodziewałam się, by był tak beznadziejny.
-Nie. Każda sadzonka jest wyjątkowa. Dwa ziarna z tej samej krzyżówki, pochodzące od tych samych roślin, będą się różniły kolorem, kształtem płatków, a nawet tym jak długo będą kwitnąć.
-Widzi pan? Koneser niebezpiecznych kobiet i kwiatów z kolcami.
-Żarty sobie ze mnie stroisz -odrzekł, wciąż się uśmiechając.
-Tylko trochę.
Wysunął w moją stronę ramię. -Przejdź się ze mną.
Potrząsnęłam głową. -Nie.
-Dlaczego nie?
-Ponieważ ma pan rację. Ta rozmowa jest zbyt niebezpieczna dla pana.
-Powinienem się obawiać Rogana? -figlarne ogniki zapłonęły w jego oczach. Gabriel Baranovsky  lubił stąpać po cienkim lodzie.
-Powinien się pan obawiać mnie - posłałam mu smutny uśmiech, tym razem zupełnie szczery. -Jestem potworem innego rodzaju. Wydaje mi się, że niektórzy woleliby mieć do czynienia z Roganem, a nie ze mną.
-Czym się zajmujesz?
Czyż nie chciałbyś wiedzieć? -Tęskni pan za Eleną?
-Tak.
Prawda. Moja magia otoczyła go, nasycając powietrze, ale nie dotykając go. Prawie wyczuwałam wahanie w jego głosie, coś co próbował ukryć. Jego wola była silna, ale w przeciwieństwie do żelaznej determinacji Rogana, Baranovsky wydawał się bardziej giętki. Może nawet uległy. Mogłabym spróbować nakierować go na właściwe odpowiedzi. Wywrzeć nacisk, ale nie na tyle mocny, by wywołać bezpośrednią odpowiedź, lecz wystarczający, by skłonić go do powiedzenia czegoś więcej, niż by chciał. Nigdy czegoś takiego nie próbowałam.
Jeżeli wyczuje moją magię, może mnie zabić. Baranovsky nie był Pierwszym-wojownikiem, tak więc mógł polegać na bardziej konwencjonalnych sposobach zabezpieczeń. I pewnie miał ich do dyspozycji całą masę, szczególnie w obliczu tylu ludzi, którzy dysponowali umiejętnościami miotania błyskawic i ziania ogniem. Wiedziałam już, że w oknie naprzeciwko był jeden snajper. W ogrodzie zapewne ukrywało się ich więcej. Gdybym otwarcie chwyciła go swoją magią i zmusiła do powiedzenia tego, czego się chciałam dowiedzieć, nigdy nie opuściłabym tej gali żywa.
-Byliśmy czymś więcej niż kochankami -powiedział. -Byliśmy przyjaciółmi.
-Obeszła cię zatem jej śmierć? -naciskałam dalej, starając się jednocześnie robić to na tyle subtelnie, by zatrzymać go na tarasie.
Oparł się o balustradę i powoli wypuścił powietrze. -Tak działa nasz wszechświat. Niekończący się łańcuch kanibalizmu: mocniejszy żeruje na słabszym, by koniec końców zostać też pożartym. Jedynym sposobem by wygrać, jest nie brać udziału w tej grze.
-Wiesz, dlaczego zabili ją?
-Nie.
Kłamstwo. Stanowcze, bezpośrednie, śmiałe kłamstwo. Wiedział.
-Znałaś Elenę?- zapytał.
-Nie -odpowiedziałam. -Spotkałam za to jej męża.
Skupiłam się na nim tak bardzo, że mój głos brzmiał, jakby wydobywał się z ust kogoś obcego.
-Ach -zawarł całą masę znaczeń w tym jednym dźwięku.
-Elena nie żyje. Ktoś musi za to zapłacić -powiedziałam. Moja magia zacieśniła się wokół niego.
Jego uśmiech zniknął. -Drobna rada. Nie rozgrzebuj tej sprawy. NIe wiem, jakie masz powiązania z Montgomerym i Roganem, ale zaręczam cię, że nie będą ryzykować dla ciebie.
W jakiś sposób w mojej głowie Baranovsky jarzył się. Postrzegałam go jako srebrną postać z ciemnym punktem, umiejscowionym po lewej stronie jego czaszki. Coś ukrywał w tym miejscu, a ja musiałam się do tego dostać. Koncentrowałam się tak bardzo, że bałam się, iż lada moment moja głowa eksploduje.
-Odwiedziła cię przed swoją śmiercią.
-Wiesz zbyt wiele -spoglądał na mnie uważnie.
Delikatnie i łagodnie zacisnęłam pętle mojej magii wokół niego, łącząc w ten sposób jego umysł z moim. Naciskałam na niego, kierując jego odpowiedzi w miejsce, do którego chciałam go doprowadzić.
-Zostawiła ci coś podczas tego spotkania?
Punkt na jego czaszce pociemniał. Tak, tak - zrobiła to. Co też mogła mu zostawić?
-Może pamiątkę waszego związku? Wizja piegowatego żołnierza, wyrzucającego pendrive przez okno, nagle stanęła mi przed oczami. -Napęd USB, zawierający dokumenty, które miały być ujawnione na wypadek jej śmierci?
-To byłoby takie stereotypowe, nieprawdaż?
Pot pojawił się na moim czole. Żyły na skroniach pulsowały. -Jest martwa od tylu już dni, a ty nie ujawniłeś niczego. Boisz się czegoś, Gabrielu?
-Nic mi nie dała.
Kłamstwo.
Uśmiechnął się znów. -A ty i ja nie jesteśmy na ty.
Odwzajemniłam uśmiech. -Przyjrzałeś się temu?
Nic.
Musiałam nim nieco potrząsnąć. Odrobinę, tak by nie poczuł.
Ciemny punkt zaczął blaknąć pod wpływem mojej magii.
-Tak jak powiedziałem, nic mi nie zostawiła. A jeżeli nawet by tak było, gdyby to coś istniało, miałbym dobry powód, by umieścić to w jakimś bezpiecznym miejscu. Gdzieś, gdzie pozostałoby zagrzebane na zawsze.
-Przejrzałeś, co tam było -uśmiechnęłam się szerzej. Ciemne plamy zaczęły wirować mi przed oczami. Ledwo coś widziałam. -Gdzie coś takiego mogłoby zostać schowane?
Ciemny punkt na moment zniknął zupełnie.
-Jest bezpieczne w mojej sypialni.
Wyślizgnął się z mojego uścisku.
Baranovsky zmarszczył brwi. -Moja droga, jak powiedziałem, gdyby coś takiego istniało, zniszczyłbym to dawno temu.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, co powiedział mi pod wpływem mojej magii. Jeżeli spisałam się dobrze, jego wspomnienia tej rozmowy, będą zupełnie odmienne od moich.
Baranovsky wzruszył ramionami. Jego twarz wyrażała rozczarowanie. -Nasze spotkanie zaczęło się obiecująco, ale konwersacja niepotrzebnie zeszła na mało istotne szczegóły. A ja nie mam czasu na banały. Życzę udanej zabawy.
Odwrócił się i odszedł.
Wynoś się z tego balkonu, zanim zostaniesz zastrzelona.
Zmusiłam się do powolnego podejścia do drzwi, opierając się przemożnej chęci ukrycia się za balustradą. Ciężko mi było oddychać. Żołądek mnie bolał. Ciemne plamy pływały przed moimi oczami.
Oddychaj, wdech, wydech…


