Autostrada Katy Freeway przesuwała się za oknami samochodu. Ruch o tej porze był zaskakująco niewielki, po pięciu pasach mknęła zaledwie garść wozów. Za godzinę, kiedy większość zakończy pracę, ciężko będzie się tędy przedrzeć. Niebo, rozdarte pomiędzy deszczem, a pełnym zachmurzeniem, ostatecznie zdecydowało się na opady. Woda lała się z góry, jakby jakiś olbrzym postanowił wziąć prysznic nad miastem.
Plastikowy worek z jedzeniem ułożyłam na tylnej kanapie obok siebie. Wydałam zdecydowanie za dużo na sushi, ale nie dbałam o to. Po tych wszystkich koszmarach, których byłam dzisiaj świadkiem, miałam zamiar kupić moim siostrom całe sushi świata. Byłam tak wdzięczna, że żyją i są, że mogłam nawet posunąć się do uściskania ich po przybyciu do domu. Oczywiście z miejsca by spanikowały i twierdziły, że natychmiast powinnam zbadać sobie głowę.
Twarz Troya widziana w lusterku wstecznym zmarszczyła się. -Zapięłaś pasy?
-Tak. A co?
-Toyota 4Runner trzyma się nas już od dłuższego czasu. Przyspieszała i zmieniała pasy, póki nie znalazła się za nami. Jadę 5 mil poniżej dopuszczalnej prędkości, lewy pas jest pusty, a ona nie zamierza nas wyprzedzić.
Wyciągnęłam swojego glocka i spojrzałam na drogę za nami. Czarny 4Runner jechał jakieś trzy długości samochodu za nami. Kierowca i pasażer byli jedynie ciemnymi, niewyraźnymi sylwetkami w deszczu. Telefonem zrobiłam zdjęcie ich tablicy rejestracyjnej. Mało ostre, ale po przepuszczeniu go przez odpowiednie filtry, powinno być czytelne.
-W tym wozie są wideo rejestratory zamontowane z przodu i z tyłu- poinformował mnie Troy, widząc co robię.
Fajnie. To zawsze podobało mi się w Roganie, ale nie zamierzałam tego otwarcie przyznawać: był dokładny, przezorny i zawsze planował z wyprzedzeniem. -Zbliżamy się do zjazdu na Sam Houston Parkway.
-Racja. -Troy sprawdził ponownie lusterko wsteczne. -Zobaczmy, czy pojadą za nami.
Znak zapowiadający zjazd przemknął obok nas. Pas zjazdowy oddzielił się od naszej jezdni, biegnąc teraz równolegle do nas. Betonowe zapory rozdzielające pasy ukazały się przed nami. Były coraz bliżej.
Troy gwałtownie skręcił w kierunku zjazdu i mocno nacisnął na gaz. Range Rover pomknął odchodzącą w bok jezdnią. 4Runner za nami przyspieszył. Na szczycie wiaduktu wybiliśmy się na garbie, lecąc przez kilkanaście metrów w powietrzu.
Nagle obok nas pojawił się czarny SUV Suburban. Mężczyzna na siedzeniu pasażera spojrzał na mnie. Jego twarz przez zalaną deszczem szybę była ledwie widoczna. Miał może nieco ponad trzydziestkę na karku i blond włosy zaczesane do tyłu. Nachylił się do okna i uśmiechnął się. Samochód wyprzedził nas. Mokra jezdnia za SUV-em zbielała nagle, pokrywając się szadzią.
Range Rover wpadł w poślizg. Mój żołądek szarpnął się w lewo, potem w prawo, próbując wyrwać się z ciała. Chwyciłam się fotela przed sobą. Zygzakiem mknęliśmy w dół estakady. Zauważyłam w lusterku wstecznym, że twarz Troya przypomina białą maskę. Moje serce waliło w panice. Range Rover ześlizgnął się w kierunku zewnętrznej betonowej barierki. Przeraźliwy zgrzyt metalu dotarł do naszych uszu. Od położonego poniżej parkingu dzieliło nas w pionie co najmniej 30 metrów.
Mieliśmy zaraz zginąć.
![]() |
źródło:pixabay.com |
Troy siłował się z kierownicą. Range Rover przemierzał oblodzoną jezdnię jak kula na flipperach. Minęliśmy już szczyt zakrętu i widzieliśmy rozciągającą się przed nami Sam Houston Parkway z prawym pasem w całości pokrytym lodem. Poruszaliśmy się zbyt szybko, ale gdyby Troy wcisnął hamulec, stracilibyśmy resztki kontroli nad pojazdem. Range rover ślizgał się od lewej do prawej. Troy delikatnie operował hamulcem i gazem, starając się mimo wszystko wytracić nieco pędu.
Na lewym pasie zaryczała półciężarówka. Byliśmy teraz uwięzieni pomiędzy barierkami, a samochodem dostawczym.
