W ramach eksperymentu chcielibyśmy zaprosić Was dzisiaj do lektury fragmentu tłumaczenia pierwszego tomu serii Agentur Dirk&Steele Marjorie M. Liu pt. "Oko Tygrysa". Autorką tłumaczenia jest xuxu, zaś ciąg dalszy w rodzimym języku jest dostępny na gryzoniu pod tym adresem
O hasło prosimy się zwracać bezpośrednio do właścicielki chomika.
O hasło prosimy się zwracać bezpośrednio do właścicielki chomika.
Przy okazji ciekawi jesteśmy Waszych opinii na temat tego, czy chcielibyście na blogu znaleźć więcej takich nieoficjalnych tłumaczeń, czy też raczej powinnismy się skupić stricte na twórczości Ilony Andrews? Od siebie dodamy jedynie, iż wychodzimy z założenia, że przy bardzo niepewnej rodzimej polityce wydawniczej, każda inicjatywa translatorska jest naszym zdaniem godna uwagi i wsparcia. Bardzo byśmy się cieszyli, gdyby jak najwięcej osób zajmowało się przybliżaniem obcojęzycznych książek i dzieleniem się efektami swojej pracy.
A teraz zapraszamy już do lektury!
A teraz zapraszamy już do lektury!
Rozdział 1.
W noc przed kupnem szkatułki, nawiedziły Delę tajemnicze sny. Może to był omen. Nie zwróciła na to uwagi, przyzwyczaiła się już do dziwnych snów. Spośród nich bardzo, bardzo rzadko który się spełniał.
Niemniej jednak pozostała czujna, kiedy następnego ranka wyszła z hotelu w oślepiający, suchy upał jednego z tych rzadkich w Pekinie przejrzystych dni.
Wiejący przez noc wiatr oczyścił powietrze ze smogu, smrodu spalin i rozkładu. Nad głowami rozpościerało się czyste, błękitne niebo. Słońce odbijało się w szkle drapaczy chmur, samochodach, diamentach i aluminiowych drutach parasoli, pod którymi chroniły się ciemnookie kobiety. Świat zdawał się być przesycony światłem.
Miasto się zmieniło. Dziesięć lat kapitalistycznych wpływów rozsnuło wokół sieć ze szkła i reklam. Nowoczesna infrastruktura pokryła kraj niczym pył z pustyni Gobi przyniesiony północnym wiatrem. W tym mieście, podobnie jak w całych Chinach, zachodziła nowa rewolucja kulturalna. Jej forma i wynik miały dla Deli znaczenie. Słyszała pieśń Pekinu o rozwoju, słyszała duszę miasta, na którą składały się głosy trzynastu milionów jej mieszkańców wytrawione w stali.
To było niebezpieczne i kuszące, i Delia nie lubiła wsłuchiwać się w głos miasta zbyt długo. Było w nim zbyt wiele chciwości, przytłaczających obietnic i nadziei zmieszanej z rozpaczą. Dusza tego miasta przypominała obosieczne ostrze, wykute z marzeń żyjących tu ludzi.
Tak jak wszystkie inne duże miasta -powtórzyła samej sobie, wzmacniając swoją mentalną tarczę. -Anioły i demony, znalezione i zgubione.
Taksówki tłoczyły się na wjeździe przed hotelem, przywodząc na myśl ogniste mrówki, szybkie i czerwone. Dela wskoczyła do pierwszej, która zatrzymała się obok z piskiem opon. Podała cel podróży w perfekcyjnym mandaryńskim. Tydzień w Chinach wystarczył, by przypomniał jej się język wyuczony przed laty. Jasne, ćwiczyła niekiedy ze swoim asystentem Adamem, byłym mieszkańcem Nanjing. Ale codzienność stłamsiła ją na całe lata i sprawiła, że porzuciła pogłębianie studiów, które kiedyś zabrały ją w podróż wokół globu. Dela obawiała się, że z tych dawnych czasów nie pozostało jej już nic poza pamiątkami wykutymi w metalu. Teraz z radością uświadomiła sobie, że nie jest tak źle.
Taksówka przedzierała się pomiędzy zatłoczonymi pasami, wśród przerażającego harmideru ryczących motorów i piszczących opon, kierując się w dół ulicą, wzdłuż której ciągnęły się przyrządy do ćwiczeń, okalające niewielki zacieniony park. Starsi mężczyźni i kobiety wykonywali na nich różne ćwiczenia rozciągające, podczas gdy małe dzieci piszczały radośnie na huśtawkach.
Rowery obciążone ludźmi i ładunkami przesuwały się po ulicy, samochody lawirowały, wymijając przeraźliwie szerokie ciężarówki i grupki obdartych młodych mężczyzn kręcące się po jezdni.
Dela zobaczyła znajomy niski murek, popękany ze starości, ale z wciąż dobrze widocznymi rzeźbionymi kwiatami i wieńczącym go drutem kolczastym. Zapukała w plastikową przegrodę i kierowca zatrzymał się przed szeroką bramą z porysowanymi niebieskimi drzwiami, stojącymi teraz otworem. W obu kierunkach płynęli przez nie zarówno cudzoziemcy, jak i miejscowi, przedzierając się przy okazji przez zdradziecki labirynt zaparkowanych wszędzie rowerów. Dela widziała wokół twarze pełne ciekawości i chciwości.
Wkroczyła do Pan Jia Yuan. Do Brudnego Targu. Pułapki na turystów, ula odwiecznych oszustw i wierutnych kłamstw - raju wszystkich poszukiwaczy skarbów. A Dela była w nastroju na polowanie.
Kurz wirował jej pod nogami, kiedy mijała zgarbionych staruszków i kobiety, oferujące rannym ptaszkom nylonowe torby na zakupy. Wchodząc na betonową platformę pod ogromnym blaszanym dachem, wsłuchała się w dźwięki wydawane przez tani jadeit: tandetne bransoletki, statuetki, naszyjniki. Sądząc po zgromadzonym tu tłumie, wystarczająco jednak ładne i popularne. Nic tutaj nie przyciągnęło jej uwagi. Mogła tu co najwyżej znaleźć prezenty dla znajomych, którzy doceniliby sam gest. Ale nic dla prawdziwych przyjaciół, nielicznych i rozproszonych, zasługujących na szczególną uwagę, na coś lepszego niż te kiczowate drobiazgi.
Ale to później. Teraz Dela musiała znaleźć coś innego.
Przeczesywała zacienione wnętrza straganów i szukała, aż usłyszała znajome wezwanie w jej umyśle. Broń. Ruszyła tym śladem, aż dotarła do źródła.
Szable i krótkie miecze; sztylety tybetańskie z rękojeściami wygrawerowanymi w wyszczerzone czaszki. Mongolskie łuki, wyrobione ze starości i od używania, niepozorne kołczany z wyblakłym haftem i metalowymi wykończeniami. Wszędzie widziała zakurzoną, spatynowaną stal, ale to wszystko było rozczarowujące. Te wyroby niczym się nie wyróżniały, wszystko tutaj było tanimi imitacjami sprzedawanymi za wcale niemałe pieniądze.
Dela wpatrywała się w handlarzy, którzy uśmiechali się do jej blond włosów, jasnej skóry i niebieskich oczu. Łatwy łup. Widziała wypisane to na ich twarzach i takie jej zaklasyfikowanie sprawiło, że poczuła się samotna. To było nieznane jej uczucie i do tego nieprzyjemne.
Wystarczająco źle, że mają mnie za głupią pomyślała zirytowana. Samotność była darem, ale tylko gdy szła w parze z anonimowością. Gdy uchodziło się za niezainteresowanego, postronnego obserwatora.
