Poranek przyniósł deszcz i Corneliusa, który przybył dokładnie o 06:55 w srebrnym BMW i8. Hybrydowym samochodzie, luksusowym i ultranowoczesnym o wyglądzie na tyle różniącym się od standardowych maszyn napędzanych benzyną, że przyciągał uwagę.
Oczywiście po kimś, kto prawdopodobnie nigdy nie kupił sobie zwykłej mineralki, mogłam spodziewać się hybrydowego wozu. Wczorajszego wieczoru Bern sprawdził go i okazało się, że oprócz świeżo zastawionego domu, na Corneliusie nie ciążą żadne inne zobowiązania finansowe. Miał wyśmienitą historię kredytową, nigdy nie był notowany i często wspomagał hojnym datkiem towarzystwo opieki nad zwierzętami.
Miał też rację co do uwikłania Domu Forsberg w śmierć jego żony. Cała ta historia nie zainteresowała nikogo z mediów. Nawet przy zalewie newsów dotyczących morderstwa Garzy, brutalne zabójstwo czterech ludzi w hotelu w centrum miasta było warte wzmianki w prasie czy telewizji. A tymczasem nie pojawiło się nic. Co oznaczało, że ktoś bardzo aktywnie zadbał o to. Gdyby Dom Forsberg nie miał nic do ukrycia, nie mieliby powodu b
y wyciszać całą tę sprawę.
Cornelius wysiadł z samochodu. Był ubrany w białą dresową bluzę rozpiętą pod szyją i z podciągniętymi rękawami, ciemnobrązowe spodnie i podniszczone brązowe buty, które wyglądały na stare. Wygodny ubiór, uświadomiłam sobie. Musiał się zdecydować na taki strój, zdając się w pełni na podświadomość, która skłoniła go do sięgnięcia po rzeczy stare i znajome.
Duży czerwonawy ptak zanurkował z zachmurzonego nieba i wylądował na gałęzi starego dębu rosnącego przy parkingu.
-To jest Talon - powiedział Cornelius. -To myszołów rdzawosterny zwany często i błędnie kurczakowym jastrzębiem. Te ptaki bardzo rzadko polują na dorosłe kury. Zgromadzenie nie pozwoliłoby mi przyjść z psem. Tak jak tobie nie pozwoliliby się pojawić z pistoletem. Ale na czwartym piętrze jest łazienka z oknem, które można otworzyć bez uruchamiania alarmu. Często zostawia się je otwarte.
![]() |
źródło:unsplash.com/autor Georgina Steytler |
-Czy to sekretna łazienka palaczy? - strzeliłam.
Cornelius przytaknął. -Jest wystarczająco oddalona od detektorów dymu, by otwarte okno w pełni pozwalało delektować się papierosem. Czy jesteś uzbrojona?
-Tak. -W czasach przed Adamem Piercem przez większość czasu nosiłam ze sobą paralizator. Teraz nie opuszczałam domu bez broni, a strzelanie ćwiczyłam co najmniej raz w tygodniu. Czas spędzony na strzelnicy uszczęśliwiał bardzo moją matkę.
-Mogę zobaczyć co masz?
Wyciągnęłam mojego Glocka 26 z kabury pod żakietem. To była celna, względnie lekka i łatwa do ukrycia broń. Dzisiaj zdecydowałam się na tani kostium, bo z jednej strony mogłam do niego założyć buty, w których łatwo się biegało, a z drugiej żakiet był na tyle luźny, że bez problemu mogłam nosić pod nim pistolet. Poza tym poważnie się obawiałam, że w moim tradycyjnym stroju, czyli starych dżinsach, adidasach i jakiejkolwiek koszulce, która nie była zbyt wygnieciona - mogłabym mieć spore problemy z dostaniem się do Zgromadzenia. Tyle że pozostawał jeszcze problem z wykrywaczami metalu i aparatami rentgenowskimi przy wejściu.
Cornelius przyglądał się uważnie broni. -Dlaczego ta część jest pomalowana na jasnoniebiesko?
-To matowy lakier do paznokci. W ciemności czarna muszka i szczerbinka zlewają się, a dzięki lakierowi problem jest rozwiązany, no a matowy, żeby nie odbijać światła.
-Ile waży?
-Około 70 dkg. - Wliczając w to magazynek na 10 pocisków. Plus ekstra amunicja bez której się nie ruszałam. Przygody z Szalonym Roganem sprawiły, że stałam się paranoiczką.
-Talon może przenieść pistolet przez to łazienkowe okno.
OK, musiałam zniszczyć ten pomysł w zarodku. Nie chodziło o to, że wejście do budynku pełnego najlepszych houstońskich magów napełniało mnie obawą. Bo napełniało. Moją ulubioną strategią na wypadek kłopotów była ucieczka. Ludzie, którzy uciekają, przeżywają i unikają płacenia bardzo kosztownych rachunków za opiekę medyczną, a następnie nie muszą się zmagać z wyższymi stawkami ubezpieczenia. Udaje im się także uniknąć pouczania ze strony innych członków rodziny na temat podejmowania zbędnego ryzyka. Używałam broni tylko wtedy, kiedy nie miałam wyjścia. Zaś konfrontacja z Pierwszym w budynku pełnym innych Pierwszych mogła sprawić, że ucieczka okaże się bardzo trudna. Tak więc bycie uzbrojonym było bardzo kuszącą opcją. Ale wnoszenie broni do Teksańskiego Zgromadzenia było też najlepszym sposobem na popełnienie wyrafinowanego samobójstwa. Równie dobrze mogłam nakleić sobie na piersi tarczę strzelniczą z napisem: Terrorystka. Zastrzelcie mnie.
-Do czego mogłaby mi się przydać ta broń w budynku Zgromadzenia?
-Może okazać się przydatna - cicho odrzekł Cornelius.
Pewnie. -Corneliusie, jeżeli zamierzamy pracować razem, musimy się zdecydować na pełną jawność. Chcesz, żebym miała przy sobie broń, bo jesteś przekonany, że to Forsberg zabił twoją żonę i pragniesz, żebym go zastrzeliła.
