Dzisiaj fragment dla zdeklarowanych mykologów;-), choć piraci też nie powinni czuć się poszkodowani... Zapraszamy do lektury!
BioCore zajmowało prostokątny budynek z czarnego szkła przy Post Oak Circle, naprzeciw Houstonian. W przeciwieństwie do większości wieżowców z centrum, ta budowla była długa, zajmowała sporo przestrzeni i miała jedynie kilka pięter.
Zaparkowaliśmy przed wejściem. Kilka tygodni temu Rogan zniszczył moją mazdę, rozdzierając ją na pół i miotając jej fragmentami w atakujących nas magów. W zamian zaoferował mi Hondę CR-V, która -co odkryłam po fakcie - była opancerzona od przedniego grilla po światła stopu. Babcia Frida miała sporo zabawy podrasowując ją. Gdybyśmy napotkali na swojej drodze pociski i magów, bez wahania skorzystałabym z osłony nowego wozu.
Zdałam sobie sprawę, że bezwiednie sprawdzam budynek, szukając wszelkich ukrytych zagrożeń. Moje przygody z Roganem sprawiły, że stałam się paranoiczką.
Przecięliśmy parking i podeszliśmy do ciężkich, szklanych drzwi frontowych. Talon usadowił się na ramieniu Corneliusa, który miał ściągniętą twarz. Nie mogłam stwierdzić, czy był skoncentrowany, zdenerwowany czy jedno i drugie. Niedobrze. Potrzebowałam go zrównoważonego i odznaczającego się profesjonalnym podejściem.
-Zastanawiałeś się nad zainwestowaniem w drewnianą nogę i trójgraniasty kapelusz?
Zamrugał. -Nie, dlaczego?
Wskazałam na jego odbicie w szklanych drzwiach. Przyjrzał się sobie uważnie.
-Sądzę, że Talon słabo sprawdza się w roli papugi. No i obawiam się, że sam nie mam w sobie za wiele z pirata.
-Wszystko zależy od nastawienia - odrzekłam. -Po prostu wyobraź sobie, że ten budynek jest hiszpańskim galeonem pełnym skradzionych skarbów, a ty jesteś kapitanem pirackiej załogi.
Cornelius wpatrywał się w swoje odbicie jeszcze przez chwilę, studiując idealnie ułożone włosy, gładko ogoloną twarz i szyty na miarę garnitur, po czym otworzył usta i powiedział -Arrrgh.
Uśmiechnęłam się szeroko i pchnęłam obrotowe drzwi.
Znaleźliśmy się w sterylnym lobby o kształcie półksiężyca, z białymi ścianami, ultranowoczesnym oświetleniem i czarną, marmurową posadzką. W najszerszym punkcie półksiężyca wypatrzyłam ledwo widoczny w jasnej ścianie zarys podwójnych drzwi. Na lewo od nich dwóch strażników w oliwkowych mundurach siedziało za kontuarem recepcji. Obrzucili nas badawczymi spojrzeniami i skrzywili się na widok Talona. Podeszliśmy do nich. Podałam im swoje nazwisko oraz wizytówkę i poprosiłam o rozmowę z Edwardem Sherwoodem. Niższy ze strażników złapał za telefon i zadzwonił do kogoś.
Czekaliśmy.
Drzwi lekko zaszemrały i w lobby pojawił się wysoki mężczyzna. Był przed czterdziestką, miał brązowe włosy, jasnoorzechowe oczy i kwadratową szczękę. Poruszał się jak były sportowiec, który nie całkiem jeszcze stracił formę. Uszyty na miarę garnitur dobrze eksponował jego szerokie barki. Patrząc na niego, miało się wrażenie, że gdybyś znalazł się pomiędzy nim, a czymś, co miało znaczenie, mógłby przejść przez ciebie bez mrugnięcia okiem, bo to nie byłoby przecież nic osobistego. Jego wygląd zgadzał się również ze zdjęciami, które przeglądałam tego ranka. Edward Sherwood, starszy brat Briana.
Spokojne spojrzenie, pewny krok, żadnych śladów zdenerwowania. Jeżeli miał coś wspólnego ze zniknięciem swojego brata, to albo był całkowicie przekonany, że ujdzie mu to na sucho, albo był wyśmienitym aktorem.
-Panno Baylor -odezwał się pierwszy, stonowanym i spokojnym głosem. -Rynda powiedziała mi, że mogę się ciebie spodziewać.
-Dzień dobry.
Wymieniliśmy uścisk ręki. Miał mocny chwyt. Zastanawiałam się, czy czytał już newsletter Zgromadzenia i zauważył tam moje nazwisko.
-Dziękuję, że zechciał się pan z nami zobaczyć - powiedziałam i zwróciłam się w stronę Corneliusa. -Jeden z naszych śledczych, Cornelius Harrison.
Obaj przywitali się także potrząśnięciem dłoni.
-Porozmawiajmy w nieco bardziej komfortowych warunkach. Proszę za mną -ruszył w kierunku drzwi, które otworzyły się, gdy się do nich zbliżył. Kiedy przez nie przeszliśmy, zamknęły się z cichym syknięciem. A ja zrobiłam duże oczy.
Przed nami rozpościerało się olbrzymie atrium, będące istnym labiryntem grządek, gazonów i donic. Było ich tyle, że podłoga sprawiała wrażenie wąskich, krętych, kamiennych ścieżek pomiędzy nimi. To pomieszczenie musiało zajmować większość pierwszych trzech kondygnacji. Nie byłam w stanie nawet oszacować, ile metrów kwadratowych mogło liczyć. Kilka naszych magazynów zmieściłoby się tutaj bez problemu.