Znajomy 4Runner wcisnął się za półciężarówkę. Okno od strony pasażera zjechało w dół.
Mam nadzieję, że pieniądze Rogana kupiły nam wystarczająco mocny pancerz.
-Broń- wykrzyczałam ostrzeżenie.
Rój pociski runął w naszą stronę. Coś zasyczało - trafili nasze opony. Wypełnienie z gumy sprawiało, że nadal mogliśmy jechać, ale kierowanie wozem stało się teraz jeszcze trudniejsze.
Range Rover zaczął się ześlizgiwać na kolejnej łacie lodu.
Nie zaatakowali nas, póki Rogan był w samochodzie. Najwyraźniej nie byli gotowi na taką konfrontację, co oznaczało, że nawet teraz woleliby zachować swoją tożsamość w sekrecie. A gdybym sama chciała pozostać anonimowa, użyłabym do ataku skradzionego wozu, którego w żaden sposób nie dałoby się ze mną powiązać. Jeżeli zaś 4Runner był skradziony, nie był opancerzony.
Spróbowałam opuścić okno. Zablokowane.
-Opuść okno.
-Nie mogę. Nie rozpinaj pasów.
-Troy!
-Jeżeli opuszczę okna i będziemy mieli wypadek, wylecisz z wozu - wykrzyknął w odpowiedzi.
-Jeżeli nie opuścisz okna, wciąż będą do nas strzelać. Nawet jeżeli dzięki wzmocnieniom karoserii nam nic nie grozi, kule rykoszetują, a wokół jest pełno niewinnych ludzi. Opuść okno!
Okno zjechało w dół. Odpięłam pas, wycelowałam w 4Runnera i wystrzeliłam 5 pocisków. Przednia szyba w toyocie popękała. Samochód gwałtownie zwolnił. Półciężarówka znalazła się pomiędzy nami i napastnikami, uniemożliwiając dalszą wymianę ognia.
Zostały mi trzy naboje.
Przed nami zjazd na Hammerly Boulevard oddzielał się od głównej drogi.
Silnik dostawczaka ryknął, wchodząc na wyższe obroty i ciężarówka przyspieszyła. Troy wcisnął pedał gazu do dechy, ale było już za późno. Zapięłam swój pas i skierowałam broń w dół, by nie postrzelić siebie lub Troya.
Ciężarówka wpadła na nas. Uderzony Range Rover skoczył do przodu, wpadł w poślizg i w niekontrolowany sposób zaczął się obracać. Półciężarówka przemknęła obok, wracając na lewy pas. A my przywaliliśmy w coś twardego. Siła uderzenia wręcz znokautowała mnie. Pistolet wyślizgnął mi się z dłoni. Pas wbił się w ramię i pierś, wyciskając z płuc powietrze.
Otworzyłam oczy. Wystrzelona poduszka powietrzna zwisała z przedniej konsoli. Nieprzytomny Troy leżał na swoim siedzeniu. Uderzenie wygięło drzwi z jego strony, przesuwając jednocześnie jego fotel do tyłu, co zablokowało moje kolana. Mój pistolet leżał gdzieś na podłodze, prawdopodobnie pod siedzeniem po mojej prawej stronie, a ja nie miałam najmniejszych szans, by po niego sięgnąć. Świetnie.
-Troy?
Nie odpowiadał.
Przyłożyłam mu dwa palce do szyi i wyczułam puls. Równy i nawet nie wydawał się słaby. Przeniosłam dłoń pod jego nos. Oddychał. Dobrze. A teraz, gdzie do diabła podziała się ta ciężarówka?
Spróbowałam obrócić się na tyle, by rzucić spojrzeniem do tyłu. Dostawczak zniknął.
4Runner zatrzymał się przed nami na prawym pasie przeznaczonym do poboru opłat, frontem do nas. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się. Pod drzwiami pokazała się noga. Zakończona kopytem.
Fala lęku przetoczyła się przeze mnie. Moje serce zabiło szybciej. Pokryłam się zimnym potem. Włoski na moich przedramionach stanęły dęba. Musiałam się stąd wydostać. Musiałam natychmiast uciekać.
Druga stopa dołączyła do pierwszej. Coś szerokiego i ciemnego rysowało się nad drzwiami. To coś rozwinęło się i przekształciło w skórzaste skrzydło nietoperza.
Pierś paliła mnie bólem. Moje gardło ścisnęło się, dusząc mnie. Rozpięłam pas trzęsącymi się rękami i szarpnęłam się, próbując uwolnić nogi. Nic z tego.
To nie mogło dziać się naprawdę. Ludzie przyzywali potwory z magicznych sfer, ale nigdy nie słyszałam o kimkolwiek przyzywającym prawdziwe demony. A mimo to miałam przed sobą żyjące, oddychające i rzeczywiste to coś.
