Wojna nigdy się nie zmienia... Zapraszamy do lektury kolejnego fragmentu Wildfire, w którym Harcourtowie rzucają wszystko co tylko ich w mocy, by powstrzymać Rogana i Nevadę...
Na zewnątrz zalało mnie jasne światło słoneczne. Kule bzyczały wokół nas jak wściekłe osy, uderzając w pancerz wozu z metalicznym odgłosem. Przestrzeń nad nami pulsowała na niebiesko. Dwie egidy rozpostarły już swoje magiczne tarcze.
-Dalej! -ryknął sierżant Heart.
Rzuciłam się do przodu, śladem reszty żołnierzy. Kilku z nich złapało krawędź pancernej osłony na burcie wozu. Metal zadźwięczał, zapadki wpadły na swoje miejsca, a płyta rozdzieliła się. Jej dolna część opadła, tworząc platformę doczepioną do boku pojazdu.
-Do góry!
Wskoczyłam na platformę i wcisnęłam się pomiędzy resztę żołnierzy. Serwomotory jęknęły i podest zaczął się wznosić. Ludzie Rogana chwycili górną połowę opancerzonej płyty, wciąż doczepionej to transportera. Znów rozległ się metaliczny dźwięk i osłona podjechała do góry. Heart sięgnął do dźwigni, szarpnął za nią, pociągnął za obramowanie otworu w płycie i zablokował go w pozycji otwartej. Spoglądałam teraz przez szczelinę strzelniczą szeroką na dwie stopy i wysoką na jedną. Dach transportera znajdował się tuż przed moimi oczami, tak że mogłam oprzeć o niego swój karabin.
Przed nami rozpościerał się skąpany w słońcu betonowy podjazd. Z obu stron ogrodzony był wysokim murem, ciągnącym się przez około dwieście metrów, aż po łączącą oba skrzydła ścianę, w której umieszczone były potężne, pomalowane na czarno drzwi. Z tej odległości wyglądały jak brama prowadząca do olbrzymiego zamku.
Obok mnie Heart zawołał swoim donośnym głosem. -Dobra chłopaki i dziewczyny, broń w pogotowiu. Odbezpieczyć.
Przestawiłam przełącznik na swoim karabinie na tryb automatyczny.
Wokół zabrzmiały kolejne rozkazy. -Roger, góra.
-Rodriguez, odległość do celu.
Męski głos odkrzyknął po chwili. -Dwieście jedenaście metrów.
-Otworzyć ogień na komendę.
![]() |
| źródło:pixabay.com |
Heart znów nachylił się do mnie. -Działamy w dwuosobowych zespołach. Ja jestem w twojej drużynie. Kiedy wydam rozkaz otwarcia ognia, strzelasz. Kiedy kończy ci się magazynek, krzyczysz „pusto” i cofasz się o dwa kroki. Jeżeli zatnie ci się broń, krzyczysz „zacięty” i cofasz się o dwa kroki. Zrozumiano?
Moje serce waliło za szybko. -Tak.
Potężne wrota przed nami rozwarły się. Zza nich wyzierała ciemność.
-Wstrzymać się z ogniem -rozkazał Heart.
Ręce mi się trzęsły. Wzięłam głęboki wdech, przytrzymałam powietrze w płucach i powoli je wypuściłam, koncentrując się tylko na oddychaniu.
Szczelina w drzwiach powiększyła się. Coś kłębiło się w atramentowej ciemności.
Wdech… i wydech. Wdech… i wydech. Nie pomagało.
Odrzwia rozwarły się na całą szerokość. Blada patykowata noga wychynęła na słońce. Miała barwę niezdrowej, nakrapianej szarości, niczym stary beton.
-Nie strzelać - warknął obok mnie Heart. Jego głos rozbrzmiał pod okapem mojego hełmu.
Stwór ukazał się w całej okazałości. Stał na czterech patykowatych odnóżach, wygiętych w drugą stronę, jak u pasikonika. Jego guzowate kolana skierowane były w górę. Ciało wisiało pomiędzy nogami, niczym worek mięsa. Nie miało głowy, oczu czy nosa. Tylko otwór gębowy, okrągłą, przepastną paszczę, wyposażoną w rzędy stożkowatych zębów. To był potwór zrodzony do pożerania.
Stworzenie stanęło w pełnym słońcu. Za nim z cienia wyłoniło się kolejne. I jeszcze jedno. I następne.
Znajdowaliśmy się dwieście metrów od nich. To oznaczało, biorąc pod uwagę rozmiar drzwi, że były …wielkości niedużego samochodu.