Dela mimowolnie zmarszczyła czoło. Nie powinnaś wracać do Chin, jeśli nie chciałaś się wyróżniać. Weź się w garść dziewczyno!
Opuściła stoiska z bronią, ignorując protesty kupców - niektóre z nich graniczące z rozpaczą - i uprzejmie potrząsając głową. Ta broń nie miała jej nic do zaoferowania. Rozpoznawała jakość na pierwszy rzut oka, a jeśli dotknęła broni – także jej wiek i historię. To było proste, dla kogoś, kto pracował ze stalą równie dużo co ona. Kiedy dochodzi się do etapu, gdy metal wyśpiewuje wszystkie swoje sekrety w twojej głowie.
Wciąż poszukując skarbów, Dela przez jakiś czas przechadzała się dookoła, od upału cała zlana potem, otoczona wonią kadzidełek i zatęchłych artefaktów, które za długo leżały w cieniu. Obserwowała dzieci, sprzedające małe pudełka ze smażonym makaronem i cebulowymi placuszkami, wykrzykujące ceny wysokimi głosami. Posłuchała starego człowieka, grającego na kamiennym flecie skoczne melodie i kupiła od niego jeden z jego małych instrumentów. Roześmiał się, kiedy przy próbie zagrania przez nią kilku nut, kamienny instrument wydał z siebie jedynie przenikliwy gwizd. Dela uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
Po prawie godzinnym krążeniu, znalazła idealny prezent dla swojej matki. Duże, prostokątne lniane płótno barwione na jasnoniebiesko i z wyhaftowanymi delikatnymi, stylizowanymi kwiatami. Targowała się niczym ćpun o działkę, używając każdego skrawka swojego uroku i całej znajomości języka, by na koniec wraz ze handlarką szczerzyć się do siebie w szerokim, głupkowatym uśmiechu.
- Aiii yo!* ( To wspaniałe!) - westchnęła starsza kobieta, odsuwając srebrzyste włosy z twarzy, która wyglądała na co najmniej dwadzieścia lat młodszą niż jej ciało. Jej nakrapiane złotem oczy lśniły i w tym spojrzeniu dawało się wyczuć sympatię. - Minęło wiele czasu, odkąd spotkałam cudzoziemca, który zmusił mnie do takiego wysiłku przy sprzedaży.
Dela roześmiała się.- Minęło wiele czasu, odkąd spotkałam kogoś, z kim mogłam targować się z taką przyjemnością.
Kobieta wykrzywiła usta i na moment zmienił się wyraz jej oczu, które stały się starsze, ciemniejsze i mądrzejsze.
- Mam jeszcze coś, cp może ci się spodobać.
- Och, nie. Wydaje mi się, że mam już dosyć.
Starsza kobieta zignorowała ją i już przekopywała się przez tkaniny i ozdoby, zalegające pod jej nogami. Dela obserwowała ją bezsilna. Nie miała serca, by po prostu odejść. Dobre targowanie się tworzy pewną więź. By mogło dojść do transakcji kupujący i sprzedający muszą przestrzegać pewnej niepisanej etykiety.
Późnoletni upał stawał się coraz bardziej męczący. Powietrze ledwo poruszało się pomiędzy straganami wypełnionymi towarami i otoczonymi tłumami ludzi. Zapach pyłu i tłuszczu drażnił nos, a pot spływał Deli po kręgosłupie. Trochę już znudzona i zmęczona rozejrzała się wokół.
Jej spojrzenie przyciągnął mężczyzna na końcu alejki. Był dosyć nieokreślonej rasy, złowrogo przystojny i miał na sobie sandały, luźne, czarne spodnie i białą koszulę z podwiniętymi rękawami. Wyglądał świeżo i czysto – i jakoś nie na miejscu, chociaż Dela nie mogła stwierdzić, dlaczego.
Początkowo pomyślała, że zwróciła na niego uwagę, bo się w nią wpatrywał, co może i faktycznie robił, ale teraz wbijał wzrok w staruszkę, która przekopywała się przez swoje towary i Dela poczuła się niewytłumaczalnie nieswojo. Jego wzrok był zimny, oceniający i tak intensywny, że gdyby nie atrakcyjna twarz, zdawałby się nieznośnie nachalny.
Gdy starsza kobieta wyłoniła się spośród stert towaru z triumfalnym westchnieniem, Dela zbliżyła się do niej.
- Za mną - szepnęła, nie dbając o to czy staruszka uzna ją za dziwaczkę - jest człowiek, który cię obserwuje.
Złociste oczy kobiety zamigotały, a przez jej twarz przemknął cień. - Przywykłam już do niego. Wydaje mu się, że posiadam coś, co chciałby mieć.
- Nie podoba mi się – powiedziała Dela.
Starsza kobieta uśmiechnęła się. Na moment ukazały się jej zęby, wyglądające teraz jak ostre kły drapieżnika. -Dlatego uczynię ci przysługę. Za jednego juana możesz kupić tę tajemniczą szkatułkę.
Dela zapatrzyła się w nią. Jeden juan był niewiarygodnie niską sumą jak na Brudny Rynek, gdzie wszystkie ceny były astronomiczne, szczególnie dla cudzoziemców. Obrzuciła uważnym spojrzeniem przedmiot trzymany w dłoniach starej kobiety. Był zawinięty w płótno, pod którym widoczne były miękkie, zaokrąglone krawędzie. Drewno, zgadywała, chociaż miała wrażenie, że pod tkaniną ukrywa się coś jeszcze twardszego. I nie był to metal, gdyż nic do niej nie przemówiło.
- Jaka zagadka się z tym wiąże? - zapytała.
Starsza kobieta obnażyła zęby.
-Decyduj!
Dela spojrzała na nią ostro i sięgnęła po szkatułkę. Kobieta odsunęła się od niej i pokręciła głową.
-Kupione i sprzedane – szepnęła, a Dela wzdrygnęła się pod jej spojrzeniem, które wywarło na niej większe wrażenie niż wzrok obcego mężczyzny.
- Musi być kupiona i sprzedana. Jeden juan, proszę.
Dela nie odważyła się sprzeciwić albo odmówić. Pomimo dziwnej atmosfery towarzyszącej tej transakcji i nieprzyjemnego mrowienia przebiegającego wzdłuż jej kręgosłupa, wyłowiła banknot z torebki i przekazała go staruszce.
Ta westchnęła i spojrzała głęboko w oczy Deli. - Dobry wybór – powiedziała i Dela wyczuła w jej słowach głębsze, zagadkowe znaczenie. Staruszka ostrożnie wsunęła zapakowaną szkatułkę do torby Deli. Zrobiła to jednym szybkim ruchem, jakby chciała coś ukryć. Dela poczuła się nieswojo.
Powinnaś być mądrzejsza! Skarciła się. To „pudełko” może być pełne narkotyków, a ty spełnisz rolę głupiej amerykańskiej kurierki, która będzie się włóczyć po okolicy, aż nie zostanie zwinięta przez policję i wsadzona do śmierdzącego więzienia.
Albo i nie. Spojrzała na tajemniczą twarz starej kobiety. Marzenia i znaki, powtórzyła sobie i stłumiła dreszcz. Duszące powietrze nagle przestało być ciepłe. Przeszył ją ziąb.
Starsza kobieta cofnęła się, uśmiechnęła i nagle wyglądała jak każdy inny sprzedawca na Brudnym Rynku. Spojrzenie nadal miała przenikliwe, ale w jakiś sposób zamglone.
- Do widzenia – powiedziała i odwróciła się do Deli plecami.
