Po słońcu nie ma już śladu (przynajmniej u nas), tak więc zamiast (albo oprócz) kawy, tudzież gorącej herbaty proponujemy Wam dzisiaj na rozgrzewkę kolejny fragment Wildfire, w którym akcja gna na złamanie karku (w przypadku niektórych dosłownie;-). Przyjemniej lektury!
Skręciłam w lewo na długi i kręty podjazd do domu Ryndy. Światła samochodu wyłowiły z ciemności ciało w mundurze Sherwood Security. Mężczyzna leżał na środku drogi z rozrzuconymi na bok rękami. Coś na nim siedziało. Coś pokrytego futrem, z garbem na plecach i łapami, które wyglądały jak dłonie z palcami i długimi pazurami. Spojrzało na nas. Dwie pary wodnistych żółtych oczu wbiły się we mnie. Były umieszczone jedno nad drugim, w koszmarnej twarzy ponad paszczą pełną trójkątnych zębów, przywodzących na myśl drapieżne ryby z głębin. Krwisty ochłap mięsa zwisał z jego szczęk.
Przejechałam to coś. Opancerzone CR-V uderzyło w ciało, miażdżąc stwora. Wstrząs wywołany uderzeniem rozszedł się wibracjami po całym wozie. Coś z mokrym plaśnięciem łupnęło w podwozie. Coś zazgrzytało po metalu. Nacisnęłam na hamulec, cofnęłam i przejechałam raz jeszcze po tym czymś. Kości chrupnęły. Wcisnęłam gaz i przetoczyliśmy się po raz trzeci nad ciałami. To coś wciąż żyło i nie było zadowolone. Bez oglądania się za siebie ruszyłam w stronę domu.
-Czy to był jakiś przyzwany? -zapytałam.
Cornelius ciężko przełknął ślinę. Jego jasne oczy były szeroko otwarte.
-Corneliusie?
-Tak.
Przyzywający mag sięgnął głęboko do tajemnych obszarów i wyciągnął stamtąd tę kreaturę, i Bóg wie, ile jeszcze innych. Przeciętni i Wielcy przyzywający mogli ściągnąć do naszego świata pojedynczego stwora, który jednak znikał, gdy tylko magowie przestawali się na nich skupiać. Wybitni potrafili przyzwać kilka potworów, a kiedy Pierwsi zagłębiali się w sekretne sfery, cokolwiek zostało stamtąd wyciągnięte, zostawało tutaj, dopóki nie zostało odesłane. Rogan i ja mieliśmy już do czynienia z przyzwanymi stworzeniami. Były wyjątkowo ciężkie do zabicia. Powinnam wcześniej upewnić się, że z Ryndą wszystko w porządku.
Drzwi wejściowe do domu stały otworem. Wylewało się przez nie na zewnątrz ciepłe, żółte światło, oświetlając dwa ciała leżące u progu. Mężczyzna i kobieta. Ich zielone stroje poplamione były krwią. Coś pożarło ich usta i uszy.
Podjechałam hondą tak blisko wejścia, jak tylko się dało, wyłączyłam silnik i zgasiłam światła. Otworzyłam schowek i złapałam mojego Desert Eagle’a z zapasowym magazynkiem. Dwadzieścia cztery naboje.
-Corneliusie, czy strzelałeś już kiedyś?
-Nie. Nie czuję się zbyt komfortowo z bronią.
Musiałam wymyślić coś innego. Ostatnią rzeczą, jakiej chciałam, było zostać przypadkowo postrzeloną w plecy.
-W domu znajduje się siedem takich stworzeń - oświadczył Cornelius. -Wyczuwam, jak się poruszają.
-Ten wóz jest opancerzony. Będziesz tutaj bezpieczny.
-Nie zostanę tutaj. Przynajmniej muszę spróbować na coś się przydać.
-Myślałam, że zwierzęcy magowie nie mają żadnej władzy nad przyzwanymi istotami.