Szłam dalej nieświadoma, co się wokół mnie dzieje, aż dotarłam do schodów. Rogan czekał tam na mnie. Oparłam się na jego ramieniu i razem ruszyliśmy w kierunku sali balowej. Na dobrą sprawę Rogan utrzymywał cały mój ciężar na swojej ręce.
-Łatwizna -wyszeptał pod nosem. -Krok po kroku.
-Zaraz upadnę i zawstydzę nas oboje.
-Nie upadniesz. Trzymam cię mocno.
Przylgnęłam jeszcze mocniej do jego twardego niczym skała ramienia. Musiałam dać radę.
-Przesadziłaś z magią? - zapytał stonowanym głosem.
-Nieco.
-Baranovsky się zorientował? -pytał się, czy ma się przygotować na walkę, by wydostać nas z tego przyjęcia.
-Nie poczuł tego. Byłam bardzo ostrożna, czego niestety skutkiem ubocznym jest to, że mam teraz trudności z chodzeniem. Elena dała mu kopię pendrive’a. Baranovsky powiedział, że napęd jest teraz bezpieczny w jego sypialni.
Schody skończyły się. Próbowałam skręcić w prawo w stronę wyjścia, ale Rogan skierował nas w drugą stronę.
-Gdzie idziemy?
-Znaleźć Augustina.
-Po co?
-Ponieważ Baranovsky ma w swoich kwaterach stacje robocze, które nie są podłączone do internetu i nie ma możliwości, by dało się je shakować z zewnątrz. Jakikolwiek załadowany do nich dokument jest bezpieczny.
-Skąd to wiesz?
Rogan uśmiechnął się delikatnie. -Przekupiłem jego ekipę sprzątającą. Niewielu ludzi jest bardziej zmotywowanych niż rodzic, którego nie stać na opłacenie studiów dziecka, które właśnie dostało się do Ivy League.
-Możesz ich wykorzystać, żeby dostać się do tego komputera?
-Nie. To zbyt ryzykowne. Dlatego też musimy teraz znaleźć Augustina.
Augustine był Pierwszym wyspecjalizowanym w iluzjach. Mógł przybrać dowolną formę. -Chcesz, żeby Augustine przeobraził się w Baranovskiego, dostał się do jego sypialni i skopiował dane z jego komputera?
-Dokładnie.
-Zabiją go- wymruczałam.
-Raz przechadzał się przez trzy godziny po kwaterze głównej CIA, dając sobie radę ze wszystkimi czytnikami odcisków palców czy siatkówki oka. Dopóki nie wpadną na to, jak wykonywać natychmiastowe testy DNA, żadna placówka nie jest niedostępna dla Augustina. To będzie dla niego dziecinnie łatwe.
Przed nami Augustine wyłonił się zza grupy ludzi i ruszył w naszą stronę.
-Connor -zawołała kobieta z lewej.
Rogan rzucił krótkie spojrzenie w jej kierunku. Jego twarz rozluźniła się i zatrzymał się. -Rynda.
Rudowłosa kobieta uśmiechała się do Rogana. Była mniej więcej w jego wieku, szczupła, giętka, z twarzą w kształcie serca, otoczoną burzą włosów w kolorze miedzi, nieskazitelną cerą i jasnoszarymi oczami, które w świetle sprawiały wrażenie  wypełnionych płynnym srebrem. Rozpoznałam ją z miejsca. Nazywała się Rynda Charles, obecnie Rynda Sherwood po mężu. Wiedziałam, że dawno temu Rogan miał ją poślubić. Wspomniał o tym raz podczas rozmowy i od tamtej pory chciałam ją zobaczyć.
-Miło cię widzieć. -powiedziała. -Nie spodziewałam się zastać cię w takim miejscu.
-To wyjątkowa sytuacja -odpowiedział. -Jak ma się Brian i dzieci?