Ta nagła zmiana w zachowaniu, od przyjacielskiego do lekceważącego, zaskoczyła Delę. Mało brakowało, a zwróciłaby sprzedawczyni uwagę, ale w tym samym momencie zauważyła, że dziwny mężczyzna całą swoją uwagę skupił teraz na niej. To było dziwne uczucie, jakby lepkie palce dotykały jej karku. I niemożliwe do zignorowania.
Idź! Podpowiedział jej instynkt.
Bez oglądania się na staruszkę Dela ruszyła wzdłuż alejki, oddalając się od dziwnego nieznajomego i jego natarczywego wzroku. Nie spoglądając za siebie, z wdziękiem przeciskała się przez gęstniejący tłum, przemykała koło kramów i handlarzy, obok obdartych mężczyzn i kobiet podrywających się z klęczek i podstawiających żebracze miski przed jej zaczerwienioną twarz. Dreszcze już jej przeszły i teraz obezwładniał ją upał. Poczucie bycia ściganą i napór ludzkiej masy wokół skręcały jej wnętrzności. Opanowało ją złe przeczucie.
Kiedy Dela w końcu wydostała się z gmatwaniny krętych alejek, zdała sobie sprawę, że jest w pobliżu głównego wejścia. Serce biło jej gwałtownie, gdy pobiegła w kierunku ulicy i zaczęła machać na taksówki. Jej spocony kark owionął nagle zimny podmuch.
- Mój boże – rozbrzmiał za nią miękki męski głos – Pani naprawdę się bardzo śpieszy. Jaka szkoda.
Dela była już przyzwyczajona do przykrych niespodzianek, a jednak ciężko jej było się nie wzdrygnąć. Ten dziwny mężczyzna stał tuż za nią, bardzo blisko, naruszając jej przestrzeń osobistą. Był elegancko wystylizowany i oszałamiająco atrakcyjny.
Jej awersja do niego wzrosła. Był zbyt doskonały, a przez to w jakiś sposób fałszywy i nierzeczywisty. Nawet jego głos brzmiał przesadnie kulturalne, jakby próbował naśladować nieznany mu akcent. Jego uśmiech nie wyrażał nic miłego, tylko jakąś ukrytą chciwość i zarozumiałość. Dela pokryła się cała gęsią skórką, odsunęła się od niego i zmarszczyła czoło.
Przed nią zatrzymała się taksówka, Dela otworzyła drzwi, by wskoczyć do środka. Obcy chwycił ją za rękę. Jego dotyk palił i ledwo udało się jej powstrzymać syknięcie w reakcji na to dziwne odczucie. Jego skóra wydawała się cienka jak pergamin, bardzo stary pergamin, a jednocześnie była gorąca – jakby zanurzyła swoją lodowatą dłoń w ogniu.
Zaskoczenie przerodziło się w złość.
- Zabieraj te swoje łapy – powiedziała niskim, twardym głosem.
Uśmiechnął się.
- Minęło wiele czasu, odkąd rozmawiałem z tak piękną kobietą. Może mógłbym skorzystać wraz tobą z tej taksówki? Znam uroczą restaurację w pewnym zaułku.
Rozmowa? Piękna kobieta? Dela roześmiałaby się, gdyby nie to, że mężczyzna nie spodziewając się niczego innego niż zgody, już popychał ją w kierunku drzwi, wciąż trzymając jej dłoń w żelaznym uścisku i uśmiechając się przy tym w sposób przywodzący na myśl tanią plastikową lalkę.
- Nie wydaje mi się – powiedziała Dela. Z zaskoczeniem i przyjemnością zauważyła, że jego ciemne oczy zwęziły się, a uśmiech przygasł. Czyżby naprawdę wierzył, że tak łatwo uda mu się ją zastraszyć, że była aż tak głupia i zdesperowana? – A jeżeli natychmiast mnie nie puścisz, zacznę krzyczeć.
Być może pod wpływem tej zapowiedzi cały urok i czar momentalnie zniknęły z twarzy obcego mężczyzny. Przemiana, która w nim zaszła była niesamowita. Nachylił się ku niej, w jego gorącym oddechu dało się wyczuć czosnek i pieprz. Pod jego chmurnym, władczym spojrzeniem podniosły się włoski na karku Deli. Coś naparło na jej umysł, coś gorzkiego i ostrego.
Dela tak mocno zacisnęła zęby, aż zabolała ją szczęka. Nieznajomy uśmiechnął się ponownie, tym razem szczerze, ostro i bezwględnie.
- Jak interesująco – rzekł, ściskając jej dłoń tak mocno, aż kości zachrzęściły. Ból wywołał w Deli wściekłość i ostatecznie przegnał strach. Nikt jej nie skrzywdzi. Nigdy. Nie dopóki oddycha.
Rozluźniła ściśnięte mięśnie szczęk, uśmiechnęła się i...wrzasnęła.
To był cudowny, przenikliwy krzyk, w wyniku którego -co Delia przyjęła z nieskrywaną radością -mężczyzna zrobił zbolałą minę. Rowery wpadały na samochody, piesi zatrzymywali się, by spojrzeć w ich kierunku. Dela spróbowała wyrwać swoją rękę z jego dłoni.
- Pomocy!- wrzasnęła po chińsku i angielsku. – Proszę! Ten człowiek chce mnie okraść! Zamierza mnie zgwałcić! Proszę, niech mi ktoś pomoże...ktokolwiek!
Dela nie sądziła, że kiedykolwiek w swoim całym życiu udało się jej wywołać wrażenie równie przerażonej i nieszczęśliwej. Zamiast dumy poczuła jednak niepokój na widok furii widocznej na twarzy mężczyzny. Sprawiał teraz wrażenie kogoś, kto mógłby zabić ją gołymi rękami, w tej chwili, na oczach wszystkich. W jej ręce eksplodował ból, gdy jego palce zaczęły miażdżyć jej kości.
Nagle z otaczającego ich tłumu wyłonili się żołnierze, których obecność na ulicach Pekinu była powszechna. Silni, młodzi mężczyźni rzucili się na napastnika i oderwali go od niej. Wymagało to od nich sporego zaangażowania. Obcy dysponował niezwykłą siłą i za nic nie chciał jej puścić. Kiedy wreszcie został do tego zmuszony, z jego gardła wyrwało się wściekłe, przepełnione frustracją warknięcie.
Dela cofnęła się w kierunku taksówki, macając dłonią w poszukiwaniu otwartych drzwi i jednocześnie wpatrując się szeroko rozwartymi oczami w tę przystojną twarz zniekształconą teraz nienawiścią. Ogarnęło ją przemożne pragnienie ucieczki. Wcisnęła się do środka wozu i zastukała w w plastikową przegrodę. Przestraszony kierowca nie czekał, aż poda cel. Natychmiast włączył się do ruchu, pośród rozbrzmiewającego wokół pisku hamulców i wycia klaksonów. W kilka sekund Brudny Rynek i walka przed jego wejściem pozostały za nimi.
Dela drżąc potarła ramiona. Twarz pod jej dłońmi płonęła, ale reszta jej ciała była przeraźliwie zimna. Opuściła głowę między kolana i wzięła głęboki oddech. Udało się jej pokonąc narastające mdłości, ale serce nadal waliło jak oszalałe. Zdołała podać kierowcy nazwę swojego hotelu, objęła bolącą rękę drugą i spróbowała zapomnieć o palcach obcego miażdżących jej skórę i kości. O jego suchej i gorącej skórze. Przeszył ją zimny dreszcz.
Nagle ogarnął ją wielki spokój. Na palcach jednej ręki mogła policzyć przypadki, kiedy obcy próbowali narzucić jej swoją wolę. I mimo tego, że brat zadbał o to, by jej tarcza obronna była solidna, Dela nie była w nastroju do sprawdzania jej skuteczności w zmaganiach z kimś, kto naprawdę chciałby zrobić jej krzywdę.