Edward podążył jedną ze ścieżek, a ja trzymałam się blisko niego. Kilka starych drzew wyrastało z pobliskich zagonów, każde z nich pokryte było różnorodnymi grzybami. Niektóre z nich wyglądały jak pęki białych, zwisających sznurów, przywodząc na myśl jakieś dziwne mopy albo nowoczesne żyrandole. Obok tkwiły grzyby w kształcie ogona indyka, każdy w innym kolorze od granitowej szarości przez jaskrawą zieleń do intensywnej czerwieni. Dalej zauważyłam gniazdo pomarańczowych węży, które najprawdopodobniej było grzybnią albo pozaziemską formą życia. Bogactwo form nie miało końca.
Na drzewach rozkwitały porosty. Pleśń we wszystkich kolorach tęczy pokrywała korę i potężne, pokryte mchem pobliskie głazy. Niektóre z porostów słabo jaśniały w cieniu drzew. Jeszcze więcej grzybów wyrastało z korzeni: ametystowe, indygo, seledynowe prawie fluorescencyjne. Część z nich pokryta była białymi włóknami niczym woalem. Z grzyba, który wyglądał jak wykuty z teksańskiego wapienia, wyciekał jakiś jasnoczerwony płyn. Na ścianach pod pleksiglasem rozwijały się kolonie bakterii, wyglądające jak abstrakcyjne obrazy.
![]() |
źródło:pixabay.com |
To było jak przechadzanie się po obcej planecie. Jedyne co mogłam robić, to wpatrywać się we wszystko szeroko otwartymi ze zdumienia oczami.
Talon poderwał się z ramienia Corneliusa i poszybował pomiędzy drzewa.
-Jest tym nieco przytłoczony - wyjaśnił Cornelius. -Proszę przyjąć moje przeprosiny.
Edward uśmiechnął się i ruszyliśmy dalej. -Proszę się nie przejmować. My magowie od biosu jesteśmy przyzwyczajeni do idiosynkratycznych reakcji. Życie jest takie nieprzewidywalne.
-Czy pan specjalizuje się w roślinach jak Brian? -zapytałam. Z moich danych wynikało, że tak.
-Tak. Ale moje zdolności koncentrują się na drzewach. Dokładnie rzecz biorąc, drzewach owocowych. Brian zaś kontroluje przede wszystkim grzyby. To jego królestwo -Edward zatoczył ręką wokół. -Tędy proszę.
Skręcił w prawo. Za zakrętem kraina grzybów nagle skończyła się. Przed nami wił się strumień pełen złotych karpi, przechodzący w staw, zakończony kamiennym murem i wodospadem. Po drugiej stronie rozpościerał się piękny ogród pełen owocowych drzew. Niektóre z nich pokryte były kwieciem, na innych zaś pyszniły się jabłka, morele i wiśnie.
Edward poprowadził nas przez niewielki japoński mostek wprost do ogrodu.
-Zapewne zastanawiacie się, dlaczego nie jestem głową rodziny. Każdego to nurtuje -odezwał się. -Tyle że większość jest zbyt uprzejma, by zadać to pytanie. A jestem przecież najstarszy i jestem Pierwszym.
-Dlaczego nie jest pan głową rodziny? -zapytałam.
-W naszej rodzinie to Brian urodził się w czepku. W lekach opartych na grzybach jest znacznie więcej pieniędzy, niż w uprawie jabłek.
Edward wyciągnął rękę i najbliższa jabłonka nachyliła się ku niemu, pozwalając mu przeciągnąć dłonią po liściach.
-Czy to stanowi dla pana problem? -zapytałam.
-Już nie.
Kłamstwo.
Podłoga gwałtownie urwała się. Pod naszymi nogami wciąż rysowała się ścieżka, ale zamiast kamiennych płyt mieliśmy przed sobą zielony trawnik. Chodzenie po nim w butach na wysokim obcasie nie wchodziło w grę. Zapadałabym się co krok.
Edward czekał, patrząc na mnie.
Ciekawi mnie czemu skłamał, przecież na pewno wie jakim talentem obdarzona jest Nevada, a może po prostu mu wszystko jedno. Pożyjemy zobaczymy. Bardzo dziękuję za nowy fragment tłumaczenia. Pozdrawiam, Meg
OdpowiedzUsuńDziekuje znowu czegos nie rozumiem Nevada sie zarejestrowala ,informacje poszły do wszystkich domow a on jej klamie b.
OdpowiedzUsuńPięknie. Dziękuję za ten fragment i czekam na następny :-)
OdpowiedzUsuńMój Pan i Władca czyta. Mykolog. mamuniaewy.
OdpowiedzUsuńTen grzybek w żółtym siatkowym płaszczyku, przypominający bez niego to co elegancko zwie się 21 palcem mężczyzny nasi łacińską nazwę Dictiophora indusiata. Robi za afrodyzjak, ale nie mam pojęcia, czy z racji kształtu czy też zapachu.
UsuńCiekawe czy Edward przyczynił się do zniknięcia Briana. Coś czuję tu głębszą intrygę. Dziękuję i pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńKonflikt między dwoma braćmi, niepokojące. Żeby nie było tak jak z Dawidem który chciał wyeliminować brata. Dziękuję bardzo za przekład. Pozdrawiam Barbara
OdpowiedzUsuńCzy tylko mnie te grzybki przypominają tzw 21 palec w kondomie ręcznie robionym w Koniakowie? mamuniaewy
OdpowiedzUsuń