Pół godziny później, umowa została podpisana. Kobieta, która przyniosła formularz, odprowadziła mnie do drzwi wejściowych, przed którymi stał zaparkowany minivan. Kluczyki tkwiły w stacyjce. Siadłam za kierownicą.
Mogłam teraz odjechać i zostawić Rogana na lodzie. To byłoby świetne. Oczywiście pewnie goniłby mnie czymś niedorzecznym, takim jak prywatną latającą fortecą albo i latającym spodkiem.
Frontowe drzwi otworzyły się, wysunął się przez nie Bug i potruchtał do samochodu. Opuściłam okno.
-Hej! -Oparł się o karoserię. -Zostaniesz tu przez jakiś czas?
-Wygląda na to, że nie mam wyboru.
-To dobrze.
-Dlaczego?
-Przez ostatnie dwa miesiące pracowaliśmy tutaj po 16 godzina na dobę. Mnóstwo gówna spadło nam na głowy po tej akcji z Piercem. Major musiał składać zeznania przed Zgromadzeniem, a czterech ludzi próbowało pozwać go w związku z tą sprawą. Ale głównie zajmowaliśmy się inwigilacją. Tyle że istota tej afery, czymkolwiek by ona nie była, pozostawała nieuchwytna. Kiedy tylko wydawało nam się, że coś mamy, te skurwysyny wyślizgiwały nam się znowu. To spotkanie prawników Forsberga było pierwszą konkretną rzeczą, którą udało nam się odkryć. A potem wydarzył się ten wtorek….
Nadążanie za strumieniem myśli Buga było jak przedzieranie się z maczetą przez dżunglę.
-Nie mogliśmy dorwać samego Forsberga aż do dzisiaj. Wczoraj był ciężki dzień. On sam chciał poinformować wszystkie rodziny osobiście. Luanne była jedną z szesnastu.
Bug wpatrywał się we mnie uważnie, by upewnić się, że doceniam powagę sytuacji. Tyle że ja nadal nie wiedziałam, o co mu chodzi.
-A co do mnie…?
Skrzywił się kwaśno. -Po prostu… pobądź trochę z nim. Staje się bardziej ludzki, kiedy jesteś w pobliżu.
-Dzięki Bug. Też się cieszę, że się spotkaliśmy.
Najwyraźniej moją rolą było uczłowieczanie Rogana. Dobrze wiedzieć. A ja sobie wyobrażałam, że prowadzę dochodzenie. Nie ma jak być naiwną.
Drzwi otwarły się na oścież i pojawił się Rogan. Bug od razu oddalił się od wozu. Rogan przez chwilę go obserwował, po czym ruszył w kierunku samochodu. Porzucił swój pseudo-czarnoksięski strój na rzecz starych bojówek khaki, wysokich butów i bluzy z długimi rękawami. Ta ostatnia mocno opinała jego barki i klatkę piersiową, a bicepsy rozpychały rękawy. Wyglądał na dzikiego i silnego. Brakowało mu tylko topora, którym mógłby wymachiwać nonszalancko. Przechyliłam głowę i obserwowałam go.
Wsiadł do środka i nagle wóz był pełen Rogana i jego magii. Ledwo mogłam oddychać.
Jak mogłam się na to zgodzić? Powinnam na serio zbadać swoją głowę.
-Co ci powiedział? - zapytał.
-Jak to Bug, takie tam.
-Unikasz odpowiedzi.
-Jesteś uprzedzony.
Rogan wbił we mnie spojrzenie swoich niebieskich oczu i nic nie odpowiedział. Strzepnął czapkę bejsbolową i założył ją na głowę. Smok w kamuflażu. Skradający się do wsi, by sprawdzić, czy mieszka tam ktoś smakowity.
Kłapnął zębami. Musiałam przestać myśleć o smokach.
Wyjechałam z posiadłości i skoncentrowałam się na prowadzeniu. Lubiłam być z nim w samochodzie. Boże pomóż mi, ale tęskniłam za tym. Tęskniłam za nim.
-Czy to nowe perfumy? - zapytał Rogan.
-Nie używam żadnych. A jak ci to pachnie?
-Cytrusy.
-To prawdopodobnie mój szampon.
Rozmawiaj o pracy, patrz prosto przed siebie, nie myśl o sięgnięciu ręką w bok i prześlizgnięciu się ręką po jego torsie…Nie wyobrażaj sobie, że go całujesz…
Rogan przeklął po cichu.
-Co?
-Nic.
Rzuciłam na niego okiem. Nasze spojrzenia spotkały się.
Wow. Jego oczy wypełniły się głębokim, bezdennym błękitem, z którego wyzierało pożądanie. Wprost emanowało z niego i wiedziałam, że myśli teraz o mnie nagiej. Kobieta musiałaby być trupem, żeby nie zareagować na coś takiego. A ja zdecydowanie nie byłam martwa. Nawet trochę.
Zamarłam w oczekiwaniu na to, co się wydarzy. Wiedziałam dokładnie, ile przestrzeni nas dzieliło. Czułam każdy naładowany energią cal pomiędzy nami. Gdyby mnie teraz dotknął, podskoczyłabym na stopę w górę. Wpatrywałam się wprost przed siebie. Nie było z nami dobrze w tak ograniczonej przestrzeni. To był bardzo kiepski pomysł. Może powinnam opuścić okno, by wypuścić trochę tego seksualnego napięcia.
Potrzebowaliśmy zająć się czymś innym albo zaraz zjadę na bok i skończymy na tylnym siedzeniu…
-To nie ma najmniejszego sensu koncentrować się na rodzinie Jaroslava Fenleya - powiedziałam. Spędziłam sporo czasu, zapoznając się z dossier pozostałych trzech prawników, a szansę na odświeżenie pamięci i zajrzenie do notatek na telefonie miałam podczas negocjacji umowy pomiędzy Corneliusem i Roganem.
-Zgodnie z tym, co się dało wyciągnąć z jego komputera, całkowicie poświęcał się karierze. Związek z Harper był jedynym, na jaki się zdecydował w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
-Bernard włamał się do jego komputera?
-Tak, w 30 sekund. Hasło do rutera Jaroslava to „admin”. To prawdopodobnie wyjaśnia też dlaczego zainteresował się Harper.
-Szedł na łatwiznę.
-Tak. Zmiana hasła wymaga jednak pewnego wysiłku. Większość ludzi musi poszukać instrukcji, jak to zrobić. Utrzymanie poważnego związku też wymaga wysiłku i zabiera czas. A Harper nie wymagała choćby pozorów związku.
-Jemu też wystarczał sam seks i niezobowiązujące łóżkowe pogaduszki.- Rogan skrzywił się. -Znam ten typ. Taki mężczyzna jest chodzącym problemem dla bezpieczeństwa firmy. Pracuje tylko na tyle, na ile wymaga tego rozwój kariery. Jego celem nie jest wykonywanie zadań, ale dochrapanie się stanowiska, na którym nie będzie musiał już dłużej pracować, a kasa będzie lecieć.
-Na to wygląda. Jaroslav zawsze miał dużo nadgodzin. To dobrze wygląda na papierze. Spał, pracował i martwił się o spłatę studenckiego kredytu. Bern wciąż przegląda jego pliki, ale jak na razie nie znalazł niczego kompromitującego. Jego rodzice mieszkają w Kanadzie i Jaroslav nie utrzymywał z nimi zbyt zażyłych kontaktów. Jego bratu właśnie urodziło się dziecko. To wszystko jest na facebooku jego rodziny, a Jaroslav nie skomentował choćby jednego zdjęcia bratanka. Jego rodzina to ślepy zaułek. Warto tylko porozmawiać z Harper. Jeżeli nie chcesz jej widzieć, sama się tym zajmę.
Rogan potrząsnął głową. -Ona jest jedynym ogniwem bezpośrednio wiodącym do spiskowców. Musimy mieć ją na oku, ale z przesłuchaniem wstrzymać się tak długo, jak tylko się da.
-Mamy zatem dwie opcje- powiedziałam. -Bliscy Marcosa Nathera albo Elena de Trevino. Natherowie mieszkają bliżej.
Zatem do Natherów.
Marcos i Jeremy Nather mieszkali w Westheimer Lakes w typowym teksańskim domku na przedmieściach: dwupiętrowym, zbudowanym z cegły, mającym blisko 300 metrów kwadratowych powierzchni, cztery sypialnie, trzy łazienki i podwójny garaż. Osiedle zostało wybudowane jakieś 7-8 lat temu, wystarczająco dawno, by ceny zaczęły już lekko spadać. Według Berna stać ich było na ten dom, a stan ich kredytu wyglądał całkiem w porządku. Marcos Nather był odnoszącym sukcesy prawnikiem, a Jeremy Nather pracował jako informatyk w start-upie, projektującym aplikacje fitnesowe. Jego profil na Linkedinie wskazywał, że Marcos pracował dla Forsberga przez ostatnie 3 lata. Wcześniej był zatrudniony w firmie zajmującej się inwestycjami finansowymi Zara Inc. Marcos i Jeremy byli małżonkami od 6 lat i żaden z nich nie wykazywał jakichkolwiek magicznych talentów. Zreferowałam to wszystko Roganowi podczas jazdy.