Ale on nie wiedział, że jestem inna aż do samego końca. Co oznaczało, że nieznajomy śledził ją na Brudnym Targu z powodu, który nie miał nic wspólnego z jej mentalnymi zdolnościami. Dela przypomniała sobie jego zimne, ciemne oczy i sposób, w jaki obserwował starszą kobietę na długo przed tym, nim skupił swoją uwagę na niej. Czego on chciał, o co mu chodziło?
Przez tkaninę swojej torby Dela czuła twardy kształt. Tajemnicza szkatułka. Nagle zrozumiała i niewiele brakowało, by zaczęła badać swój nowy nabytek tu i teraz. Kątem oka zauważyła jednak taksówkarza bacznie obserwującego ją w tylnym lusterku. Jeżeli faktycznie dopiero co weszła w posiadanie czegoś równie paskudnego, jak narkotyki albo Bóg wie co, nie chciała by ktokolwiek był świadkiem tego, jak ładuje się w kłopoty. Jeżeli tym właśnie miała się okazać szkatułka.
Nie może mnie odnaleźć -powtórzyła sobie w myślach. Ten wariat nie ma pojęcia, gdzie mnie szukać, a Pekin to duże miasto. Pocieszała się.
Kiedy Dela dotarła do hotelu, pospieszyła do swojego pokoju, nie zwracając po drodze uwagi na dziwne spojrzenia, którymi obrzucali ją ludzie. Widząc w stalowych drzwiach windy swoje odbicie, wzdrygnęła się. Górne guziki jej bluzki były rozpięte, twarz miała czerwoną jak burak, a jej włosy wyglądały... po prostu źle.
-Rundę pierwszą wygrywa Sługus Szatana -wymamrotała, przytrzymując bluzkę wolną ręką. Biznesmen stojący obok, spojrzał na nią dziwnie, a Dela zaśmiała się słabo – co bynajmniej nie uspokoiło go.
Gdy tylko znalazła się w swoim pokoju, zamknęła wszystkie zamki i rzuciła torebkę na łóżko. Owinięta płótnem szkatułka wypadła na burgundową narzutę, a Dela wpatrywała się w nią przez całą minutę. Potem poszła do łazienki i wzięła prysznic. Więcej złych wiadomości już by nie wytrzymała, przynajmniej nie teraz. Teraz chciała koniecznie zeskrobać ze swojej skóry dzisiejszy ranek i zmyć wszelkie ślady obecności obcego mężczyzny.
Stała pod gorącym strumieniem wody tak długo, aż w końcu przestała się trząść. Znacznie spokojniejsza owinęła się grubym ręcznikiem, drugi zakręciła wokół mokrych włosów i wróciła z powrotem do sypialni. Z westchnieniem opadła na łóżko i wzięła do ręki szkatułkę, która sprawiała wrażenie małego, niewinnego przedmiotu.
Czasami cygaro to tylko cygaro. Szkatułka nie musi mieć nic wspólnego z tym facetem, który się do ciebie przyczepił. Może zupełnie przypadkowo wybrał cię na ofiarę.
Racja, ale co mówiła ta staruszka?
Wydaje mu się, że posiadam coś, co chciałby mieć.
Marszcząc czoło, Dela delikatnie odwinęła lnianą chustę. Kiedy szkatułka ukazała się w pełnej krasie, z wrażenia głośno wciągnęła powietrze. Była zaskoczona jakością wyrobu – nie spodziewała się czegoś takiego po przedmiocie z Brudnego Targu.
To było znakomite dzieło, o zachwycającej egzotycznej, niemal mitycznej jakości. Kasetka była okrągła i niewiele większa od jej dłoni. Czerwone drewno różane tak mocno wypolerowane, że prawie czarne, inkrustowane było srebrem, złotem, onyksem i lapisem. Na wieku wyryto dziwny, niezrozumiały napis, który wyglądał bardziej jak nuty niż słowa. Zaokrąglone boki ozdobione były dopracowanymi rzeźbieniami, które układały się w następującą historię: wspaniały tygrys przemyka gęstym lasem, nagle bestia przemienia się w mężczyznę, walczy, szaleje – i wtedy znowu staje się tygrysem, tym razem zamkniętym w klatce.
Precyzja wykonania była niesamowita, wszystko było niemożliwie dokładne i delikatne. Dela nigdy wcześniej nie spotkała się z czymś podobnym. Nawet jej własne dzieła nie mogły się z tym równać i to mimo tego, że stosowane przez nią metody były -mówiąc oględnie - mocno nieortodoksyjne. Przeciągnęła palcami po wyrzeźbionych znakach i intarsjach. Pod opuszkami wyczuwała złotą pręgowaną sierść. Dotyk pozwalał jej być świadkiem zniewolenia tygrysa. A uświadomienie sobie jego uwięzienia, uczyniło Delę niewytłumaczalnie smutną.
Przycisnęła szkatułkę do policzka i zamknęła oczy. Wreszcie zarejestrowała ślad metalu. Ale był to bardzo, bardzo słaby i stary szept, niczym szelest suchego liścia.
Wiek tej szkatułki przeraził ją. Dziwne, niepokojące uczucie rozlało się w jej żołądku. Dela podążyła umysłem za tą odrobiną metalu i wsłuchała się w jego tajemnice. Milenium, może dwa albo i jeszcze więcej... Z wrażenia odebrało jej oddech.
Co sobie myślała ta staruszka, sprzedając mi tę szkatułkę? – przemknęło jej przez głowę. -Ta rzecz jest bezcenna.
Wtedy pomyślała o obcym mężczyźnie, o dziwnych uwagach staruszki i nagle zachowanie tego człowieka nabrało sensu. Trzymała w dłoniach mały skarb i obracała go, a jej myśli krążyły coraz szybciej po jej głowie. Tak, dla czegoś takiego można zabić albo porwać. Ale dlaczego ten mężczyzna czekał, aż szkatułka znajdzie się w posiadaniu Deli? Czemu nie zaatakował tej staruszki, jeśli podejrzewał, że ma ten skarb? Z nią poszłoby mu łatwiej.
Dela westchnęła. Rozumiała, że staruszka chciała się pozbyć tej szkatułki, przypuszczając, że dalsze trzymanie go może kosztować ją życie. Ale z drugiej strony na czarnym rynku sztuki dostałaby za nią z pewnością więcej niż jednego juana. To nie miało sensu.
Dela spróbowała otworzyć wieko, ale te nawet nie drgnęło. Przypatrzyła się uważnie pudełeczku i uśmiechnęła się. To była naprawdę tajemnicza szkatułka. Znalezienie dwóch zatrzasków ukrytych w pazurze z onyksu i w srebrnym liściu zajęło jej piętnaście minut, podczas których bardziej zdała się na instynkt niż wzrok. Wcisnęła obie blokady jednocześnie i odkręciła wieko szkatułki...
Ziemia się zatrzęsła.
Potężny zawrót głowy rzucił Delę na poduszki. Zapachy niemal ją przytłoczyły. Żyzna glina, żywica, palone drewno. W jej pokoju hotelowym nagle objawiła się czysta esencja zielonego lasu. Zapanował mrok, ale Dela i tak mocno zaciskała powieki, obawiając się, że kiedy otworzy oczy, przekona się, że nie jest już dłużej w hotelu. Jak Dorotka przeniesiona do Oz. Była całkowicie zdezorientowana.
Stopniowo stawała się na powrót świadoma prześcieradła, rozciągającego się pod jej nagimi nogami. Miękkich poduszek, do których przyciskała twarz. Głupie fantazje- zgromiła się i odwróciła się, by spojrzeć na szkatułkę.
