Siedziałam w prawie absolutnej ciemności. Wokół mnie rozciągała się jaskinia. W każdym kierunku ciągnęła się daleko i głęboko w nieprzeniknioną czerń. Obserwowała mnie. Przeraźliwie zimno przesączało się aż do moich kości. Dżungla czekała za załomem brązowej ściany. Czaiło się w niej coś z długimi, paskudnymi kłami. Nie mogłam tego czegoś zobaczyć czy usłyszeć, ale wiedziałam, że to tam jest i czeka. Niewyraźne zarysy kilku postaci pojawiły się obok mnie. Oni też o tym wiedzieli.
![]() |
źródło:pixabay.com |
Jaskinia odetchnęła. Coś gryzło mnie w nogi. Wiedziałam, że to kleszcze i że powinnam się ich pozbyć, ale poruszanie się wydawało się ponad moje siły. Byłam zbyt zmęczona.
Gdzieś tam byli łowcy, wyczuleni na najmniejszy okruch magii. Rozpacz już mnie opuściła. Inne uczucia także. Byliśmy teraz otępiałymi zwierzętami, próbującymi dostać się z punktu A do punktu B. Zwierzętami, które nie mówiły, które porozumiewały się jedynie za pomocą spojrzeń i które poruszały się razem, jak jeden organizm.
Wodnisty zielony blask po lewej oznaczał, że ktoś poświęcił światło chemiczne. Kształty wokół mnie przesunęły się, ciągnąc niczym ćmy ku tej żałosnej namiastce prawdziwego światła. Głodne, brudne postacie, zagubione w tym koszmarze i wyciągające rozpaczliwie ręce w poszukiwaniu kontaktu z innym człowiekiem,.
Niewielki kształt przemknął bokiem i padł pod czyimś nożem. Kolejny pisnął i zginął. Szczury. Przynajmniej nie będziemy głodować dzisiaj….
Usiadłam we własnym łóżku. Strzępki koszmaru wciąż kołatały mi się po głowie. Sięgnęłam do lampki na nocnym stoliku i drżącymi palcami włączyłam ją. Przyjazne elektryczne światło zalało pokój. Spojrzałam na telefon i zobaczyłam, że jest druga w nocy.
Nie byłam w przerażającej jaskini. Byłam we własnym łóżku.
Czułam, że cała jestem zroszona zimnym potem. Koszmary miewałam już wcześniej, ale ten był inny. Duszny, przygnębiający i beznadziejny. Mój pokój nie wydawał się teraz prawdziwy, za to jaskinia tak. Była tak realna i czekała na mnie tuż za tymi ścianami. Byłam w potrzasku.
Zadrżałam.
Podciągnięcie wysoko koca i szczelne otulenie się nim nie sprawiło niestety, że poczułam się lepiej. Wciąż rozglądałam się nerwowo po całym pokoju. Nie było szans, bym znów zasnęła. Nie zamierzałam też gasić światła.
Zaburczało mi w brzuchu. Poszłam spać bez kolacji. Byłam zbyt zmęczona, by jeść.
Okay, siedzenie w łóżku i drżenie ze strachu nie załatwiało niczego. Musiałam zebrać się w sobie, wstać, pójść na dół do naszej nowoczesnej kuchni, wypić kubek gorącej, rumiankowej herbaty i zjeść coś, co nie przypominałoby szczura. Może jakieś ciastko. Ciastka były tak odległe od szczurów, jak to tylko możliwe.
Odrzuciłam koc, wciągnęłam na siebie spodnie do jogi i otworzyłam drzwi, nie do końca przekonana, czy nie natknę się za nimi na ściany jaskini.
Zero kamiennych ścian. Żadnej jaskini. Żadnych ukrytych wrogów z długimi kłami, czających się w ciemności. Po prostu znajomy magazyn.
Ostrożnie zeszłam po schodach i ruszyłam korytarzem do kuchni. Lampa nad stołem była zapalona i ciepłe światło wylewało się przez kuchenne drzwi. Rogan siedział przy stole. Przed nim stał otwarty laptop. Głowę miał pochyloną, podbródkiem dotykał piersi, a oczy miał zamknięte. Krzesło, na którym siedział, sprawiało wrażenie zabranego z jakiegoś przedszkola. Rogan był tak proporcjonalnie zbudowany, że łatwo zapomniało się, jaki jest duży. Jego barki były szerokie, ramiona mocne, klatka piersiowa potężna, a ręce wprost stworzone do miażdżenia i rozdzierania przeciwników.
Jego włosy były zbyt krótkie, by nazwać je rozczochranymi, ale przydałby się im grzebień. Szczękę pokrywał cień zarostu. Stracił nieco ze swojej zabójczej wydajności, która czyniła go tak przerażającym. Był człowiekiem, nieco szorstkim i nieokrzesanym, ale jednak. Mogłam sobie wyobrazić go takim właśnie, rozciągniętym na łóżku. I siebie, kładącą się obok niego.
Szalony Rogan w trybie spoczynku. Wszystkie jego tytuły: Pierwszy, bohater wojenny, miliarder, major, rzeźnik, plaga leżały porzucone u jego stóp. Pozostał tylko Connor i był tak niemożliwie pociągający.
Mogłam się po prostu obrócić i wrócić do siebie, ale chciałam, żeby otworzył oczy i ze mną porozmawiał. Moja matka nauczyła mnie, że byli żołnierze mogą spać gdziekolwiek i w każdej pozycji. I że niezbyt dobrze reagują na niespodziewane i nagłe wybudzenie.
-Rogan- zawołałam od drzwi. -Rogan, obudź się.
Rozbudził się natychmiast, przechodząc od fazy głębokiego snu do pełnej gotowości w mgnieniu oka, tak jakby ktoś przestawił włącznik. Niebieskie oczy skupiły się na mnie. -Problemy?
-Nie.
Weszłam do kuchni. Czajnik elektryczny czy ekspres do kawy? Ekspres był szybszy. Wzięłam kubek z szafki, wrzuciłam do niego torebkę herbaty i obserwowałam, jak urządzenie zalewa ją wrzątkiem.
Rogan sprawdzał coś na laptopie. -Co tu robisz? Myślałem, że zgodziliśmy się, że potrzebujesz odpoczynku.
-Miałam koszmar - wyjęłam ze spiżarki pudełko ciastek i postawiłam je na stole obok herbaty.
Wyprostował się, rozłożył ramiona i przeciągnął się. Krzesło nie mogło być dla niego zbyt komfortowe.
-Czym się zajmujesz? - spojrzałam na laptop. Ujęcie pokazywało suburbana mijającego range rovera i oblodzoną drogę za nim. Musiał przeglądać to nagranie klatka po klatce, próbując znaleźć jakieś wskazówki, które umknęły nam wcześniej.
-Bug jest w tym całkiem dobry, wiesz o tym?
-Wiem - odsunął laptop. Senność wciąż czaiła się w kącikach jego oczu. Sięgnął po kubek kawy. Zabrałam mu go.
-Nie skończyłem jeszcze pić.
-Jest zimna. Podgrzeję ci ją. -Wsadziłam kubek do mikrofalówki. -Dlaczego nie śpisz na swoim materacu dmuchanym?
-Pracowałem. Co się wydarzyło w twoim koszmarze?
Mikrofalówka zapiszczała, wyjęłam kubek i postawiłam go przed Roganem.
-Byłam w potrzasku w jakiejś jaskini. Było zimno i ciemno. Coś przerażającego czekało na zewnątrz i wtedy ktoś zabił szczura, a ja wiedziałam, że zamierzamy go zjeść.
Zakręciłam herbatą w kubku i napiłam się. Prawie się poparzyłam, ale nie dbałam o to.
-Przykro mi - powiedział.
-To nie twoja wina - otworzyłam plastikowe pudełko, wybrałam tłuste, czekoladowe ciastko i zaproponowałam mu. Wziął je i wgryzł się w nie.
-Dobre.
-Mhm - przełamałam swoje i zjadłam jedną połowę. Są takie momenty w życiu, kiedy cukier robi za lekarstwo. To była właśnie taka chwila.
-Sama je zrobiłaś?
-Ha. Chciałabym. Pewnie Catalina je upiekła. Ja jestem kompletną nogą w kuchni.
Zmarszczył nieco twarz. -Co masz na myśli? Nie potrafisz gotować?
-Cóż, mogę zrobić całkiem niezłe panini, ale to tyle, jeżeli chodzi o moje kulinarne zdolności. Z mojej strony to wygląda tak, że są dwa typy ludzi: ci którzy podają do stołu i ci którzy przygotowują jedzenie. Ja zdecydowanie należę do pierwszego typu.
