U Nevady i Rogana to jeden z tych dni, kiedy chciałoby się jak najdłużej leżeć pod kołdrą i cieszyć się swoją bliskością. Tymczasem los szykuje już dla nich nowe wyzwania, a za progiem sypialni czai się mnóstwo nieprzewidzianych zdarzeń... Zapraszamy do lektury kolejnego fragmentu rozdziału 11-go Wildfire.
Poranek nadszedł zbyt szybko.
-Kłamiesz - czerwone rumieńce pojawiły się na policzkach Ryndy.
-Niestety nie. Wszystko, co ci właśnie powiedziałam, opiera się na zebranych przez nas dowodach i doświadczeniu w rozwiązywaniu takich spraw. Edward z pewnością potwierdzi swoje zeznania. Opowiadając o Brianie nie kłamał.
Oderwała ode mnie wzrok i spojrzała w dal. Siedziałyśmy na tarasie na pierwszym piętrze, tak daleko od postronnych słuchaczy, jak to tylko możliwe. Ból malujący się na jej twarzy sprawiał, że czułam się źle. W pewnym stopniu przekonałam samą siebie, że musiała o tym wiedzieć, a przynajmniej podejrzewać Briana. Myliłam się. Nie miała o niczym pojęcia. Uświadomienie sobie poczynań męża uderzyło w nią jak grom z jasnego nieba.
-Dlaczego? -zapytała łamiącym się głosem. -Jak? Jak mógł coś takiego nam zrobić? Mnie i dzieciom.
-Jest egoistą i manipulatorem. Dorośli nie uciekają przed problemami i stresem. My stawiamy im czoła. Kiedy po raz pierwszy uciekł, ktoś powinien usadzić go na tyłku i wyjaśnić, ile takim zachowaniem przysparza wszystkim zmartwień. A potem powinien dostać szlaban, by coś takiego się nie powtórzyło. Zamiast tego został jedynie zachęcony do kontynuowania takich postępków i weszło mu to w krew. Obawia się wszelkich konfrontacji. Zabicie ciebie i dzieci wydaje mu się łatwiejsze, niż postawienie się Edwardowi i uporanie się z rozwodem. Jesteś empatką, Ryndo. Znasz go lepiej, niż ktokolwiek.
-Przestałam -odpowiedziała. W jej oczach widziałam przerażenie.
-Przestałaś co?
-Przestałam skanować go lata temu, kiedy tylko Kyle się urodził. Obojętność z jaką się do nas odnosił była nie do przyjęcia. Nie byłam w stanie sobie z tym poradzić. Zobojętnienie Briana, drwiny ze strony jego rodziców, rozczarowanie mojej matki. Odcięłam się od tego. Nie używałam swoich zdolności od lat.
Nieużywanie magii było jak odcięcie sobie kawałka duszy. Wiedza o tym, co tak naprawdę Brian czuł do niej i do dzieci, musiała być niezwykle bolesna.
-Jedynymi osobami, których nie obawiałam się badać swoimi zmysłami były dzieci. I… tylko dzieci.
I Edward. Prawie to powiedziała.
-I nie potrzebuję swoich magicznych zdolności, by wiedzieć, co one czują. To są moje dzieci. Nosiłam je pod moim sercem, urodziłam je. Są częścią mnie i częściowo są też nim. A on pragnie ich śmierci. Jak mogłabym powiedzieć im o czymś takim?
-Ja bym nie mogła.
-Jestem żałosną dupą.
-Przepraszam?
Rynda odwróciła się do mnie z zaczerwienionymi oczami. Z trudnością powstrzymywała łzy. -Jestem córką z bezużytecznym talentem magicznym, totalnym rozczarowaniem dla mojej matki. Kochała mnie, ale nie była w stanie tego ukryć. Porzucona panna młoda. Kobieta, której nikt nie chce ze względu na jej nieprzewidywalne geny. Żona, której mąż nie kocha. Matka, która nie była w stanie przekazać właściwych genów dzieciom.
Cóż, to autodafe prowadziło jedynie do katastrofy. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć.
Rynda pociągnęła nosem.
Podniosłam się i przyniosłam jej paczkę chusteczek higienicznych.
-Nie wiesz, jak to jest być empatką. Ludzie spoglądają na ciebie, jakbyś była jakimś strasznym dziwolągiem.
Nachyliłam się ku niej. -Victoria Tremaine jest moją babcią.