Nie było jej już na łóżku obok niej.
Ścisnęło ją w żołądku i jednocześnie ogarnęło ją kolejne przeczucie. Poczuła za sobą słabe poruszenie, odwróciła się gwałtownie...
...by będąc całkowicie zdębiałą obserwować, jak spirala czystego złotego światła wirowała pośrodku pokoju, migocząc i połyskując we wszystkich kolorach zachodu słońca.
Światło stopniowo nabierało kształtu, gęstniejąc wraz z przyciąganymi do siebie punkcikami jasności. Dela zamrugała i w tej właśnie chwili światło scaliło się. Poczuła bezgłośny grzmot, wstrząs powietrza, który podniósł wszystko w pokoju. Ją samą też.
Światło znikło. Na jego miejscu stał... Mężczyzna.
Taksówki tłoczyły się na wjeździe przed hotelem, przywodząc na myśl ogniste mrówki, szybkie i czerwone. Dela wskoczyła do pierwszej, która zatrzymała się obok z piskiem opon. Podała cel podróży w perfekcyjnym mandaryńskim. Tydzień w Chinach wystarczył, by przypomniał jej się język wyuczony przed laty. Jasne, ćwiczyła niekiedy ze swoim asystentem Adamem, byłym mieszkańcem Nanjing. Ale codzienność stłamsiła ją na całe lata i sprawiła, że porzuciła pogłębianie studiów, które kiedyś zabrały ją w podróż wokół globu. Dela obawiała się, że z tych dawnych czasów nie pozostało jej już nic poza pamiątkami wykutymi w metalu. Teraz z radością uświadomiła sobie, że nie jest tak źle.
Taksówka przedzierała się pomiędzy zatłoczonymi pasami, wśród przerażającego harmideru ryczących motorów i piszczących opon, kierując się w dół ulicą, wzdłuż której ciągnęły się przyrządy do ćwiczeń, okalające niewielki zacieniony park. Starsi mężczyźni i kobiety wykonywali na nich różne ćwiczenia rozciągające, podczas gdy małe dzieci piszczały radośnie na huśtawkach.
Rowery obciążone ludźmi i ładunkami przesuwały się po ulicy, samochody lawirowały, wymijając przeraźliwie szerokie ciężarówki i grupki obdartych młodych mężczyzn kręcące się po jezdni.
Dela zobaczyła znajomy niski murek, popękany ze starości, ale z wciąż dobrze widocznymi rzeźbionymi kwiatami i wieńczącym go drutem kolczastym. Zapukała w plastikową przegrodę i kierowca zatrzymał się przed szeroką bramą z porysowanymi niebieskimi drzwiami, stojącymi teraz otworem. W obu kierunkach płynęli przez nie zarówno cudzoziemcy, jak i miejscowi, przedzierając się przy okazji przez zdradziecki labirynt zaparkowanych wszędzie rowerów. Dela widziała wokół twarze pełne ciekawości i chciwości.
Wkroczyła do Pan Jia Yuan. Do Brudnego Targu. Pułapki na turystów, ula odwiecznych oszustw i wierutnych kłamstw - raju wszystkich poszukiwaczy skarbów. A Dela była w nastroju na polowanie.
Kurz wirował jej pod nogami, kiedy mijała zgarbionych staruszków i kobiety, oferujące rannym ptaszkom nylonowe torby na zakupy. Wchodząc na betonową platformę pod ogromnym blaszanym dachem, wsłuchała się w dźwięki wydawane przez tani jadeit: tandetne bransoletki, statuetki, naszyjniki. Sądząc po zgromadzonym tu tłumie, wystarczająco jednak ładne i popularne. Nic tutaj nie przyciągnęło jej uwagi. Mogła tu co najwyżej znaleźć prezenty dla znajomych, którzy doceniliby sam gest. Ale nic dla prawdziwych przyjaciół, nielicznych i rozproszonych, zasługujących na szczególną uwagę, na coś lepszego niż te kiczowate drobiazgi.
Ale to później. Teraz Dela musiała znaleźć coś innego.
Przeczesywała zacienione wnętrza straganów i szukała, aż usłyszała znajome wezwanie w jej umyśle. Broń. Ruszyła tym śladem, aż dotarła do źródła.
Szable i krótkie miecze; sztylety tybetańskie z rękojeściami wygrawerowanymi w wyszczerzone czaszki. Mongolskie łuki, wyrobione ze starości i od używania, niepozorne kołczany z wyblakłym haftem i metalowymi wykończeniami. Wszędzie widziała zakurzoną, spatynowaną stal, ale to wszystko było rozczarowujące. Te wyroby niczym się nie wyróżniały, wszystko tutaj było tanimi imitacjami sprzedawanymi za wcale niemałe pieniądze.
Dela wpatrywała się w handlarzy, którzy uśmiechali się do jej blond włosów, jasnej skóry i niebieskich oczu. Łatwy łup. Widziała wypisane to na ich twarzach i takie jej zaklasyfikowanie sprawiło, że poczuła się samotna. To było nieznane jej uczucie i do tego nieprzyjemne.
Wystarczająco źle, że mają mnie za głupią pomyślała zirytowana. Samotność była darem, ale tylko gdy szła w parze z anonimowością. Gdy uchodziło się za niezainteresowanego, postronnego obserwatora.
Dela mimowolnie zmarszczyła czoło. Nie powinnaś wracać do Chin, jeśli nie chciałaś się wyróżniać. Weź się w garść dziewczyno!
Opuściła stoiska z bronią, ignorując protesty kupców - niektóre z nich graniczące z rozpaczą - i uprzejmie potrząsając głową. Ta broń nie miała jej nic do zaoferowania. Rozpoznawała jakość na pierwszy rzut oka, a jeśli dotknęła broni – także jej wiek i historię. To było proste, dla kogoś, kto pracował ze stalą równie dużo co ona. Kiedy dochodzi się do etapu, gdy metal wyśpiewuje wszystkie swoje sekrety w twojej głowie.
Wciąż poszukując skarbów, Dela przez jakiś czas przechadzała się dookoła, od upału cała zlana potem, otoczona wonią kadzidełek i zatęchłych artefaktów, które za długo leżały w cieniu. Obserwowała dzieci, sprzedające małe pudełka ze smażonym makaronem i cebulowymi placuszkami, wykrzykujące ceny wysokimi głosami. Posłuchała starego człowieka, grającego na kamiennym flecie skoczne melodie i kupiła od niego jeden z jego małych instrumentów. Roześmiał się, kiedy przy próbie zagrania przez nią kilku nut, kamienny instrument wydał z siebie jedynie przenikliwy gwizd. Dela uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
Po prawie godzinnym krążeniu, znalazła idealny prezent dla swojej matki. Duże, prostokątne lniane płótno barwione na jasnoniebiesko i z wyhaftowanymi delikatnymi, stylizowanymi kwiatami. Targowała się niczym ćpun o działkę, używając każdego skrawka swojego uroku i całej znajomości języka, by na koniec wraz ze handlarką szczerzyć się do siebie w szerokim, głupkowatym uśmiechu.
- Aiii yo!* ( To wspaniałe!) - westchnęła starsza kobieta, odsuwając srebrzyste włosy z twarzy, która wyglądała na co najmniej dwadzieścia lat młodszą niż jej ciało. Jej nakrapiane złotem oczy lśniły i w tym spojrzeniu dawało się wyczuć sympatię. - Minęło wiele czasu, odkąd spotkałam cudzoziemca, który zmusił mnie do takiego wysiłku przy sprzedaży.
Dela roześmiała się.- Minęło wiele czasu, odkąd spotkałam kogoś, z kim mogłam targować się z taką przyjemnością.