-Nigdy nie próbowałem zaprzyjaźnić się z żadnym z nich.
-Nie sądzę, że są tu, by zawierać nowe znajomości - w sumie to byłam całkiem pewna, że chcą nas zabić i pożreć nasze szczątki.
-Mimo wszystko chciałbym iść z tobą - usta Corneliusa były zaciśnięte w wąską kreskę. Mięśnie jego szczęk wyraźnie rysowały się pod skórą. Jego spojrzenie było zdecydowane. Znałam je. Widziałam je już wcześniej u Rogana, Leona i mojego własnego ojca. To było spojrzenie mężczyzny, który podjął decyzję i nie dopuszczał możliwości, by jego postanowieniem zachwiały logika, zdrowy rozsądek czy jakiekolwiek inne argumenty. Gdybym zostawiła go w samochodzie i tak ruszyłby za mną. Nie mogłam zmusić go do zostania tutaj i nie miałam czasu na dyskusję.
-Trzymaj się za mną.
Skinął głową.
Wysiadłam z samochodu i z bronią w uniesionej ręce podeszłam do drzwi. Zmusiłam się, żeby sprawdzić leżące u moich stóp ciała. Oboje byli martwi. Ktoś zabrał ich broń. Zapach krwi owionął mnie, słony i paskudny, zmieszany z czymś jeszcze, jakimś dziwnym smrodem, który skojarzył mi się z niejasno z ozonem podczas burzy. Przełknęłam ślinę i zrobiłam duży krok ponad ciałami ochroniarzy. Znalazłam się w jasno oświetlony holu.
Krew pokrywała drogie marmurowe płyty, jasna czerwień na tle kremowych połaci. Zauważyłam też kilka długich smug - ktoś broczący krwią, próbował uciekać. I kałużę posoki z postrzępionymi krawędziami, jakby ktoś przyłożył gigantyczny pędzel do posadzki- kogoś głowa uderzyła w tym miejscu w marmur. Dalej widać było ślady na meblach - ktoś tam upadł i kiedy był ciągnięty za nogi do salonu, próbował chwytać się zakrwawionymi rękami wszystkich sprzętów po drodze. Proszę, żeby nie była to Rynda albo jej dzieci. Proszę.
![]() |
| źródło:pixabay.com |
Przesuwałam się wzdłuż ściany, unikając krwawych rozbryzgów. Cieszyłam się, że zmieniłam eleganckie buty na tenisówki. Jak na razie była to najlepsza decyzja tej nocy.
Obszerny salon rozpostarł się przede mną. Przewrócona choinka leżała na podłodze, wskazując niczym zielona strzałka na środek pokoju, gdzie dwa stworzenia przykucnęły na tylnych odnóżach obok kolejnego ciała rozciągniętego na orientalnym dywanie. Potwory mierzyły jakieś półtora metra od czubka głowy po podstawę chwytnego ogona. Miały budowę charta, ale w sposobie, w jaki siedziały i grzebały swoimi łapami z długimi pazurami w ciele młodego mężczyzny, było coś małpiego. Ich nastroszona, szaro-niebieska sierść przypominała nieco szczecinę odyńca. Ich okrągłe głowy z uszami nietoperza, odwróciły się w moją stronę.
Człowiek, którego pożerały, nie miał jeszcze chyba dwudziestki. Śmierć sprawiła, że jego twarz zamarła w wyrazie bezbrzeżnego przerażenia. Wiedział, że zaraz umrze. Prawdopodobnie czuł, kiedy zaczęły zjadać go żywcem. Wypełnił mnie gniew. Nie dobiorą się już do nikogo więcej.
Przyzwane stwory czy nie, wyglądały na wystarczająco podobne do ziemskich zwierząt, co znaczyło, że ich oczy musiały być gdzieś blisko mózgu. A mózg był znakomitym celem.
Nacisnęłam spust.