-Wspaniale -uśmiechała się dalej. Dysponowała tym rodzajem uśmiechu, który rozjaśniał całą jej twarz. Gdyby postawić nas obie obok siebie w identycznych strojach i wpuścić do pokoju 10 ludzi, wszyscy zgromadziliby się wokół niej, podczas gdy ja stałabym samotna. I to mi bardzo pasowało. Nie chciałam przyciągać niczyjej uwagi.
Chwila. Uderzyło mnie to jak wagon pustaków. Chciałam uwagi Rogana. Byłam zazdrosna i moja zazdrość objawiła się jako dobrze odchowany potwór z kolcami, kłami i pazurami. W moim umyśle Rogan był mój.
Cholera. Kiedy mi się tak narobiło?
Obrzuciłam ich długim spojrzeniem. Gawędzili ze sobą niczym starzy przyjaciele. I wyglądali razem dobrze. Rogan -potężny, twardy, odziany w melancholijną czerń i Rynda- słodka, powabna i delikatna. A tutaj stałam ja - piąte koło u wozu i miałam ochotę zetrzeć ten słodki uśmiech z jej twarzy mocnym policzkiem.
-Jessica jest w pierwszej klasie, a Kyle pójdzie do szkoły w przyszłym roku -opowiadała Rynda. -Możesz w to uwierzyć? Zostanę wtedy sama.
-Już się czujesz opuszczona? -zapytał Rogan.
-Tak. I wiem, że to całkowicie irracjonalne.
Spojrzałam na Augustina. Ratuj mnie. Proszę, zanim ona zwróci na mnie uwagę, a ja zrobię z siebie głupka.
Przeciskał się w naszą stronę, ale nie tak szybko, jakbym sobie tego życzyła.
-Kim jest twoja towarzyszka?- zapytała Rynda.
-Nikim - rzuciłam szybko.
Rogan zerknął na mnie zaskoczony.
-Nie jesteśmy razem - wyjaśniała Rynda. -Nigdy nie byliśmy.
Gdybym mogła rozpłynąć się w powietrzu, zrobiłabym to. -Przepraszam, ale wydaje mi się, że źle pani zrozumiała naturę naszej relacji. Nie przyszłam tu z panem Roganem. Pracuję dla Domu Montgomerych, a Rogan był na tyle uprzejmy, że dotrzymywał mi towarzystwa. Myślę, że dostrzegam już Augustina. Wybaczcie mi.
Probowałam odejść od Rogana, ale jego ręka objęła mnie w pasie. Nie miałam szans, by wyrwać się bez zwracania na siebie uwagi.
Rynda spojrzała w moje oczy. -Nie, zostań, proszę. Przepraszam, nie chciałam, byś poczuła się niekomfortowo.
-Nie czuję się niekomfortowo -odrzekłam. -Po prostu nie chciałabym przeszkadzać.
-Nie przeszkadzasz -wtrącił się Rogan.
I dokładnie to, czego tak starałam się uniknąć, miało miejsce. Oboje skupili całą swoją uwagę na mnie.
Raz jeszcze zerknęłam na Augustina, desperacko licząc, że jest już blisko. On jednak z jakiegoś powodu nagle w pół kroku zmienił kierunek marszu i skierował się w lewo. Zamiast niego w naszą stronę szła starsza kobieta, która wyglądała jak kopia Ryndy za mniej więcej 20 lat.
-Twoja matka nadchodzi -powiedział Rogan.
-Wiem. Słyszysz „Cwał Walkirii”? -westchnęła Rynda. -Prawdopodobnie powinieneś uciekać.
-Za późno.
Pani Charles zatrzymała się obok nas, obrzuciła mnie taksującym spojrzeniem,  a potem spojrzała na Rogana, jakby był jakimś zawszonym bezdomnym, nagabującym przechodniów o jałmużnę.
-Za późno na ubolewanie, Connor.
Twarz Rogana przybrała typowy dla Pierwszego wyraz, zimny i przepełniony arogancją. -Też się cieszę z naszego spotkania, Olivio.