-Kiedy rozmawiałem z nimi wczoraj, jeszcze przed przyjściem tutaj, jeden z ludzi odpowiedzialnych za ochronę zasugerował, że Nari mogła mieć romans z jednym czy dwoma prawnikami, którzy też zostali zabici. Kiedy stwierdziłem, że to wielce nieprawdopodobne, powiedział, cytując „Nie zawsze wiemy, że ludzie są zamężni. Kto wie, co dalsze śledztwo może ujawnić? Widziałem w tej robocie już prawie wszystko: malwersacje, uzależnienie od seksu czy narkotyków. Straszne, co niekiedy wypływa przy bliższym badaniu.” Oni nie tylko chcą zignorować jej śmierć. Oni aktywnie działają teraz w celu zdystansowania się od niej i wprost grożą mi oczernieniem i szkalowaniem żony, jeżeli dalej będę nagłaśniał tę sprawę.
-To świństwo. Ale nie oznacza, że Matthias Forsberg jest winny. Jedynie wskazuje, że Służby Dochodzeniowe Forsbergów zatrudniają prawdziwych drani i że próbują teraz za wszelką cenę chronić własne tyłki.
Cornelius zapatrzył się w dal.
-Przyszedłeś do mnie, żeby poznać prawdę. Odkryję ją dla ciebie. Kiedy wskażę ci winnego, nie będę się opierała na przeczuciu czy instynkcie. Przedstawię ci wszystkie dowody winy, bo oskarżanie kogoś o morderstwo nigdy nie powinno być lekkomyślne. W końcu chcesz mieć pewność, prawda?
-Prawda.
-Dobrze. Potrzebujemy twardych dowodów. Będziemy ich szukać razem i będziemy to robić tak bezpiecznie i ostrożnie, jak to tylko możliwe, tak byś mógł wrócić spokojnie do domu do Matyldy. Zgodnie z moim rozpoznaniem, ochrona Zgromadzenia jest bardzo ścisła. Nie możesz się nawet dostać na parking przed ich budynkiem bez okazania dowodu tożsamości i podania powodu, dla którego się tam pojawiasz. Gdybyśmy trzymali się twojego planu i ktoś odkryłby, że mamy broń wewnątrz budynku, ochrona nie próbowałaby mnie zatrzymać. Oni by mnie i tego kto byłby ze mną, po prostu zastrzelili.
Wyraz jego twarzy zdradzał, że nie podobało mu się to.
-A co się stanie, jeżeli Forsberg zaatakuje? - zapytał.
-W zatłoczonym wnętrzu Zgromadzenia? Nieuzbrojonych ludzi na oczach postronnych świadków?
Cornelius skrzywił się.
Uśmiechnęłam się do niego. -Myślę, że tymczasowo powinniśmy porzucić pomysł z bronią. Jeżeli zostaniemy zaatakowani, zrobię co w mojej mocy, by sobie z tym poradzić.
Tak po prawdzie nie byłam zupełnie bezbronna. Gdybym mogła tylko położyć swoje dłonie na napastniku, mogłaby go czekać bardzo niemiła niespodzianka. Wojsko zatrudniało coraz więcej magów. A że służba wojskowa nie należała do najbardziej odstresowujących zajęć, dowódcy szybko zdali sobie sprawę, że potrzebują skutecznych metod neutralizowania użytkowników magii. W ten właśnie sposób na scenę wkroczyły szokery. Zainstalowanie ich wymagało pomocy specjalisty od ukrytej rzeczywistości, rozciągającej się poza osnową naszej egzystencji, gdzie istniały stworzenia, których nikt tak naprawdę nie pojmował. Wszczepienie ich w ramiona, a następnie aktywowanie własną magią, wywoływało fale bólu, którym można było porazić trzymaną w dłoniach ofiarę. Zdecydowałam się na taki implant, kiedy polowałam na Adama Pierce’a. Szokery teoretycznie nie były śmiertelnie niebezpieczne, ale najwyraźniej dysponowałam zbyt wielką mocą, bo przekonałam się, że za ich pomocą mogę zabić przeciętnego użytkownika magii. A i w przypadku Pierwszego - choć spróbowałam tego tylko raz- byłam pewna, że nie zapomni szybko tego doznania.
-Zawierzę twojemu osądowi - Cornelius otworzył drzwi samochodu. -Proszę.
-Weźmy mój samochód. -powiedziałam, wskazując na minivana.
Spojrzał na mazdę. Starał się, by nie okazywać jawnie zniechęcenia. Najwyraźniej mój godnie starzejący się maminy samochód nie zrobił na nim najlepszego wrażenia.
Podeszłam do minivana i otworzyłam drzwi. -Proszę.
Cornelius podniósł maskę bagażnika w hybrydzie i wyciągnął ze środka duży plastikowy worek, podobny nieco do tych, w których sprzedawano tanią psią karmę, tyle że ten był gładki i nie miał żadnych oznaczeń. Zarzucił go sobie na ramię i zaniósł do mazdy.
Wsiedliśmy do samochodu i zapieliśmy pasy. Wyjechałam z parkingu i skierowałam się w prawo, kierując się na Blalock Road. Wszystko, żeby tylko uniknąć drogowego piekła na drodze 290. Twarz Corneliusa przypominała ponurą maskę. Jeszcze mi nie ufał. Zdobycie zaufania wymaga czasu.
-Mogę zapytać, dlaczego twój samochód?
-Ponieważ, wiem czego się po nim spodziewać, a być może przyjdzie nam wydusić z samochodu wszystko, kiedy będziemy mieli sytuację awaryjną. Poza tym taki typ samochodu nie rzuca się w oczy i ułatwia śledzenie. -A także dlatego, że moja babcia dokonała pewnych modyfikacji silnika i zamontowała kuloodporne szyby po moich przebojach z Adamem Piercem, ale tego już nie musiał wiedzieć.
-Co jest w torbie?
-To sprawa osobista, niezwiązana z naszą wizytą w Zgromadzeniu.
OK. Może być, tyle że teraz umierałam z ciekawości, co się tam znajduje.
-Palisz?- zapytałam.
-Nie.
-To skąd wiedziałeś o tej łazience dla palaczy? - miałam nadzieję, że nie podzielił się z nikim naszym planem infiltracji.
-Mój brat jest głęboko oburzony samym faktem istnienia takiej nieoficjalnej palarni. On jest astmatykiem.
Prawda. Jak dotąd jeszcze nie skłamał.
-Moja kolej. - powiedział Cornelius. -Czego oczekujesz po rozmowie z Forsbergiem? On nie przyzna się do czegokolwiek?
-Mam spore doświadczenie w obserwowaniu ludzkich reakcji, szczególnie kiedy ktoś próbuje kłamać.
Oczywiście trafiliśmy na roboty drogowe. Posuwaliśmy się teraz żółwim tempem po obwodnicy Katy.