Kobieta wykrzywiła usta i na moment zmienił się wyraz jej oczu, które stały się starsze, ciemniejsze i mądrzejsze.
- Mam jeszcze coś, cp może ci się spodobać.
- Och, nie. Wydaje mi się, że mam już dosyć.
Starsza kobieta zignorowała ją i już przekopywała się przez tkaniny i ozdoby, zalegające pod jej nogami. Dela obserwowała ją bezsilna. Nie miała serca, by po prostu odejść. Dobre targowanie się tworzy pewną więź. By mogło dojść do transakcji kupujący i sprzedający muszą przestrzegać pewnej niepisanej etykiety.
Późnoletni upał stawał się coraz bardziej męczący. Powietrze ledwo poruszało się pomiędzy straganami wypełnionymi towarami i otoczonymi tłumami ludzi. Zapach pyłu i tłuszczu drażnił nos, a pot spływał Deli po kręgosłupie. Trochę już znudzona i zmęczona rozejrzała się wokół.
Jej spojrzenie przyciągnął mężczyzna na końcu alejki. Był dosyć nieokreślonej rasy, złowrogo przystojny i miał na sobie sandały, luźne, czarne spodnie i białą koszulę z podwiniętymi rękawami. Wyglądał świeżo i czysto – i jakoś nie na miejscu, chociaż Dela nie mogła stwierdzić, dlaczego.
Początkowo pomyślała, że zwróciła na niego uwagę, bo się w nią wpatrywał, co może i faktycznie robił, ale teraz wbijał wzrok w staruszkę, która przekopywała się przez swoje towary i Dela poczuła się niewytłumaczalnie nieswojo. Jego wzrok był zimny, oceniający i tak intensywny, że gdyby nie atrakcyjna twarz, zdawałby się nieznośnie nachalny.
Gdy starsza kobieta wyłoniła się spośród stert towaru z triumfalnym westchnieniem, Dela zbliżyła się do niej.
- Za mną - szepnęła, nie dbając o to czy staruszka uzna ją za dziwaczkę - jest człowiek, który cię obserwuje.
Złociste oczy kobiety zamigotały, a przez jej twarz przemknął cień. - Przywykłam już do niego. Wydaje mu się, że posiadam coś, co chciałby mieć.
- Nie podoba mi się – powiedziała Dela.
Starsza kobieta uśmiechnęła się. Na moment ukazały się jej zęby, wyglądające teraz jak ostre kły drapieżnika. -Dlatego uczynię ci przysługę. Za jednego juana możesz kupić tę tajemniczą szkatułkę.
Dela zapatrzyła się w nią. Jeden juan był niewiarygodnie niską sumą jak na Brudny Rynek, gdzie wszystkie ceny były astronomiczne, szczególnie dla cudzoziemców. Obrzuciła uważnym spojrzeniem przedmiot trzymany w dłoniach starej kobiety. Był zawinięty w płótno, pod którym widoczne były miękkie, zaokrąglone krawędzie. Drewno, zgadywała, chociaż miała wrażenie, że pod tkaniną ukrywa się coś jeszcze twardszego. I nie był to metal, gdyż nic do niej nie przemówiło.
- Jaka zagadka się z tym wiąże? - zapytała.
Starsza kobieta obnażyła zęby.
-Decyduj!
Dela spojrzała na nią ostro i sięgnęła po szkatułkę. Kobieta odsunęła się od niej i pokręciła głową.
-Kupione i sprzedane – szepnęła, a Dela wzdrygnęła się pod jej spojrzeniem, które wywarło na niej większe wrażenie niż wzrok obcego mężczyzny.
- Musi być kupiona i sprzedana. Jeden juan, proszę.
Dela nie odważyła się sprzeciwić albo odmówić. Pomimo dziwnej atmosfery towarzyszącej tej transakcji i nieprzyjemnego mrowienia przebiegającego wzdłuż jej kręgosłupa, wyłowiła banknot z torebki i przekazała go staruszce.
Ta westchnęła i spojrzała głęboko w oczy Deli. - Dobry wybór – powiedziała i Dela wyczuła w jej słowach głębsze, zagadkowe znaczenie. Staruszka ostrożnie wsunęła zapakowaną szkatułkę do torby Deli. Zrobiła to jednym szybkim ruchem, jakby chciała coś ukryć. Dela poczuła się nieswojo.
Powinnaś być mądrzejsza! Skarciła się. To „pudełko” może być pełne narkotyków, a ty spełnisz rolę głupiej amerykańskiej kurierki, która będzie się włóczyć po okolicy, aż nie zostanie zwinięta przez policję i wsadzona do śmierdzącego więzienia.
Albo i nie. Spojrzała na tajemniczą twarz starej kobiety. Marzenia i znaki, powtórzyła sobie i stłumiła dreszcz. Duszące powietrze nagle przestało być ciepłe. Przeszył ją ziąb.
Starsza kobieta cofnęła się, uśmiechnęła i nagle wyglądała jak każdy inny sprzedawca na Brudnym Rynku. Spojrzenie nadal miała przenikliwe, ale w jakiś sposób zamglone.
- Do widzenia – powiedziała i odwróciła się do Deli plecami.
Ta nagła zmiana w zachowaniu, od przyjacielskiego do lekceważącego, zaskoczyła Delę. Mało brakowało, a zwróciłaby sprzedawczyni uwagę, ale w tym samym momencie zauważyła, że dziwny mężczyzna całą swoją uwagę skupił teraz na niej. To było dziwne uczucie, jakby lepkie palce dotykały jej karku. I niemożliwe do zignorowania.
Idź! Podpowiedział jej instynkt.
Bez oglądania się na staruszkę Dela ruszyła wzdłuż alejki, oddalając się od dziwnego nieznajomego i jego natarczywego wzroku. Nie spoglądając za siebie, z wdziękiem przeciskała się przez gęstniejący tłum, przemykała koło kramów i handlarzy, obok obdartych mężczyzn i kobiet podrywających się z klęczek i podstawiających żebracze miski przed jej zaczerwienioną twarz. Dreszcze już jej przeszły i teraz obezwładniał ją upał. Poczucie bycia ściganą i napór ludzkiej masy wokół skręcały jej wnętrzności. Opanowało ją złe przeczucie.
Kiedy Dela w końcu wydostała się z gmatwaniny krętych alejek, zdała sobie sprawę, że jest w pobliżu głównego wejścia. Serce biło jej gwałtownie, gdy pobiegła w kierunku ulicy i zaczęła machać na taksówki. Jej spocony kark owionął nagle zimny podmuch.
- Mój boże – rozbrzmiał za nią miękki męski głos – Pani naprawdę się bardzo śpieszy. Jaka szkoda.
Dela była już przyzwyczajona do przykrych niespodzianek, a jednak ciężko jej było się nie wzdrygnąć. Ten dziwny mężczyzna stał tuż za nią, bardzo blisko, naruszając jej przestrzeń osobistą. Był elegancko wystylizowany i oszałamiająco atrakcyjny.
Jej awersja do niego wzrosła. Był zbyt doskonały, a przez to w jakiś sposób fałszywy i nierzeczywisty. Nawet jego głos brzmiał przesadnie kulturalne, jakby próbował naśladować nieznany mu akcent. Jego uśmiech nie wyrażał nic miłego, tylko jakąś ukrytą chciwość i zarozumiałość. Dela pokryła się cała gęsią skórką, odsunęła się od niego i zmarszczyła czoło.
Przed nią zatrzymała się taksówka, Dela otworzyła drzwi, by wskoczyć do środka. Obcy chwycił ją za rękę. Jego dotyk palił i ledwo udało się jej powstrzymać syknięcie w reakcji na to dziwne odczucie. Jego skóra wydawała się cienka jak pergamin, bardzo stary pergamin, a jednocześnie była gorąca – jakby zanurzyła swoją lodowatą dłoń w ogniu.