-Cała przyjemność po mojej stronie. Minęła już ponad dekada. Moja córka ma się świetnie. Jej mąż odnosi sukcesy, a ich dzieci zapewne zostaną Pierwszymi. A ty nadal jesteś samotny, sprowadzony do roli towarzystwa dla podwładnej twojego byłego kolegi z college’u. -Zerknęła na mnie. -Nie mógłbyś zrobić czegoś z jej szyją? Jestem pewna, że Augustina stać by było na taką drobną przysługę. Czy też może i ten związek udało ci się koncertowo zrujnować?
-Wystarczy, matko -odezwała się Rynda.
Rogan odnosił się do Olivii z nikłym zainteresowaniem, jakby i ona była jakimś dziwnym insektem.
-Nie. Nie wydaje mi się - gdyby wzrok Olivii mógł przebijać, leżelibyśmy już posiekani na plasterki. -Całkiem mi się podoba ta możliwość odpłacenia się Roganowi. 15 lat finansowych planów i genetycznego przewidywania poszło na nic, bo jemu zachciało się zabawy w żołnierzyka.
Zwróciła się do mnie. -Pozwól mi wyjaśnić ci coś, moja droga. Jeżeli miałaś kiedyś nadzieję, by coś osiągnąć w życiu, powinnaś oddalić się od tego mężczyzny najszybciej, jak tylko potrafisz. Stoisz tu ubrana w coś, co wygląda na wypożyczoną suknię i ponieważ trzymasz dłoń na jego ramieniu, pewnie wydaje ci się, że jesteś Kopciuszkiem z głową pełną marzeń, a on jest twoim księciem.
-Matko! -krzyknęła Rynda.
-W rzeczywistości jesteś dekoracją, jak szalik, który ma dopełniać jego strój. Nie obchodzi go nic poza przelotnymi korzyściami, jakie możesz mu zapewnić. A kiedy uzyska od ciebie już to, o co mu chodzi, porzuci cię na dnie swojej szafy, gdzie będziesz leżała zapomniana, ale wciąż mająca nadzieję na odmianę losu.
Jej magia unosiła się nad nią, jak gniazdo niewidzialnych węży podkradających się do mnie.  Jej głos rozbrzmiewał w mojej czaszce, zapadając głęboko w umysł.
-Lepiej uciekaj, moja droga. Uciekaj szybko i daleko, i nigdy nie oglądaj się wstecz. No już.
Jej magia naparła na mnie, potężna fala próbowała wypchnąć mnie stąd, ale rozbiła się na mojej woli. Była psionikiem.
Mogłam odpowiedzieć tym samym. Jej umysł był silny, może nawet przerażający, ale mój też. A gdybym pokonała ją, miałam ochotę do zmuszenia jej do ujawnienia każdego mrocznego sekretu, jaki posiadała, na środku sali balowej.
Zamiast tego odwróciłam się, uwolniłam się z objęć Rogana i pospiesznie oddaliłam się w pozornie przypadkowym kierunku, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu Augustina.
Rogan roześmiał się cicho za moimi plecami.
Tu kretynie. Udaję, że uciekam, jakby od tego zależało moje życie. Nie zniszcz tego.
-Jesteś już zadowolona? -zabrzmiał kruchy głos Ryndy.
-Będę, kiedy on umrze w samotności -twardo rzuciła jej matka.
-To zawsze przyjemność mieć z tobą do czynienia, Olivio - w głosie Rogana pobrzmiewało rozbawienie.
Tłum ignorował mnie, skupiając się na Roganie i Olivii. Nikt otwarcie nie wpatrywał się w nich, ale większość zerkała w ich kierunku, niektórzy z zaciekawieniem, inni z niepokojem. Baranovsky obserwował całą sytuację ze swojego ulubionego miejsca na wyższym pietrze przy schodach. Popijał szampana z wysokiego kieliszka i wydawało się, że dobrze się bawi.
Na mojej drodze pojawił się Augustine. Udałam, że wpadam na niego.
-Co się dzieje? -zapytał.