Pistolet zagrzmiał. Pierwszy pocisk poleciał w kierunku pyska potwora z lewej. Pudło. Drugi wbił się w prawe oko na górze. Stworzeniem szarpnęło do tyłu.
Obróciłam się lekko i wystrzeliłam w jego towarzysza. Kule wbiły się w twarz drugiego monstrum, przebijając się przez kości i chrząstki.
Dwa strzały.
Trzy.
Nietoperzo-małpa padła na twarz.
Pierwsza bestia drgała na podłodze, znacząc dywan własną krwią. Ostrożnie podeszłam i wpakowałam w tył jej czaszki kolejny pocisk, na wypadek gdyby zdecydowała się jednak dalej walczyć. Sześć nabojów wystrzelonych.
Cornelius dotknął mojego ramienia i wskazał na prawo, w kierunku kuchni, pokazując jednocześnie jeden palec.
Coś łupnęło nad nami. Z góry doszło nas echo słabych głosów.
Jeżeli zaczniemy się teraz wspinać po schodach, a to coś z kuchni ruszy za nami, znajdziemy się w znacznie gorszym położeniu. Atak od tyłu nigdy nie był tym, o czym marzyłam.
Przesunęłam się w kierunku kuchni i ostrożnie wyjrzałam za róg. Ciemny kształt skoczył na mnie z kuchennej wyspy. Udało mi się raz nacisnąć spust, nim nietoperzo-małpa wylądowała na mnie. Uderzyłam plecami w podłogę. Całe powietrze uszło z moich płuc. Bestia wczepiła się w moje ramiona, przyszpilając mnie do posadzki. Paskudna paszcza rozwarła się nade mną, trójkątne rekinie zęby zawisły niczym zamykające się sidła nad moją twarzą. Owionął mnie smród ozonu.
Coś uderzyło w stworzenie, strącając je ze mnie. Przetoczyłam się na bok. Cornelius stanął nade mną i z całych sił przygrzmocił w głowę bestii sporą patelnią.
Nietoperzo-małpa starała się wstać.
Walnął ją raz jeszcze i ponownie, używając patelni jak młota. Krew trysnęła na ścianę. Stworzenie zadrżało i zaległo bez ruchu.
Cornelius wyprostował się. Wstałam z podłogi i spojrzałam na skręcone ciało. Obok mnie, wciąż z wzniesioną patelnią Cornelius równie uważnie wpatrywał się w truchło.
-Ale nie lubisz broni, tak? - wyszeptałam.
-To jest coś innego -odszepnął. -W ten sposób walczą zwierzęta. To wydaje mi się bardziej normalne.
Mój nowy pracownik był krypto-barbarzyńcą, ale nie zamierzałam narzekać. Wręcz przeciwnie, byłam mu niezmiernie wdzięczna za ten niespodziewany wybuch brutalności. -Dziękuję.
Uroczyście skinął głową.
Opuściłam kuchnię i skierowałam się na schody. Cornelius podążał za mną.
-Jak ci idzie zawieranie nowych przyjaźni? -wyszeptałam.
-Słabo. Ich umysły są bardzo prymitywne. To jak próba związania się z owadem. Wszystko, co mogłem wyczuć, to głód.
Przed nami schody zakręcały i otwierały się na szeroki korytarz na piętrze. Niski, upiorny pomruk doszedł nas z wnętrza domu. Wszystkie włoski na moim karku podniosły się. Natarczywy, żeński głos, zbyt niski, by dało się rozróżnić poszczególne słowa popłynął dalej. Rynda.
Minęliśmy zakręt i ruszyliśmy korytarzem w kierunku, skąd dochodził nas głos. Rzuciłam okiem na Corneliusa. Pokazał mi cztery palce. Cztery stworzenia. A mi zostały cztery naboje w magazynku. Będę zaś potrzebowała sporej siły ognia w bardzo krótkim czasie. Wysunęłam stary magazynek, schowałam go do kieszeni, a do pistoletu załadowałam nowy. Trzynaście strzałów, dwanaście nabojów w magazynku plus jeden w komorze. Będę musiała liczyć wystrzały.