-Ciekawe, że dokładnie to samo usłyszałem na twój temat od Augustina.
Augustine wiedział o moim sekrecie i nie zdradzał go. Problem w tym, że Pierwsi nigdy nie działają bezcelowo. Bałam się myśleć, jaki plan względem mnie miał Montgomery.
-Nie masz żadnych wątpliwości? Jeszcze nie jest za późno. Możemy zawrócić i rozwiązać naszą umowę.
-Nie. -Cornelius patrzył za okno. -Kiedy obudziłem się tego ranka, zastanawiałem się nad porwaniem Forsberga i torturowaniem go, dopóki nie powie mi wszystkiego, co wie.
Zabójcze fantazje nigdy nie były dobrym znakiem. -To bardzo, ale to bardzo zły pomysł. Po pierwsze jest niezgodny z prawem. Po drugie nie wiemy nawet, czy Forsberg jest w to zamieszany. Jeżeli nie, torturowałbyś niewinnego człowieka. Po trzecie mój kuzyn sprawdził wczoraj Dom Forsbergów. Mimo że nie należą do najbogatszych rodów w Houston, ich fortuna jest znacząca, a to oznacza, że mają dość pieniędzy, by utrzymywać sporą i dobrą ochronę. Jeżeli nie zginąłbyś podczas próby porwania, byłbyś ścigany przez znaczne siły i ostatecznie też zostałbyś zabity.
Cornelius nie odpowiedział.
Razem z Bernem siedzieliśmy do późnej nocy nad danymi o Domu Forsbergów. Matthias Milton Forsberg miał 52 lata, był Teksańczykiem w czwartym pokoleniu i był z tego na tyle dumny, że poszedł na Uniwersytet Teksański zamiast do jednej z renomowanych szkół Ivy League. Głową Domu został 20 lat temu, gdy ojciec przeszedł w stan spoczynku. Matthias był żonaty, miał dwójkę dorosłych dzieci o imionach Sam Houston Forsberg i Stephen Austin Forsberg, z czego pośmiałam się ostatniej nocy popijając kawę. Dobrze że poprzestał na dwójce, bo kolejny potomek pewnie otrzymałby imię na cześć miasta Dallas. Matthias nigdy nie został aresztowany, nigdy nie służył w wojsku i nigdy nie ogłosił bankructwa. Był za to właścicielem wielu nieruchomości.
Od strony magicznej był skoczkiem. Ten typ magii pozwalał skompresować przestrzeń wokół maga, pozwalając im przemieszczać siebie lub przedmioty z miejsca na miejsce w mgnieniu oka. Zazwyczaj ich skoki odbywały się jedynie na krótkich dystansach -do mniej więcej 10 metrów. Co nie zmieniało faktu, że kiedy korzystali ze swoich umiejętności, byli niezwykle trudni do trafienia, a to z kolei sprawiało, że byli mocno pożądani przez wojsko. Nigdy wcześniej nie spotkałam na swojej drodze żadnego z nich, tak więc by wiedzieć z czym mam do czynienia, musiałam obejrzeć trochę filmików na Youtube. Większość z nich pokazywała dzieciaków w wieku od 15 do 25 lat, wystrzeliwujących w ściany różne rzeczy takie jak arbuzy, dynie, czy puszki farby, a w przypadku jednego wyjątkowo głupiego klipu także kanister benzyny z lontem zrobionym z zapalonej skarpety. Jak się możecie domyślać, nie zakończyło się to dobrze. Większość z tych performerów próbowała przemieszczać także siebie nawzajem, ale żaden z nich nie miał wystarczających mocy. Jedyne na co było ich stać, to przesunięcie kumpla na kilka stóp. Według Berna masa i rozmiar obiektu miały znaczenie.
Internet donosił, że skoczkowie o randze Pierwszych mogli przemieścić się nawet przez grube ściany, jeżeli dobrze wyliczyli skok. Gdyby było to prawdą, reputacja Forsbergów jako znakomitych speców od szpiegostwa przemysłowego miała sens.
Publicznie dostępne dane i wideo z YT nie dostarczały zbyt wielu konkretnych informacji, ale w przeciwieństwie do mnie Cornelius miał dostęp do bazy danych Domu i do tego prawdopodobnie spotkał już wcześniej Forsberga.
-Co możesz mi powiedzieć o Matthiasie Forsbergu? - zapytałam.
-Jest typowym Pierwszym z Houston. Troszczy się o fortunę rodziny, ma twarde zasady, dotyczące tego, co jest właściwe, a co nie dla osoby o jego statusie społecznym i unika zainteresowania opinii publicznej. Uważa bardzo niewielu ludzi za równych mu, a resztę traktuje pogardliwie.
-Czy on potrafi skakać przez ściany?
-Tak. Czy możesz skorzystać z najbliższego zjazdu?
Zjechałam z autostrady.
-Skręć w prawo i zaparkuj, proszę.
Zatrzymaliśmy się obok jakiegoś placu budowy. Stalowy szkielet budynku otulony plątaniną rusztowań zaczynał nabierać kształtów. Cornelius wysiadł, wyciągnął torbę z bagażnika i ruszył drogą pomiędzy budynkami. Talon zanurkował z przestworzy, podążając za nim.
Co też mogło być w tej torbie? Była plastikowa, wzmacniana siatką. Mógł tam mieć czyjeś ciało pocięte na kawałki, a ja nigdy bym się o tym nie dowiedziała.
Zabębniłam palcami po desce rozdzielczej i w końcu włączyłam radio. „…żadnych nowych wiadomości w sprawie morderstwa senatora Garzy. Policja nadal…”
Wyłączyłam radio.
To nie mogło być ciało. Torba wybrzuszałaby się w kilku miejscach. Chyba że zmielił kogoś najpierw… OK, to zaczynało się robić chore. Cztery miesiące temu nawet nie przyszłoby mi do głowy, że ktoś może nosić w worku pocięte ludzkie zwłoki.
Cornelius zjawił się po chwili, niosąc pustą torbę. Jeżeli byłaby wypełniona czymś paskudnym, zapach powinien go zdradzić.
Złożył torbę starannie i włożył ją do bagażnika. Nie, żadnego podejrzanego zapachu. Żadnych wyciekających ze środka paskudztw.
-Dziękuję - powiedział. -Możemy już jechać.