-Na oczach wszystkich uciekam od Olivii Charles i jej magii -wyszeptałam do niego. -Jestem zrozpaczona i załamana. Powinieneś mnie pocieszyć i uspokoić, najlepiej gdzieś na uboczu. W miejscu, w którym nikogo nie zdziwi, że na gali jest dwóch Baranovskich.
-Oczywiście -odrzekł Augustine, obejmując mnie ramieniem. -Chodźmy się przejść.
Rogan powiedział coś Olivii, ale byliśmy już zbyt daleko, by usłyszeć co.
Augustine poprowadził mnie na bok, kierując się w stronę holu. -Cóż ten drugi Baranovsky miałby robić?
-Ma zdobyć kopię pendrive’a Eleny z komputera w sypialni.
-Wspaniale -skomentował Augustine. -To będzie zabawne.
Za nami rozległ się odgłos tłuczonego szkła. Rozejrzałam się wokół.
Gabriel Baranovsky trzymał się za gardło. Krew tryskała spomiędzy jego bladych palców. Potknął się, zawisł na moment na szczycie schodów, niczym dziwny ptak, szykujący się do lotu, a następnie poleciał w dół. Jego ramię złamało się w kontakcie ze schodami. Ciało potoczyło się po stopniach, głowa uderzała bezwładnie o czerwony dywan. Baranovsky zatrzymał się w połowie schodów z niewidzącymi oczami wbitymi w sufit.
Dwóch ochroniarzy wymierzyło pistolety w tłum.
Nikt nie krzyczał. Nikt nie rzucił się, by ratować Baranovskiego. Panowała przytłaczająca cisza.
Nagle wszyscy, jak na komendę, odwrócili się i ruszyli w kierunku wyjścia, mijając kolejnych ochroniarzy, przeciskając się przez hol i schody, wiodące na zewnątrz. W jednej chwili znaleźliśmy się w środku tłumu.
Próbowałam przebić się do sali, ale Augustine złapał mnie za dłoń i pociągnął do wyjścia. -Nie! Zaraz zablokują całą posiadłość i będziemy tu uwięzieni przez całe godziny.
Cholera jasna.
Coraz więcej ochroniarzy napływało do sali, przecinając tłoczących się ludzi na dwie grupy. Obok nas pojawił się Cornelius. -Musimy iść!
W samym środku prącego do drzwi tłumu dostrzegłam Rogana, który przeciskał się w naszym kierunku.
-Rogan! -zawołałam.
Przed nami jakiś blondyn obejrzał się. Nasz spojrzenia spotkały się. Uśmiechnął się.
Widziałam już ten uśmiech wcześniej, przez zalaną deszczem szybę suburbana.
-Rogan! -wyszarpnęłam telefon z torebki i trzymając go w wyciągniętej ręce, wycelowałam obiektyw aparatu w stronę blondyna. Wcisnęłam ikonę programu i telefon wykonał szybką serię kilkunastu zdjęć.
Mężczyzna obrócił się i zniknął w tłumie.
Z tyłu dobiegł nas metaliczny odgłos, zamykających się rolet. Ochrona odcinała wnętrze posiadłości. -Proszę zachować spokój -zabrzmiał gromki głos z głośników.
Tłum ze zdwojoną szybkością ruszył do drzwi.
Z masy ludzi wyłonił się Rogan.
-Facet z suburbana! -wyrzuciłam z siebie.
-Gdzie? -warknął.
Wskazałam w kierunku wyjścia. Nie widziałam go już. Pomiędzy nami, a drzwiami znajdowało się teraz zbyt wielu ludzi. Nie mieliśmy szans, by go teraz dogonić.
Rogan wzniósł dłoń.
Ściana na lewo od nas eksplodowała. Odłamki marmuru zasłały podłogę. Dziura w ścianie prowadziła w zimną, deszczową noc.
-Wyjście awaryjne -wymamrotał obok mnie Cornelius.
Zrzuciłam ze stóp szpilki, podciągnęłam suknię i wspiąwszy się na gruzowisko, opuściłam posiadłość Baranovskiego.