Przyglądał mi się z dziwnym wyrazem twarzy.
-A pan, panie Jestem-Pierwszym - potrafi gotować?
-Tak.
-Nie masz ludzi od tego?
-Lubię wiedzieć, co mam na talerzu.
Oparłam się łokciami o blat, a dłońmi podparłam podbródek. -Kto nauczył cię gotować? -Nie liczyłam, że mi odpowie, ale każdy skrawek informacji o nim wart był próby.
-Moja matka. Pewnego lata, kiedy miała 6 lat, jej rodzina świętowała urodziny jej starszej siostry w Hiszpanii. Jej siostra uwielbiała ptysie, tak więc dostawca zadbał o wielopiętrowy tort z ptysiów w polewie czekoladowej i z lukrem. To była najwspanialsza rzecz, jaką moja matka widziała w całym swoim dotychczasowym życiu.
Jego głos był cichy, kameralny. Mogłabym tak siedzieć i słuchać go przez całą noc.
-Kiedy dorośli umieścili na torcie świeczki, jej pięcioletni kuzyn porwał jednego ptysia i zjadł go. Moja matka była oburzona, bo według niej ptysie należały tylko do jej siostry. Tak więc uderzyła małego. Jego siostra stanęła w jego obronie i obie zaczęły się okładać na trawniku. Połowa dzieciaków przyłączyła się do walki, druga połowa zaczęła płakać. Koniec końców wszyscy zostali odesłani do swoich pokojów bez deseru. Tort został przykryty folią, ponieważ jej matka była zdeterminowana, by kontynuować uroczystość, kiedy wszyscy się uspokoją. Kuzyn zmarł pół godziny później.
Moje serce zamarło. -Otruty?
Rogan przytaknął. -W tym czasie moja rodzina była zwaśniona z innym Domem.
-Wzięli na cel dzieci?
-Dzieci są przyszłością każdego Domu. Kiedy moja matka miała 14 lat, zabiła osobę za to odpowiedzialną. Zburzyła ich letnią posiadłość.
Jakoś mnie to nie zaskoczyło.
-Moja matka sama gotowała dla wszystkich ze składników, które wyhodowała lub wybrała. Tak więc i ja ostatecznie nauczyłem się, by samemu przygotowywać sobie posiłki. Jak myślisz, kto zrobił tę górę naleśników, które Augustine musiał zjeść na swojej inicjacji?
-Użyłeś jakiś bardzo podejrzanych ingrediencji?
-Nie. To nie byłoby fair -wyszczerzył się do mnie. To był szeroki, pełen samozadowolenia, chełpliwy uśmiech. -Istotniejszym pytaniem jest, czy chciałabyś, żebym ugotował coś dla ciebie?
-Na przykład co?
-A jesteś w nastroju na…?
Seks.
Rogan nachylił się, muskuły zagrały pod rękawami jego t-shirta. Przyglądał mi się badawczo. Było w nim coś z drapieżnika, kiedy tak skupiał się na mnie. Nie chodziło jednak o to, że odczuwałam strach, czy obawę wobec mężczyzny, stanowiącego realne zagrożenie. To bardziej było odczucie przebywania w towarzystwie mężczyzny, który zamierzał mnie uwieść. Niepokojąca myśl przemknęła mi przez głowę. Czyżby udało mu się odczytać pożądanie, które przed momentem mną zawładnęło? A może to był jedynie zwykły przypadek.
Wyciągnął rękę.
Spięłam się.
Jego palce prześlizgnęły się tak blisko moich, że przez moment myślałam, że dotknęliśmy się. Złapał połówkę mojego ciastka i zapatrzył się w nią.
-To moje.
-Mhm.
-Tu jest całe pudełko ciastek.
Iskierki zajaśniały w jego oczach. -Ale ja chcę to.
-Nie możesz mieć tego. Oddawaj - wyciągnęłam rękę.
Wciąż uważnie wpatrując się w ciastko, podniósł je do ust.
-Connor, nawet się nie waż.
Wsadził ciastko do ust i z lubością przeżuł je. -Wziąłem twoje ciastko i zjadłem je. Zamierzasz coś z tym zrobić?
Igrałam z ogniem. Dobra. Zjadł moje ciastko. Ja mogę wypić jego kawę. Sięgnęłam po jego kubek. Ten przesunął się po blacie poza zasięg moich rąk.
-Nie fair.
-Tu nie chodzi o bycie fair. Tu chodzi o przepyszne ciastka.
-W takim razie to było twoje ostatnie. -Złapałam pudełko i postawiłam je przede mną. Pojemnik nagle wystrzelił w górę i zawisł nad nami. Mój kubek z herbatą zaszurał po blacie i znalazł się w odległym kącie wyspy. Okay, wystarczy tego dobrego. To była moja kuchnia.
Podniosłam się z krzesła i ruszyłam wokół stołu.
Rogan też się poderwał i nagle objął mnie, unieruchamiając. Jego dotyk był delikatny, ale wiedziałam z absolutną pewnością, że nie miałam drogi ucieczki. Dopadł mnie.
Tylko dwie cienkie warstwy tkaniny oddzielały mnie od niego. Nawet nie miałam na sobie stanika. Moje piersi ocierały się o jego klatkę piersiową. Moje dłonie spoczywały na jego ramionach. Niskie, natarczywe uczucie zaczęło narastać w dole mojego brzucha. Chciałam być dotykana i pieszczona.
Patrzył na mnie, jakbym była najpiękniejszą rzeczą pod słońcem.
-Co my robimy? -zapytałam szeptem.
-Dokładnie wiesz, co robimy.
Zaczął głębiej oddychać. Pragnienie i pożądanie mieszały się w jego oczach. Szukałam tam znajomej lodowatej ciemności, ale ta zniknęła. Przegoniłam ją. Był na mnie całkowicie skupiony, a ja zatracałam się w jego oczach. Pragnęłam go.
Przesunęłam dłonie wzdłuż jego ramion, wyczuwając twarde sploty napiętych mięśni. Wydał z siebie niski, ochrypły dźwięk, ale się nie poruszył. Jego ciało było twarde i napierało na moje, ale nie przesunął się nawet o milimetr.
Dotarło do mnie, że czekał, aż sama podejmę decyzję.
-Byłeś bardzo cierpliwy.
-Mogę być dobrym smokiem, kiedy sytuacja tego wymaga.
Oblizałam usta. Jego wzrok podążał za moim językiem.
Musiałam podjąć decyzję. Nie mogłam odsuwać tego w nieskończoność. Albo to zrobimy, albo powinnam natychmiast pomaszerować na górę. Byłam dorosłą kobietą do jasnej cholery. Prawie zginęłam niecałe 12 godzin wcześniej, a on był teraz tutaj, by chronić mnie i upewnić się, że moja rodzina przetrwa tę noc. Nie musiał tego robić. Może był socjopatą, ale miał ku temu powody. Liczyłam się dla niego. W tym momencie, tu i teraz należał do mnie.
-Może w tej chwili nie powinieneś być.
-Nie powinienem być…co?
-Nie powinieneś być taki dobry.
Obrócił się ze mną i przycisnął mnie do ściany kuchni. Jego muskularne ciało górowało nade mną, a jego niebieskie oczy śmiały się do mnie. -Jak bardzo zły mogę być?
-Nie wiem. Dowiedzmy się.
-Tylko postaraj się nie krzyczeć - mrugnął do mnie.
Jego magia dotknęła mojej skóry tuż nad kolanem. Znajomy gorący, aksamitny nacisk. Złapał moje ręce, podniósł je do góry i trzymając jedną dłonią za nadgarstki przygwoździł mnie do ściany. Spróbuj nie krzyczeć, ha! Czyż nie jesteśmy zbyt zadufani w sobie?
Magia nagle eksplodowała, przeszywając mnie gorącem i pozostawiając z ciarkami na całym ciele. O mój Boże!
Straciłam dech, a w tym czasie Rogan przywarł swoimi ustami do moich. Jego smak zalał moje zmysły. Chciałam położyć moje dłonie na jego ciele, ale trzymał mnie mocno.
Jego magia gładziła moją skórę i pieściła czułe punkty po wewnętrznej stronie ud. To było jak dotyk czegoś palącego, nieco bólu i mnóstwo przyjemności. Przez chwilę zwlekał, by ruszyć wyżej i wyżej, rozpalając mnie do czerwoności. Chciałam się z nim kochać. Chciałam poczuć go w sobie, teraz. Chciałam poczuć go całego, rozciągniętego nade mną.