-Skąd bierzesz swoje informacje? - zapytał.
-A co? Planujesz wejść z biznes prywatnych detektywów?
-Pytam z czystej ciekawości.
Aha. -Większość pochodzi z internetowych baz danych. Mamy dostęp do publicznych danych, a za historie kredytowe czy wpisy do rejestru karnego płacimy ekstra. Serwisy społecznościowe są prawdziwą kopalnią informacji. Ludzie wrzucają tam całą masę prywatnych danych, a na dodatek wszystkie ich konta są zazwyczaj połączone.
I dlatego też, mimo że zarejestrowałam się w każdym liczącym się serwisie społecznościowym (włączając w to Heralda, który był poświęcony spekulacjom na temat Pierwszych, pełnym szalonych fanek), żadne z moich kont nie zawierało jakichkolwiek osobistych informacji. Nie udzielałam się szczególnie w sieci, nie wrzucałam żadnych politycznych komentarzy i sumiennie publikowałam co najmniej jedno czy dwa zdjęcia kociaków po to tylko, by algorytmy serwisów nie uznały mnie za bota.
-Co to jest? - Rogan wyciągnął książkę z kieszeni w drzwiach samochodu. Okładkę zdobił ozdobny napis: „Kręgi tajemne. Praktyczne zastosowania.”
To była moja zastępcza lektura podczas długotrwałych obserwacji. Hexologia była nadzwyczaj użyteczna, ale jednocześnie napisana tak drętwym stylem, iż mogłam przy niej zasnąć w mgnieniu oka. Księgę o Kręgach przeczytałam już od deski do deski, ale nie zapamiętałam jeszcze wszystkich istotnych informacji w niej zawartych, tak więc woziłam ją ze sobą i uczyłam się z niej podczas wyczekiwania na potknięcia kolejnych oszustów podatkowych.
-A o co się pytasz?
Mogłam zapytać się go bezpośrednio, czy wysłał te książki, ale wtedy znałabym już prawdę. A z jakiegoś powodu niewiedza wydawała mi się lepszym rozwiązaniem. Część mnie chciała wierzyć, że to on za tym stał.
Przeglądał książkę. -Jeżeli potrzebowałabyś kiedyś jakiś wyjaśnień, z chęcią udzielę ci lekcji.
Rzuciłam na niego okiem. -Ile mnie to będzie kosztować?
-Coś wymyślę.- jego głos obiecywał całą masę interesujących opcji.
-Umawianie się ze smokami nigdy nie kończy się dobrze.
Chytry uśmiech przemknął po jego ustach. -To zależy, na co się umawiasz.
Nie powinnam wsiadać razem z nim do jednego samochodu. Tyle w tym temacie.
Nawigacja odezwała się głosem Dartha Vadera, informując że nasz cel znajduje się 150 metrów przed nami. Uratowana przez Sitha.
Zaparkowałam w cieniu pod drzewami, wyciągnęłam ze schowka pistolet i wsadziłam go do specjalnie zaprojektowanej kabury przy pasie. Facetom ukrywanie broni przychodziło o wiele łatwiej. Tymczasem ja z moimi okrągłymi biodrami musiałam kombinować, żeby nie nosić broni na widoku albo nie dźgać się w żebra.
Wraz z Roganem podeszliśmy do drzwi frontowych.
Wcisnęłam przycisk dzwonka. -Zachowuj się.
-Wiem, wiem -zamruczał Rogan.
Drzwi otworzył mężczyzna po trzydziestce. Średniego wzrostu, z jasno-brązowymi włosami i krótką brodą wyglądał jak typowy facet z przedmieścia. Rodzaj faceta ze stałą pracą, który trzy razy w tygodniu chodzi na siłownię i pozwala sobie jeść nieco więcej niż 10 lat temu. Tyle że teraz jego oczy były zapadnięte.
-To nie jest najlepsza pora na wizytę - powiedział.
-Panie Nather, pracuję dla Corneliusa Harrisona - wyjaśniłam, wyciągając wizytówkę. -Moje najszczersze wyrazy współczucia.
Zamrugał, wziął moją wizytówkę i przeczytał ją. -Prywatny detektyw?
Musiałam dostać się do środka, zanim zatrzaśnie nam drzwi przed nosem. -Dom Forsbergów odmówił wszczęcia dochodzenia w sprawie morderstwa. Pan Harrison poprosił mnie, bym dowiedziała się, co spotkało jego żonę. Chce móc powiedzieć swojej córce, że mordercom jej matki nie uszło to na sucho. Jest mi niezmiernie przykro, że zmuszona jestem zakłócić panu spokój i przeszkadzać w żałobie. Ale potrzebujemy ledwie kilku minut rozmowy.
Jeremy spojrzał na mnie i głęboko westchnął - Tylko kilka minut.
-Dziękuję panu.
Poprowadził nas przez przedpokój do salonu oddzielonego od kuchni wyspą. Dwójka małych dzieci, chłopiec i dziewczynka, leżała na dywanie. Chłopiec -starszy o rok czy dwa- bawił się iPadem, podczas gdy dziewczynka budowała coś z klocków lego. Starsza kobieta z zaczerwienionymi oczami siedziała na kanapie z książką. Spojrzała na nas, a jej twarz stężała.
-Mamo, muszę porozmawiać z tymi ludźmi- odezwał się Jeremy. -To zajmie tylko chwilę.
Skinęła głową.
-Cześć- zawołały dzieci.
-Cześć - pomachałam do nich.
Jeremy zmusił się do uśmiechu. -Wybaczcie mi na moment, zaraz do was wracam.
Poszliśmy za nim do biura, przylegającego do salonu. Jeremy zamknął za nami drzwi. -Nie powiedziałem im jeszcze -głos mu się załamał. -Nie wiem, jak.
-Rozmawiał pan z kimś? Z jakimś psychologiem, który pomógłby uporać się z żałobą?
Potrząsnął głową. Przytłaczający wyraz bólu uwidocznił się na jego twarzy. To był ten rodzaj cierpienia, które atakuje z z siłą czołgu i pozostawia człowieka zdruzgotanego i oszołomionego. Żałowałam, że nie mogę nic dla niego uczynić.
Wyciągnęłam kolejną wizytówkę, sprawdziłam kontakt w telefonie i zapisałam na karcie nazwisko i numer telefonu mojego terapeuty.
-Kiedy umarł mój ojciec, nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić. Obwiniałam samą siebie i ciągnęłam za sobą niczym kulę u nogi mój żal i winę całymi tygodniami. Aż spotkałam dr. Martinez. Jest bardzo dobra w tym co robi. Wciąż będzie się pan czuł strasznie, ale ona pomoże panu przejść przez najgorsze. A jeżeli nie będzie miała wolnych terminów, skieruje pana do kogoś, kto będzie mógł pana przyjąć.
Jeremy spojrzał na mnie. -Kiedyś się poprawi?
-To się nigdy nie skończy - odpowiedziałam szczerze. -Ale wraz z upływem czasu i terapią staje się znośne. Rozmowa o tym pomaga.
Jeremy wziął wizytówkę i wsunął ją do portfela.
Wyjęłam cyfrowy dyktafon, włączyłam nagrywanie i powiedziałam do mikrofonu -Czwartek, 15 grudnia. Rozmowa z Jeremym Natherem.
Jeremy oparł się o ścianę z rękami skrzyżowanymi na piersi.
-Panie Nather, czy wie pan dlaczego Marcos był w tym pokoju hotelowym?
-Zgodnie z informacjami z Domu Forsbergów, był tam bo miał romans z Nari Harrison albo Eleną de Trevino. Albo Fenleyem. Może wszyscy z nich zamierzali urządzić sobie tam orgię -rzucił rozgoryczonym głosem.
-To samo usłyszał od nich Cornelius. Wraz z ostrzeżeniem dotyczącym ujawnienia dowodów na malwersacje i uzależnienie od narkotyków w przypadku dalszego drążenia tematu.
-To absurd - Jeremy pochylił się nad stołem, kładąc obie dłonie na blacie. -Marcos był lojalny. Taki miał charakter. Był wierny i uczciwy.
-Dom Forsbergów nie ma najlepszej reputacji -dodał Rogan. -Czy Marcos wspomniał o jakiś konfliktach w pracy?
Dzięki. Proszę, zniszcz relację, którą staram się zbudować ze świadkiem.
-Planował opuścić firmę.
Prawda. -Kto jeszcze o tym wiedział?
-Tylko ja i on. Marcos jest… był bardzo skrytym człowiekiem. Obaj pracowaliśmy zbyt wiele i brakowało nam czasu na bycie z dziećmi. Chciał odejść i spędzić rok czy dwa w domu, ale najpierw planował spłacić hipotekę. Przenieśliśmy się tutaj ze względu na szkołę i Marcosowi zależało na tym, byśmy mogli pozwolić sobie na dalsze mieszkanie tutaj z jedną tylko pensją. A jesteśmy wciąż 28 tysięcy dolarów od bycia właścicielami tego domu -Jeremy wyprostował się. -Wiem, że to go męczyło. Trzy tygodnie temu próbowałem przekonać go, by mimo wszystko rzucił pracę już teraz. Obiecał, że złoży wypowiedzenie przed Świętami. Powinienem naciskać mocniej.