Komentarze

  1. super...dziękuję za tłumaczenie..już się nie mogę doczekać na całość..

    OdpowiedzUsuń
  2. Och robi się coraz goręcej - czy mogę niegrzecznie zapytać kiedy reszta :)
    dzięki za kolejny fragment
    pozdrawiam marta

    OdpowiedzUsuń
  3. Nevada, pierwszą? Nie zdziwiło mnie to, można się było tego spodziewać. Wobec tego propozycja Augustina nie wygląda na tak lukratywną jakby się mogło wydawać - na wyłączność i bez perspektyw. Rogan jak zwykle niezrównany.
    Dziękuję za kolejny fragment
    szekla_

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż, akcje Augustyna spadają, co było do przewidzenia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Już się szybciej domyśliłam, że jest Pierwszą (ma dwie magie). Teraz Rogan jej wyjaśnił co nieco. Mam nadzieję, że się go posłucha. No i Baranowsky, moim zdaniem siedzi w tym po uszy. Bardzo dziękuję za kolejny fragment. Pozdrawiam, Meg

    OdpowiedzUsuń
  6. A jednak spotkała maga. Natomiast Rogan miał szczęście, że uniknął takiej teściowej. Bardzo dziękuję za tłumaczenie. Pozdrawiam, Meg