Zgromadzenie zajmowało America Tower, zgrabny wieżowiec na rogu Waugh Drive i Allen Parkway. 42 piętra jasnego betonu i ciemnych powierzchni okien wznosiło się w eleganckich łukach na wysokość 200 metrów ponad śródmieściem Houston. Ten grudzień przyniósł niekończące się deszcze, które zakończyły się lokalnymi podtopieniami i wiecznie zachmurzonym posępnym niebem. America Tower prezentowała się na takim tle niczym wieża potężnego czarodzieja przeniesiona wprost z legend w środek Houston. Po prawdzie była pełna magów, ale nie takich z tradycyjnych gier RPG, wyśpiewujących zagrzewające do boju pieśni podczas wysyłania bohaterów na misje. Ci tutaj zabiliby cię w mgnieniu oka, a ich prawnicy użyliby wszelkich prawnych sztuczek, by dochodzenie zakończyło się, nim miałoby szansę rozpocząć się na dobre.
Przejechaliśmy obok budki strażnika, gdzie Cornelius musiał pokazać swój dowód, zaparkowaliśmy i wysiedliśmy z samochodu. Talon krążył nad nami, zataczając kręgi wokół fontanny w kształcie gigantycznego dmuchawca.
Przeszliśmy przez idealnie przystrzyżony zielony trawnik i dotarliśmy pod szklane wejście do budynku. Brakowało mi ciężaru mojej broni pod żakietem, ale glock musiał zostać w samochodzie.
-Jak w sumie działa twoja magia?- zapytałam się cicho. -Telepatycznie kontrolujesz Talona? Możesz spoglądać przez jego oczy?
-Nie. -Cornelius potrząsnął głową. -Jest niezależnym ptakiem. Karmię go, daję mu schronienie i darzę go sympatią, a w zamian, kiedy poproszę go o przysługę, pomaga mi.
Talon nie był zwykłym ptakiem, był zwierzakiem domowym. Podobnie jak Królik. Gdyby któreś z jego zwierząt zostało zranione, Cornelius mógł zareagować gwałtownie. Musiałam o tym pamiętać.
Byliśmy już prawie przy wejściu.
-Forsberg prawdopodobnie nie zaszczyci mnie choćby jedną odpowiedzią na moje pytania - stwierdziłam.
-Zgadza się.
-Być może ty będziesz musiał pytać. Chciałabym, żebyś był bezpośredni i precyzyjny. Pytania, na które da się odpowiedzieć tak lub nie, są najlepsze.
-Zatem chcesz, żebym podszedł do niego i zapytał się wprost, czy jest odpowiedzialny za śmierć Nari?
-Nie, to zbyt ogólne. Może nie mieć nic wspólnego z morderstwem, ale może czuć się winny albo poczuwać się do odpowiedzialności za to, że nie uchronił pracowników przed nieszczęściem. Wiemy, że to nie on bezpośrednio postrzelił twoją żonę, bo w czasie morderstwa uwieczniono go na ponad 50 zdjęciach podczas kolacji urządzonej z okazji corocznej zbiórki funduszy na rzecz strażaków. Zapytaj go, czy zlecił jej zabicie. Bez względu na to co odpowie, kolejne pytanie powinno brzmieć: „Czy wiesz, kto to zrobił?” Musimy zobaczyć jego reakcję. Zadawaj krótkie, konkretne pytania bez wdawania się w szczegóły, tak by nie miał szansy wykręcić się od prostej odpowiedzi. Pamiętaj też, że cisza wywiera presję na ludzi, którzy w takiej sytuacji czują się w obowiązku udzielić odpowiedzi. Jeżeli będę sądzić, ze kłamie, skinę głową.
Cornelius przytrzymał przede mną drzwi i weszliśmy do lobby. Podmuch zimnego powietrza z klimatyzacji w połączeniu z wilgocią panującą po deszczu sprawił, że zadrżałam. Temperatura na zewnątrz wahała się koło 20 stopni, ale wewnątrz nie mogło być więcej niż 15 stopni. Podłoga wykonana z polerowanego piaskowo-brązowego marmuru lśniła niczym lustro. Logika podpowiadała, że musiała być ułożona z płyt, ale nigdzie nie dostrzegałam łączeń. Tym samym marmurem wyłożono też ściany. Na środku holu trzy windy zapewniały dostęp do wyższych pięter. Czterech strażników ubranych w wyprasowane na kant białe koszule i czarne spodnie, i uzbrojonych w strzelby Remington było rozstawionych w strategicznych punktach przy ścianach. Trzech kolejnych zajmowało miejsca przy biurku przed wykrywaczem metalu. Ochrona Zgromadzenia nie była tu dla ozdoby. Śrutówka powinna wybić z głowy każdemu głupie pomysły.
Gdybym wycelowała w nich broń, otworzyliby ogień bez wahania i ktokolwiek znajdowałby się w moim najbliższym otoczeniu, byłby narażony na postrzał.
-Miałaś rację - powiedział cicho Cornelius.
-Dziękuję.
Znaleźliśmy się przy biurku ochrony, gdzie Cornelius został powitany standardowym „Witamy Panie Harrison, miło znów pana widzieć.” Ja zaś musiałam wylegitymować się dwoma różnymi dowodami tożsamości i wypełnić trzystronicowy kwestionariusz, zawierający m.in. pytania o moją grupę krwi i ubezpieczenie zdrowotne, zanim otrzymałam jednodniową przepustkę.
Wreszcie udało nam się dostać do wind. Według Corneliusa Forsberg powinien być na 25. piętrze. Wcisnęłam odpowiedni guzik i kabina windy pomknęła w górę. Drzwi otworzyły się na czwartym piętrze i dołączył do nas człowiek w szacie z kapturem. Jego strój był czarny z rozcięciami z boku i upodabniał właściciela do jakiegoś średniowiecznego rycerza. Spod głębokiego kaptura nie sposób było dostrzec jego twarzy. Tylko zarys policzków z przystrzyżoną rudą brodą był lekko widoczny. Ciemnozielona etola, połyskująca srebrnym haftem była udrapowana na jego ramionach. Pod szatą mężczyzna nosił czarne spodnie wsunięte w miękkie czarne półbuty i czarną koszulę. Wyglądał nieco przerażająco i groźnie, jak mag szykujący się na wojnę.
Przesunęłam się lekko w bok, robiąc mu miejsce.
Mężczyzna wcisnął przycisk 10 piętra. Chwilę później winda zatrzymała się i mag wysiadł.
Kolejna ubrana w szatę postać, tym razem kobieca- sądząc po warkoczu ciemnych włosów wyłaniających się spod kaptura, podeszła do niego, nim drzwi się zamknęły i odcięły nas od widoku.