-Czy myślisz, że znalazł się w tym hotelu w związku z jego pracą?
-Tak.
Prawda. -Wiesz może nad czym pracował?
-Nie. Nigdy nie przynosił pracy do domu. Ja jestem tym, który wciąż gada o robocie. Marcus rozdzielał życie zawodowe od prywatnego. Kiedy pojawiał się w domu, był po prostu Marcosem.
Ciężko siadł na krześle i zakrył oczy dłońmi. Nic więcej już z niego nie wyciągnę.
-Czy miał jakiś wrogów? Kogokolwiek, kto mógłby…
-Kto mógłby zabić go, zasypując go gradem pocisków? - przerwał mi ponurym głosem Jeremy. -Nie.
-Raz jeszcze proszę przyjąć nasze kondolencje. -powiedziałam. -Jeżeli przypomni pan coś sobie, proszę do mnie zadzwonić. A teraz nie będziemy zabierać panu więcej czasu. Sami znajdziemy drogę do wyjścia.
Zaczęło padać. Chwilę stałam przy samochodzie, pozwalając by mżawka zmoczyła moje włosy. Żałoba panująca w tym domu była przytłaczająca i chciałam ją z siebie zmyć.
-Kłamał?-zapytał Rogan.
-Nie. Naprawdę o niczym nie wiedział. Zarówno Nari, jak i Marcos nie podzielili się tym problemem ze swoimi bliskimi, co oznacza, że było to coś niebezpiecznego.
Musieliśmy spróbować dowiedzieć się czegoś od rodziny Eleny. Była naszym ostatnim tropem.
De Trevinosi mieszkali przy jeziorze obok klubu golfowego Southwyck, dobre 15 minut jazdy od Westhaimer Lakes. Skierowałam wóz na drogę TX-99, prowadzącą wzdłuż pól ogrodzonych drewnianymi płotami. Miałam wrażenie, jakbyśmy znaleźli się pośrodku niczego. Zagubieni gdzieś w Teksasie. Z tej perspektywy ciężko było się domyślić, że za pobliską linią drzew nowe brygady przekształcają ten sielankowy krajobraz w rzędy identycznych domów.
Skręciłam w zjazd Alt-90, przejechaliśmy przez Sugar Land i Missouri City, malutkie mieściny leżące już w obrębie rozrastających się przedmieści Houston. Ruch na drodze był niewielki.
Przez kilka minut Rogan przeglądał moją książkę i zapisywał w niej jakieś komentarze. Wciąż leżała otwarta na jego kolanach, ale teraz nie zwracał na nią uwagi. Szczęki miał zaciśnięte, a lodowaty wzrok wbity w dal. Ta krystalizująca się wokół niego wściekłość zmroziła mnie do szpiku kości. Cokolwiek kotłowało się w jego głowie, było mroczne. Ten mrok zdawał się pochłaniać go i separować od reszty świata. Chciałam dotrzeć do niego i na powrót wyciągnąć go na światło.
-Connor?
Odwrócił się i spojrzał na mnie, jakbym wyrwała go ze snu.
-Co się stało z Gavinem?
Gavin był kuzynem Rogana. Adam Pierce ze swoją motocyklową kurtką, tatuażami i głęboką nienawiścią do jakichkolwiek autorytetów był ikoną buntu. Jak wielu nastolatków Gavin wprost wielbił go, a Adam żerował na takim oddaniu.
-Gavin zawarł układ.
Zjechałam na Sam Houston Tollway. Brygady remontowe znów pracowały na poboczu i musiałam teraz jechać tuż przy betonowych barierach, czego szczerze nie znosiłam. Ale przynajmniej coś widziałam. A jakimś zrządzeniem losu zawsze pakowałam się w takie betonowe labirynty po nocy, w padającym deszczu.
-Jaki układ?
-Rok w młodzieżowym ośrodku póki nie skończy 18-ki, a następnie 10 lat w wojsku w zamian za zeznania przeciwko Adamowi Piercowi. Jeżeli nie wywiąże się z tego, spędzi 10 lat w więzieniu.
-Całkiem dobry układ.
-Biorąc pod uwagę okoliczności - tak. Dysponuje pewnym talentem, więc wykorzystaliśmy to jako kartę przetargową.
-I jesteś pewien, że nie jest w żaden sposób zamieszany w to, co robi jego matka?
-Jestem -krótko odpowiedział Rogan.
-Nie wiedziałam, że tak zależy ci na siostrzeńcu. Raczej sprawiałeś wrażenie mocno wyobcowanego.
-Nie z własnej woli.
Zapatrzył się na coś za oknem, wymykając mi się znów. Nawet nie byłam pewna, dlaczego to takie istotne, by utrzymać go myślami przy mnie, ale czułam, że to ważne.
-Ćwiczyłeś strzelanie od czasu, kiedy się ostatnio widzieliśmy? -zapytałam lekkim tonem.
Spojrzał na mnie bez słowa.
-Nie? Rogan, sam stwierdziłeś, że jesteś beznadziejnym strzelcem.
Okay, to nie był może najlepszy sposób, by zwrócić jego uwagę, ale tylko na tyle było mnie stać.
-Ja prowadzę, ty odpowiadasz za ochronę- kontynuowałam paplaninę. -Jeżeli bandyci napadną nasz dyliżans, jak zamierzasz ich powstrzymać bez używania broni? Opuścisz okno, przedstawisz się i będziesz się na nich gapił, nim uciekną w panice?
Nic nie odpowiedział. Po prostu wpatrywał się we mnie.
Otworzyłam usta, by dalej mu dogryzać.
Bariera na prawo od nas pękła jak uderzona gigantycznym młotem. Pęknięcia w betonie pognały za nami otoczone niewielkimi obłoczkami pyłu. Jego magia uderzyła w zapory z brutalną skutecznością. Otarła się też o mnie, a ja ledwo się powstrzymałam, by nie otworzyć drzwi i nie wyskoczyć na zewnątrz.
Samochód za nami gwałtownie skręcił, próbując zmienić pas i uciec od pękających zapór.
-Przestań- poprosiłam.
Odgłos pękającego betonu ucichł.
-Chcesz, żebym cię wysadziła?
-Dlaczego miałbym chcieć?
-Żebyś mógł podumać w samotności.
-Ja nie dumam.
-Zatem żebyś mógł zaplanować jakąś straszną zemstę. A tak poza tym przerażasz mnie i dostaje od tego świra.
-Taka już moja rola.
-Serio?
-Taka jest natura naszego związku -iskierki zapaliły się w jego oczach. -Oboje robimy to, co konieczne, a kiedy jest już po wszystkim, zawsze dostajesz świra na punkcie tego, co się wydarzyło.
-Nie.
-NIe zrozum mnie źle. Wcale nie chcę, byś przestawała się tak zachowywać. Uważam to za nadzwyczaj zabawne.
Ostatni raz próbowałam dodawać ci otuchy. Wracaj do tej swojej smoczej jaskini i siedź sobie tam sam.
-Chciałabyś żebym skruszył jeszcze kilka z tych zapór, tak żebyś mogła zrobić jakieś zdjęcia dla swojej babci?- zaproponował.
-Zmieniłam zdanie. -odpowiedziałam. -Nie chce mi się z tobą gadać.
Zachichotał.
I po co ja się oszukiwałam?
Babcia Frida uznałaby, że to naprawdę miłe.
Wyciągnęłam telefon z uchwytu na konsoli i podałam mu go. -Okay, ale nie więcej niż dwa. Tyle żeby dało się to wrzucić na Vine.
-Twoja babcia ma konto na Vine? -bariera pękła.
-Tak. Prawdopodobnie wrzuci to też na Instagrama. Dobra, dziękuję i wystarczy, bo zaraz ten kierowca volvo za nami dostanie zawału.
Rodzina Eleny de Trevino mieszkała w ogromnej posiadłości. Dom Natherów był duży, a dwa takie budynki spokojnie zmieściłyby się pod dachem Trevinów. Dom zajmował powierzchnię pół akra i stanowił dziwną mieszankę stylu kolonialnego ze zdobieniami w stylu Tudorów. Posesję otaczał gruby, ceglany mur z łukowatą bramą prowadzącą na podjazd i do garaży. Z boku pysznił się typowy dla Teksańczyków kominek z kominem w kształcie kościelnej wieży.
Magia robiła jednak różnicę. Zarówno Elena de Trevino, jak i jej mąż Antonio byli Przeciętnymi. Znalazłam ich profile na Linkedinie i oboje mieli taki ranking w sekcji „specjalnych mocy”.
Zaparkowałam na ulicy i wraz z Roganem podeszliśmy do drzwi.
Młoda Latynoska otworzyła drzwi. -Czym mogę pomóc?