Jęknęłam. Pocałował mnie, poczułam żar emanujący z jego języka, dotknęłam go własnym i przygryzłam jego dolną wargę. Moje piersi były ciężkie i nabrzmiałe. Moje ciało stało się uległe. On składał się z samych twardych mięśni i pierwotnej siły. A ja przywarłam do niego kusząc go i uwodząc. Zamruczał.
Magia prześlizgnęła się po moich udach i swoim aksamitnym językiem dotknęła moich czułych punktów. Zalała mnie fala rozkoszy. Krzyknęłam. Przywarł ustami do moich warg, tłumiąc mój okrzyk.
Żar pomiędzy moimi nogami narastał, szalony miks bólu i ekstazy. Oddychałam szybko i chciałam go więcej.
Proszę. Proszę, jeszcze. Proszę.
-Ciiii… kochanie- wyszeptał w moje ucho głosem przepełnionym pożądaniem. Całował mnie raz za razem, przesuwając usta wzdłuż szyi. Każde dotknięcie jego warg odczuwałam niczym wyładowanie elektryczne przeszywające moje ciało. Jego wzrok wprost pożerał moje ciało. -Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaka jesteś piękna.
Chciałam zobaczyć więcej. -Puść mnie Connor- wyszeptałam.
Przez moment wahał się, po czym uwolnił mnie.
Ściągnęłam z niego t-shirt i wpatrzyłam się w jego silne barki, potężną klatkę piersiową i płaski, twardy brzuch. Moc z niego płynąca była obezwładniająca. Miał ciało, na widok którego każda kobieta wzdychała, bo wiedziała, że nigdy nie będzie mogła go dotknąć. A tymczasem byłam tutaj, wszystko to było w zasięgu mojej ręki. Był mój. I nie był to sen. Żaden obraz na ekranie komputera. Rzeczywisty Rogan, tu i teraz.
Jego dłonie chwyciły mój t-shirt. Ściągnął go ze mnie. Podniósł mnie i posadził na blacie kuchennym, wciskając się między moje uda. Moje sutki były zimne i kiedy przyciągnął mnie do siebie, poczułam wyraźnie jak stykają się z gorącym murem jego piersi.
Zarzuciłam na niego ramiona, czując jak pod moim dotykiem napinają się mięśnie jego karku i pleców. Odlatywałam. Czułam się jak pijana.
Całował moją szyję. Złapałam jego twarz i wpiłam się w jego usta. Szybko i gwałtownie. Spieszyło mi się.
-Wypowiedz raz jeszcze moje imię -wymruczał w moje ucho.
Magia delikatnie pieściła mnie, z każdym dotknięciem rozgrzewając mnie bardziej i bardziej. Moja skóra płonęła. Nigdy wcześniej niczego takiego nie doświadczyłam. Czułam się tak wspaniale. Aaaaah…. Proszę, proszę, proszę….
-Powiedz moje imię, Nevada.
-Connor.
Nowa fala magii zalała mnie, pogrążając w rozkoszy. Czułam, że cała płonę. Wbiłam paznokcie w jego plecy. To była słodka tortura i nie chciałam, by kiedykolwiek się skończyła. Nachylił się, jego szorstkie palce drażniły moje sutki. Jego usta objęły nabrzmiały pąk brodawki i zaczęły go ssać.
Wygięłam się w łuk pod wpływem tej pieszczoty. Więcej, jeszcze więcej.
Lada moment mieliśmy się kochać na stole kuchennym. Jakaś część mnie domagała się uwagi, ale nie chciałam jej słuchać.
Znalazłam sprzączkę jego pasa, odpięłam ją i sięgnęłam wgłąb.
O mój Boże. Mogę potrzebować dwóch dłoni.
Ponownie zamruczał niskim, samczym tonem, a ja przesuwałam ręką w górę i w dół…
Jego telefon zapiszczał.
-Kurwa! - Rogan chwycił słuchawkę -Czego?
Energiczny męski głos wyrzucał z siebie słowa na tyle głośno, że nawet ja je słyszałam. Półciężarówka i cztery ATV zbliżają się szybko.
Cholera. ATV to lekko opancerzone pojazdy, które stanowiły militarną wersję Jeepa. Czteromiejscowe, czasami z dodatkowym strzelcem, co oznaczało, że ponad tuzin napastników kierował się w naszą stronę. Zaraz będziemy tu mieć towarzystwo. Złapałam mój t-shirt, a Roganowi rzuciłam jego. Chwycił go jedną ręką. -Z której strony?
Właśnie skręcili na drogę prowadzącą z zachodu.
To była droga dostawcza, pozwalająca podjechać dużym ciężarówkom pod tylne drzwi magazynu. Używaliśmy jej do transportu czołgów i innych opancerzonych wozów. Zamierzali zaatakować nas od strony garażu.
Poprawka, to nie półciężarówka, tylko cysterna.
Coraz lepiej.
-Czas do przybycia? - warknął do telefonu Rogan.
60 sekund.
Rogan pognał do garażu, wciągając po drodze t-shirt.
Ja zaś pobiegłam do konsoli alarmu i aktywowałam wewnętrzny alarm napadowy. Głośne metaliczne wycie wypełniło magazyn. Wcisnęłam teraz przycisk interkomu. -Cysterna i cztery ATV zbliżają się do nas od zachodu.
Ruszyłam do garażu. Dwie przemysłowe bramy garażowe były podniesione. Światło z latarni ulicznych wpadało do obu zatok. Rogan przeciął podjazd i pomaszerował w dół ulicy. Nieuzbrojony.
Wpisałam kilka komend do laptopa i wyświetliłam na ekranie obraz z czterech kamer. Ponownie uruchomiłam interkom. -Jestem w garażu.
Babcia Frida wpadła pierwsza przez drzwi wiodące do mieszkalnej części magazynu. Miała na sobie piżamę w żółte gumowe kaczuszki.
-Babcia też tu jest -dodałam.
-Na pozycji - zaraportowała moja matka.
-Gotowy - odezwał się Bernard ze swojego stanowiska w Szałasie Zła.
-Jesteśmy z Matildą i Corneliusem - zgłosiła się Catalina.
Usłyszałam warczenie wchodzącego na wyższe obroty silnika cysterny. Czas na przygotowania dobiegł końca.
Potrzebuję czegoś, co może ich zastopować. Złapałam śrutówkę AA-12 ze stojaka na broń, otworzyłam szafkę z amunicją i wyjęłam ze środka magazynek z 20 pociskami, zawierającymi silny materiał wybuchowy zwany Frag-12. Na koniec wzięłam granat.
Kątem oka dostrzegłam babcię Fridę zrywającą brezent z Romea. Prawdziwa nazwa Romea to M551 Sheridan. Lekko opancerzony czołg. Miał na wyposażeniu działo z dziewięcioma przeciwpancernymi pociskami Shillelagh, a babcia zadbała o to, by był w idealnym stanie.
![]() |
Domena publiczna via en.wikipedia.org |
Sprintem podbiegłam do drzwi garażowych i wystawiłam głowę na zewnątrz. Cysterna pędziła w naszą stronę po drodze dostawczej, obły zbiornik za zieloną kabiną. Za cholerę nie wiedzieliśmy, co może być w środku. Z tą prędkością ciężarówka mogła bez problemu wbić się w magazyn i przebić się przez kilka ścian jak przez papier, rozlewając po drodze cokolwiek palnego czy toksycznego było w zbiorniku.
Nie mogłam pozwolić na to, by dotarła do magazynu.
Za mną Romeo obudził się do życia. Pełna obsada czołgu to cztery osoby - dowódca, ładowniczy, strzelec i kierowca. Zanim babcia zdoła obrócić go i wycelować w ciężarówkę, będzie już za późno.
Rogan nadal szedł w dół drogi. Najwyraźniej postanowił samodzielnie zabawić się z cysterną.
Pobiegłam za nim. Gdybym tylko zdołała rzucić granat pod ciężarówkę, ta powinna wywrócić się nim dotrze w pobliże domu.
Cysterna z rykiem zbliżała się do nas.
20 metrów pomiędzy Roganem i ciężarówką.
Piętnaście.
-Zejdź z drogi! - krzyczałam.
10 metrów.
-Connor!
Ciężarówka uderzyła w niewidzialną przeszkodę. Osłona chłodnicy zgięła się i popękała, jak uderzona gigantycznym młotem. Czarne fragmenty silnika rozsypały się wokół, jakby wóz wymiotował metalem i ulegał samo-dezintegracji. Górna część kabiny zapadła się do środka. Przednia szyba rozprysła się na tysiące odłamków, które opadły na resztki silnika.