Monstrum ruszyło w moim kierunku. Panika chwyciła mnie w lodowatym uścisku. Demon był wysoki na jakiś 7 stóp, na jego ogromnych skórzastych skrzydłach widziałam zielono-brązowe cętki i grube węzły żył. Wężowe łuski pokrywały jego muskularne ramiona i tors. Krawędzie kości przebijały się przez łuskowatą skórę, formując egzoszkielet na klatce piersiowej. Ostre kościste kolce wyrastały też z jego karku i barków. Mocny gadzi ogon poruszał się za nim wolno z lewej do prawej.
Poczułam silny zawrót głowy, czarne kropki zaczęły pływać mi przed oczami. Musiałam wyrwać się stąd teraz albo zaraz stracę przytomność.
Demon przeskoczył przez barierki, oddzielające jezdnię autostrady od pasa do poboru opłat. Kopyta zastukotały przy kontakcie z nawierzchnią. We wnętrzu obszarpanego kaptura, zakrywającego jego głowę, dostrzegłam przerażającą twarz. Bladą, pomarszczoną z gadzimi szczelinami w miejscu nosa i nieludzkimi oczami płonącymi wściekłą czerwienią. Pod oczami szerokie rozcięcie ust ukazywało las wąskich, ostrych kłów.
Szarpnęłam rozpaczliwie nogami, ale fotel nawet nie drgnął. Dobry Boże, pozwól mi się uwolnić, pomóż…
Demon gwałtownie otworzył drzwi.
Nie chciałam umierać. Już nigdy nie przytuliłabym się do mojej mamy. Nie zobaczyłabym, jak dorastają moje siostry. Nie byłoby mnie, kiedy Bern skończy studia. Nigdy nie dowiedziałabym się, jaką magią dysponuje Leon. Wreszcie nie przekonałabym się, czy Rogan i ja mieliśmy jakąś szansę.
Moja rodzina mogła być zgubiona beze mnie.
Nie mogłam umrzeć dzisiaj. Demon czy nie, będę przeklęta, jeżeli nie ruszę się stąd, tylko będę tak dalej leżeć skamieniała i pozwolę mu wyrwać mi duszę z ciała. Nie dzisiaj.
![]() |
źródło:pixabay.com |
Demon zacisnął swoją dłoń na moim gardle, jednocześnie ciągnąc mnie do siebie. Potworna twarz nachyliła się ku mnie, usta otwarły się szerzej, zęby zalśniły, a w oczach rozgorzała ekscytacja, kiedy zwiększał nacisk, odcinając mnie od powietrza.
Kłamstwo, wyszeptała moja magia.
Obiema rękami chwyciłam za jego kark i popchnęłam z całych sił. Ból eksplodował w moich ramionach i pomknął wzdłuż rąk, zmieniając się w pęk błyskawic wgryzających się głęboko w ciało demona. Stworzenie przede mną zawyło, ale wyładowanie shockera sprawiło, że stało jak sparaliżowane. Wykorzystałam resztę magii, która pozostała mi do dyspozycji i poraziłam go jeszcze mocniej.
Łuski stały się przezroczyste, zdradzając obecność ludzkiej skóry pod spodem. Zatem nie żaden demon. Mag od iluzji. Ty gnoju! Smaż się skurwysynu!
Iluzja pękła, jakby opadła kurtyna i miałam przed sobą ludzką twarz, wyjącą z bólu.
Jarząca się nić przepłynęła przez moje pole widzenia. Musiałam go puścić albo wykończę się sama.
Rozluźniłam ręce na jego karku. Mężczyzna z miejsca zwalił się na mnie. Uderzyłam bokiem o tylną kanapę. Ciężar bezwładnego ciała przygniatał mnie, wręcz miażdżył. Miałam wrażenie, że zaraz pęknie mi kręgosłup. Stopa maga w czarnym bucie konwulsyjnie podrygiwała w powietrzu. Nie miałam jak się ruszyć. Gęsta, różowa piana popłynęła z ust mężczyzny. Popchnęłam go tak mocno, jak tylko potrafiłam. Ciało maga przesunęło się nieco i oparło o siedzenie obok mnie.
Nie miałam pojęcia, czy sukinsyn żyje, czy nie. A musiałam mieć pewność.
Z nosa leciała mi krew, a z oczu lały mi się łzy, ale panika ustąpiła. Wreszcie dostrzegłam pistolet na podłodze, poza moim zasięgiem.
Złapałam za fotel przed sobą i spróbowałam się podnieść, przechylając jednocześnie do przodu. W kolanach coś mi zachrzęściło. Przeniosłam cały ciężar na lewą stopę i spróbowałam wykręcić prawą nogę.
Słabe drżenie przebiegło przez maga. Jeżeli żył…
Szarpnięciem uwolniłam nogę, zanurkowałam pod kanapę, złapałam pistolet i wpakowałam trzy kule w pierś maga. Cóż, jeżeli nie wykończyłam go wcześniej, to teraz definitywnie dokończyłam robotę. Świetnie, zamieniam się w moją matkę. Na pewno tak właśnie postrzegałaby to, co zrobiłam.