    OdpowiedzUsuń
  7. O rany...ale akcja...już się nie mogę doczekać całości.Dziękuję bardzo,że tłumaczycie tak szybko.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tyle powiem: bardzo się cieszę, że tak szybko tłumaczycie, bo byłoby ciężko czekać :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Okładka plus garść wieści na temat Iron and Magic

Od dawna nie zaglądaliśmy na blog Ilony Andrews, czas więc najwyższy nadrobić zaległości. A okazja ku temu jest przednia, gdyż nie dalej jak wczoraj, Ilona ujawniła wygląd okładki Iron and Magic. Przy okazji zdradziła, że jest to pierwsza część trylogii (sic!), rozpoczynająca cykl Iron Covenant. Cieszymy się, iż plany naszego ulubionego pisarskiego duetu są nadzwyczaj ambitne i wszystko wskazuje na to, że w najbliższych latach nie powinniśmy narzekać na brak pozycji spod szyldu IA. Tradycyjnie pozostaje tylko wykazywać się cierpliwością i liczyć, że weny twórczej, czasu i zdrowia Andrewsom nie zabraknie. Po kilku godzinach dowiedzieliśmy się jeszcze, że możemy również liczyć na klasyczne wydanie papierowe oraz audiobook, a każdy z tomów Iron Covenant będzie opowiadał do pewnego stopnia zamkniętą historię, tak więc podobnie jak to było w przypadku KD, nie musimy obawiać się irytujących cliffhangerów. Iron and Magic ma się skupiać na postaci Hugh, podczas gdy tom drugi będzie główni...

Podgryzamy gryzonia, czyli o chomikowaniu przekładów w jednym miejscu;-)

Zgodnie z wczorajszą zapowiedzią zaczęliśmy dzisiaj wrzucać na WP zebrane w jednym pliku nasze dotychczasowe nieoficjalne tłumaczenia. Jeżeli występowałyby jakiekolwiek problemy z dostępem, prosimy o wyrozumiałość i powiadomienie nas o zaistniałych problemach. Poszczególne posty zostały zabezpieczone dotychczasowymi hasłami używanymi na gryzoniu. Zdajemy sobie sprawę, iż stanowi to dodatkowe utrudnienie, ale ze ze względów -powiedzmy - formalnych, zmuszeni jesteśmy do zastosowania takiego rozwiązania. Pomiędzy popularyzacją czytelnictwa, czy też przybliżaniem rodzimemu czytelnikowi obcojęzycznej literatury, a nieuprawnionym rozpowszechnianiem i upublicznianiem dzieł chronionych prawami autorskimi - istnieje bardzo wąska granica. Dlatego też zmuszeni jesteśmy do ograniczenia dostępu do naszych przekładów do grona naszych znajomych, do których optymistycznie zaliczamy całą społeczność skupioną wokół SO. Stąd również liczymy na Wasze zrozumienie i uszanowanie naszej prośby o...

WUB Rozdział 1 cz. 3

Jeszcze przed wylotem mamy dla Was kolejny fragment WUB. Na następny odcinek przyjdzie poczekać nieco dłużej, gdyż najbliższa doba upłynie nam w podróży. A co się będzie działo dalej, przekonamy się dopiero na miejscu... Na razie zaś przyjemnej lektury! Pozdrawiamy i do przeczytania z drugiej strony globu;-) Spoglądał na nią teraz ze swojego miejsca po drugiej stronie kręgu z okrutną frajdą, malującą się w jego oczach. -Myślałem o tobie ostatniej nocy -wycedził, ignorując fakt, bycia w pełni ignorowanym przez nią. -Jak dobrze wiesz, myślenie o innych pozwala nam zapomnieć o własnych problemach. Myślę o tobie bardzo często -jego niespokojne, żółtawe oczy błyszczały. -Teraz… czy kiedykolwiek brałaś pod uwagę, że może chcesz, by Kopciuszek wspiął się na tę dynie i ukradł ci faceta? Może to był twój sposób na wyrwanie się. Scarlett wbiła w niego spojrzenie, ale nie odpowiedziała na tę idiotyczną teorie. Jakakolwiek reakcja tylko by go zachęciła. Marrok żerował na słabych, tak wi...