Jasny gwint.
Cysterna nie wytraciła jeszcze pędu i próbowała przepchnąć zablokowaną kabinę. Jej koła zabuksowały na asfalcie, rozszedł się smród spalonej gumy i dym. Dwie opony eksplodowały z dźwiękiem przypominającym wystrzały.
Za nami silnik czołgu zawarczał. Rzuciłam okiem przez ramię. Romeo wytoczył się z bramy garażowej i skręcił w lewo, oddalając się od nas i od cysterny w kierunku rogu budynku. Siły atakujących musiały się rozdzielić.
W silniku ciężarówki coś zachrobotało, zgrzytnęło i jęknęło. Motor zaczął zapadać się w sobie. Metal giął się, kompresował i i jakby zwijał od zewnątrz do środka w kierunku kabiny.
Zatrzymałam się, próbując zrozumieć, co się dzieje przed moimi oczami.
Rogan zamierzał zrolować ciężarówkę niczym na wpół wyciśniętą tubkę pasty do zębów.
Głośny strzał rozniósł się echem po okolicy. Babcia Frida użyła działa Romea.
Rogan postąpił krok naprzód. Ciężarówka zwijała się przed nim.
Kolejny krok. Zgrzyt metalu.
Cysterna eksplodowała. Fala uderzeniowa cisnęła mną do tyłu. Potężna kula ognia wykwitła na nocnym niebie, oślepiająco biała w centrum, dalej żółta i ciemno-pomarańczowa. Skuliłam się, próbując osłonić głowę. W chodnik uderzyłam plecami i bokiem. Auć. Coś zachrzęściło w moim kręgosłupie. Palące się odłamki spadały wokół mnie.
Benzyna nie zapala się od strzału. Można władować w bak pełen magazynek i nic się nie stanie. Musieli zdetonować tę cysternę zdalnie. Ta ogromna kula ognia była przeznaczona dla mnie i mojej rodziny.
Płonący kawałek drewna uderzył mnie w rękę. Cholera. Strząsnęłam tlący się fragment i skoczyłam na równe nogi.
Ulica była pusta, nie licząc rzecz jasna potężnego pożaru. Gdzie był Rogan? Czyżby zginął? Proszę, niech on nie będzie martwy…
Huk płonącej benzyny był przerażający. Zerwał się wiatr, który przekształcił kulę ognia w coś na kształt ognistego tornado. Trąba powietrzna utworzona z płomieni chwiała się na boki jak jakiś szalony, ogromny wir. Blask pożaru oświetlał magazyn i cała okolicę. Nagle dostrzegłam Rogana wciśniętego w wąską wnękę obok klimatyzatora.
Tornado z wolna zbliżało się do niego.
Jeżeli ten wir płomieni pochłonie go, spłonie żywcem. Mag kontrolujący trąbę powietrzną musiał być gdzieś w dole ulicy, w jednym z tych ATV, które jechały za cysterną.
Przeskoczyłam nad betonową zaporą oddzielającą dwa bliźniacze budynki OKR Industries i popędziłam wąskim przejściem pomiędzy nimi. Piorun uderzył gdzieś za mną. W powietrzu rozszedł się zapach ozonu.
Przejście się skończyło. Wyjrzałam za róg budynku. Na wprost mnie dwóch ludzi z bronią automatyczną i w kombinezonach bojowych stało na skraju ulicy. Trzeci, w typowej pozie maga- z rozłożonymi szeroko rękami zgiętymi w łokciach i z dłońmi skierowanymi ku górze- unosił się metr nad chodnikiem. Aerokinetyk.
Za nim na ulicy płonął jeden z ATV ze zmiażdżoną maską i strzaskaną przednią szybą, z której wystawał jakiś większy fragment cysterny. Jeszcze dalej grube stalowe pręty blokowały jezdnię. Na sto procent byłam pewna, że nie widziałam nic takiego, kiedy jechałam tędy wczoraj do domu.
-Musi być gdzieś w pobliżu bydynku. Skręć nieco bardziej w prawo - powiedział z mocnym akcentem jeden z mężczyzn do maga.
Wzięłam głębszy oddech, próbując uspokoić się. Powinnam wziąć ze sobą karabin zamiast śrutówki.
-O to chodzi. Przysmaż go.
Zaparłam się o ścianę, podniosłam strzelbę do ramienia i wypaliłam. Bojowa śrutówka AA-12 mogła wystrzelić do 300 kul na minutę. Każdy z trzycalowych nabojów w magazynku był wyposażony w miniaturową głowicę, która uzbrajała się trzy metry po opuszczeniu lufy i wybuchała przy uderzeniu w przeszkodę.
Wpakowałam dwa pociski w maga zanim w ogóle zorientował się, co się dzieje. Wybuchy rozdarły jego ciało na kawałki. Nie zdążył nawet krzyknąć. Po prostu spadł na asfalt, kiedy ja kierowałam już śrutówkę na jego kumpli. Pięć pocisków opuściło lufę. Dwa kolejne ciała padły bez słowa.
Po drugiej stronie ulicy wybuchła gwałtowna strzelanina. Kule śmigały w powietrzu, odłupując kawałki tynku w budynku, przy którym się kryłam. Cofnęłam się do przejścia. Pięć pocisków dla dwóch ludzi na tym dystansie okazało się bardziej niż wystarczające. W żyłach buzowała mi adrenalina. Musiałam nieco ochłonąć albo wkrótce spanikuję i zginę przez własną głupotę.
Chwyciłam granat, wyrwałam zawleczkę i miotnęłam nim w poprzek ulicy. Noc ponownie przeszył donośny odgłos eksplozji. Wyjrzałam i szybko się cofnęłam, kiedy kula drasnęła mnie w ramię. Poczułam się, jakby ukąsiła mnie czerwona pszczoła. Cholera, nie dorwałam ich.
Po mojej prawej wietrzny mag drgał konwulsyjnie na ziemi. Powinien być już martwy. Jak to możliwe, że jeszcze żyje?
Ogniste tornado pokazało się w zasięgu mojego wzroku. Miotało się teraz po parkingu. Ale kręcąc się bezwładnie zmierzało w moim kierunku. Potworny żar wysysał cały tlen. Coraz ciężej było oddycha, a łapanie powietrza zaczynało sprawiać ból. Cofnęłam się głębiej do wąskiego przejścia.
Mag wciąż podrygiwał. Uniosłam strzelbę i wypaliłam. Pocisk trafił go w głowę. Płomienie pozbawione kontroli rozlały się po całej okolicy i spadły w ognistym deszczu na ziemię. Pognałam wąskim przejściem w kierunku domu.
Za magazynem, po drugiej stronie budynku błyskawice przecinały niebo jedna po drugiej, w akompaniamencie grzmotów, brzmiących niczym artyleryjska palba. Na ulicy dopalały się szczątki cysterny.
Strzały zabrzmiały gdzieś blisko. Rozejrzałam się szybko. Prawdopodobnie to byli ci sami ludzie, którzy wypalili do mnie z drugiej strony ulicy, kiedy zdjęłam maga. Tym razem jednak nie strzelali do mnie. Nie mogli mnie widzieć za budynkami OKR Industries, tak więc to Rogan musiał być ich celem.
Poskręcany fragment kabiny cysterny uderzył z dużą siłą w ulicę. Metal zadźwięczał głucho, a strzały umilkły. Ha!
Obróciłam się i dostrzegłam go przyciśniętego do budynku w dole ulicy. Nagle ciężko opadł na kolana. Postrzał? Chwycił mnie strach. Nie, nie widziałam krwi. Zatem nie był ranny. Za to ciągnął już resztkami sił. Rogan dosłownie padał z nóg.
Cienie padły na wrak cysterny, oświetlane przez moment ostatnimi płomieniami. Bezwłose, powykręcane, wysokie na jakieś cztery stopy - nie wyglądały na istoty ludzkie. Ani na jakiekolwiek żyjące na ziemi zwierzęta. Ich nogi zginały się do tyłu, niczym tylne odnóża jakiegoś demonicznego konika polnego. Zaś przód ich tułowia wyginał się łukowato ku górze, by zakończyć się dwiema muskularnymi rękami wyposażonymi w pazury dłuższe niż moja dłoń i gadzią głowę z okrągłymi, żółtymi oczami i paszczą pełną zębów.
Jasna dupa.
Stworzenie z przodu wydało z siebie krwiożerczy skrzek. Cała horda naraz ruszyła w stronę kryjówki Rogana.