4Runner stał bez ruchu. Drzwi od strony kierowcy wciąż były otwarte. Nikt do mnie nie strzelał. Nikt nie ruszył śladem maga od iluzji.
Złapałam za długie ciemne włosy trupa i podniosłam głowę, by przyjrzeć się jego twarzy. Facet po trzydziestce, opalony, o ostrych rysach twarzy, ubrany w czarny t-shirt, prochowiec i czarne bojówki. Nigdy wcześniej nie widziałam go.
Byłam licencjonowanym prywatnym detektywem, zamieszanym w wypadek. Kamera na budce poboru opłat zapewne nagrała całe zdarzenie. Całe moje wyszkolenie nakazywało mi zgłosić sprawę i czekać, aż pojawią się na miejscu gliniarze i służby ratownicze. Jeżeli Troy miał uszkodzony kręgosłup i ruszyłabym go, mogłam zafundować mu resztę życia na wózku inwalidzkim. Mógł też mieć jakiś uraz wewnętrzny i wykrwawiał się teraz na smierć.
Ale jednocześnie byliśmy tu wystawieni na strzał jak kaczki na strzelnicy. Jeżeli ta ciężarówka wróciłaby i przywaliła w nas raz jeszcze, nie zostałoby z nas nic poza plackiem z metalu i kilkoma plamami krwi. Ktokolwiek wysłał tego maga, zakładał wciąż, że gość w pełni wykonał swoją robotę. Jeżeli zgłoszę wypadek, a ktoś monitoruje kanały łączności służb, z miejsca zorientuje się, że nadal żyjemy. A wtedy otwartym pytaniem pozostawało, kto pierwszy się pojawi.
Złapałam ciało za t-shirt i wciągnęłam je głębiej do wnętrza wozu. Było cholernie ciężkie. Koszula porwała się. Niech to szlag. Złapałam go pod pachami i podciągałam po kawałku. W końcu udało mi się zmieścić go w środku. Przewróciłam go na bok, zgięłam mu nogi w kolanach i zatrzasnęłam drzwi. Jak na razie szło dobrze. Przeszłam na siedzenie obok kierowcy.
Troy nie ruszał się. Żadnej krwi. Żadnych widocznych ran. Odpięłam jego pas i raz jeszcze sprawdziłam puls. Wciąż żył.
Uderzenie zmiażdżyło lewą stronę Range Rovera, ale kabina była prawie nienaruszona. Jedynie drzwi od strony kierowcy były zniszczone i nie było szans na ich otwarcie. Musiałam przeciągnąć Troya na drugą stronę samochodu.
Z pędem minął nas TIR i gwałtownie skręcił, żeby uniknąć zderzenia z 4Runnerem. Żadnych śladów życia w Toyocie, a mogłabym przysiąc, że widziałam tam dwóch ludzi.
Znalazłam regulację fotela pasażera i opuściłam oparcie fotela tak bardzo, jak tylko się dało.
Za nami na zjeździe z estakady pojawił się niebieski SUV, który skręcił jednak w drogę do punktu poboru opłat, nim moje serce zdążyło wyskoczyć z piersi.
Chwyciłam Troya i delikatnie, cal po calu, zaczęłam przesuwać go na płaski fotel pasażera, próbując nie narażać go przy tym na żądne wstrząsy i szarpnięcia. Ostatecznie udało mi się ułożyć go po prawej stronie kabiny.
Przecisnęłam się nad Troyem i siadłam za kierownicą. Moje stopy ledwie dotykały pedałów. Dźwignia umożliwiająca przesunięcie fotela do przodu, była zablokowana. Usadowiłam się na samym brzegu siedzenia, wcisnęłam hamulec i odpaliłam silnik.
Odpal, proszę, odpal.
Silnik zawarczał i obudził się do życia. Nie znałam słodszego dźwięku.
Wrzuciłam wsteczny bieg. Drzwi Range Rovera zazgrzytały i nagle byliśmy wolni. Silnik zagrał miarowo. Wcisnęłam gaz do dechy. Magazyn znajdował się 15 minut jazdy od nas. Skręciłam na Hammerly, później w lewo na Triway i zygzakując przez labirynt wąskich uliczek jechałam do domu.
Minuty ciągnęły się niemożliwie. Z silnikiem wozu nie wszystko jednak było w porządku i co jakiś czas spod maski dochodziły podejrzane chroboty. Samochód mógł zdechnąć lada moment. Czas zaczął przypominać melasę. Wciąż sprawdzałam wsteczne lusterko. Żadnych półciężarówek.
Troy poruszył się na swoim siedzeniu. Spojrzałam na niego. Mrugał szybko i starał się podnieść do pionu.
-Leż - powiedziałam mu.
Posłuchał.
-Odczuwasz jakiś ból?