Zaskoczenie przerodziło się w złość.
- Zabieraj te swoje łapy – powiedziała niskim, twardym głosem.
Uśmiechnął się.
- Minęło wiele czasu, odkąd rozmawiałem z tak piękną kobietą. Może mógłbym skorzystać wraz tobą z tej taksówki? Znam uroczą restaurację w pewnym zaułku.
Rozmowa? Piękna kobieta? Dela roześmiałaby się, gdyby nie to, że mężczyzna nie spodziewając się niczego innego niż zgody, już popychał ją w kierunku drzwi, wciąż trzymając jej dłoń w żelaznym uścisku i uśmiechając się przy tym w sposób przywodzący na myśl tanią plastikową lalkę.
- Nie wydaje mi się – powiedziała Dela. Z zaskoczeniem i przyjemnością zauważyła, że jego ciemne oczy zwęziły się, a uśmiech przygasł. Czyżby naprawdę wierzył, że tak łatwo uda mu się ją zastraszyć, że była aż tak głupia i zdesperowana? – A jeżeli natychmiast mnie nie puścisz, zacznę krzyczeć.
Być może pod wpływem tej zapowiedzi cały urok i czar momentalnie zniknęły z twarzy obcego mężczyzny. Przemiana, która w nim zaszła była niesamowita. Nachylił się ku niej, w jego gorącym oddechu dało się wyczuć czosnek i pieprz. Pod jego chmurnym, władczym spojrzeniem podniosły się włoski na karku Deli. Coś naparło na jej umysł, coś gorzkiego i ostrego.
Dela tak mocno zacisnęła zęby, aż zabolała ją szczęka. Nieznajomy uśmiechnął się ponownie, tym razem szczerze, ostro i bezwględnie.
- Jak interesująco – rzekł, ściskając jej dłoń tak mocno, aż kości zachrzęściły. Ból wywołał w Deli wściekłość i ostatecznie przegnał strach. Nikt jej nie skrzywdzi. Nigdy. Nie dopóki oddycha.
Rozluźniła ściśnięte mięśnie szczęk, uśmiechnęła się i...wrzasnęła.
To był cudowny, przenikliwy krzyk, w wyniku którego -co Delia przyjęła z nieskrywaną radością -mężczyzna zrobił zbolałą minę. Rowery wpadały na samochody, piesi zatrzymywali się, by spojrzeć w ich kierunku. Dela spróbowała wyrwać swoją rękę z jego dłoni.
- Pomocy!- wrzasnęła po chińsku i angielsku. – Proszę! Ten człowiek chce mnie okraść! Zamierza mnie zgwałcić! Proszę, niech mi ktoś pomoże...ktokolwiek!
Dela nie sądziła, że kiedykolwiek w swoim całym życiu udało się jej wywołać wrażenie równie przerażonej i nieszczęśliwej. Zamiast dumy poczuła jednak niepokój na widok furii widocznej na twarzy mężczyzny. Sprawiał teraz wrażenie kogoś, kto mógłby zabić ją gołymi rękami, w tej chwili, na oczach wszystkich. W jej ręce eksplodował ból, gdy jego palce zaczęły miażdżyć jej kości.
Nagle z otaczającego ich tłumu wyłonili się żołnierze, których obecność na ulicach Pekinu była powszechna. Silni, młodzi mężczyźni rzucili się na napastnika i oderwali go od niej. Wymagało to od nich sporego zaangażowania. Obcy dysponował niezwykłą siłą i za nic nie chciał jej puścić. Kiedy wreszcie został do tego zmuszony, z jego gardła wyrwało się wściekłe, przepełnione frustracją warknięcie.
Dela cofnęła się w kierunku taksówki, macając dłonią w poszukiwaniu otwartych drzwi i jednocześnie wpatrując się szeroko rozwartymi oczami w tę przystojną twarz zniekształconą teraz nienawiścią. Ogarnęło ją przemożne pragnienie ucieczki. Wcisnęła się do środka wozu i zastukała w w plastikową przegrodę. Przestraszony kierowca nie czekał, aż poda cel. Natychmiast włączył się do ruchu, pośród rozbrzmiewającego wokół pisku hamulców i wycia klaksonów. W kilka sekund Brudny Rynek i walka przed jego wejściem pozostały za nimi.
Dela drżąc potarła ramiona. Twarz pod jej dłońmi płonęła, ale reszta jej ciała była przeraźliwie zimna. Opuściła głowę między kolana i wzięła głęboki oddech. Udało się jej pokonąc narastające mdłości, ale serce nadal waliło jak oszalałe. Zdołała podać kierowcy nazwę swojego hotelu, objęła bolącą rękę drugą i spróbowała zapomnieć o palcach obcego miażdżących jej skórę i kości. O jego suchej i gorącej skórze. Przeszył ją zimny dreszcz.
Nagle ogarnął ją wielki spokój. Na palcach jednej ręki mogła policzyć przypadki, kiedy obcy próbowali narzucić jej swoją wolę. I mimo tego, że brat zadbał o to, by jej tarcza obronna była solidna, Dela nie była w nastroju do sprawdzania jej skuteczności w zmaganiach z kimś, kto naprawdę chciałby zrobić jej krzywdę.
Ale on nie wiedział, że jestem inna aż do samego końca. Co oznaczało, że nieznajomy śledził ją na Brudnym Targu z powodu, który nie miał nic wspólnego z jej mentalnymi zdolnościami. Dela przypomniała sobie jego zimne, ciemne oczy i sposób, w jaki obserwował starszą kobietę na długo przed tym, nim skupił swoją uwagę na niej. Czego on chciał, o co mu chodziło?
Przez tkaninę swojej torby Dela czuła twardy kształt. Tajemnicza szkatułka. Nagle zrozumiała i niewiele brakowało, by zaczęła badać swój nowy nabytek tu i teraz. Kątem oka zauważyła jednak taksówkarza bacznie obserwującego ją w tylnym lusterku. Jeżeli faktycznie dopiero co weszła w posiadanie czegoś równie paskudnego, jak narkotyki albo Bóg wie co, nie chciała by ktokolwiek był świadkiem tego, jak ładuje się w kłopoty. Jeżeli tym właśnie miała się okazać szkatułka.
Nie może mnie odnaleźć -powtórzyła sobie w myślach. Ten wariat nie ma pojęcia, gdzie mnie szukać, a Pekin to duże miasto. Pocieszała się.
Kiedy Dela dotarła do hotelu, pospieszyła do swojego pokoju, nie zwracając po drodze uwagi na dziwne spojrzenia, którymi obrzucali ją ludzie. Widząc w stalowych drzwiach windy swoje odbicie, wzdrygnęła się. Górne guziki jej bluzki były rozpięte, twarz miała czerwoną jak burak, a jej włosy wyglądały... po prostu źle.
-Rundę pierwszą wygrywa Sługus Szatana -wymamrotała, przytrzymując bluzkę wolną ręką. Biznesmen stojący obok, spojrzał na nią dziwnie, a Dela zaśmiała się słabo – co bynajmniej nie uspokoiło go.
Gdy tylko znalazła się w swoim pokoju, zamknęła wszystkie zamki i rzuciła torebkę na łóżko. Owinięta płótnem szkatułka wypadła na burgundową narzutę, a Dela wpatrywała się w nią przez całą minutę. Potem poszła do łazienki i wzięła prysznic. Więcej złych wiadomości już by nie wytrzymała, przynajmniej nie teraz. Teraz chciała koniecznie zeskrobać ze swojej skóry dzisiejszy ranek i zmyć wszelkie ślady obecności obcego mężczyzny.