Oh nie, nawet o tym nie myślcie.
Poderwałam do góry strzelbę i wystrzeliłam. Pierwszy pocisk trafił przewodzące grupie stworzenie w brzuch. Nie zrobiło to na bestii żadnego wrażenia. Naciskałam dalej spust. Kule Frag-12 szatkowały ciała monstrów. Odrażająco wyglądające jelita wylewały się z nich. Paskudny kwaśny smród rozszedł się w powietrzu. Jedno stworzenie wreszcie padło. Dwa, trzy… Siedem pocisków ubyło.
Stwór na przedzie był już zbyt blisko Rogana, bym mogła dalej strzelać bez obawy o postrzelenie mojego Pierwszego. Bestia wykonała ponad trzymetrowy skok, celując w Rogana wystawionymi do przodu pazurami. Rogan zrobił krok w bok. Nóż błysnął w jego ręce. Kolejny unik i ostrze wbiło się w bok bestii. Stworzenie machnęło rozpaczliwie rękami, ryjąc głębokie szramy w klatce Rogana. Rogan nie przestawał dźgać z brutalną skutecznością, raz za razem zatapiając ostrze w poskręcane ciało obcego, by wreszcie poderżnąć mu gardło i odrzucić zezwłok na bok.
Od pozostałych trzech stworzeń dzieliło mnie nie więcej niż 20 metrów. Odwróciły się do mnie i zaatakowały. Wystrzeliłam dwukrotnie. Iglica uderzyła w metalicznym kliknięciem. Pusto. Opróżniłam cały magazynek. Jedna bestia leżała nieruchomo na ziemi.
Pierwszy stwór skoczył. Pazury wzniosły się jak sierpy. Rzuciłam się w bok, łapiąc jednocześnie strzelbę jak maczugę. Przywaliłam mu, ale bestia była za duża. Równie dobrze mogłam okładać ją packą na muchy. Nagle stworzeniem obróciło.
Ostry kawałek metalu uderzył w stworzenie, odcinając mu obie stopy. Rogan. Monstrum zwaliło się na mnie z wystawionymi pazurami. Nim uderzyłam plecami o asfalt, udało mi się podnieść strzelbę na tyle, że zablokowałam te zrogowaciałe ostrza przed sobą. Rogan rzucił się pędem w moim kierunku.
Gadzie szczęki rozwarły się. Potwór zaryczał, szykując się do zadania ostatecznego ciosu.
Ciemny, szczupły kształt przemknął nad nami. Kły Króliczka zalśniły i zatopiły się w gardle bestii. Doberman przekręcił się, dokładając do siły szczęk całą swoją wagę. Poskręcane mięśnie wokół gardła bestii zostały rozdarte. Króliczek wylądował na chodniku, warcząc. Z trudem podniosłam się do pionu.
Potwór wzdrygnął się oszołomiony, potrząsnął głową i wtedy jego czerep eksplodował fontanną czerwieni. Moje uszy prawie nie zarejestrowały strzału.
Mama.
Rozbrzmiały dwa kolejne suche wystrzały, tak szybkie, że ledwo rozróżnialne. Pierwszy zdjął stworzenie, szykujące się do skoku w kierunku nadbiegającego Rogana. Drugi załatwił kogoś poza moim widokiem.
Zapadła cisza.
Rogan stał 10 stóp ode mnie, wyglądając jak ktoś, kto nie ma jeszcze wystarczającej ilości krwi na rękach. Ta gwałtowna cisza była wprost ogłuszająca.
Było po wszystkim.
-Szesnastu ludzi -zaraportował dowodzący obroną magazynu człowiek Rogana. Nazywał się Michael Rivera i odznaczał się atletyczną budową zawodnika wagi lekkiej MMA. Mógł uchodzić za normalnego człowieka, póki nie napiął mięśni i nie pokazał, co potrafi - wtedy okazywało się, że prawie każdemu może połamać kości gołymi rękami. Riviera był Latynosem, miał ponad trzydzieści lat, skórę koloru kawy z mlekiem, czarne włosy i dysponował nadzwyczaj ujmującym uśmiechem. Kiedy wyginał kąciki ust w górę, cała jego twarz promieniała. Jako że uśmiechał się teraz nad jedenastoma ciałami, leżącymi w równym rzędzie na ulicy, było to nieco niepokojące.
Rogan spoglądał na to zupełnie beznamiętnie. Obiecał, że jeżeli ktoś zakłóci mój odpoczynek, pożałuje tego. I dotrzymał poniekąd słowa. Długa rana, przecinająca jego klatkę piersiową, była już zabandażowana. Szrama nie była zbyt głęboka, ale ciężko było stwierdzić, jakie bakterie czy trucizna kryły się pod pazurami tych stworzeń. Ja wyszłam z całego zamieszania z niewielką raną na ramieniu i zadrapaniami na plecach. Moje siostry i kuzynowie wyszli przed magazyn i trzymali się razem, blisko siebie. Arabella zakrywała usta ręką. Oczy Cataliny były ogromne. Wyglądała na mocno wstząśniętą. Bernard był poważny, jakby wybierał się na pogrzeb. Leon zaś, z jakiegoś dziwnego powodu, sprawiał wrażenie podekscytowanego, jakby dopiero co zszedł z kolejki górskiej. Moja matka opierała się o framugę drzwi. Babcia Frida zanurkowała po coś w warsztacie i do tej pory jeszcze nie wróciła.
Cornelius klęczał obok ciała bestii, zatopiony w myślach. Matilda siedziała z boku na stercie palet z Króliczkiem u jej stóp. Kiedy zaprotestowałam przeciw jej obecności w pobliżu tylu trupów, Cornelius cierpliwie tłumaczył mi, że oni są już martwi i nie mogą zrobić jej krzywdy, a poza tym w obecnej sytuacji lepiej, żeby była świadoma zagrożenia. Dziewczynka nie wydawała się w żaden sposób poruszona rozpościerającym się przed nią widokiem, co samo w sobie wstrząsało sumieniem każdego.
-Jedenaście trupów tutaj - powiedział Rivera -Dwa zwęglone w ATV, które trafiła z czołgu pani Afram. Zbieramy właśnie ich resztki. Dwóch kolejnych nie możemy wyciągnąć, póki nie dotrze cięższy sprzęt, bo major zrzucił na nich silnik ciężarówki i nie jesteśmy w stanie go usunąć. I wreszcie mamy 7 MSP.
-Siedem co? -zapytałam.
-Magicznie Stworzonych Potworów -wyjaśniła moja matka. -Wlicza się w to wszystkie zaangażowane w walkę nieludzkie stworzenia niewiadomego pochodzenia.
-Na pewno nie są pochodzenia ziemskiego -dodał Cornelius. -To coś wyciągnięte ze sfer astralnych przez przywoływacza.
Wspaniale. Po prostu zajefajniście.
-Wśród tych jedenastu, trzech wykorzystujących magię -kontynuował Rivera. -Przywoływacz, aerokinetyk i specjalista od błyskawic.
-Elementalista - sprostował Rogan. -Aerokinetyk mógł stworzyć tornado, ale nie potrafiłby kontrolować ognia.
Elementaliści byli rzadko spotykani. Potrafili kontrolować więcej niż jeden żywioł, zazwyczaj powietrze w połączeniu z wodą lub ogniem. Prawie nigdy nie osiągali rangi Pierwszego, ale nawet jako Przeciętni byli niebezpieczni jak jasna cholera.
Ostatecznie dotarło to do mnie. Ktoś naprawdę próbował zniszczyć moją rodzinę. Wysłał tu zawodowych żołnierzy, wyposażonych w sprzęt wojskowy i nadzwyczaj groźnych magów. Ogarnęły mnie nudności. Żołądek skurczył się i podszedł mi do gardła. Zupełnie nie w czas.
Opancerzony samochód wyjechał zza rogu. Dwóch ludzi Rogana wyskoczyło ze środka, ciągnąc ze sobą mężczyznę.
-A to numer szesnaście- rzekł Rivera -który próbował uciec ostatnim ATV. Dorwaliśmy tchórza. A my uwielbiamy tchórzy.
-Dlaczego? -zapytał Leon.
-Bo sypią -powiedział Rogan. Jego głos znów wywołał zimny dreszcz wzdłuż mojego kręgosłupa.
Żołnierze rzucili jeńca na ziemię. Ciemnoskóry, zakrwawiony, gdzieś pomiędzy trzydziestką, a pięćdziesiątką - ciężko było to stwierdzić, bo twarz miał pokrytą sadzą.