-Z tyłu głowy. Nie widzę wyraźnie. Co się stało?
-Zabieram cię do domu- odpowiedziałam.
-Musimy powiadomić… -zaczął przeszukiwać swoje kieszenie.
-Nie ruszaj się -poleciłam mu. -Jesteśmy już prawie na miejscu. Rogan ma zespół pilnujący naszego domu. Jeden z nich musi być sanitariuszem.
-Zgłoś to.
-Kiedy będziemy bezpieczni.
Mijaliśmy kolejne ulice. Gessner. Kempwood. Kiedy moja ulica ukazała się zza zasłony deszczu, prawie popłakałam się ze szczęścia. Okrążyłam magazyn i podjechałam od tyłu. Jedne z potężnych przemysłowych drzwi garażowych stały otworem. Wjechałam do środka i ze zgrzytem zatrzymałam się o stopę od opancerzonego hummera.
-Co do jasnej…- babcia Frida wyszła zza hummera z kluczem w dłoni. Spostrzegła pogięty bok range rovera i moją twarz. Musiałam wyglądać nieszczególnie, bo moja 72-letnia babcia pędem pokonała przestrzeń całego warsztatu, by wdusić przycisk zamykania bramy. Wzmacniane drzwi garażowe opadły z metalicznym hurgotem, odcinając nas od świata zewnętrznego.
Pobiegłam do mieszkalnej części magazynu, kiedy tylko babcia chwyciła za apteczkę z metalowej szafki w warsztacie. Dźwięk kreskówek dobiegał z pokoju z telewizorem. Zajrzałam tam. Arabella - niska blondynka - leżała na kanapie, Catalina - wyższa, szczuplejsza i ciemnowłosa- siedziała na podłodze wśród rozsypanych wokół szczotek i gumek do włosów. Matilda siedziała przed nią, pomiędzy Króliczkiem i dużym himalajskim kotem. Połowa jej włosów była zapleciona w dopracowany warkocz.
Wszyscy spojrzeli na mnie.
Zmusiłam się do uśmiechu. -Matildo, gdzie jest twój tata?
-Ucina sobie drzemkę- odpowiedziała.
-Sushi! - Arabella podskoczyła na kanapie, przyjmując pozycję pionową w 0.3 sekundy.
-Mogę pożyczyć was obie na moment?
Catalina skrzywiła się. -Nie mogę tego tak zostawić - będę musiała zacząć cały warkocz od początku.
-Proszę, nie kłóć się.
Musiały usłyszeć w moim głosie brak przyzwolenia na marudzenie, bo obie siostry bez słowa ruszyły w moim kierunku.
-W garażu jest trup i ranny mężczyzna, -powiedziałam cicho. -Babcia pilnuje ich. Catalina, zatrzymaj Matildę w tym pokoju. Zrób wszystko, co trzeba, by ją chronić. Naprawdę wszystko. Jeżeli będziesz musiała użyć mocy, zrób to.
Catalina pobladła. -Jasne.
-Arabella, czy Bern jest w domu?
-Jest w Szałasie Zła.
-Powiedz mu, żeby zamknął i zabezpieczył cały magazyn. A gdzie mama?
-W wieży.
-Leon?
-Gra w „Ponure dusze”.
Dobrze. Leon był ze swoim bratem w pokoju komputerowym.
-Wszystko z tobą w porządku? -zapytała Catalina.
-Tak.
-Spodziewamy się kogoś? - wyszeptała Arabella.
-Nie wiem. Idźcie.
Arabella wystartowała jak rakieta, Catalina cofnęła się do pokoju, gdzie siedziała Matilda. A ja ruszyłam do interkomu w przedpokoju.
-Mamo?
-Tak?
-Zostałam zaatakowana. Jeden ranny, jeden trup w garażu. Potrzebujemy medyka. Możesz skontaktować się z zespołem Rogana?
-Zaczekaj.
Po chwili interkom znów ożył. -Otwórz frontowe drzwi.
Pobiegłam do biura i szybko sprawdziłam monitor z obrazem z kamery umieszczonej przed wejściem. Dwóch mężczyzn w kombinezonach bojowych biegło do drzwi przez deszcz. Jeden z nich niósł torbę medyczną. Otworzyłam drzwi, a po ich wejściu upewniłam się, że są na powrót zamknięte. Poprowadziłam mężczyzn do garażu.
Medyk podszedł prosto do Troya, podczas gdy drugi żołnierz nachylił się nad martwym ciałem i zaczął coś cicho mówić do krótkofalówki.
Wybrałam numer Rogana. Nie musiałam sprawdzać go w kontaktach. Wstyd, ale już dawno zapamiętałam go. Połączyłam się bezpośrednio z pocztą głosową. Nie było żadnego nagrania, żadnego wstępu, tylko krótki pisk.