Pierwsza bestia zamarła. Dwa długie, pierzaste bicze wystrzeliły z jej ramion jak anteny. Obróciły się w naszą stronę. Pióra nastroszyły się, tworząc jakby czaszę. O, dobry Boże.
-Czekać - odezwał się Heart.
Stwory zaatakowały.
Ruszyły w naszym kierunku w bezwładnym szyku, przemieszczając się w wirze, szybko przebierających odnóży i z otwartymi szeroko paszczami.
-Dystans! - zawołał Heart.
-Dwieście metrów - zawołał ktoś z lewej.
Pot pokrył moje dłonie.
-Sto dziewięćdziesiąt.
W ustach mi zaschło. Czekanie było torturą.
-Sto osiemdziesiąt.
Rzuciłam okiem przez ramię. Za nami, otoczony niebieską sferą magii Melosy, Rogan rysował kredą na betonie skomplikowane wzory.
-Patrz na wroga! -warknął na mnie Heart.
Skupiłam się na hordzie. Dotarł do mnie zapach ozonu. Ten sam, który wyczułam w domu Ryndy.
-Sto siedemdziesiąt.
Wbiłam wzrok w bestię na wprost mnie, dużą i paskudną. Postrzał w workowate cielsko najprawdopodobniej nie uczyniłby jej dużej krzywdy. Chude kończyny powinny być znacznie lepszym celem. Przestawiłam przełącznik na strzały krótkimi seriami.
-Sto sześćdziesiąt.
Wyrównałam oddech. Skupiłam się na odnóżach.
-Sto pięćdziesiąt.
-Ognia! -ryknął Heart.
Ściągnęłam spust. Pierwsza seria poszła bokiem. Wycelowałam i strzeliłam ponownie. Lewa noga potwora trzasnęła i złamała się. Wzięłam na cel drugą, przednią łapę i strzeliłam. Bestia zaryła korpusem w beton.
Kolejny stwór zaraz zajął jej miejsce. Wycelowałam i nacisnęłam spust. Pieprzyć Harcourtów, ich potwory i groźby Vincenta. Byłam córką mojej matki i nie pudłuję.
Ciała przyzwanych stworzeń piętrzyły się przed nami. Ktoś po prawej rzucił granat. Wybuch rozrzucił trupy. Żółć i blade zwoje wnętrzności poleciały w powietrze.
Przełączyłam w tryb automatyczny. Były już na tyle blisko, że dokładne celowanie nie było potrzebne. I tak załatwiało się je szybciej.
Iglica stuknęła metalicznie.
„Pusto” - cofnęłam się o dwa kroki.
Heart zajął moje miejsce, rzucając w moją stronę pełen magazynek. Wyrzuciłam pustą łódkę i załadowałam nową. Podbiegła do mnie kobieta, wyrwała mi z rąk pusty magazynek i podała mi jeszcze jeden pełen. Wzięłam go.
-„Pusto” -krzyknął Heart i cofnął się.
Wyciągnęłam do niego dłoń ze świeżym magazynkiem i wróciłam na swoje stanowisko.
Stworów wciąż przybywało. Kolejne przeskakiwały nad truchłami zabitych. Dwa potężne półcalowe działka, zamontowane na transporterach przebudziły się do życia i zalały okolicę gradem ołowiu, siejąc śmierć i zniszczenie w hordzie atakujących potworów.
Kolejne bestie wylały się z bramy: mniejsze, żółte stworzenia, które wyglądały jak wychudzone koty z głowami wilków; czerwonokrwiste podobne do raptorów z Parku Jurajskiego, poruszające się szybko na dwóch grubych nogach; coś wyciągnięte wprost z horroru o sześciu odnóżach, pokryte połyskliwymi, cienkimi mackami, które skręcały się niczym glisty, i z górną połową ciała w pionie, na kształt koszmarnej wersji centaura…
Nadchodziły niekończącym się strumieniem. Czas jakby przestał istnieć. Liczyły się tylko dwie rzeczy -strzelanie i okrzyki „pusto”.
Przestrzeń pomiędzy potworami, a transporterami zmniejszała się. Od atakującej hordy oddzielało nas teraz zaledwie 30 stóp.
Opróżniłam ostatni magazynek wprost w mackowate monstrum. -„Pusto!” -cofnęłam się, wyrzuciłam stary magazynek…
Chwyciłam nowy od kogoś, kto do mnie podbiegł, załadowałam do karabinu…
Potężny, niebieski kot, który wyglądał dokładnie tak jak Zeus Corneliusa, wskoczył na szczyt transportera i zaatakował nas. Heart wystrzelił, praktycznie z przyłożenia, jego karabin wypluł serię pocisków. Kot zaryczał i uderzył w opancerzoną płytę, która wygięła się pod wpływem ciosu. Stwór wsadził swoją potężną łapę w otwór strzelecki, próbując dosięgnąć Hearta swoimi pazurami.