Jej spojrzenie skupiło się na Roganie. Ja równie dobrze mogłabym być całkowicie niewidzialna. Kobiety obracały się za nim, gdziekolwiek się udał. W czasach magii wielu mężczyzn wyglądało atrakcyjnie. Rogan jednak nie był po prostu przystojny, on był uosobieniem męskości. To emanowało z jego postawy, samczej szorstkości rysującej się na twarzy i w jego oczach. Kiedy się na niego spoglądało, miało się wrażenie, że bez względu na wszystko, on poradzi sobie w każdej sytuacji. Niewielu zdawało sobie sprawę, że większość problemów rozwiązywał za pomocą pieniędzy lub brutalną siłą. Czasami jednocześnie.
Wyciągnęłam w stronę dziewczyny wizytówkę. -Zostałam wynajęta przez Dom Harrisonów. Chciałabym rozmawiać z panem de Trevino.
Kobieta z wyraźnym wysiłkiem przeniosła spojrzenie z Rogana na wizytówkę. -Proszę zaczekać.
Zamknęła drzwi.
-Dom Harrisonów? -zapytał Rogan.
-Cornelius nie został formalnie usunięty.
Wyparcie się przez magiczną rodzinę jednego ze swoich członków było najgorszą możliwą karą. Oznaczało brak wsparcia finansowego, socjalnego i psychicznego, co równało się wykopaniu poza nawias magicznej socjety. Taki wyrzucony członek Domu stawał się wybrakowanym towarem. Jego dotychczasowi sprzymierzeńcy opuszczali go w obawie przed gniewem ze strony reszty rodziny, a przeciwnicy odmawiali pomocy, bo żaden z odszczepieńców nie był godny zaufania. Cornelius zaś dystansował się od swojego Domu na własne życzenie, ale nie został z niego wyrzucony.
-Spójrz na ten dom- kiwnęłam głową w stronę drzwi. -Nigdy nie udałoby się nam przekroczyć jego progu, gdybym nie rzuciła nazwy jakiegoś Domu.
Rogan uśmiechnął się pod nosem. -Powinnaś pozwolić mi zapukać.
Ostatnim razem, kiedy „zapukał” do moich drzwi, cały warsztat zadrżał w posadach. -Proszę, nie rób tego.
Drzwi otwarły się, ukazując atletycznie zbudowanego mężczyznę koło czterdziestki. Miał na sobie szary dres. Rękawy bluzy podciągnął do połowy przedramion. Jego twarz sprawiała sympatyczne wrażenie. Miał ciemne oczy pod gęstymi brwiami i wydatne usta. Czarna, dokładnie przystrzyżona broda pokrywała szczękę. Jego włosy też były ciemne i bardzo krótko przystrzyżone. Antonio de Trevino. Jego resume mówiło, że pracował jako analityk inwestycyjny.
-Dzień dobry -uśmiechnął się, pokazując idealnie równe, białe zęby. -Proszę, wejdźcie do środka.
Weszliśmy.
-Nazywam się Antonio. Tędy proszę. Przepraszam za nieporządek. Jesteśmy w trakcie załatwiania pewnych spraw.
Nie wydawał się specjalnie poruszony śmiercią żony. W porównaniu z Jeremym był wręcz radosny.
Antonio powiódł nas do obszernego salonu z czerwonym dywanem, pełnego krzeseł obitych beżowym pluszem. Meble wyglądały na kosztowne, ale raczej jedynie dla kogoś z klasy średniej - nowe, prawdopodobnie pochodzące z ostatniej kolekcji, całkiem ładne. Meble w domu Rogana były ciężkie i sprawiały wrażenie wiecznych. Trudno było stwierdzić, czy zostały kupione przez niego, jego rodziców, czy też może dziadków. W porównaniu z nimi to umeblowanie było nowobogackie, by nie powiedzieć, że tanie. Zabawna rzecz jak sprawy wyglądały z różnych perspektyw.
Latynoska stała w drzwiach do przedpokoju.
-Kawy? Herbaty? - zapytał Antonio.
-Nie, dziękuję - usiadłam na jednym z krzeseł.
Rogan potrząsnął przecząco głową i usiadł po mojej prawej.
Antonio zajął mała sofę i skinął na kobietę. -Dziękuję Estello, to na razie wszystko. -Pokojówka zniknęła w kuchni.
-Tak więc Dom Harrisonów bada śmierć Pani Harrison. Co jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę jak niewiele w tej sprawie robią Forsbergowie. Jak mogę wam pomóc?
-Nie miałby pan nic przeciwko odpowiedzi na kilka pytań? - zapytałam.
-W żadnym razie. Proszę pytać.
Wyjęłam cyfrowy dyktafon, oznaczyłam nową rozmowę i ustawiłam urządzenie na szklanej ławie.
-Czy wie pan, dlaczego pana żona była w tym pokoju hotelowym?
-Nie. Wydaje mi się, że chodziło o sprawy zawodowe. Mogę powiedzieć, że sytuacja w pracy na dzień przed jej śmiercią była dosyć stresująca. Wydawała się rozkojarzona podczas kolacji.
-Czy wspomniała o czymś konkretnym?
-Powiedziała: Nie mogę jutro podwieźć Johna. Jest mi przykro, ale mamy teraz problem w pracy i całe biuro jest w stanie podwyższonej gotowości. I nie jestem pewna, kiedy uda mi się wrócić do domu. Nie masz nic przeciwko temu, żeby zawieźć Johna na siódmą na trening?
Powiedział to normalnym głosem, ale kiedy naśladował żonę, intonacja była zdecydowanie kobieca.
-Jesteś mnemonikiem - stwierdził Rogan.
-Tak. Po prawdzie, to oboje nimi jesteśmy. Elena była przede wszystkim wizualnym mnemonikiem, a ja słuchowym. Krótkoterminowo jesteśmy w stanie praktycznie idealnie coś odtworzyć. -Antonio zrobił krótką przerwę. -Nie chcę byście odnieśli mylne wrażenie. Jestem głęboko zasmucony śmiercią Eleny. Straciłem zdolną, troskliwą partnerkę, a nasze dzieci straciły matkę. Była wspaniałym rodzicem. Jej brak wpłynie dewastująco na ich dzieciństwo.
Prawda.
-Nasze małżeństwo zostało zaaranżowane. Rodziny uzgodniły, że nasze potomstwo ma szansę zostania Wybitnymi, tak więc pobraliśmy się i sumiennie podjęliśmy trzy próby. Być może udało nam się z Avą, naszą najmłodszą. Czas pokaże. Ale nigdy nie kochaliśmy się - powiedział to wypranym z emocji głosem.
-I nie przeszkadzało to panu?
Antonio uśmiechnął się. -Przypuszczam, że nie jesteście magicznie uzdolnieni. Stworzenie Wybitnego byłoby nomen omen wybitnym osiągnięciem. Mogłoby otworzyć przed naszymi rodzinami pewne drzwi i zmienić naszą pozycję społeczną. Warto było się poświęcić. Oboje byliśmy rozsądnymi ludźmi. I nie było tak źle.
Zatoczył łuk ręką, wskazując na salon.
-Pozwalaliśmy sobie poszukiwać szczęścia poza małżeństwem, oczywiście zachowując niezbędną dyskrecję dla dobra naszych dzieci. Tak więc jeżeli zależy wam na jakiś łóżkowych zwierzeniach Eleny, będziecie musieli zwrócić się do Gabriela Baranovskiego. Byli ze sobą związani od trzech lat. Elena spotkała się z nim w noc przed jej zabójstwem. Może zechce z wami rozmawiać. Choć osobiście wątpię w to. Są Domy i Domy.
Położył większy nacisk na ostatnie słowa, na wypadek gdybym nie załapała ich znaczenia.
-Baranovsky należy do tych drugich. Elena miała niesamowite szczęście, że przyciągnęła jego uwagę i oboje odnosiliśmy korzyści z tego układu.
Jakie korzyści mógł z tego czerpać? Czy podczas biznesowych negocjacji co jakiś czas wspominał o tej znajomości? „A tak przy okazji moja żona pieprzy się z Baranovskim. Twoje pieniądze będą bezpieczne w mojej firmie.” Echh…
-Spotkać się z Baranovskim może w zasadzie tylko ktoś o równym statusie społecznym. A Dom Harrisonów nie należy do tej ligi. Przepraszam. Nie chciałem być obcesowy. Chciałem jedynie przedstawić całą sytuację tak jasno, jak to tylko możliwe. Pierwsi nie są tacy jak my.
Rzuciłam okiem na Rogana. Z jego twarzy nie dało się nic odczytać.
-Oddychają tym samym powietrzem, piją tę samą wodę, ale ich moce umiejscawiają ich z dala od plebsu. I to im się podoba. Przepaść między nimi a normalnymi ludźmi jest ogromna. Jesteś atrakcyjną kobietą, tak więc może przy właściwym stroju i wkręceniu się w odpowiednie towarzystwo, udałoby ci się dostać w okolice jego sekretarza. Osobiście próbowałbym jednak przez Dianę Harrison. Siostra Corneliusa jest Pierwszą, co znaczy coś nawet dla kogoś takiego jak Baranovsky. Przy odrobinie szczęścia może skłoniłoby go to do rozważenia spotkania. Jak by nie było, proszę przekażcie Corneliusowi i Diane, że będę szczęśliwy, mogąc pomóc Domowi Harrisonów w jakikolwiek sposób.