Rzuciłam wymowne spojrzenie na Corneliusa.
-Matilda - odezwał się -proszę, idź do środka.
-Będę miała ją na oku - zaoferowała się nieco piskliwym głosem Catalina. Podniosła Matildę i zaniosła ją do najbliższego wejścia.
-Leon, Arabella - też zmykajcie stąd! -twardo rozkazała matka.
-Ale…-zaczął Leon.
-Już!
Zniknęli we wnętrzu magazynu.
Mężczyzna wpatrywał się we mnie z twarzą wykrzywioną strachem.
-Jak się nazywasz?- zapytałam.
Zacisnął usta.
-Mogę zmusić cię do odpowiedzi - poinformowałam go. -Naprawdę nie chcę tego robić. Proszę, po prostu odpowiedz na moje pytania.
Jego czoło pokryło się potem. Grube krople zaczęły spływać w dół, znacząc ślady w sadzy. Naparłam na niego swoją magią. Silna wola. Sprawiał wrażenie twardziela, jakby miał za sobą już niejedno przesłuchanie. Nie stawiał się na pokaz i nie czynił żadnych czczych obietnic. Po prostu milczał. Wyglądało na to, że trzeba będzie poświęcić mu specjalną uwagę. Antonio wymagał ciosu prosto w nos, do tego zaś człowieka trzeba było podejść ze skalpelem.
Rivera spojrzał na Rogana. Rogan potrząsnął głową.
-Kreda? -poprosiłam.
Rogan sięgnął do kieszeni i wyjął kilka kawałków.
-Dlaczego nie narysowałeś żadnych kręgów, kiedy zbliżała się ciężarówka? -zapytałam.
-Bo to mogłoby wytrącić ich z równowagi i sprawić, że staliby się nieprzewidywalni- wyjaśniał Rogan. -A mi zależało na tym, by trzymali się planu.
Ponieważ nikt nie mógł się spodziewać, że jeden człowiek zatrzyma pędzącą cysternę. Pierwszy w kręgu to była już inna para kaloszy.
Zrobiłam krok i narysowałam wzmacniający krąg na asfalcie: mały okrąg wokół moich stóp, większy wokół niego, a pomiędzy nimi zestaw run. Rogan obserwował moje poczynania z bolesnym wyrazem twarzy. Pierwsi praktycznie od dziecka uczyli się posługiwać kręgami. Nieudolność moich rysunków wręcz go raniła.
Wyprostowałam się i oddałam kredę Roganowi. -Dziękuję.
Przyciągnęłam do siebie magię i skierowałam ją do kręgu. Powróciła do mnie, a ja poczułam się jakbym odbijała się na magicznej trampolinie. Odbijałam się coraz wyżej i wyżej. Cztery podskoki. Powinno wystarczyć.
Moja magia wystrzeliła i złapała mężczyznę. Mój głos nabrał nieludzkiej mocy. -Powiedz mi, jak się nazywasz.
Oczy Rivery rozszerzyły się ze zdziwienia. Wszyscy ludzie Rogana cofnęli się o kilka kroków.
Mężczyzna zamarł, mocno trzymany przez moją magię.
-Rendani Mulaudzi.
-Czym się zajmujesz, panie Mulaudzi?
-Jestem najemnikiem.
Oddech miał urywany. Trenowałam nieco na mojej rodzinie. Szczególnie moje siostry paliły się do współpracy. To było jak gra. One próbowały ukryć przede mną prawdę, a ja uczyłam się, jak krok po kroku wyciągnąć ją z nich. Wola tego człowieka była silna, ale Arabella opierała się jeszcze bardziej. Czasami dochodziło do tego, że traciła przytomność, a nie dawała się złamać. A nim do tego doszło jej puls gwałtownie przyspieszał i zaczynała hiperwentylację. Musiałam na to uważać.
-Jak się nazywa firma, która wynajęła cię do tej roboty?
-Scorpion Protection Services.
-Od jak dawna pracujesz dla Scorpiona?
-Sześć lat.
-Co robiłeś wcześniej?
-Zwiad.
-Siły Specjalne Południowej Afryki - zgadł Rogan.
Nic dziwnego, że stawiał taki opór. Nie był już młody. Miał za sobą co najmniej kilka lat w wojsku, a potem przetrwał jeszcze sześć lat jako najemnik.
-Gdzie jest kwatera główna Scorpiona?
-W Johannesburgu.
RPA. Był daleko od domu.
-Jak duża jest ta firma?
-Ma cztery zespoły bojowe, w każdym od szesnastu do dwudziestu ludzi.
-Ile zespołów jest zaangażowanych w tę misję?
-Jeden.
-Czy zostałeś zwerbowany specjalnie do tej misji?
-Tak.
-Kto cię zwerbował?
-Nie wiem.
-Kto może wiedzieć?
-Szef zespołu.
-Jak się nazywa?
-Christopher van Sittert.
-Widziałeś go wśród zabitych?
-Tak.
Oczywiście. To nie mogło być zbyt proste. -Wskaż go, Mulaudzi.
Wyciągnął palec w kierunku jednego z ciał.
-Jaki był cel tej misji?
-Wyeliminować w ciągu 24 godzin następujące cele: Nevada Baylor, Cornelius Harrison, Penelope Baylor, Frida Afram i Bernard Baylor.
Nigdy wcześniej nie byłam numerem jeden na liście do odstrzału. -Co z nieletnimi obecnymi w domu?
-Decyzja miała należeć do zespołu. Nie zapłacono nam za ich likwidację.
-Mieliście zamiar ich zabić?
-Nie wiem.
Pytanie było zbyt ogólne. -Czy ty planowałeś zabić dzieci?
-Nevada - powiedział łagodnym tonem Rogan.
Podniosłam rękę, powstrzymując go. To było dla mnie ważne.
-Nie, dopóki nie stanowiliby bezpośredniego zagrożenia.
-Czy czułeś jakąś osobistą niechęć do wymienionych celów?
-Nie.
Spojrzałam na Rogana. -Zanim będziemy kontynuować, tak dla przypomnienia- on jest najemnikiem, został wynajęty do wykonania tej roboty i zawiódł. Jest nieuzbrojony i jest naszym jeńcem.
Oczy Rogana wypełniała ciemność. -Nie chcesz, żebym go zabił.
-Nie. Chciałabym odesłać go do Scorpiona opakowanego jak bożonarodzeniowy prezent. Jeżeli cały ich zespół zaginąłby, wysłaliby kogoś do sprawdzenia, co się stało. A ja nie chcę tu już żadnych płatnych morderców. W ten sposób nie będą musieli się zastanawiać. On opowie im wszystko, o tym jak przybyli tu uzbrojeni i gotowi by zabijać. I o tym że pozwoliliśmy tylko jednemu z nich wrócić żywemu do domu. To są najemnicy. Chcę, żeby zrozumieli, że nie warto kontynuować tej walki.
-Bądź ostrożna - ostrzegł Rogan. -Zaczynasz myśleć jak Pierwszy.
Czekałam.
-Dobrze -rzekł wreszcie. -Odeślemy go do jego przyjaciół.
-Czego chcesz się jeszcze dowiedzieć?- zapytałam.
-Zapytaj się go, kiedy został zwerbowany.
-Kiedy wynajęli cię do tej roboty?
-14-go grudnia.
Cornelius zatrudnił mnie tego samego dnia. Ktoś działał naprawdę szybko.
-To nie ma najmniejszego sensu- wymamrotał Rivera. -Lot z Johannesburga do Houston zajmuje co najmniej 20 godzin.
-Gdzie byłeś, kiedy dostałeś zlecenie na tę misję?- dopytywałam się dalej.
-Monterrey, Meksyk.
-Co tam robiłeś? -przerwy pomiędzy jego odpowiedziami robiły się coraz dłuższe. Wkrótce będę musiała mu odpuścić.
-Mieliśmy alternatywne zadanie w Montemorelos. Zostaliśmy przekierowani.
-Montemorelos od Houston dzielą dwie godziny lotu. Odciągnęli ich od innej roboty -wtrąciła się moja matka. -Potrzebowali zespołu spoza miasta, tak by nie dało się go powiązać z żadnym z Domów. Prawdopodobnie ekipa Scropiona była najbliżej.
-Opisz swoje poczynania od przybycia do Houston.
-Przybyliśmy do miasta lotem 2094 linii Aeromexico i udaliśmy się do bazy operacyjnej.
Rogan podniósł rękę. -Sami założyli tę bazę, czy korzystali z lokalnej pomocy?