-Dlaczego oni są tak ubrani? - wymamrotałam.
-Taka tradycja. Zgromadzenie ma Niższą Izbę, gdzie każdy Pierwszy i Wybitny z Domu zakwalifikowanego do Zgromadzenia ma prawo głosu. W Izbie Wyższej głosować mogą jedynie Pierwsi, będący głowami Domów. Te szaty oznaczają przynależność do Izby Wyższej.
Winda zatrzymała się trzy piętra wyżej i kolejny człowiek w szacie zdobionej tym razem złotym haftem dołączył do nas.
-Cornelius!
Mag zdjął kaptur, ukazując przystojną i śmiałą twarz mężczyzny koło sześćdziesiątki z szerokim czołem i mądrymi orzechowymi oczami otoczonymi siecią zmarszczek. Krótka szpakowata broda, włosy, w których więcej już było bieli niż brązu, zaczesane do tyłu. Wyglądał jak kochany wujek, który mieszka gdzieś we Włoszech, ma winnicę, często się śmieje i mocno obejmuje wszystkich, którzy pojawiają się u niego z wizytą. Teraz jednak jego twarz wyrażała troskę, a w oczach pojawił się smutek.
-Mój chłopcze, właśnie usłyszałem, co się stało. - Mężczyzna objął Corneliusa. -Tak mi przykro.
Jego żal był szczery.
-Dziękuję.
-Słowa nie mogą wyrazić… - mężczyzna zamilkł. -Wy, młodzi nie powinniście umierać. Starcy, tacy jak ja mamy już bliżej do spotkania ze śmiercią. Przeżyliśmy całe życie. Ale coś takiego… to oburzające. Co Forsberg zamierza z tym zrobić?
-Nic- odpowiedział Cornelius.
Mężczyzna cofnął się o krok. Jego głęboki głos podniósł się. -Nari pracowała dla Domu. Co masz na myśli mówiąc, że Forsberg nic z tym nie robi? To jego obowiązek. Honor jego Domu jest na szali.
-Nie wierzę, że go to obchodzi.
-Coś takiego nigdy by się nie stało, gdyby nadal zarządzał jego ojciec. Jest kilka rzeczy, które głowa Domu po prostu musi robić. Pozwól mi sprawdzić, czy mogę jakoś pomóc. Mój głos może nie jest już tak znaczący, jak to drzewiej bywało, ale ludzie wciąż słuchają, co mam do powiedzenia. Jeżeli potrzebujesz czegokolwiek, wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Prawda. Szczery Pierwszy, który faktycznie okazał współczucie.
-Dziękuję ci.
Mężczyzna wysiadł na dwudziestym piętrze.
-Kto to był?- zapytałam.
-Linus Duncan - odrzekł Cornelius -bardzo stary i bardzo potężny Dom. Dawniej był przewodniczącym Wyższej Izby. Najpotężniejszym człowiekiem w Houston. Póki nie zdegradowano go.
-Dlaczego?
-Ponieważ był zbyt uczciwy i chciał zmienić Zgromadzenie na lepsze- wyjaśnił Cornelius.
Nie zaskoczyło mnie to. Domy obawiały się zmian.
W windzie rozbrzmiał gong, oznajmiający, że dotarliśmy na nasze piętro. Wyszliśmy z kabiny i skierowaliśmy się w prawo. Mniej więcej w połowie długiego korytarza przy otwartych drzwiach stało trzech mężczyzn, dyskutując o czymś. Wszyscy ciemnowłosi, w średnim wieku i noszący czarne szaty z opuszczonymi kapturami. Jednym z nich był Matthias Forsberg. Średniego wzrostu, ale z szerokim, mocnym ciałem starzejącego się futbolisty. Jego ramiona były szerokie i ciężkie. Stał sztywno wyprostowany, ze stopami ustawionymi tak, jakby gotował się do biegu. Jego twarz z ciemnymi oczami, gęstymi brwiami opadającymi ku dołowi i pewną miękkością rysów, nie pasowała do ciała.
Cornelius przyspieszył, kierując się wprost na grupę mężczyzn. Pognałam za nim. Forsberg podniósł głowę i rzucił spojrzenie w naszą stronę. Z jego postawy dało się wyczytać, że nie był już tylko spięty. Teraz czuł się już zagrożony. Dwóch pozostałych mężczyzn spojrzało na nas i ruszyło dalej korytarzem, pozostawiając Forsberga samego.
-Harrison - odezwał się Forsberg, wyglądając jak ktoś, kto właśnie znalazł zgniłe o ziemniaki w swojej spiżarni. -Moje kondolencje.
-Czy zleciłeś zabicie mojej żony? - zapytał twardo Cornelius. Ludzie spojrzeli w naszym kierunku. Sprytnie. Forsberg został zmuszony do udzielenia odpowiedzi, a nie zwykł cofać się pod naporem.
-Czyś ty zupełnie oszalał? - odwarknął Forsberg.
-Tak czy nie, Matthias?
-Nie!
Prawda.
-Wiesz, kto to zrobił?
-Oczywiście, że nie.
Moja magia zabuzowała jak wściekły niewidzialny moskit. Kłamstwo. Skinęłam głową.
-Gdybym wiedział, z miejsca podjąłbym odpowiednie działania.
Kłamstwo.
-Czy jej śmierć ma związek z interesami twojego Domu?
-Nie.
Kłamstwo.
Cornelius spojrzał na mnie. Potaknęłam ponownie.
-Powiedz mi, kto zamordował moją żonę - wycedził Cornelius przez zaciśnięte zęby.
Echh. Złe pytanie.
-Przez żałobę masz urojenia - odparował Forsberg. Usztywnił się. -To jedyny powód, dla którego jeszcze oddychasz. Dam ci szansę, byś w spokoju opuścił ten budynek…
Nagle skupił wzrok na czymś za mną. Jego oczy rozszerzyły się i zobaczyłam w nich strach. Co było dosyć zaskakujące wobec jego wcześniejszej aroganckiej pozy.
Spojrzałam przez ramię.
Wysoki mężczyzna zbliżał się do nas długimi krokami. Czarna szata, w którą był ubrany, wirowała wokół niego, niczym skrzydła kruka podrywającego się do lotu. Kroczył, jakby był właścicielem tego budynku i właśnie dostrzegł niechcianego intruza. Magia wręcz gotowała się wokół niego, zabójcza, groźna i tak potężna, że mogłam ją wyczuć z odległości 10 metrów. To nie był po prostu mężczyzna, to była czysta siła, grom odziany w czerń i bliski wybuchu. Ludzie usuwali mu się z drogi, przyciskając się do ścian. Skupiłam się na jego twarzy. Ostre, niczym wyciosane z granitu kości policzkowe, duży nos i niebieskie oczy, lśniące mocą pod ciemnymi kreskami brwi.