Pięć minut później byliśmy już na zewnątrz. Jego żona nie żyła, a jedyne co obchodziło Antonio, to jak ten fakt wpłynie na jego status społeczny. Co za niesamowity dupek.
-Właściwy strój i wkręcenie się w odpowiednie towarzystwo? - wywróciłam oczami, kierując się do samochodu. -Chyba musiałabym rozbić swoją świnkę skarbonkę.
-Układy panujące w tym towarzystwie sprawiają, że tym bardziej cenię sobie aspołeczność - rzucił Rogan.
-Dobrze, że wyjaśnił nam to wszystko tak dokładnie. Czuję się taka niegotowa do obcowania z wyższymi klasami. Nie miałam pojęcia, że powinnam mieć na sobie właściwy strój, by móc odezwać się do Pierwszego. Powinieneś przekazać mi listę z wytycznymi, co powinnam mieć na sobie. Mam nadzieję, że nie poczułeś się urażony moją garderobą.
Odwróciłam się i Rogan prawie na mnie wpadł. Odruchowo cofnęłam się o krok i oparłam plecami o samochód. Cały lód w jego oczach stajał. Wpatrywał się we mnie teraz intensywnym, gorącym, zmysłowym i zachęcającym wzrokiem. Myślał o seksie i to ja odgrywałam znaczącą rolę w tych wyobrażeniach.
-Nie czuję się obrażony.
Jego duże, muskularne ciało otoczyło mnie. Skupił się na mnie, jakby reszta świata nigdy nie istniała. Kiedy wpatrywał się w ciebie w ten sposób, sprawiał, że czułaś się najważniejszą osobą we wszechświecie. Każde twoje słowo liczyło się dla niego. Każdy gest był istotny. To było destrukcyjne. Chciałam mówić i gestykulować, by bez końca móc utrzymywać takie jego zainteresowanie.
-Nie dbam o to, w czym pojawiasz się na spotkaniach ze mną -jego głos brzmiał normalnie, prawie leniwie. -Możesz przychodzić w garsonce. Możesz w dżinsach.
Nabijał się ze mnie. Może warto byłoby odegrać się teraz na nim.
-Możesz przychodzić do mnie owinięta w ręcznik. Możesz też być naga. Serio, to zależy tylko od ciebie. Jeżeli tylko przychodzisz, by się ze mną spotkać, nie dbam o to.
Czyż nie jesteś zbyt zadufany w sobie? Zbliżyłam się do niego o krok, podniosłam głowę, jakbym chciała go pocałować. -A co jeżeli przestanę w ogóle chcieć cię widzieć?
Jego głos obniżył się. -To byłaby tragedia. Użyłbym wszelkich swoich mocy, by zapobiec temu.
Jego oczy były tak błękitne i widać w nich było tyle obietnic. O byciu wyjętą spod prawa outsiderką w jego łóżku i robieniu tam rzeczy, których nigdy bym nie zapomniała. Spojrzałam prosto w te oczy i z całych sił spróbowałam obiecać coś samej sobie.
-Wszystkich mocy?- gdybym pochyliła się choć o cal, dotknęlibyśmy się. Przestrzeń pomiędzy nami była tak naładowana napięciem, że gdybyśmy otarli się o siebie, zaiskrzyłoby wokół nas. Bawiłam się ogniem.
-Tak - otaczała go magia, tak bliska i wyczuwalna, że jedynie siłą woli powstrzymywałam się, by po nią nie sięgnąć.
-I wciąż rozmawiamy o ubraniach? -zapytałam.
-Jeżeli tak mówisz.
Nachylił się, a ja położyłam mu palce na ustach i odepchnęłam go lekko. -Nie.
Zmrużył oczy. -Nie?
Opuściłam rękę.
-Zobaczmy, co tutaj mamy. Prosisz mnie o zostanie twoją zabawką, ja mówię nie, ty odchodzisz. Nie dzwonisz, nie piszesz, nie przychodzisz do mnie. Nie robisz nic, by dowieść, że chcesz czegokolwiek poza zwyczajny seks.
Jego oczy pociemniały. -Nie byłoby w tym nic zwyczajnego.
Wierzyłam mu, ale to nie zmieniało sensu całości. -Traktowałeś mnie jak jakąś tanią rozrywkę.
Nachylił się o cal. -Nie traktowałem.
Powinnam być zaniepokojona, ale rozpierały mnie takie emocje, że nie zamierzałam się teraz wycofywać.
-Rogan, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jak niewiele dla ciebie znaczę? Nie zależało ci nawet na przejściu fazy randkowania ze mną. Chciałeś mieć to od razu z głowy i z miejsca przejść do seksu. Sprawiłeś, że poczułam się naprawdę nic niewarta. -wyrzuciłam z siebie. -Chodź ze mną do łóżka Nevada. Nawet nie zamierzam udawać, że zależy mi na poznaniu cię lepiej.
Jego szczęki zacisnęły się. -Nie o to mi chodziło i dobrze o tym wiesz.
-Dałam ci okazję, by zawalczyć o nasz związek, a ty z niej nie skorzystałeś. Zdecydowałeś się odejść. Więc i ja porzuciłam te mrzonki.
Mięśnie na jego twarzy zapulsowały.
-A teraz, kiedy jakże wygodnie dla ciebie znalazłam się znów w okolicy, postanowiłeś spróbować ponownie. Brakuje ci atrakcyjnych kobiet w życiu, Connor?
-Brakuje mi ciebie w moim życiu - powiedział.
-Serio?
-Krytyczny brak. Jeden z tych, które muszą być natychmiast naprawione.
Celowo był mało konkretny. Nie mógł wprost kłamać przy mnie, tak więc zdecydował się czynić niejasne aluzje, których nie mogłam łatwo sklasyfikować. Musiałam przyznać, że nieźle kombinował.
-Nie jestem zaintereso…
Rogan przyciągnął mnie do siebie i momentalnie wyrzucił dłonie przed siebie. Moja mazda uniosła się nad ziemię. Półtorametrowy dysk karmazynowego ognia uderzył w mój samochód i eksplodował. Chmara ostrych odłamków metalu sycząc i ciągnąc za sobą ogniste ślady przemknęła po obu naszych bokach. Rzuciłam się w kierunku dużego dębu za nami. Za moimi plecami mazda opadła na chodnik z chrzęstem miażdżonego metalu.
Sięgnęłam pod lewe ramię i wyciągnęłam glocka. Rogan wylądował obok mnie. Krew sączyła się z jego lewego uda.
-Krwawisz!
-Zwykłe zadrapanie- odwarknął. -A z tobą wszystko w porządku?
-Nie.
Moje serce waliło zbyt mocno i za szybko. Gorzki smak adrenaliny rozchodził się po języku. Coś załomotało o drzewo po naszej prawej stronie. Prawie podskoczyłam.
Kolejne łupnięcie.
Wychyliłam się ostrożnie.
Mniejszy karmazynowy dysk przeleciał tuż obok mojej twarzy. Szarpnęłam się do tyłu, zderzając się z Roganem. Wirujący krąg magii przeleciał ze świstem jeszcze kilka metrów i dymiąc zarył w ziemię. To była metalowa gwiazda szeroka na stopę z czterema podwójnymi zaostrzonymi łopatkami. Ciemnoczerwona magia unosiła się nad ostrzami.
-Mag specjalizujący się w ogniu zaporowym - Rogan wychylił się z drugiej strony i szybko cofnął, kiedy kolejny shuriken uderzył w dąb. -A w zasadzie to dwóch.
-Skąd wiesz?
-Dwa różne odcienie czerwieni.
Po mojej stronie następny dysk odłupał kawałek kory.
-Czy możesz zatrzymać je w locie?-zapytałam.
Jeszcze jeden pocisk wyrył trzycalową bruzdę w korze.
-Nie. Są pokryte magią.
Zgadza się. Zgodnie z moją książką obiekty „opakowane” w magię traciły swoje fizyczne właściwości, póki nie osiągnęły celu. Jeżeli Rogan wyskoczyłby teraz zza drzewa, dyski rzucane przez tych gości mogłyby pociąć go w mgnieniu oka.
Kolejny kawałek dębu został odłupany. Wyglądało na to, że planowali ściąć naszą osłonę, atakując ją z dwóch stron. Bieg do domu nie był dobrą opcją. Najbliższym miejscem, gdzie moglibyśmy się ukryć, było łukowate wejście do posiadłości de Trevinów, ale wciąż wymagało to blisko dwudziestometrowego sprintu. Wystarczająca odległość, by zdążyli nas trafić. Stworzenie magicznych kręgów też nie wchodziło w grę. Znajdowaliśmy się na trawie.
Rogan wyjrzał zza drzewa. Kolejne łupnięcie. Zaklął i schował się. Cała jego magia na nic się nie przydawała, póki nie widział celu. Mógł zrównać z ziemią cały kwartał domów, ale nie dało się zapomnieć, że mieszkało tam mnóstwo ludzi.