Powtórzyłam pytanie.
-Baza została przygotowana przez osoby trzecie. Pobraliśmy broń i sprzęt do akcji, wzięliśmy udział w odprawie, na której zapoznaliśmy się z planem sytuacyjnym magazynu i okolicy. Przedyskutowaliśmy plan operacji i czekaliśmy na dobry moment, by rozpocząć akcję. Atak się nie powiódł.
Bez jaj.
-Gdzie jest ta baza?
Podał adres w Spring, jednym z małych miasteczek wchłoniętych przez rozrastające się Houston, położonym jakieś 40 minut jazdy od nas. Rivera z trzema ludźmi Rogana odłączyli się od nas.
-Coś jeszcze? -zapytał Rogan.
Potrząsnął głową.
Puściłam najemnika. Padł na ziemię i skulił się, zakrywając sobie twarz. Całe jego ciało drżało, a z ust wydobywał się niski jęk. Łkał. Otworzyłam jego umysł magicznym otwieraczem do konserw, wyskrobałam zawartość i pokazałam ją wszystkim. To było ciężkie naruszenie jego prywatności.
Ludzie patrzyli na mnie z oczami wypełnionymi strachem. Kilku z nich nerwowo ściskało broń. Udało mi się przerazić zawodowych żołnierzy. Spojrzałam na mamę. Smutek malował się na jej twarzy.
Nagle zrozumiałam. Byłam potworem na ulicy. Beze mnie zapewne przesłuchiwaliby go samodzielnie, a może i posunęliby się do tortur. Robiliby to zdając sobie sprawę, że za próbę złamania jego oporu nie może ich obwiniać, bo na ich miejscu postępowałby dokładnie tak samo. To był pewien rodzaj zawodowej etyki. Ale ja, ja go nie torturowałam. Złamałam jego wolę i nawet się przy tym nie zasapałam. Każdy z nich widział teraz siebie na miejscu najemnika. Mogłabym zmusić ich wszystkich do wyjawienia mi ich sekretów, a to było bardziej przerażające, niż widok Rogana zatrzymującego potężną cysternę.
Nigdy w całym swoim życiu nie czułam się taka samotna.
Rogan wkroczył pomiędzy mnie, a resztę żołnierzy. Jego oczy pełne były- no właśnie czego? Dumy? Podziwu? Miłości? Cokolwiek to jednak było, chwyciłam się tego, jak liny ratunkowej. On mnie rozumiał. W jakimś momencie swojego życia też tak stał, podczas gdy ludzie wokół wpatrywali się w niego przerażeni. I też musiał czuć się samotny, bo teraz był przy mnie i ochraniał mnie przed ich osądem.
-Jesteś niesamowita - powiedział mi Connor Rogan i się do mnie uśmiechnął.
Z jakiegoś niezgłębionego powodu Bernard pozwolił Leonowi operować zdalnymi kamerami podczas ataku. Można było nimi obracać prawie o 180 stopni i ustawiać z niezwykłą precyzją. Znajdowałam się teraz w garażu i przeglądałam nagrania na komputerze babci. Rogan i Cornelius stali obok mnie i spoglądali ponad moim ramieniem na ekran.
Leon zdecydował, że nagranie wymaga narracji i na żywo komentował wydarzenia, rozgrywające się przed obiektywami. Najwyraźniej uznał cały ten napad za niezwykle ekscytujące wydarzenie.
Kamera obróciła się, by złapać dwa ATV zbliżające się od północy.
-O, tak. Mamy tutaj pojazdy zabójców - z głośników dobiegł nas głos mojego kuzyna. -Tacy z nas kozacy, że zaraz dokopiemy im i zabijemy wszystkich. Chwila, co to? No nie, czy to cysterna? Tak, to cysterna pędząca wprost na nas. Jedzie, jedzie, jedzie… Za późno. Hehehehe.
ATV na przedzie dostało pociskiem z Romea i eksplodowało. Drugi samochód gwałtownie skręcił i zatrzymał się z piskiem opon naprzeciw sklepu motoryzacyjnego, poza zasięgiem czołgu. Ludzie w kombinezonach bojowych wyskoczyli z wozu i pobiegli w noc, szukając osłon.
Leon przybliżył obraz do faceta po czterdziestce, który skradał się za ATV. -Jestem doświadczonym skurczysynem. Widziałem w życiu całą masę gówna. Robiłem takie rzeczy, że szczęki by wam opadły. Przetrwałem pięć miesięcy w dżungli, jedząc szyszki i zabijając terrorystów pałeczkami do ryżu. Jestem prawdziwym skurwysynem.
Rogan roześmiał się.
-Mam dwa dni do przejścia na emeryturę. Po tym, jak zabiję tu wszystkich, urządzę swoje przyjęcie pożegnalne. Będą serwowane krewetki na krakersach, dostanę złoty zegarek, a potem będę przechodził kryzys wieku średniego, kupię sobie Porsche i… O kurwa, moja głowa właśnie eksplodowała.
Albo moja matka, albo ktoś z ludzi Rivery trafił najemnika w głowę. Mózg i krew bryznęły na ATV.
Obraz z kamery przesunął się w prawo na kobietę, posuwającą się w kierunku magazynu. Przypadła właśnie za dębem, osłonięta od ulicy niskim, kamiennym murkiem.
-Jestem śmiercią. Jestem duchem. Znajdę cię. Możesz uciekać, ukrywać się, błagać, ale nic ci nie pomoże. Przybędę po ciebie w ciemności jak pantera ze stalowymi pazurami. I … chwila, mózgu, gdzie się wybierasz? Dlaczego wyciekasz z mojej głowy? Nie opuszczaj mnie!
Zakryłam oczy dłonią.
-O nie, spójrz - moje stopy drgają. To takie pozbawione godności.
Byłam teraz w stanie zamordować Berna za pozwolenie Leonowi na coś takiego. A potem będę musiała uciąć sobie dłuższą pogawędkę z Leonem.
-Twój kuzyn ma interesujące poczucie humoru - zauważył Cornelius.
-Jestem pan Rozpruwacz -z komputera nadal dobiegał głos Leona. Nie chciałam dalej na to patrzeć. -Mieszkam na siłce. Nawet moje zęby mają bicepsy, a moje bicepsy mają zęby. Przeżuwam sztangi i sram ołowiem.
Twarz Rogana przybrała badawczy wyraz.
-Nie - ostrzegłam go.
-Za jakieś trzy lata mógłbym go wykorzystać. Ma bardzo specyficzne podejście do moralności.
-Zastrzelę cię własnoręcznie.
Babcia Frida wkroczyła do garażu z ulicy. Za nią postępowała ubrana w kombinezon bojowy Azjatka przed trzydziestką. Moja babcia przyjęła klasyczną postawę „gadaj do mojej ręki”. W ręce miała puszkę sprayu do malowania.
-O co chodzi, Hanh? -zapytał Rogan.
-Znakowała wszystkie ATV swoimi inicjałami!- zameldowała Hanh.
-Bo są moje - warknęła babcia Frida.
Rogan starał się zachować neutralny wyraz twarzy.
-Tak. Oznaczyłam je, są moje.
-Pomalowanie ich nie sprawia, że są twoje. Mogłabym sama przyjść do tego garażu i zacząć mazać po wszystkim. Co jednak nie uczyniłoby ich moją własnością.
-Aha -Babcia podniosła sporej wielkości klucz i zaczęła uderzać nim w otwartą dłoń. -A jak zamierzasz mazać po wszystkim ze złamaną ręką?
-Nie groź mi - Hanh obróciła się do Rogana. -Nie może mieć ich wszystkich.
-Tak. mogę. -Babcia Frida wtrąciła się, nim Rogan zdążył otworzyć usta. -Wróg zaatakował nasze pozycje. W takim przypadku występuję jako sierżant, reprezentujący tę rodzinę. I wykorzystując należne mi prawa rekwiruję zasoby Klasy VII, znajdujące się na naszej ziemi.
-Te trzy ATV są na waszym terenie. A ten jeden w dole ulicy na naszym -twardo powiedziała Hanh.
-Nguyen, pozwól jej mieć wszystkie ATV -odezwał się Rogan.
Hanh otworzyła usta gotowa do dalszej dyskusji i szybko je zamknęła.
-Ha! -babcia wskazała kluczem na Azjatkę.
-Babciu…- zaczęłam. -Jeżeli ten ostatni pojazd jest na ich terenie…
Chwila.
Obróciłam się do Rogana. -Co to znaczy, że ATV jest na twoim terenie?
Hanh zamarła.
