Zgodnie z zapowiedziami zaczynamy nadrabianie zaległości i publikujemy również na blogu pierwszą połowę naszego nieoficjalnego tłumaczenia White Hot.
Wszystkich, którzy do tej pory nie mieli okazji się z nim zapoznać, gorąco zapraszamy do lektury.
A całą resztę uspokajamy, iż prace nad rozdziałem czternastym idą pełną parą. Po 18-ej powinniśmy być w stanie wrzucić już pierwszy fragment;-)
Pewien mędrzec powiedział kiedyś: „Ludzki umysł to miejsce, gdzie emocje i rozum toczą niekończącą się walkę. Pechowo dla naszego gatunku uczucia zawsze wygrywają.” Lubię ten cytat, bo wyjaśnia, dlaczego -mimo iż uważam się za dosyć inteligentną, co i rusz robię coś wyjątkowo głupiego. I brzmi znacznie lepiej niż „Nevada Baylor Totalna Idiotka”.
-Nie rób tego - odezwał się Augustine.
Spojrzałam na monitor pokazujący Jeffa Caldwella. Siedział przykuty do krzesła przyśrubowanego do podłogi. Miał na sobie pomarańczowy więzienny kombinezon i nie robił specjalnego wrażenia. Niepozorny, łysiejący mężczyzna koło pięćdziesiątki, przeciętnego wzrostu, przeciętnej budowy ciała i o niczym niewyróżniającej się twarzy. Dzisiaj rano przeczytałam o nim artykuł. Pracował w mieście, miał żonę nauczycielkę i dwójkę dzieci w college’u. Nie posiadał mocy i nie był powiązany z żadnym z Domów, czyli potężnych magicznych rodzin, które rządziły Houston. Przyjaciele opisywali go jako uprzejmego, rozsądnego mężczyznę.
W wolnym czasie Jeff Caldwell porywał małe dziewczynki. Utrzymywał je przy życiu przez tydzień, potem dusił je, a ciała porzucał w parku, otoczone kwiatami. Jego ofiary miały od pięciu do siedmiu lat, a przeprowadzone sekcje zwłok sprawiały, że pragnęło się by istniało piekło, tylko po to aby Jeff Caldwell mógł tam trafić po śmierci. Ostatniej nocy złapano go, kiedy pozbywał się drobnego ciałka ostatniej ofiary. Aresztowano go. Strach, który paraliżował Houston przez ostatni rok wreszcie przeminął.
Pozostał tylko jeden problem. Siedmioletnia Amy Madrid nadal była zaginiona. Porwano ją dwa dni temu z przystanku autobusowego, niecałe dwadzieścia metrów od domu. Sprawa wydawała się zbyt podobna do wcześniejszych porwań Jeffa Caldwella, aby był to przypadek. Porwał ją, a to oznaczało, że nadal żyje. Śledziłam tę sprawę przez ostatnie 48 godzin, czekając na informację o znalezieniu Amy. Ale nic takiego się nie wydarzyło.
Policja z Houston miała Jeffa Caldwella w swoich rękach przez 36 godzin. Przez ten czas przeszukano jego dom, przepytano rodzinę, przyjaciół i współpracowników, sprawdzono rejestr jego rozmów telefonicznych. Samego Caldwella przesłuchiwano godzinami i nic to nie dało. Odmawiał zeznań.
Ale to mogło się zmienić dzisiaj.
-Jeżeli zrobisz to choć raz, ludzie będą oczekiwać, że zrobisz to ponownie - powiedział Augustine- A gdy odmówisz, będą zawiedzeni. Dlatego właśnie Pierwsi nie angażują się. Jesteśmy tylko ludźmi. Nie możemy być wszędzie naraz. Jeżeli akwakinetyk ugasi jeden pożar, potem znów coś się zapali, a jego nie będzie pod ręką, opinia publiczna obróci się przeciwko niemu.
-Rozumiem - odpowiedziałam.
-Nie sądzę. Ukrywasz swój talent dokładnie po to, by uniknąć nadmiernego zainteresowania.
Ukrywałam swój talent, bo Poszukiwacze Prawdy tacy jak ja zdarzali się nadzwyczaj rzadko. Jeżeli weszłabym na posterunek policji i wydobyłabym prawdę z Jeffa Caldwella, za kilka godzin w odwiedziny zjawiłoby się wojsko, Wydział Bezpieczeństwa Krajowego, FBI, CIA, prywatne Domy, każdy kto poszukuje utalentowanego, w stu procentach skutecznego przesłuchującego.
A to zniszczyłoby moje życie. Życie, które całkiem mi odpowiadało. Prowadziłam Agencję Detektywistyczną Baylor, małą rodzinną firmę. Opiekowałam się dwoma siostrami i dwoma kuzynami. I nie miałam żadnych chęci ani planów, by to zmieniać. A wiedziałam, że to co potrafię, nie byłoby do przyjęcia w żadnym sądzie. Gdybym zgodziła się na współpracę, nie siedziałabym w ładnej garsonce na sali sądowej, ale wylądowałabym w jakiejś tajnej bazie na wprost pobitego do nieprzytomności, związanego faceta z workiem na głowie. Jedno moje słowo decydowałoby o ludzkim życiu. A ja zrobiłabym prawie wszystko, by tego uniknąć.