Opadłam na kolana i w takiej pozycji wychyliłam się lekko.
Na dachu posiadłości po drugiej stronie ulicy mignął jakiś cień. Karmazynowy disk zawirował, lecąc w moim kierunku. Rzuciłam się z powrotem za drzewo. Pocisk przemknął obok, muskając magią moje ramię.
-Jeden jest na dachu domu na wprost nas.
Twarz Rogana była ponura i zacięta. -Drugi jest na następnym domu po naszej lewej.
-Szybcy są.
-Zauważyłem.
-Nie możesz zawalić tych dachów.
-Nie planowałem.
-Ta okolica jest zamieszkana głównie przez rodziny. Tam mogą być małe dzieci.
Chwycił mnie za rękę i spojrzał mi głęboko w oczy. -Wiem.
Nie mógł ich dorwać. Przynajmniej nie bez narażania na niebezpieczeństwo niewinnych ludzi.
Dyski wbijały się w drzewo, obłupując je konsekwentnie. Dąb drżał od uderzeń. Magowie wychylali się tylko na moment, by posyłać w naszym kierunku kolejne pociski. Zbyt szybko, by Rogan zdołał namierzyć któregoś na dłużej.
Musieliśmy się stąd ruszyć. Z wolna zaczynało brakować nam osłony.
Odchyliłam się do tyłu, spoglądając wzdłuż ulicy w obu kierunkach. Nic po mojej prawej. Same budynki. Nic po lewej. Jeszcze więcej domów plus …dywan brązowej ściółki pełznący w naszą stronę…
Chwila.
![]() |
źródło:pixabay.com |
To nie była ściółka. Mrówki.
-Rogan mamy nowe towarzystwo.
Spojrzał w lewo i zaklął.
Dywan mrówek rozwijał się w szerokie strumienie, co i rusz zmieniające kierunek ruchu, badające jakby teren przed sobą, a potem na powrót scalające się w jednolitą masę, prącą przed siebie. Ktokolwiek sterował nimi, nie miał zbyt dobrej kontroli nad insektami. Ale i nie potrzebował jej. Byliśmy w Teksasie, stawiając czoła zwierzęcemu magowi, co oznaczało, że mamy do czynienia z mrówkami ognistymi. Mogły bez trudu wykurzyć nas zza drzewa, a wtedy magowie od dysków dokończą robotę.
Drzewo drżało teraz nieprzerwanie. To nie miało potrwać zbyt długo.
Mrówki maszerowały w naszym kierunku. Po naszej prawej znajdowało się skrzyżowanie. Zza jego rogu wyłaniały się kolejne fale insektów. Mag musiał ukrywać się gdzieś tam, poza naszym widokiem.
Karmazynowy dysk przeleciał o grubość włosa od mojej nogi. Obróciłam się na bok, praktycznie obejmując Rogana.
To koniec - przemknęło mi przez głowę. Mogłam umrzeć na tym trawniku. Jeden dobry strzał ogniowego maga i już nigdy nie zobaczę swojej rodziny.
-Jak u ciebie z celnością? - zapytał Rogan.
Przytłumiłam ogarniający mnie lęk. -Przekonamy się za moment.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu. -Na trzy.
Wzięłam głęboki wdech, a następnie wolno wypuściłam powietrze.
Pokazał jeden palec. Dwa.
Wyskoczyliśmy zza osłony w tym samym momencie. Moja mazda rozpadła się na pół z przeraźliwym zgrzytem rozdzieranego metalu. Fragmenty karoserii wystrzeliły w górę, kiedy tylko dwie postaci na dachach wychyliły się, by posłać w nas magiczne dyski. Wbiłam wzrok w przeciwnika, znajdującego się dokładnie na wprost nas. Czas jakby zwolnił.
Zabij albo daj się zabić. Nacisnęłam spust. Pistolet wystrzelił, a głową maga szarpnęło do tyłu. Obróciłam się, szukając wzrokiem drugiego napastnika i strzeliłam ponownie. Kula trafiła ją w pierś. Zsunęła się po dachu i spadła wprost w morze mrówek.
Resztki mazdy rozproszyły się w powietrzu, blokując tor lotu dysków. Magiczne pociski uderzyły w metal i włókno szklane, i eksplodowały z wizgiem.
Rogan chwycił moją dłoń i pociągnął mnie za sobą. Przebiegliśmy przez ulicę, wpadliśmy pod łukowatym wejściem do czyjegoś ogrodu i pognaliśmy wzdłuż domu. Ceglany mur przed nami wybuchł nagle. Rogan przemknął przez dziurę i skręcił w lewo. Szukał maga od insektów.
Gdzieś za nami kobiecy głos krzyczał, -Brown! Do kurwy nędzy zabierz je ze mnie!
-Próbuję! -z dołu ulicy odpowiedział męski głos.
-Te pierdolone mrówki włażą mi do rany po kuli! Zabierz je stąd!!!
Dobiegliśmy do skrzyżowania i zatrzymaliśmy się. Podniosłam pistolet i ostrożnie wyjrzałam za róg. Duży, biały van stał zaparkowany przy krawężniku. Obok stały cztery spore metalowe beczki. Przy następnej przecznicy wypatrzyłam ciemnowłosego mężczyznę ostrożnie wychylającego się za róg. Stał obrócony do nas plecami.
Wzywająca pomocy kobieta zakrztusiła się i jej krzyk nagle się urwał.
-Do usług, ty głupia suko - zjadliwie rzucił mężczyzna.
Rogan wyminął mnie i ruszył z morderczą miną w kierunku maga. Złapał go za ramię, odwrócił i wymierzył mu potężny cios w żołądek. Mag prawie złożył się w pół. Rogan uderzył go kolanem w twarz. Coś chrupnęło. Mężczyzna padł na ziemię.
-Dosyć!- zawołałam.
Rogan nachylił się nad leżącym człowiekiem.
-Przestań, wystarczy!!!
Rogan rzucił mi krótkie spojrzenie.
-Pozostali nie żyją, Rogan. Jeżeli zabijesz tego, nie będziemy mieli kogo przesłuchać.
Rogan złapał maga za gardło, podniósł go do pionu i przycisnął do kamiennego ogrodzenia. Mężczyzna zacharczał, z trudem próbując złapać oddech. Krew kapała z jego rozbitego nosa. Z oczu lały się łzy. Podeszłam bliżej i przeszukałam go. Żadnej broni. Wyciągnęłam jego portfel. Prawo jazdy wystawione na Raya Cannona. Telefonem zrobiłam zdjęcie dokumentu.
-Czy jest ktoś jeszcze? - zimnym tonem zapytał Rogan.
-Nie- wysapał mag.
Rogan ścisnął mocniej, miażdżąc gardło mężczyzny.
-Prawda- potwierdziłam.
Rogan poluzował chwyt. Mag łapczywie wciągnął haust powietrza i spojrzał na mnie błagalnie. -Pomocy…
Rogan potrząsnął nim i ponownie przygwoździł go do ogrodzenia. -Nie patrz na nią. Patrz na mnie. Kto ci płaci?
-Forsberg.
Cholera jasna. Miałam nadzieję, że trafimy na ślad kogoś, kto stał za atakiem na prawników. Zamiast tego wróciliśmy do punktu wyjścia.
-Mów- rozkazał Rogan.
-Powiedzieli nam, że zabiliście starego, Matthiasa. Wysłano dwa zespoły za wami. My byliśmy bliżej. Ze mną był Kowaski i jego siostra. Podjechaliśmy tu dwoma wozami - fordem zaparkowanym w dole ulicy i moim vanem. Zajęliśmy pozycję i czekaliśmy, aż wyjdziecie.
-Skąd wiedzieliście, gdzie nas znaleźć?- zapytałam.
-De Trevino poinformował nas.
A to menda jedna.
Wyraz twarzy Rogana wywołał lodowaty dreszcz pełznący po moim kręgosłupie.
-Rogan, czy mogę go dostać, proszę.
Mężczyzna pobladł w mgnieniu oka. Zdał sobie sprawę, kto trzymał go w swoich rękach.
Rogan ponownie ścisnął gardło maga. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam jego ramienia.
-Proszę?
-Dobra. -puścił ofiarę. Mag osunął się na ziemię.
-Wsadzisz teraz wszystkie mrówki z powrotem do beczek - powiedziałam. -Jeżeli zobaczę choć jedną mrówkę ognistą na tej ulicy, po tym jak skończymy z de Trevino, poproszę go, by cię znalazł- wskazałam na Rogana. -Wiesz, kim on jest, prawda?
Mag szybko przytaknął.
-Zbierz swoje mrówki i znikaj. Następnym razem, kiedy cie spotkam, wpakuję ci kulę w głowę. -I proszę. Wyrabiałam się. Wychodziły mi coraz bardziej dramatyczne teksty.
Rogan zapomniał już o magu i szybkim krokiem kierował się do domu de Trevino. Ruszyłam za nim.
Załomotał w drzwi zaciśniętą pięścią. Jego magia uderzyła w drewno. Każde okno w domu rozprysło się. Rogan wkroczył do wnętrza z ponurym obliczem.