Odchrząknęłam. -Zostaliśmy zaatakowani na Sam Houston Tollway. Troy został ranny. Twoi ludzie zajmują się nim teraz. W zasadzkę były zaangażowane trzy pojazdy: półciężarówka, Toyota 4Runner i czarny SUV Suburban. W tym ostatnim był lodowy mag. Oblodził całą jezdnię, potem ktoś z Toyoty ostrzelał nas, a półciężarówka zepchnęła nas z drogi i wpadliśmy na punkt poboru opłat. Mag od iluzji przyszedł po nas. Zabiłam go i mam teraz jego ciało. Oddzwoń, proszę.
Rozłączyłam się i podeszłam do medyka.
W międzyczasie sanitariusz zbadał Troya i stwierdził, że ten ma jedynie wstrząs mózgu. Całe napięcie ze mnie zeszło. Zrobiłam telefonem kilka zdjęć martwego gościa i opuściłam garaż. Powinnam jeszcze sprawdzić, co słychać u Corneliusa, ale teraz nie byłam w najlepszym nastroju do zdawania raportu. Zamiast tego poszłam więc do wieży, gdzie siedziała moja matka. Wieża to była naprawdę górnolotna nazwa dla kratownicy z mocnymi drewnianymi stopniami, wiodącymi do bocianiego gniazda zainstalowanego blisko dachu. Moja matka wspięła się tam, nie zważając na doskwierającą nogę, co oznaczało, że poważenie obawiała się o nasze bezpieczeństwo.
Wdrapałam się po drabinie i przez właz w podłodze dostałam się do małego pomieszczenia, zbudowanego na szczycie magazynu. Sufit znajdował się na wysokości zaledwie 5 stóp, wystarczającej by w miarę wygodnie przecisnąć się do niskiego stołka i zająć tam miejsce. Właśnie tam znalazłam matkę. Towarzystwa dotrzymywał jej karabin snajperski Winchester Magnum. Wraz z ojcem dawno temu przebudowali dach magazynu, instalując tu wąskie okna. Ale dopóki Adam Pierce nie wykorzystał jakiś dzieciaków do wysadzenia w powietrze samochodu Rogana przed naszym domem, nikt nie używał tego pomieszczenia jako wieży snajperskiej.
Z tego strategicznego punktu moja matka miała znakomity widok na północną, południową i wschodnią stronę magazynu oraz na pobliskie ulice i parkingi. Magazyn był zbudowany na planie prostokąta, a zachodnia strona, gdzie warsztat babci Fridy otwierał się na ulicę, sięgała zbyt daleko, przez co dach zasłaniał widok na podjazd z tamtej strony.
Siadłam obok matki.
Odwróciła się i przytuliła mnie.
Poczułam, że zaraz się rozpłaczę.
-Ja się ma ten ranny?- zapytała.
-Wstrząs mózgu. Oberwał w głowę podczas kolizji.
-Nic poważnego?
-Nic, przynajmniej według sanitariusza - odpowiedziałam zmęczonym głosem. -Za to z mazdy nic nie zostało.
Przyjęła to bez mrugnięcia okiem. -Jak to się stało?
-Energokinetyczni magowie przyszpilili nas ogniem zaporowym, a Rogan użył samochodu jako osłony.
-Jesteś ranna?
-Nic poważnego.
-A on?
-Podobnie.
-A co z nimi?
-Zabiłam ich.
-Zatem wszystko skończyło się dobrze.
-Tak. Nie.
Otworzyłam usta i po prostu wyrzuciłam z siebie wszystko. Opowiedziałam jej o tym, jak rzucił mną Forsberg, a chwilę później już nie żył. O dwóch krwawych dziurach ziejących w miejscu jego oczu. O nagraniu z morderstwa prawników, o lodzie na estakadzie i parkingu 30 metrów niżej, o demonie i o tym, jak martwiłam się, że Troy ma skręcony kark.
Nie odezwała się słowem. Po prostu przytuliła mnie jeszcze mocniej.
-Powinnam powiedzieć o wszystkim Corneliusowi.
-Cornelius jeszcze przez jakiś czas będzie w łóżku. Dałam mu dwie pigułki na sen.
-Och.
-Przywiózł do nas wszystko od siebie, wliczając w to zwierzęta. Potem próbował ugotować coś dla Matildy, ale dziewczęta zaproponowały, że zrobią dla niej ciasteczka owsiane z rodzynkami i brązowym cukrem. Na co Matilda oczywiście przystała. Cornelius siadł więc w kuchni, zapatrzył się w przestrzeń, a ręce trzęsły mu się jak u pijaka na odwyku. Zmusiłam go do wzięcia prysznica i dopilnowałam, żeby zażył te dwie tabletki nasenne. Kiedy ostatnio sprawdzałam, spał jak kamień. Potrzebował tego. Nie spał od kiedy zabito jego żonę.
-Rozumiem -Nikt nie był w stanie odmówić mojej matce.
Mama wyciągnęła rękę i odgarnęła włosy z mojej twarzy. -Ciężkie czasy.