Krótki korytarz skręcał w lewo, doprowadzając nas do salonu na piętrze.
-…wykrwawić się. Nie ma potrzeby stosowania przemocy -przemawiała Rynda. Głos jej drżał.
-Oddaj mi ten plik i wszystkie twoje problemy znikną - męski głos.
-Skąd mam wiedzieć, że nie zabijecie nas po wszystkim?
-Grasz na zwłokę, myśląc, że ten kto strzelał na dole, uratuje cię.
Przylgnęłam plecami do ściany przy drzwiach. Nie widziałam stąd wnętrza pomieszczenia, a kiedy znajdę się w środku, będę musiała działać szybko.
-Zajmuję się tym od bardzo długiego czasu. Nikt nie przyjdzie, by cię uratować, Ryndo.
Cornelius zacisnął powieki, po czym otworzył je powoli. Jego oczy były bardzo niebieskie i lśniły, jakby był kotem.
-Twój rycerz w błyszczącej zbroi zajmuje się teraz zbieraniem swoich flaków z podłogi. Ale najwyraźniej nie dbasz o to.
Mężczyzna zajęczał.
-Przestań! -krzyknęła Rynda.
-Postępuj tak dalej, a zmuszę cię do patrzenia, jak pożerają go żywcem.
-Zostawcie go!
-Dobra. Wybierz dziecko. Zajmę się jednym z nich, zamiast niego.
-Nie ośmielisz się, Vincencie.
-Doskonale zdajesz sobie sprawę, że ośmielę się. Po prostu oddaj mi ten pierdolony plik. Zaczynam być zmęczony tym matczynym heroizmem. Ta tutaj, wybieram ciebie.
-Mamo! - krzyczała mała dziewczynka.
Wpadłam do pokoju.

O kurde... No to zrobiło się gorąco. Vincent? A to jego nie było w poprzedniej części? coś mi się tak kojarzy.
OdpowiedzUsuńDzieki za fragment
Pati
Kim jest Vincent? I najwidoczniej Rynda go zna. I co będzie dalej?
OdpowiedzUsuńDziekuje o mamunciu tym razem to tłumacz przerwal w takim momencie tuz przed decudujaca walka jak ja dotrwam do jutra ????????
OdpowiedzUsuńZdaje się, że Rynda zna napastnika. Oby się drugi talent Nevady ujawnił. Bardzo dziękuję za nowy fragment tłumaczenia. Pozdrawiam, Meg
OdpowiedzUsuńAch, qrczę pieczone .. jak zawsze sytuacja podbramkowa, super! :- )) Mnie też się zdaje, że ten Vincent już wcześniej gdzieś się pokazał. Jedyne co mi do głowy przychodzi, to ta gala z sukienką za 1500. Chyba zacznę robić notatki ;- )
OdpowiedzUsuńDziękuję za tłumaczenie, pozdrawiam, sylwia :- ))
Co za znajomków ma ta Rynda! Vincent brzmi znajomo....
OdpowiedzUsuńno nie w takim momencie ;czekam i gryzę pazury:)
OdpowiedzUsuń🤗
OdpowiedzUsuńWłaśnie, czekam, gryzę wszystko, nie tylko pazury! mamuniaewy
OdpowiedzUsuńStraszne są te rozgrywki między domami. Naprawdę przynajmniej dzieci powinny być wyłączone z walki. To już krańcowa degeneracja. Naprawdę co ma w zamyśle ten cały Cezar, że takie rzeczy są dopuszczalne. Jak może być jego świat lepszy jeżeli dąży się do niego po trupach dzieci? Wielkie dzięki za Wasze tłumaczenie. Nie zawsze mam czas zaglądnąć do Was przez weekend, ale cały czas kibicuję. Ukłony i pozdrowienia Barbara
OdpowiedzUsuń