Szalony Rogan.
Moje serce waliło tak szybko, że czułam jakby miało mi wyskoczyć z piersi.
Zbliżał się do mnie.
Nasze spojrzenia spotkały się. Próbowałam zamknąć wszystkie swoje myśli w mentalnej stalowej pięści, by zachować resztki kontroli.
Wyraz jego twarzy złagodniał i przez ułamek sekundy widziałam, że patrzył na mnie z mieszaniną zaskoczenia i ulgi. A potem przeniósł pełne furii spojrzenie na Forsberga. Znałam tę minę. Mówiła: Zabić.
Odwróciłam się. Panika wypełzła na twarz Forsberga. Magia zagęściła się wokół niego, kompresując wszystko niczym ściskająca się sprężyna. Korytarz wokół mnie rozciągnął się, jakby marmur nagle stał się elastyczny.
Odepchnęłam Corneliusa na bok.
Korytarz na powrót skurczył się, jak zgniatana aluminiowa puszka i poczułam, że unoszę się. Rzuciło mną prosto w Szalonego Rogana.
Przeznaczenie znów nas połączyło. Nie ma mowy, żebym wspomniała o tym babci.
Uderzyłam w Rogana. Mocne ramiona złapały mnie. Siła uderzenia zakręciła nami i wylądowaliśmy na podłodze. Zanim moja stopa dotknęła marmuru, Rogan miotnął garść monet w kierunku Forsberga. Ćwierćdolarówki niczym płaskie pociski napędzane magią Rogana pomknęły ku celowi, omijając po drodze przypadkowych świadków.
Powietrze wokół Forsberga zamigotało. Monety zderzyły się z niewidzialną tarczą i opadły na podłogę. Forsberg rozmył się lekko i wylądował 20 stóp dalej.
-Zastrzel go- polecił mi Rogan.
-Nie mam broni.
Forsberg wyglądał na śmiertelnie przerażonego. Ludzie, którzy panikują, nie myślą. Oni uciekają. Przesunęłam się w kierunku wind. Musieliśmy spróbować złapać go w lobby.
Forsberg skoczył, rozmył się i zapadł w podłogę. Popędziłam w kierunku wind. Ostatni kawałek pokonałam ślizgiem i z całych sił zaczęłam walić w przycisk przywołania kabiny. Rogan był krok za mną.
Drzwi rozsunęły się i wpadliśmy do środka. Uderzyłam w guzik symbolizujący lobby. Kiedy drzwi zaczęły się zamykać, w ostatniej chwili prześlizgnął się przez nie Cornelius, sprawiając, że drzwi na powrót rozsunęły się. Rogan chwycił zwierzęcego maga, poderwał w górę i przycisnął do ściany kabiny, wbijając mu swoje przedramię w gardło. Cornelius zacharczał, jego stopy zakołysały się bezsilnie.
-Opuść mojego klienta! - ryknęłam.
Rogan przycisnął mocniej. Twarz Corneliusa poczerwieniała. Wiedziałam, do czego był zdolny wściekły Rogan. Jeżeli nie odciągnę go od Corneliusa, za chwilę mój klient będzie miał zmiażdżoną tchawicę.
-Rogan! To jest …to jest cywil!
Rogan odsunął się automatycznie jak za naciśnięciem guzika. Cornelius opadł na podłogę, łapczywie wciągając powietrze. Wyglądało na to, że użyłam magicznego słowa.
-Spróbuj zrobić to jeszcze raz, a porażę cię tak, że nie będziesz wiedział, jak się nazywasz! - wyrzuciłam z siebie.
Drzwi windy otworzyły się. Dwunaste piętro. Rogan wcisnął przycisk zamykania i spojrzał na Corneliusa. -Czy to mój zmiennik?
Co? -Nie zastąpiłam cię nikim!
-Oczywiście, że nie. Jestem niezastępowalny.
Cornelius wreszcie zdołał wydusić słowo. -Rogan? Rzeźnik z Meridy? Szalony Rogan?
-Tak. -Rogan i ja potwierdziliśmy jednocześnie.
-Czy on to to ‚R’ na sukni ślubnej? - oczy Corneliusa były szeroko otwarte.
Myśl o chmurach, myśl o króliczkach, nie myśl o weselnych zdjęciach. Rogan zaręczał, że nie jest telepatą, ale potrafił przekazywać mentalne obrazy, co znaczyło, że prawdopodobnie mógł też przechwytywać je od innych.
-Sukni? Jakiej sukni? - zapytał Rogan, węszący za słowami niczym rekin wyczuwający krew.
-Nieważne. - odpowiedziałam. -Cornelius, koniec z tym albo odchodzę.
Oczy Rogana zwęziły się. Rozpoznał imię. Był w jakiś sposób zamieszany w tę sprawę z Forsbergiem. Ot, moje szczęście.
Minęliśmy drugie piętro. Prawie na miejscu.
Rogan podrzucił monetę w powietrze. Ćwierćdolarówka zawisła nad nim w bezruchu. Nagle poczułam przepełniające mnie podniecenie i ekscytację. Dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie. Jakby ostatnie dwa miesiące normalnego życia nigdy się nie zdarzyły. Byłam tutaj. Tuż obok Rogana, gotowa do walki. I czułam się z tym dobrze. Czułam się, jakbym przez te minione tygodnie lunatykowała, a teraz nagle obudziłam się.
Muszę uciec od niego tak szybko, jak tylko się da. On miał na mnie naprawdę zły wpływ.
-Żywy! - powiedziałam mu, -Potrzebuję Forsberga żywego.
Zagrała melodyjka i drzwi rozsunęły się. Wpadliśmy do lobby wprost na ścianę luf wycelowanych wprost w nas. Za linią ochroniarzy leżał Forsberg. Kałuża czerwieni rozlewała się coraz szerzej spod jego głowy. Jego oczy zniknęły. W ich miejscu dwie wypełnione krwią dziury wpatrywały się w sufit.
Rogan zaklął.