-Zgadza się. Ale wpakowałam nas w to z własnej, nieprzymuszonej woli.
Mój telefon zadzwonił. Spojrzałam na wyświetlacz. Rogan.
-Tak?
-Jestem w drodze - rzucił szybko i się rozłączył.
Spojrzałam na mamę. -Plaga Meksyku już do nas jedzie. Jesteśmy uratowani.
Parsknęła. -Połóż się -Wskazała na wąski materac na podłodze.
Posłuchałam. Mama nakryła mnie miękkim, niebieskim kocem. Było tak ciepło i przyjemnie. Czułam, jak ciężkie mam wszystkie kończyny. Nagle byłam tak bardzo zmęczona. Ale i bezpieczna. Mama będzie mnie pilnować.
-Spróbuj trochę odpocząć.
-Czuję się dosyć dziwnie- Miałam wrażenie, jakby wszystkie te straszne rzeczy przydarzyły się komuś innemu.
-Jesteś w szoku. Panika wywołana magią ma dziwne efekty uboczne. Twoje ciało potrzebuje czasu, by dojść do siebie. Spróbuj się teraz zrelaksować i zapomnieć o wszystkim. Powiem ci, kiedy pojawi się tu ten twój Rogan.
-On nie jest mój.
Mama uśmiechnęła się do mnie. -Oczywiście, że nie jest.
Ziewnęłam. -Jest dla mnie niedobry. Dlaczego miałabym lubić faceta, który jest dla mnie nieodpowiedni? Dlaczego nie miałabym znaleźć sobie kogoś, kto jest poważny, normalny i w ogóle jest wszystkim, czym nie jest Rogan?
-Nie wiem - mama rozłożyła bezradnie ręce.
Rzuciłam jej kose spojrzenie. -Jesteś dorosła.
-Ty też.
-Ale ty jesteś starsza. Masz więcej doświadczenia.
Mama odchyliła się do tyłu i zaśmiała.
-Posłuchaj mnie. Zachowuję się, jakbym miała piętnaście lat. -Próbowałam ukryć zażenowanie, ale byłam na to zbyt zmęczona.
-Kiedy miałam 5 lat mniej, niż ty teraz, twoja babcia zadała mi to samo pytanie - powiedziała mama.
-Jakie? - babcia Frida zawsze opowiadała, że wraz z dziadkiem Leonem kochali tatę. Czy to było jeszcze przed tatą? Nie mogło. Urodziłam się, kiedy mama miała dwudziestkę.
-Twój tata miał naprawdę ciężkie życie - kontynuowała. -I miał swoje problemy.
-Jakie? - desperacko próbowałam nie zasnąć.
-Nie mógł pojawiać się w miejscach publicznych, bo był przekonany, że ktoś go śledzi, a ludzie gapią się na niego, jakby coś nie tak było z jego twarzą.
-Tata?
-Tak. Nie mógł utrzymać się w żadnej robocie. Miał tylko świadectwo ukończenia szkoły średniej i w pracy, jaką zazwyczaj udawało mu się znaleźć, musiał trzymać język za zębami i robić to, co mu polecono. Ale zamiast tego on próbował ulepszać rzeczy. Wskazywał na sposoby, jak można zrobić coś lepiej, wyprodukować więcej i zazwyczaj miał rację. Nie godził się na kompromisy i nie chciał podporządkowywać się sztywnym zasadom panującym w robocie. Tak więc prędzej czy później był zwalniany.
W to mogłam uwierzyć. Tata miał zawsze bardzo silne poczucie tego, co jest w porządku i co nie jest. Był profesjonalistą we wszystkim, czego się podejmował i nigdy nie zrobiłby niczego nieetycznego.
-I wtedy pojawiłaś się ty. Mieliśmy bardzo mało pieniędzy i żadnego ubezpieczenia medycznego. Twój dziadek nakłaniał tatę, żeby się zaciągnął.
To też mnie nie zaskoczyło. Zarówno dziadek Leon, jak i babcia Frida robili swoje kariery w armii. Dla nich zostanie żołnierzem oznaczało stałą wypłatę, opiekę medyczną i stomatologiczną, dodatki żywnościowe i -pozostawiając na boku wojny i możliwość bycia wysłanym do jakiejś odległej bazy- także pewien rodzaj stabilizacji, której świat cywilów nie mógł im dostarczyć.
-Twój tata nie mógł się jednak zaciągnąć. Ukrywał się, a werbunek oznaczałby ujawnienie się.
-Ukrywał się przed czym?
Mama westchnęła. -To skomplikowane. Zaręczam ci, że miał ku temu dobre powody. Moi rodzice nie rozumieli tego. Widzieli próżniaka i nieudacznika, który zrobił dziecko, a teraz nie chce wziąć za to odpowiedzialności i zadbać o rodzinę. Dziadek Leon nazwał go wprost tchórzem. Babcia Frida zabrała mnie na lunch, podczas którego starała się mnie przekonać do rzucenia go i powrotu do domu. Dokładnie rzec biorąc, użyła następujących słów: A jeżeli będzie próbował narzucać ci się znów, powyrywam mu nogi z dupy.