Antonio stał w salonie blady jak ściana.
-Jestem nieco zirytowany - meble usuwały się z drogi przed Roganem. -Tak więc zapytam się tylko raz: dlaczego zadzwoniłeś do Forsbergów?
-Obawiałem się, że możecie zaszkodzić ich dochodzeniu… -wydukał Antonio.
-Kłamstwo - rzuciłam.
-Chciałem dowiedzieć się czegoś od nich…
-Kolejne kłamstwo.
Dom zadrżał.
To trwało już zbyt długo i jeżeli nie zrobiłabym czegoś, Rogan obróciłby cały budynek w zgliszcza. -Spójrz na mnie - powiedziałam, zbierając swoją magię. -Patrz prosto w moje oczy.
Antonio spojrzał na mnie. Moja magia uderzyła i złapała go. Wstrząsnął się cały i napiął pod naporem magii. Moje moce bazowały na sile woli, a po tym co dzisiaj przeszłam, moja wola miała wystarczająco wiele paliwa.
Mój głos obniżył się do niskich, wręcz nieludzkich rejestrów -Dlaczego zadzwoniłeś do Forsbergów?
Wyraz twarzy Rogana był bezcenny. Właśnie tak. Nie potrzeba już żadnych magicznych kręgów do pomocy. Ktoś tutaj podszkolił się nieco, kiedy cię nie było.
-Pieniądze! - wykrzyczał Antonio. -Jeżeli Forsbergowie potwierdziliby, że Elena umarła podczas wykonywania obowiązków służbowych, jej ubezpieczenie zapłaciłoby podwójną stawkę. Dom Forsbergów obiecał, że nie będą robili żadnych trudności z ubezpieczeniem, jeżeli tylko będę informował ich o wszystkich sprawach związanych z kimkolwiek węszącym przy jej śmierci.
Puściłam go. -To prawda- powiedziałam Roganowi.
Antonio wziął głęboki oddech.
![]() |
źródło"pixabay.com |
Rogan kopnął szklaną ławę, która rozsypała się na kawałki. Odłamki szkła uniosły się w powietrze. Antonio skamieniał.
Chłopiec wpadł do salonu przez drzwi z prawej. Przebiegł przez pokój i przywarł do Antonia.
-Nie zabijaj mojego taty!
Nie mógł mieć więcej niż 10 lat.
-John -odezwał się Antonio łamiącym się głosem. -Idź, zobacz, co z twoją siostrą.
-Nie zabijaj mojego taty!- powtórzył chłopiec, wpatrując się z determinacją w Rogana.
Ich spojrzenia spotkały się.
Odłamki pomknęły przez pomieszczenie i nie czyniąc nikomu krzywdy wbiły się w ścianę.
-Wszyscy wybieramy sobie strony- Rogan zwrócił się do Antonio. -Ty wybrałeś źle.
Odwrócił się i wyszedł.
Ulica przed domem Antonio była pusta. Rzeka mrówek znikała właśnie za rogiem, prawdopodobnie wracając do beczek maga. Z oddali dochodziło zawodzenie syren. Ktoś wezwał gliniarzy.
Magia wciąż kłębiła się wokół Rogana, niczym wściekłe tornado.
-Dziękuję, że nie zabiłeś go na oczach jego syna- odezwałam się.
-Dorośli mogą wybierać, czy chcą być moimi wrogami, sprzymierzeńcami czy trzymać się z boku. Dzieci są tylko dziećmi, Nevada. To dziecko właśnie straciło matkę. Nie mógłbym pozbawić go teraz ojca- rzucił okiem na swój telefon. -Tędy.
Ruszyliśmy w prawo, oddalając się od armii mrówek.
-Wrogowie, sojusznicy i cywile, co? - zapytałam.
-Zgadza się.
-A jeżeli ktoś pomaga wrogom, jak Antonio?
-Wtedy sam staje się wrogiem.
-A wrogowie muszą zostać wyeliminowani?
-Jeżeli stanowią zagrożenie, to tak - bezwzględność malowała się na twarzy Rogana.
Coś mi zaświtało w głowie. Wiedziałam, co to było. Miałam z tym już do czynienia wcześniej.
-To prawda na wojnie. My nie jesteśmy na wojnie, Rogan.
-Oczywiście, że jesteśmy na wojnie.
-Nie. Znajdujemy się w cywilnym świecie. Nie wszystko jest czarno-białe. Pełno tu różnych odcieni szarości. Są różne kary w zależności od tego, jak poważne przestępstwo zostało popełnione.
Obrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami, w których nie było choćby cienia wątpliwości. -Tu nie chodzi o karę, tylko o przetrwanie.
Co do diabła przydarzyło ci się na wojnie, Rogan? Co z tobą zrobili, że jesteś tak popieprzony?
-Zatem jeżeli - powiedzmy młoda kobieta- pomaga jednemu z twoich wrogów, także staje się wrogiem. Wtedy nie ma żadnego problemu z uprowadzeniem jej, uwięzieniem w twojej piwnicy i przesłuchiwaniem z użyciem wszystkich niezbędnych środków.
Jego twarz wyraźnie pokazywała, że nie podoba mu się kierunek, w którym zmierzał mój wywód.
-Powiedz mi zatem, jak blisko otarłam się o bycie zamordowaną?
-Nigdy nie groziło ci nic z mojej strony. Przede wszystkim dlatego, żę wówczas nie sądziłem, że stanowisz jakiekolwiek zagrożenie. Po prostu potrzebowałem pewnych informacji i gdybym je uzyskał, uwolniłbym cię, co zresztą zrobiłem. Prawdopodobnie nie odwiózłbym cię sam do domu, ale poprosiłbym o to jednego z moich ludzi.
Spróbowałam raz jeszcze. -Nie możesz tak żyć, Rogan. Wojna już się skończyła.
Zatrzymał się, obrócił na pięcie i wskazał na dwa ciała leżące na ulicy. -Jak to dla ciebie wygląda? Bo dla mnie to wygląda jak walka na śmierć i życie.
Ruszyliśmy dalej.
A on lubił walkę. Walka była prosta. Znał ją. Wiedział, kto jest jego wrogiem, bo ten próbował go zabić. I wiedział jaką ma misję: przetrwać dzięki eliminowaniu wszelkich zagrożeń, które dostrzegał. Nie oddajesz strzałów ostrzegawczych na wojnie. Celujesz, by zabić.
Ale życie cywila było frustrujące i skomplikowane. Gdyby Rogan poszedł do baru i jakiś pijak, chciałby wdać się z nim w bójkę, obaj oczekiwaliby czegoś zupełnie odmiennego. Pijak spodziewałby się kilku wyzwisk, przepychania, później może jednego czy dwóch ciosów, zwieńczonych wzajemnym uczepieniem się ubrań i wylądowaniem na ulicy, aż alkohol wywietrzałby im z głów. Pijak zakładał, że po wszystkim wróci do domu. Bo to było dla niego normalne. Normalne w cywilnym świecie. Nie miał pojęcia, że w momencie, kiedy zacząłby stanowić zagrożenie, mentalny przełącznik zmieniłby położenie w mózgu Rogana. Gdyby pijak miał szczęście, Rogan mógł unieszkodliwić go podduszając. Gdyby zaś miał pecha lub spróbował wyciągnąć nóż, wtedy skończyłby jako kaleka albo trup.
Rogan nie służył w wojsku już od wielu lat. Prawdopodobnie nigdy nie brał udziału w żadnej terapii dla weteranów. Pewnie dlatego, że nigdy nie podejrzewał, że jest z nim coś nie tak.
-Jak sypiasz?
-Jak dziecko - odpowiedział.
-Koszmary?
-Przyszedłem do twojego domu, by prosić cię o bycie ze mną. Odrzuciłaś mnie…
Czas na zmianę tematu. -To nie najlepszy moment na taką rozmowę.
-To doskonały moment. Zaprosiłem cię na randkę. Powiedziałaś nie. Czekałem. Nie było żadnej kontrpropozycji.
-Randkę? -nie tak to zapamiętałam. Czekałam na znajome brzęczenie w głowie, oznaczające, że kłamie, ale nic takiego nie nastąpiło. -Och, daj spokój. Nie o to ci chodziło i dobrze o tym wiesz.
-Dokładnie o to.
Prawda. Jak udało mu się uniknąć złapania na kręceniu?
-Mówisz, że nie chodziło ci tylko o seks?
Zastanowił się przez sekundę. -Nie.
Ha! Zrozumiałam. Dla niego randka, cokolwiek przez to rozumiał, była tylko preludium do seksu. W jego mniemaniu zaprosił mnie na „randkę”, tak więc od strony czysto formalnej nie kłamał. Muszę być sprytniejsza w zadawaniu kolejnych pytań.
-Nie jestem stalkerem, Nevada. -kontynuował. -Rozumiem, kiedy ktoś mówi nie.
-Nie chciałam, żebyś mnie prześladował, Rogan.
-A czego chciałaś?
-Chciałam, żebyś dał mi szansę zdecydować, czy chcę mieć z tobą coś wspólnego, czy też nie. Ty chciałeś tylko iść do łóżka. Jeżeli tak bardzo zależy ci na nieskomplikowanym seksie, słyszałam, że Harper jest wolna.