Normalnie zajęłoby mi całe dnie uwolnienie się od ochrony Zgromadzenia. Z Roganem sypiącym groźbami na lewo i prawo oraz Corneliusem tłumaczącym wszystko spokojnym, cierpliwym głosem zarezerwowanym głównie dla dzieci, opuściliśmy budynek w 20 minut. Moi towarzysze trzymali się prawdy: Forsberg zaatakował Rogana niczym niesprowokowany. Cornelius i ja byliśmy przypadkowymi uczestnikami zdarzenia i mieliśmy pół tuzina świadków, którzy mogli to potwierdzić. Kiedy jeden ze strażników zapytał, czy Rogan groził Forsbergowi, Plaga Meksyku spojrzał na niego przeciągle i łaskawie poinformował go, że nikomu dzisiaj jeszcze nie groził. Po prostu przechodził tym korytarzem, a jeżeli ochrona ma jeszcze jakiś problem z odróżnieniem tego jak on wygląda, kiedy się przechadza, od tego kiedy komuś grozi, to z chęcią to zademonstruje. Przepytujący zdecydowali, że nie mają już żadnych więcej pytań.
Kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz, Rogan podniósł głowę i mrużąc oczy, spojrzał na słońce, przebijające się zza chmur. Musiałam przyznać, że z tymi czarnymi szatami to była już lekka przesada. On potrzebował jedynie karmazynowej chorągwi i gorejącej laski.
Teraz jednak jego twarz była ściągnięta. Był wkurzony. Ja też. Straciliśmy Forsberga i nie mieliśmy pojęcia, jak zginął i kto mógł za tym wszystkim jeszcze stać. Dom Forsbergów mógł zacząć świętować. Całe to dochodzenie nagle stało się o wiele trudniejsze.
-Od kiedy nie nosisz ze sobą broni?
-Panie Roganie…
-Oh, nie - Rogan spojrzał na Corneliusa. -Wracamy na grunt formalnych konwenansów. Najwyraźniej nie jestem już jej ulubieńcem.
-Panie Roganie…
-Dlaczego jesteś na mnie taka wściekła?
Zdobyłam się na heroiczny wyczyn, by zachować spokojny ton głosu. -Dzięki tobie świadek, którego przesłuchiwałam, spanikował, co sprawiło, że z jednej strony poczułam się jak szmaciana lalka rzucana po kątach, a z drugiej doprowadziło to do tego, że Forsberg dał się zabić, co poważnie komplikuje mi życie i odbiera mojemu klientowi możliwość sprawnego wyjaśnienia morderstwa żony. Na koniec wreszcie prawie udusiłeś wzmiankowanego wcześniej klienta w windzie.
-To nie brzmi dobrze, kiedy tak to przedstawiasz, panno Baylor.
Jego słowa miały zabrzmieć lekko, ale oczy pozostały ciemne i ponure. Coś złego przytrafiło się Roganowi. Byłam bliska dotknięcia go, kiedy uświadomiłam sobie, co robię. Nie.
Nie.
Ten facet był jak ciężka choroba, a ja wciąż zmagałam się z infekcją. Nie potrzebowałam kolejnej epidemii roganowej gorączki.
Dwa range rovery podjechały pod wejście. Jeden grafitowy, drugi biały, oba z wyglądającymi znajomo grubymi i przyciemnianymi szybami. Rogan był właścicielem całej floty opancerzonych samochodów. Były prawdziwymi dziełami sztuki tuningu, zbudowane tak, by zapewniać osłonę od opon po dach, a jednocześnie wyglądać zupełnie normalnie. A do tego jeszcze - jak one się prowadziły. Jechałam jednym z nich, nim Adam Pierce wysadził go w powietrze.
Atletycznie zbudowany mężczyzna po dwudziestce, krótko ostrzyżony i całą swoją postawą zdradzający wojskowe przeszkolenie, wyskoczył z szarego Range Rovera i przyniósł kluczyki Roganowi. -Sir. Panno Baylor.
-Cześć Troy. - Byłam obecna przy rozmowie rekrutacyjnej i zatrudnieniu Troya. Był ex-wojskowym, a Rogan ocalił go przed stratą domu. Dzisiaj Troy był uzbrojony i wcale się z tym nie krył.
-Jak podoba ci się bycie giermkiem wcielonego zła?
-Nie mogę narzekać psze-pani. Łatwe pieniądze, jeżeli lubi się tego typu robotę.
Oczywiście. Narzekanie nie byłoby w stylu pomagiera wcielonego zła. Ludzie Rogana czcili nawet ziemię, po której stąpał. Tak jak Troy, który spotkał swojego obecnego pracodawcę w najgorszym momencie swojego życia i dostał do niego szansę, by stać się na powrót kimś. Kimś kto coś znaczy, ma dobrze płatną robotę i jest w stanie utrzymać swoją rodzinę. Sfora psów wychowanych od szczeniaka nie mogła być bardziej oddana. Nie byłam tylko pewna, czy Rogan postrzegał ich jako coś więcej niż zasoby oddane do jego dyspozycji.
Rogan odwrócił się do mnie. -Jedź ze mną do mojego domu. Mam pewne informacje, których szukasz.
Wejdź do mojego leża, powiedział smok. Mam lśniący skarb, czekający na ciebie, zadbam o to, by było ci ciepło i bezpiecznie, a jeżeli zechcę, przykuję cię do podłogi i zabiję twoich klientów, rozrywając ich na strzępy swoją magią. Ha! Nie ze mną te numery.
-Nie wydaje mi się. Ale z chęcią przedyskutuję wszystko z tobą w jakimś publicznym miejscu w środku dnia. Chcesz moją wizytówkę?
Kiedy byłam w college’u, jeden z moich profesorów uwielbiał kreatywne opisy i kiedykolwiek tylko miał wykazać, że jakaś postać historyczna doświadczała monumentalnej wściekłości, mówił, że osoba ta miała brwi pełne gromów i błyskawice w oczach. Nigdy w sumie nie rozumiałam, o co tak naprawdę mu chodziło, póki nie zobaczyłam twarzy Rogana w tej chwili.
Cornelius ostrożnie cofnął się o krok. Troy przezornie też trzymał się na dystans. Tak, właśnie powiedziałam Szalonemu Roganowi ‚nie’ i popatrzcie - planeta wciąż się obracała.
-Twoją wizytówkę? - odrzekł bardzo cichym i spokojnym głosem Rogan.
-To taki mały skrawek papieru, na którym jest wydrukowany mój numer telefonu, adres e-mail i inne dane kontaktowe -czekałam, by się przekonać, czy dostanie apopleksji. Nie powinnam nabijać się z niego, ale byłam naprawdę wkurzona. Mieliśmy Forsberga, dopóki on się nie wmieszał.