Pamiętałam, żeby zamknąć usta.
-Była bardzo przekonująca. Był taki moment, kiedy pomyślałam, że może mieć rację i że faktycznie najprościej byłoby odejść. Ostatecznie nie miało to jednak znaczenia. Kochałam go. Rozumiałam, dlaczego był taki, jaki był. On też kochał mnie całym sobą i robił co tylko w jego mocy, by sprawy przybrały lepszy obrót. Tak więc, kiedy miałaś 6 miesięcy, zamiast niego sama się zaciągnęłam i zostawiłam cię w domu pod jego opieką -opowiadała dalej mama. -To była najcięższa decyzja, jaką podjęłam w życiu. To wtedy twoja babcia zaczęła nieco mięknąć. Przyszła do naszego domu miesiąc po tym, jak wyjechałam na poligon, spodziewając się znaleźć góry brudnych pieluch i twojego ojca dyndającego na sznurze. Zamiast tego zastała idealnie wysprzątane mieszkanie, ciebie czystą i nakarmioną. Zrobiła mu wtedy obiad. Twój tata naprawdę dobrze opiekował się tobą, a później twoimi siostrami. Rozkręcił też interes, który zapewniał nam utrzymanie. A kiedy dziadek Leon potrzebował pomocy, twój tata zawsze był pierwszy i nigdy nie oczekiwał pochwał i podziękowań. Był bardzo dobrym człowiekiem. Byłam z niego dumna i cieszyłam się, że jestem jego żoną.
-Nigdy nie odjechałby z miejsca wypadku.
-Gdyby od tego zależało twoje życie, nie namyślałby się nawet chwili. Twój tata zrobiłby wszystko, byle zapewnić nam bezpieczeństwo. Gdyby musiał podnieść pistolet i strzelić komuś między oczy, nie zawahałby się. Miałaś w samochodzie rannego członka zespołu. Zrobiłaś, co trzeba, żeby go uratować. Twój ojciec byłby z ciebie dumny. Nigdy w to nie wątp. Ta agencja jest jego spuścizną, Nevada. Postaraj się, żeby dalej dobrze prosperowała i żeby jej nazwa coś znaczyła.
W tej chwili znaczyła mniej więcej „wpakowaliśmy się w pełne przemocy gówno i heroicznie staramy się wyjść z tego”.
-Jak by nie było - w całej tej długiej historii, którą ci opowiedziałam, nie chodzi o porównywanie cię z twoim tatą. Chodzi o przypomnienie ci, że to twoje życie, Nevada. Ty ponosisz za nie odpowiedzialność. Nie chcę ci nic narzucać, nie chcę nawet dawać ci dobrych rad. To nie ma sensu. Bez względu na to co powiem, ostatecznie i tak zrobisz to, co uznasz za stosowne i słuszne. -Mama złożyła ręce na kolanach. -A co uważasz teraz za właściwe?
-Nie wiem.
-Cóż, kiedy więc na coś wpadniesz, daj mi znać. Jeżeli będę musiała zastrzelić Szalonego Rogana, chciałabym być do tego dobrze przygotowana.
-Myliłam się co do niego, wiesz o tym? -powiedziałam cicho, prawie już zasypiając. -Myślałam, że jest socjopatą, ale on dba o swoich ludzi. Przejął się tymi, którzy zostali zabici.
-Jesteś pewna, że nie jest po prostu zirytowany tym, że zawiedli?
-Nie. Próbował to ukryć, ale cała ta sytuacja wstrząsnęła nim. Wczoraj osobiście odwiedził rodziny wszystkich zabitych. Kiedy śledziliśmy Adama, był naprawdę wściekły na to, jak Siły Powietrzne potraktowały Buga. Nie zastanawiałam się nad tym wtedy, ale teraz wszystko układa się w całość.
-Tak więc mimo wszystko jest człowiekiem.
-Pewnego rodzaju. Troszczy się o swoich ludzi. Nie wiem jedynie, czy dba o kogoś jeszcze. Wciąż wydaje mu się, że jest na wojnie, mamo. Zabij, albo zostaniesz zabity. Żadnych wątpliwości czy odcieni szarości.
-Mhm.
Ziewnęłam ponownie. -Zaprosiłam go na kolację. Chciałam ci o tym powiedzieć, żebyś nie padła na atak serca.
Odpowiedziała coś, ale jej głos dochodził z tak daleka, że nie byłam w stanie rozróżnić już poszczególnych słów. Myśli krążyły po mojej głowie we wszystkich kierunkach coraz wolniej i wolniej. Poddałam się, zamknęłam oczy i odpłynęłam.
Komentarze
Prześlij komentarz