Wydał z siebie charczący dźwięk, który mógł oznaczać nie, ale tyle było w tym obrzydzenia, że cieżko to było stwierdzić.
Zadrżały mi nogi. Kontynuowałam marsz. Jeżeli powiedziałabym mu, że właśnie dopadł mnie z opóźnieniem stres, pewnie zrobiłby coś absurdalnego, jak na przykład poniósłby mnie na rękach. A nie chciałam być noszona przez Szalonego Rogana. Przynajmniej nie publicznie.
-Nie powiedziałem, że chciałem tylko seksu.
-Pozwól, że zacytuję: „Chcesz uwodzenia, kolacji i prezentów? Uwodzenie jest grą i jeżeli tylko zainwestujesz wystarczająco w pochlebstwa, pieniądze czy też uwagę okazywaną drugiej osobie, dostaniesz, to czego pragniesz. Myślałem, że jesteś ponad to.” Czy nie powiedziałeś mi tego tydzień przed pojawieniem się w moim garażu i zaproponowaniem „randki”?
-Tak. Chciałem odpuścić sobie te bzdury.
-Cóż więc się stało? Zmieniłeś zdanie i teraz zależy ci na tych bzdurach?
Telefon Rogana zadzwonił. -Tak, zależy mi na tych bzdurach z tobą.
-Coż, nie licz na żadną z tych bzdur ze mną. Zachowam je na lepszą okazję. -Tak, i nawet nie zabrzmiało to dziecinnie. Zupełnie nie.
-Dlaczego nie.
-Bo nazywasz to bzdurami.
Srebrny range rover wyjechał zza zakrętu drogi i po chwili zatrzymał się przy nas. Za kierownicą siedział Troy. Wskoczyłam na tylne siedzenie, nim Rogan miał szansę powiedzieć coś jeszcze. Naprawdę nie chciałam kontynuować tej rozmowy w obecności Troya.
Rogan siadł obok kierowcy. -Do domu.
Troy ruszył.
-Nie jestem pewien, czy w pełni rozumiem koncept bzdury -odezwał się cicho Rogan. -Czy zależałoby ci na przedyskutowaniu tego- na przykład podczas kolacji? Byłbym wielce zobowiązany, mogąc wysłuchać twoich wyjaśnień, dotyczących moich błędów. Wybór miejsca pozostawiam tobie.
Nie. Jeżeli pójdę z nim na kolację, nie będę w stanie się kontrolować. Mogłabym pocałować go. Mogłabym prawdodpobnie zdecydować się na różne inne rzeczy… Bardziej intymne rzeczy… I nie byłabym w stanie nic z tym zrobić, a nie chciałam teraz otwierać tych drzwi.
-Chciałabym znaleźć się teraz w domu.
-Czy spędzenie ze mną wieczoru, byłoby taką straszną sprawą?
Szczerość w jego głosie zaskoczyła mnie i powstrzymała przed kąśliwą ripostą.
-Nie.
-Czy ty się mnie obawiasz?- zapytał ponownie.
Zdałam sobie sprawę, że nie. Nigdy by mnie nie zranił. Nie mam pojęcia skąd czerpałam to przekonanie, ale byłam absolutnie pewna, że tak właśnie jest. Jego moce przerażały mnie, ale tu chodziło o instynktowny rodzaj strachu. Świadomie zaś nie bałam się Szalonego Rogana. Zapewne byłam jedyną osobą w Houston, która nie czuła przed nim strachu.
-Nie o to chodzi.
-Zauważyłem, że sposób, w jaki postępuję, niepokoi cię. Uczyniłbym prawie wszystko, byś czuła się przy mnie komfortowo, ale jeżeli chcesz bym miał opory przed eliminowaniem ludzi, których uważam za zagrożenie, nie wydaje mi się, bym był do tego zdolny. Już nie.
Ta rozmowa rozwijała się naprawdę szybko. Fasada, która zbudował wokół siebie Rogan, pękała, a zza jej resztek spoglądał na mnie mężczyzna.
-Właśnie zabiłam dwoje ludzi- powiedziałam cicho. -Próbuję nie roztrząsać tego, bo jeżeli się zacznę nad tym zastanawiać, nie wiem, jak sobie poradzę. To był długi dzień. To czego naprawdę teraz potrzebuję, to dostać się do domu, przytulić całą moją rodzinę i upewnić się, że z nimi wszystko w porządku.
-Oczywiście - odezwał się stonowanym, zimnym głosem.
Widziałam, że przez moment chciał się ujawnić. Zobaczyłam w nim Connora. Ale teraz miałam przed sobą na powrót Szalonego Rogana, w pełni kontrolującego sytuację.
Byliśmy dzisiaj świadkami niewyobrażalnego bólu i żalu. Cornelius, Jeremy, twarze żołnierzy Rogana… Forsberg. Dwa ciała na ulicy za nami. Marzenia, przyszłość, życie- wszystko to gwałtownie przerwane. Nie wiedziałam nadal jak przejść nad tym do porządku dziennego. To też musiało na niego wpływać. Nie byłby człowiekiem, gdyby nie wywarło to na nim żadnego wrażenia. I widziałam ślady tego na jego twarzy- wyczerpanie, smutek i ponurą determinację w jego oczach. Wyglądał starzej, nie zniszczony, ale sponiewierany, jakby nie spał tygodniami. Wciąż był czujny, śmiertelnie niebezpieczny, ale sprawiał wrażenie drapieżnika wracającego do swojej nory po długim pościgu.
Ja mogłam pojechać do naszego magazynu i zostać otoczona ciepłym, rodzinnym chaosem. Ktoś będzie gotował, ktoś oglądał telewizję albo grał na konsoli. Moje siostry będą dogryzać sobie wzajemnie, Leon będzie narzekał na swoją niekończącą się walkę z językiem francuskim. A później przyjdzie babcia Frida umazana smarem silnikowym i pachnąca metalem, i zacznie się nabijać z mojej mamy…. Mogłabym się wręcz otulić tymi ludzkimi odruchami, uczuciami i pozwolić im rozpuścić tę lodowatą grozę dzisiejszych wydarzeń.
Szalony Rogan nie miał nikogo, z kim mógłby udać się do domu. Mógł wrócić do swojej Zorro-posiadłości, zjeść coś, co ktoś mu tam przygotuje i prawdopodobnie znów oglądać nagranie z zabójstwa, by sprawdzić, czy czegoś wcześniej nie przeoczył. Miał te wszystkie moce, ale one nie dawały mu żadnego wsparcia. Nie miał wokół siebie siatki bezpieczeństwa utkanej z ludzkich uczuć. Siatki, w którą mógłby wpaść, gdyby dalej pogrążał się w samotności i która uchroniłaby go przed zanurzeniem się w czarnej, bezdennej, samotnej wściekłości.
Nie mogłam na to pozwolić.
-Zjedz ze mną kolację - poprosiłam. -W moim domu. Pomożesz mi wyjaśnić mojej matce i babce, co się stało z samochodem.
Cień uśmiechu musnął jego usta. Oczy zajaśniały. -Czy sądzisz, że twoja matka może próbować mnie zastrzelić?
-Całkiem możliwe.
-Zatem zdecydowanie tak. Nie mógłbym opuścić takiej okazji.
Spodziewajcie się drodzy państwo najgrzeczniejszego smoka w historii. Ogon podwinięty, kły schowane i pazury grzecznie złożone na kolanach. Właśnie zaprosiłam Szalonego Rogana na kolację. Znowu. Moja biedna mama.
Telefon Rogana zadzwonił. Spojrzał na wyświetlacz i zaklął.
-O co chodzi?- zapytałam.
-Siostra Luanne właśnie dotarła do Houston. Muszę się z nią spotkać.
Próbowałam uporać się z rollercoasterem emocji. Ulżyło mi, czy byłam rozczarowana? -Zatem innym razem.
-O której jest ta kolacja?
-Zwykle około piątej trzydzieści, szóstej.
-Powinienem zdążyć.
Spojrzałam na swój telefon. Była trzecia piętnaście. Faktycznie mogło mu się udać.
-Zatrzymaj się tutaj. -rozkazał Rogan.
Troy skręcił w najbliższy zjazd i zatrzymał się na stacji benzynowej.
-Będę u ciebie na czas - obiecał Rogan.
-Będę czekała - i naprawdę zależało mi, by zdążył.
Otworzył drzwi, wysiadł i nachylił się jeszcze w kierunku Troya -Zabierz pannę Baylor, gdziekolwiek tylko chce jechać.
-Tak jest.
Rogan posłał mi szeroki uśmiech i zatrzasnął drzwi.
Troy ruszył. -Zatem dokąd panno Baylor?
-Nevada. Nie będzie ci przeszkadzało, jeżeli nadrobimy trochę drogi i przy okazji zgarniemy jeszcze jakieś jedzenie na wynos?
-Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Dobra. Wybrałam numer Takary, Moje siostry mimo wszystko dostaną dziś swoje sushi.
Komentarze
Prześlij komentarz