Rogan wyglądał, jakby miał zamiar kogoś udusić.
-Rogan?
Namyślał się nad ubraniem odpowiedzi we właściwe słowa.
-Kupiłeś jakieś nieruchomości w pobliżu magazynu?
Na sekundę zamknął oczy, potem spojrzał na mnie i powiedział. -Tak.
-Ile nieruchomości kupiłeś?
-Trochę.
Rzuciłam mu krótkie spojrzenie. -Mógłbyś być bardziej precyzyjny?
-Wszystko pomiędzy Gessner, Clay, Blalock i Hampstead.
Dobry Boże. To były prawie dwie mile kwadratowe przemysłowych nieruchomości, a nasz magazyn tkwił teraz w samym środku jego własności. Każdego dnia mijałam ten teren i wszystko wydawało się takie same, jak zazwyczaj.
-Kiedy to nabyłeś?
-Zacząłem w dniu, kiedy Adam Pierce został aresztowany.
-Dlaczego to zrobiłeś?
-Bo żyjesz w środku industrialnej dżungli, Nevada. -jego twarz była zacięta. -Masz tutaj mnóstwo wąskich dróg, spory ruch samochodów dostawczych i tysiące miejsc, w których mógłby się ukryć zespół zabójców. Kupiłem to, ponieważ nie było innego sposobu, by sensownie zabezpieczyć tę lokalizację.
-I co? Zabezpieczyłeś ją? -dawano temu zdiagnozowałam go jako totalnego świra, ale to przekraczało moje najśmielsze wyobrażenia.
-Tak. Teraz ten teren jest patrolowany, wyposażony w odpowiednie obronne konstrukcje i chroniony przez uzbrojony personel.
-Nie, Rogan. Po prostu nie.
-Jedynym powodem, dla którego ci ludzie nadjechali tą akurat drogą, było to, że pozwoliłem im na to. Na noc zamykam wszystkie nieużywane drogi w okolicy. Zagwarantowałem też, że skradanie się nie wchodziło w rachubę. Byli zmuszeni przebijać się tą drogą dojazdową i robić to otwarcie, bo wydawało im się to lepszą taktyką, niż próba przekradnięcia się do magazynu i poderżnięcia wam gardeł podczas snu. Nawet jednak przy tak otwartym ataku, kontrolowanie wszystkich nie jest prostą sprawą. Dlatego też stałem tam na widoku, stanowiąc łatwy cel. Teraz przynajmniej mamy konkretny trop.
To wyjaśniało skąd się wzięły te kolczaste barykady w poprzek ulicy. Powinnam się domyślić. Kiedy pracuje się dla Rogana, trzeba było przygotować się na to, że chciał mieć kontrolę nad wszystkim. Mógł posunąć się do tego, by zabezpieczyć swoich pracowników przed finansowym naciskiem ze strony zewnętrznych podmiotów, jego firmy gwarantowały kredyt na samochód, pożyczkę na studia dla dzieci, hipotekę….
O, nie. Nie posunąłby się do tego.
Mój głos mógł zmrozić całe powietrze w magazynie. -Rogan, czy wykupiłeś moją hipotekę?
-Nie osobiście.
-Cholera jasna! -Nie mógł dostać naszej firmy. Augustine nigdy by jej nie sprzedał. Sięgnął więc po mój dom.
-Nevada, ona jest w funduszu powierniczym. Osobiście nie jestem jej właścicielem. Jedna z moich firm zarządza nim. Nie mogę przejąć magazynu, ani go sprzedać. Warunki pozostały niezmienione.
-Nie miałeś prawa wykupywać mojej hipoteki!
-Miałem. Zresztą każdy miał. Ktokolwiek mógł ją nabyć i wykorzystać przeciwko nam.
-Ty i ja nigdy nie będziemy sobie równi pod względem finansowym. Łapię to. Ale nie możesz ot tak sobie kupować fragmentu mojego życia. Jeżeli układ między nami ma być zdrowy, muszę mieć możliwość powiedzenia nie. A jeżeli jesteś właścicielem mojego domu, tracę tę zdolność. Tracę swoją niezależność.
-To niedorzeczne.
-Od teraz nie ma czegoś takiego jak nasze zwykłe spotkanie. Jakikolwiek komunikat z twojej strony będzie traktowany przeze mnie, jak zaproszenie od gościa, który ma mój dom.
-Czy ja wykorzystywałem to? Wspominałem o tym? Owinąłem ładną wstążką i podałem ci na srebrnej tacy, mówiąc - oto twoja hipoteka, prześpisz się ze mną?
-Nie musiałeś. Wystarczy, że wiem, iż mogłeś.
-Tak więc teraz obwiniasz mnie za rzeczy, które teoretycznie mogłem zrobić?
-Obwianiam cię o to, co już zrobiłeś. Wykupiłeś każdą firmę w okolicy, a potem nabyłeś moją hipotekę. Żeby związek mógł rozwijać się normalnie, muszę mieć szansę na odejście. Ty mi tę możliwość odebrałeś. Wiesz, że zrobiłabym wszystko, co w mojej mocy, żeby utrzymać ten dach nad głowami moich bliskich.
-To co mówisz, nie jest nawet logiczne -odparł ostrym i chłodnym tonem.
-Tak? Dlaczego zatem nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?
-Powiedziałem ci, kiedy tylko się zapytałaś.
-Spójrzmy na sekwencję wydarzeń: składasz mi propozycję, ja mówię nie, ty kupujesz moją hipotekę. Fakt, że nie powiedziałeś mi o tym, tylko wzmacnia założenie, że mogłeś tego użyć do wywarcia wpływu na mnie. Tylko dlatego, że mogłeś. Zawsze używasz wszelkich dostępnych środków, żeby wygrać, Rogan!
-Nie chcę tu niczego wygrać -zacisnął mocno szczęki. -To nie jest jakaś idiotyczna rywalizacja pomiędzy tobą, a mną. Nie powiedziałem ci, bo wiedziałem, że zareagujesz dokładnie w ten sposób.
-Wiesz, że to było złe posunięcie.
-Obudź się - zagrzmiał. -Tej nocy szesnastu wyszkolonych zabójców przybyło tutaj, żeby cię zamordować. Mieli broń i sprzęt używany w wojsku. Mogliby wjechać cysterną do twojego domu, zdetonować ją i zabić wszystkich was, a potem odjechać w ciszy i spokoju. Czy naprawdę sądzisz, że twoja siedemdziesięciotrzyletnia babcia w starym czołgu, twoja kaleka matka z karabinem snajperskim i szafka pełna broni ochronią cię? To jest wojna Domów. A ty jesteś narażona na atak z każdej strony. Zarówno fizyczny, jak i finansowy. Ja zaś wyeliminowałem te zagrożenia.
Magia jaśniała wokół niego. I wirowała, aż napotkała moją. Nasze moce zderzyły się.
-Nie prosiłam cię o to! To nie twoja sprawa.
-Twoje normalne życie skończyło się, Nevada. Było po wszystkim, kiedy podjęłaś się roboty dla Harrisona. Pierwszy raz zwróciłaś uwagę tych ludzi, kiedy zostałaś zmuszona szukać Adama Pierce’a. Tym razem twoje zaangażowanie sprawiło, że znalazłaś się na ich celowniku. Nie mogli już dłużej ignorować cię. Tu nie chodzi o etykę, prawo albo szlachetne przywiązanie do reguł. Tu chodzi o przetrwanie. Nie mówiłem ci o tym, bo byłaś desperacko przywiązana do myśli o byciu zwykłą osobą, prowadzącą normalne życie. A ja chciałem zachować tę iluzję tak długo jak się da. Chciałem utrzymać twoją głowę nad cała tą rzeką gówna i krwi.
-Weszłam do tej rzeki sama. Nie potrzebowałam twojej pomocy. Wynoś się z mojego domu -wykrzyczałam.
Rogan pomaszerował przez bramę garażową na środek ulicy, odwrócił się do mnie i rozłożył szeroko ramiona. -Teraz jestem już na swoim terenie. Pasuje ci? Wszystkie twoje problemy zniknęły i nic się nie stało?
-Zaraz go zastrzelę - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
-Nie, to byłoby morderstwo - odezwała się kojącym głosem babcia Frida. -Masz za sobą bardzo długi dzień. Odłóż na bok całą tę magię. Wiesz, czego potrzebujesz? Kubka herbaty rumiankowej i czegoś na uspokojenie…
Odwróciłam się i wyszłam z garażu. Jeszcze moment, a bym wybuchła.
Komentarze
Prześlij komentarz