Rzuciłam się w kierunku osłony, wystawiłam karabin przez otwór, celując praktycznie pionowo w górę i nacisnęłam spust. Seria trafiła w gardło kota. Jego krew obryzgała mnie, a ogromna bestia zwaliła się na bok, światło gasło w jej przepięknych oczach.
-Pusto - Heart i ja krzyknęliśmy jednocześnie.
Nikt do nas nie podbiegł z nowym zapasem amunicji. Sięgnęłam po zapasową łódkę do kieszeni. Heart robił to samo, co ja.
Stworzenia wdrapywały się na dach transportera, warcząc, wyjąc, drapiąc pazurami o metal, ślizgając się we krwi pobratymców. Wypaliliśmy do nich bez celowania.
Kobieta krzyknęła gdzieś z prawej.
Macka prześlizgnęła się przez otwór strzelniczy i owinęła się wokół ramienia Hearta. Wyrwał z pochwy nóż i przeciął ją na pół.
Ostatni magazynek.
Magia poruszyła się za mną z siłą tsunami. Opancerzony transporter przesunął się. Złapałam się osłony, by zachować równowagę. Dwa ciężkie wozy rozsuwały się, niczym odrzwia, otwierającej się bramy.
Odwróciłam się. Rogan stał pośrodku jednego z najbardziej rozbudowanych kręgów, jakie kiedykolwiek widziałam. I jaśniał bielą.
Horda stworów zeskoczyła z transporterów, kierując się wprost na niego i rozbijając się na zewnętrznej krawędzi kręgu. Rogan narysował zaklęcie wysokiego poziomu. Ilość magii, którą wtłoczył do kręgu była tak ogromna, że jego zewnętrzne granice nie znajdowały się już w naszym świecie.
Zielony brezent, przykrywający ładunek na ciężarówce, odleciał na bok w gwałtownym podmuchu. Trzy długie metalowe cylindry leżały na pace wozu, każdy z nich o długości dziesięciu metrów i dwa razy grubszy niż standardowe słupy telefoniczne. Rogan wzniósł swoje ręce w klasycznej pozie maga. Cylindry poderwały się w powietrze i obróciły się wokół własnej osi. Tuziny ostrzy wysunęły się z metalowych osłon. Walce przesunęły się na boki, formując trójkąt, który zaczął się obracać z zawrotną prędkością. Każdy z cylindrów wirował też niezależnie. Błyskając ostrzami konstrukcja runęła na bestie. Odcięte kończyny i kawałki ciał zaczęły latać w powietrzu.
Młynek.
Ostrza przebijały się przez hordę, mieląc wszystko, co napotkały na swojej drodze. Krew zalała betonowy podjazd, zbierając się w kałuże pod stosami pociętych ciał. Powietrze śmierdziało krwią i ozonem.
Ktoś jęknął, próbując zapanować nad żołądkiem. Ja nawet nie mogłam zwymiotować. Stałam tam oniemiała i tylko się wpatrywałam w rozgrywającą się przede mną masakrę. To nie była walka, tylko ubój, przed którym nie było żadnej ucieczki.
Strumień potworów zaczął się kurczyć. Z tyłu, przed bramą, prowadzącą do siedziby Harcourtów, jakieś trzydzieści stóp nad ziemią uformował się węzeł magii. Plama czerni, przeszywana oślepiającymi błyskawicami, zdawała się wrzeć wewnątrz i rozrastała się coraz bardziej. Coś się przez nią przebijało, starając się rozciągnąć jej krawędzie od środka.
Ostrza przebiły się przez ostatnią grupę bestii i zawisły w powietrzu przed portalem.
Magia zapulsowała. Niewidzialna fala uderzeniowa trafiła w moją pierś. Moje serce zamarło na mgnienie oka. Przez przerażającą chwilę nie mogłam złapać oddechu. Cofnęłam się o krok i z wysiłkiem wciągnęłam do płuc haust powietrza.
Ciemność została rozdarta. Olbrzymia stopa wylądowała na betonie. Jej grube paluchy rozstawione były szeroko. Wibracje wywołane ciężarem rozeszły się po całym podjeździe. Opancerzone transportery zatrzęsły się.
Kolejna stopa, ciemnopurpurowa, chropowata. Pazury o wielkości łyżki koparki wbiły się w ziemię.