Stała pod gorącym strumieniem wody tak długo, aż w końcu przestała się trząść. Znacznie spokojniejsza owinęła się grubym ręcznikiem, drugi zakręciła wokół mokrych włosów i wróciła z powrotem do sypialni. Z westchnieniem opadła na łóżko i wzięła do ręki szkatułkę, która sprawiała wrażenie małego, niewinnego przedmiotu.
Czasami cygaro to tylko cygaro. Szkatułka nie musi mieć nic wspólnego z tym facetem, który się do ciebie przyczepił. Może zupełnie przypadkowo wybrał cię na ofiarę.
Racja, ale co mówiła ta staruszka?
Wydaje mu się, że posiadam coś, co chciałby mieć.
Marszcząc czoło, Dela delikatnie odwinęła lnianą chustę. Kiedy szkatułka ukazała się w pełnej krasie, z wrażenia głośno wciągnęła powietrze. Była zaskoczona jakością wyrobu – nie spodziewała się czegoś takiego po przedmiocie z Brudnego Targu.
To było znakomite dzieło, o zachwycającej egzotycznej, niemal mitycznej jakości. Kasetka była okrągła i niewiele większa od jej dłoni. Czerwone drewno różane tak mocno wypolerowane, że prawie czarne, inkrustowane było srebrem, złotem, onyksem i lapisem. Na wieku wyryto dziwny, niezrozumiały napis, który wyglądał bardziej jak nuty niż słowa. Zaokrąglone boki ozdobione były dopracowanymi rzeźbieniami, które układały się w następującą historię: wspaniały tygrys przemyka gęstym lasem, nagle bestia przemienia się w mężczyznę, walczy, szaleje – i wtedy znowu staje się tygrysem, tym razem zamkniętym w klatce.
Precyzja wykonania była niesamowita, wszystko było niemożliwie dokładne i delikatne. Dela nigdy wcześniej nie spotkała się z czymś podobnym. Nawet jej własne dzieła nie mogły się z tym równać i to mimo tego, że stosowane przez nią metody były -mówiąc oględnie - mocno nieortodoksyjne. Przeciągnęła palcami po wyrzeźbionych znakach i intarsjach. Pod opuszkami wyczuwała złotą pręgowaną sierść. Dotyk pozwalał jej być świadkiem zniewolenia tygrysa. A uświadomienie sobie jego uwięzienia, uczyniło Delę niewytłumaczalnie smutną.
Przycisnęła szkatułkę do policzka i zamknęła oczy. Wreszcie zarejestrowała ślad metalu. Ale był to bardzo, bardzo słaby i stary szept, niczym szelest suchego liścia.
Wiek tej szkatułki przeraził ją. Dziwne, niepokojące uczucie rozlało się w jej żołądku. Dela podążyła umysłem za tą odrobiną metalu i wsłuchała się w jego tajemnice. Milenium, może dwa albo i jeszcze więcej... Z wrażenia odebrało jej oddech.
Co sobie myślała ta staruszka, sprzedając mi tę szkatułkę? – przemknęło jej przez głowę. -Ta rzecz jest bezcenna.
Wtedy pomyślała o obcym mężczyźnie, o dziwnych uwagach staruszki i nagle zachowanie tego człowieka nabrało sensu. Trzymała w dłoniach mały skarb i obracała go, a jej myśli krążyły coraz szybciej po jej głowie. Tak, dla czegoś takiego można zabić albo porwać. Ale dlaczego ten mężczyzna czekał, aż szkatułka znajdzie się w posiadaniu Deli? Czemu nie zaatakował tej staruszki, jeśli podejrzewał, że ma ten skarb? Z nią poszłoby mu łatwiej.
Dela westchnęła. Rozumiała, że staruszka chciała się pozbyć tej szkatułki, przypuszczając, że dalsze trzymanie go może kosztować ją życie. Ale z drugiej strony na czarnym rynku sztuki dostałaby za nią z pewnością więcej niż jednego juana. To nie miało sensu.
Dela spróbowała otworzyć wieko, ale te nawet nie drgnęło. Przypatrzyła się uważnie pudełeczku i uśmiechnęła się. To była naprawdę tajemnicza szkatułka. Znalezienie dwóch zatrzasków ukrytych w pazurze z onyksu i w srebrnym liściu zajęło jej piętnaście minut, podczas których bardziej zdała się na instynkt niż wzrok. Wcisnęła obie blokady jednocześnie i odkręciła wieko szkatułki...
Ziemia się zatrzęsła.
Potężny zawrót głowy rzucił Delę na poduszki. Zapachy niemal ją przytłoczyły. Żyzna glina, żywica, palone drewno. W jej pokoju hotelowym nagle objawiła się czysta esencja zielonego lasu. Zapanował mrok, ale Dela i tak mocno zaciskała powieki, obawiając się, że kiedy otworzy oczy, przekona się, że nie jest już dłużej w hotelu. Jak Dorotka przeniesiona do Oz. Była całkowicie zdezorientowana.
Stopniowo stawała się na powrót świadoma prześcieradła, rozciągającego się pod jej nagimi nogami. Miękkich poduszek, do których przyciskała twarz. Głupie fantazje- zgromiła się i odwróciła się, by spojrzeć na szkatułkę.
Nie było jej już na łóżku obok niej.
Ścisnęło ją w żołądku i jednocześnie ogarnęło ją kolejne przeczucie. Poczuła za sobą słabe poruszenie, odwróciła się gwałtownie...
...by będąc całkowicie zdębiałą obserwować, jak spirala czystego złotego światła wirowała pośrodku pokoju, migocząc i połyskując we wszystkich kolorach zachodu słońca.
Światło stopniowo nabierało kształtu, gęstniejąc wraz z przyciąganymi do siebie punkcikami jasności. Dela zamrugała i w tej właśnie chwili światło scaliło się. Poczuła bezgłośny grzmot, wstrząs powietrza, który podniósł wszystko w pokoju. Ją samą też.
Światło znikło. Na jego miejscu stał... Mężczyzna.

Jak dla mnie, genialny pomysł i chciałabym więcej :D Czasami przecież nawet nie wiemy, że ktoś zaczął coś fajnego tłumaczyć i fajnie znaleźć jakieś namiary na takiego chomika/tłumacza.
OdpowiedzUsuńJest tyle książek anglojęzycznych wartych uwagi w ogóle nie przetłumaczonych, że to aż wstyd i hańba.
A ta książka zaczyna się super i na pewno będę czytać dalej :D
Dzięki wielkie za namiar :D
Pati
(pati_papuga123)
Jestem absolutnie za !!! Ciężko znaleść nowe tlumaczenia a dostać się do grona szczesliwc,ow ktorzy maja dostep do danego tlumaczenia graniczy z cudem
OdpowiedzUsuńto dzis nowego rozdzialu nie bedzie ??
p.s przepraszam za brak polskich liter ale ciezko sie pisze kiedy twoja klawiatura ma braki w przyciskach :P
Dzisiaj już nie damy rady, ale jutro koło południa zapraszamy na początek rozdziału szóstego. Pozdrawiamy!
UsuńTeż uważam, że to świetna sprawa. mamuniaewy
OdpowiedzUsuńTylko więcej takich eksperymentów:) Dzięki temu można się dowiedzieć o jakiś ciekawych tłumaczeniach. Dziękuję za fragment:)
OdpowiedzUsuńTak jak moje przedmówczynie uważam to za świetny pomysł. A powyższe tłumaczenie czytam ( jest już trzeci rozdział), naprawdę bardzo fajne, przynajmniej mi się podoba. Pozdrawiam, Meg
OdpowiedzUsuń