Rogan odwrócił się w stronę Corneliusa. -Wyrazy współczucia z powodu twojej straty. Byłoby dla mnie zaszczytem gościć cię dzisiejszej nocy. Pozwól mi wynagrodzić ci wcześniejsze nieporozumienie.
Jak miło powiedziane. -Masz na myśli ten moment, kiedy prawie udało ci się wydusić z niego życie?
-Tak.
-Proszę, nie wsiadaj do tego samochodu - powiedziałam Corneliusowi. -On jest niebezpieczny i nieprzewidywalny.
-Dziękuję- rzucił Rogan.
-Twoje życie nie ma dla niego najmniejszego znaczenia. -kontynuowałam. -Kiedy kogoś nie lubi, rzuca w niego autobusem.
-Nie mam najmniejszego zamiaru wszczynać jakiejkolwiek waśni z Domem Harrisonów - odrzekł Rogan.
Prawda.
-Gwarantuję ci bezpieczeństwo.
Również prawda.
-A do tego dysponuję zapisem ostatnich chwil twojej żony.
Skurczybyk.
Cornelius spojrzał na mnie.
-Nie kłamie. -odpowiedziałam. -Ale jeżeli wsiądziesz do samochodu, nie wiem, czy wypuści cię. Proszę, nie rób tego.
Cornelius rozłożył ręce -Będzie mi niezmiernie miło przyjąć twoje zaproszenie.
Cholera jasna. Dlaczego ludzie nigdy mnie nie słuchają.
Rogan otworzył drzwi Range Rovera. Cornelius wsiadł. Rogan nachylił się nad otwartymi drzwiami i spojrzał na Corneliusa.
-Nie przeszkadzałoby ci, gdyby twój pracownik dołączył do nas?
-Oczywiście, że nie. -odpowiedział Cornelius.
Rogan zwrócił się w moją stronę. -Widzisz? Twój pracodawca nie ma nic przeciw. Jeżeli jestem takim złoczyńcą, dlaczego nie dołączysz do nas, by upewnić się, że nic mu nie grozi?
Był nieznośny. W całej rozciągłości swej paskudnej osobowości. I znalezienie się w jednym samochodzie z nim nie wchodziło w ogóle w rachubę. Im więcej dystansu nas dzieliło, tym lepiej. Tyle że teraz miał mojego klienta w swoich łapach.
-Pojadę za wami swoim wozem. Cornelius potrafi wyłapywać mentalne obrazy, tak więc spróbuj nie myśleć o czymś, czego nie chciałbyś dzielić z kimś obcym.
Rogan podszedł do mnie. Zbyt blisko. Chciałabym, żeby moje ciało nie zdradzało mnie za każdym razem, kiedy zmniejszał dzielący nas dystans.
Odezwał się do mnie kameralnym, przyjaznym głosem -Nie mnie oceniać, ale wydaje mi się, że nie traktujesz poważnie zagrożenia z mojej strony. A przecież mógłbym go zabić po drodze.
Skrzyżowałam ramiona na piersi. -Serio? Naprawdę zamierzasz tracić czas na straszenie mnie?
-Masz o mnie jak najgorsze wyobrażenie i wiesz, jak nienawidzę rozczarowywać. Troy poprowadzi twój samochód.
OK. Zdecydowanie coś było z nim nie tak. Rogan, którego pamiętałam, był bezpośredni, ale potrafił także być subtelny. A dzisiejsze zachowanie nawet nie stało obok finezji. Zawsze miał dodatkowy samochód, który podążał za nim, ale podróżować wolał samotnie. Złapał mnie za ramię, próbując zaciągnąć do wozu. Samochody zasłaniały nas na tyle, że nikt wjeżdżający na parking nie mógł nas zobaczyć. Troy nosił broń na widoku i się tym nie przejmował. Tu nie chodziło o porwanie Corneliusa, czy zmuszenie mnie do zrobienia czegoś, czego nie chciałam. Tu jednak chodziło o bezpieczeństwo. Zarówno Cornelius, jak i ja bylibyśmy znacznie bezpieczniejsi w tych opancerzonych wozach, niż w moim minivanie.
Jak bardzo pragnęłam być z dala od Rogana, tak bardzo wyszłabym na idiotkę, gdybym nie brała pod uwagę jego chęci zapewnienia nam ochrony.
Dałam kluczyki Troyowi. -To ta mazda tam. Łatwo się prowadzi.
Troy pokiwał głową i pobiegł do mojego samochodu.
Podeszłam do range rovera Rogana, usiadłam na siedzeniu pasażera obok kierowcy i zapięłam pas. Musiałam wytrzymać i nie zwracać na niego uwagi.
Moglibyście pomyśleć, że dwa miesiące niewidzenia go, mogły coś zmienić. I zmieniły. Sprawiły, że to, co tak ciągnęło mnie do niego, jeszcze nabrało mocy. Taaa, pamiętasz, jak obudziłaś się i pognałaś w środku nocy na dół, bo myślałaś, że zobaczyłaś go, a przed drzwiami nikogo nie było?
Zatrzasnął moje drzwi i siadł za kierownicą, przeczesując uważnym spojrzeniem cały teren parkingu. -W schowku jest sig-sauer.
Otworzyłam schowek, wyjęłam pistolet, sprawdziłam go i położyłam sobie na kolanach.
-Co się stało?- zapytałam cicho.
-Straciłem kilku ludzi. -odpowiedział. Była jakaś ostateczność w jego głosie.
Nie sądziłam, że mogło go to obejść. Wydawało mi się, że postrzega ludzi jako użyteczne narzędzia i dba o nie, bo sprzęt trzeba utrzymywać w należytym porządku. Ale to brzmiało jak autentyczny żal, skomplikowany koktajl poczucia winy, goryczy i przytłaczającego smutku, który odczuwa się, gdy ktoś bliski umiera. Coś co łamie ludzi i pozostawia w poczuciu bezsilności. A bezsilność nawet nie występowała w słowniku Rogana. Być może myliłam się co do niego wcześniej, albo myliłam się teraz. Czas pokaże, który Rogan okaże się prawdziwy.
Zamilkłam i obserwowałam, przesuwającą się za szybami panoramę Houston, wypatrując w tym ciepłym zimowym dniu czegoś, do czego mogłabym wystrzelić.
Komentarze
Prześlij komentarz