Mój mózg odmawiał zaakceptowania faktu, iż coś tak ogromnego mogło żyć.
Gigantyczna bestia w całości objawiła się przed bramą. Stała na czterech łapach, rozstawionych jak u warana z Komodo. Z jej barków wyrastały grube rogi. Łeb przypominał potężnego żółwia, tyle że z paszczą pełną ostrych kłów. Wściekłe białe oczy łypały na nas.
Ostrza ruszyły na spotkanie bestii i uderzyły w jej bok. Przeraźliwy zgrzyt dotarł do moich uszu.
Potwór zamachnął się łapą, odtrącając młynek na bok. I postąpił krok w naszą stronę.
Bum. Transporter zachwiał się.
Bum. Kolejny krok.
Ostrza ponownie zaatakowały, ześlizgując się po twardej skórze boku potwora w kierunku jego brzucha. Żadnych widocznych śladów. Bestia otworzyła paszczę i ryknęła, wydając z siebie nieziemski, przeciągły dźwięk. Fala dźwiękowa uderzyła w nas. Gdybym nie miała na głowie hełmu, zakryłabym uszy dłońmi.
Bum.
Nie mieliśmy żadnej osłony. Transportery nie zdałyby się na nic. Jeżeli ten stwór nadepnie na nie, zamienią się po prostu w metalowe naleśniki. Za nami wznosiła się ściana. Wszystko poza tym było scenerią koszmaru.
-Strzelać bez komendy! -opanowany głos Hearta rozbrzmiał pod moim hełmem. -Walić z wszystkiego, co macie. Rozwalcie to coś.
Bum.
-Zignorować to polecenie - usłyszałam głos Rogana.
Jeden z cylindrów najeżonych ostrzami opadł na ziemię. Dwa pozostałe wzniosły się, obracając się tak szybko, że ostrza zlewały się w niewyraźną smugę metalu. Cylindry uderzyły w oczy potwora, przebijając się przez nie i wwiercając do wnętrza czaszki.
Potwór zaryczał.
Wewnątrz kręgu ciało Rogana zadrżało, jakby dźwigał na ramionach niewyobrażalnie wielki ciężar. Poświata wokół kręgu przygasła lekko, jego moc się kończyła.
Ostrza przebijały się coraz głębiej.
Rogan jęknął.
Cylindry całkowicie zagłębiły się w czaszkę stwora.
To nie wystarczało. Bestia nadal się poruszała.
Olbrzymem wstrząsnął dreszcz. Jego głowa uniosła się do góry, zrobił jeszcze jeden niepewny krok i zwalił się na beton. Powierzchnia podjazdu popękała, niczym lód na zmrożonym jeziorze.
Odetchnęłam. Moje nogi trzęsły się. Usiadłam ciężko na platformie przy transporterze.
Heart kucnął obok i poklepał mnie po ramieniu. -Dobrze się spisałaś.
Zdałam sobie sprawę, że mam coś mokrego na policzku. Przesunęłam palcami i zobaczyłam łzę zmieszaną z krwią obcych stworów.
-Spójrz na to -wyszeptałam. -To straszne. Tyle śmierci. Po co?
-Wojny Domów - odpowiedział Heart i ponownie poklepał mnie po ramieniu.

Nie trzeba nic dodawać, sierżant ma rację to wojny Domów. Co z Leonem i matką Nevady?
OdpowiedzUsuńPięknie dziękuję za tłumaczenie. Pozdrawiam, Meg
Dziekuje jednym slowem rzeźnia zadnej finezyjnej gry ale cóż liczy sie efekt koncowy zwyciezca ma zawsze racje b.
OdpowiedzUsuńmakabryczny rozdział Dziękuję:::)
OdpowiedzUsuń🤗😋😚
OdpowiedzUsuńNo to była prawdziwa rzeź. Z dużej litery. Masakra.
OdpowiedzUsuńDzięki za fragment,
Pati
Opisali to tak, że czytając miałam wrażenie że widzę to na własne oczy, brrr. To było mocne. Dziękuję za tłumaczenie, pozdrawiam, sylwia
OdpowiedzUsuńJeżeli wylezie coś jeszcze to ja idę schować się pod kołdrę.
OdpowiedzUsuńWszystko co powyższe i wielkie dziękuję na dodatek! mamuniaewy
OdpowiedzUsuńNie dziwię się już, że do wojen domów nie mieszają się ani policja ani inne służby państwowe. Jak wyżej stwierdzam Masakra. Ale faktycznie jestem też ciekawa co z Leonem i matką Nevady. Wielkie dzięki za przekład. Pozdrawiam Barbara
OdpowiedzUsuń