Prawie.
![]() |
| źródło:candra.deviantart.com |
-Podjąłem wszelkie środki ostrożności, - kontynuował Augustine - ale mimo najlepszych chęci i twojego …przebrania, szanse, że zostaniesz zdemaskowana, wciąż istnieją.
Widziałam swoje odbicie w lustrze. Miałam na sobie sięgającą ziemi zieloną pelerynę z kapturem, czarne rękawiczki i maskę narciarską na twarzy. Peleryna i rękawiczki pochodziły ze zbiorów Teatru Ulicznego i oryginalnie należały do postaci Zielonej Pani, szkockiej góralki i narodowej bohaterki. Według Augustina ten strój był na tyle niecodzienny, że ludzie będą koncentrować swoją uwagę właśnie na nim i nikt nie zapamięta, ile mam wzrostu, jaki tembr ma mój głos i innych detali.
-Zdaję sobie sprawę z tego, że w przeszłości występowały pomiędzy nami nieporozumienia, - zaczął Augustine - ale obecnie nie radziłbym ci niczego, co nie leżałoby w twoim interesie.
Czekałam, aż pojawi się znajome buczenie magii, informujące mnie o kłamstwie. I nie doczekałam się. Z nieznanego mi powodu Augustine porzucił postawę egoisty i manipulatora, i był ze mną całkowicie szczery.
-Augustine, gdyby porwano jedną z moich sióstr, zrobiłabym wszystko, by ją odzyskać. W tej chwili mała dziewczynka umiera gdzieś z głodu i pragnienia. A ja nie mogę stać z boku i na to pozwalać. Po prostu nie potrafię. A my mamy umowę.
Augustine Montgomery był głową Domu Montgomery i właścicielem MADM, w którym zadłużyliśmy nasz rodzinny biznes. Dzięki renegocjacji naszego kontraktu nie mógł wprawdzie zmusić mnie do wzięcia jakiejkolwiek sprawy, ale mógł zadzwonić do mnie. I zrobił to tego ranka, zanim wkroczyłam do nowego budynku prokuratury i zniszczyłam swoje życie. Miał dla mnie klienta, który wyraźnie życzył sobie skorzystać z moich usług. Zgodziłam się wysłuchać go, jeżeli tylko Augustinowi uda się zaaranżować jednorazowe, anonimowe spotkanie z Caldwellem.
Obróciłam się i spojrzałam na Augustina. Jako Pierwszy wyspecjalizowany w iluzji mógł zmieniać swój wygląd samą myślą. Dzisiaj jego twarz wydawała się nie tylko przystojna, lecz idealna niczym renesansowe obrazy. Skóra bez skazy, jasne blond włosy zaczesane z chirurgiczną precyzją, a rysy twarzy przywodzące na myśl królewską elegancję, która aż błagała o uwiecznienie na płótnie albo nawet w marmurze.
-Mamy umowę - powtórzyłam.
Augustine westchnął. -Dobrze zatem. Chodź za mną.
Podeszłam za nim do solidnych drewnianych drzwi. Augustine otworzył je i weszłam do niewielkiego pokoju z dużym lustrem weneckim zamontowanym w jednej ze ścian.
Jeff Caldwell podniósł głowę i spojrzał na mnie. Z jego oczu wyzierała nicość. Zero emocji. Zza lustra obserwowali nas -jak zapewnił mnie Augustine- zaufani policjanci.
Drzwi za mną zamknęły się.
-O co chodzi?- zapytał Caldwell.
Moja magia dotknęła jego umysłu. Ugh. Jakbym wsadziła rękę do wiadra szlamu.
-Nie zrobiłem niczego złego- powiedział.
Prawda. On naprawdę w to wierzył. Jego oczy wciąż były puste niczym oczy ropuchy.
-Zamierzasz tylko tak stać? To absurd.
-Czy porwałeś Amy Madrid? - zapytałam.
-Nie.
Magia zabuzowała w moim mózgu. Kłamstwo. Ty sukinsynu.
-Czy przetrzymujesz ją gdzieś?
-Nie.
Kłamstwo.
Moja magia chwyciła jego umysł jak w imadło. Jeff Caldwell zesztywniał. Jego nozdrza poruszały się w rytmie przyspieszonego oddechu i narastającego tętna. Wreszcie jego oczy zaczęły coś wyrażać. Były przepełnione pierwotnym lękiem.
Otworzyłam usta i pozwoliłam, by pełna moc magii nasyciła mój głos, który brzmiał teraz donośnie i wręcz nieludzko.
-Powiedz mi, gdzie ona jest.

Komentarze
Prześlij komentarz