Rynda odchyliła się tak gwałtownie, jakbym rzuciła jej na kolana jadowitego węża.
-Nie muszę być empatką, by wiedzieć, że jesteś przerażona -uśmiechnęłam się.
-Ja… nie miałam zamiaru…
-Kiedy po raz pierwszy skłoniłam człowieka do zdradzenia mi swoich sekretów wbrew jego woli, po wszystkim kulił się na podłodze i płakał. To był doświadczony najemnik, ale płakał jak skrzywdzone dziecko, bo pogwałciłam jego prywatność i wdarłam się siłą do jego umysłu. Tak więc ciebie i mnie coś jednak łączy. Nie jesteś dla nikogo rozczarowaniem. I nie potrzebujesz aprobaty nikogo.
Zamknęła usta i wyprostowała się. -Czy Rogan wie o zdradzie Briana?
-Tak.
-Kto jeszcze?
-Moja rodzina, Cornelius, Bug, Edward i jego szef ochrony. Prawdopodobnie też twoja teściowa.
-Co się teraz stanie?
-Będziemy się zachowywać tak, jakbyśmy nadal nie wiedzieli o roli Briana. Wciąż musimy znaleźć rzecz, której tak chcą. Oni nie zaprzestaną, dopóki nie damy im tego albo nie zniszczymy całej organizacji, za tym stojącej.
Wstała. -Będę musiała powiedzieć o tym dzieciom. Muszą wiedzieć, że nie mogą już ufać swojemu ojcu.
-Rynda…
Odeszła, nie czekając na moje słowa.
Mimo wszystko poszło całkiem nieźle.
Zebrałam się w sobie i ruszyłam do magazynu po drugiej stronie ulicy. Mieliśmy jeszcze kilka godzin, nim upłynie termin przekazania okupu. Wręcz fizycznie wyczuwałam upływający czas. I to mnie zżerało. Musieliśmy znaleźć ten sekret Olivii. Ja musiałam go znaleźć. Rynda i jej maluchy nie będą bezpieczni, póki mi się to nie uda. Jeżeli Sturm nie dostanie tego, czego chce, może zdecydować się na natychmiastowy odwet. Zresztą zapewne i tak mogliśmy się spodziewać ataku z jego strony. Rogan prawie zabił go w restauracji, a czegoś takiego Sturm nie zapomni.
Dla Ryndy wszystko układało się nie tak, jak powinno. Całe to dochodzenie szło od początku źle. Tę jedną rzecz powinniśmy zrobić dobrze.
Kiedy znalazłam się wewnątrz magazynu, do moich uszu dotarł piskliwy głos Cataliny. -Nie chcę o tym rozmawiać!
Kiedy tylko denerwowała się, jej głos podnosił się i stawał się przenikliwy.
Okrążyłam róg.
-Catalina! -Arabella goniła za siostrą. Matilda starała się dotrzymać im kroku, a jej puszysty biały kot biegł za nią. Nie wiedziałam, że wciąż tu jest.
-Nie chcę o tym rozmawiać! -mocno pchnięte drzwi od pokoju Cataliny zamknęły się z głuchym łupnięciem.
-Nie bądź śmieszna -warknęła Arabella.
-O co chodzi?
-Skasowała swoje konto na Instagramie.
![]() |
| źródło:pixabay.com |
-Dlaczego?
-Alessandro Sagredo - Arabella położyła dłonie na biodrach.
-Czy coś do niej napisał? -gdyby powiedział jej coś niemiłego, obdarłabym go ze skóry żywcem.
-Nie.
-A więc w czym problem?
Arabella wyciągnęła swój telefon i podstawiła mi go pod nos. -On tak wygląda!
Mężczyzna na zdjęciu w telefonie miał jakieś dwadzieścia lat i zabójczy wygląd. Kwadratowa szczęka, pełne, idealnie zarysowane usta, wyrazisty nos, wąskie, zielono-orzechowe oczy pod czarnymi brwiami. Gęste czekoladowe włosy były modnie przycięte i otaczały twarz, która z wiekiem powinna nabrać jeszcze ostrości i twardości. Na razie jego oblicze wciąż emanowało świeżością, ale spod tej warstwy wyłaniała się już pewna surowość i szorstkość. Sprawiał wrażenie syna rzymskiego gladiatora, mającego lada moment po raz pierwszy wkroczyć na arenę walk. No i na dodatek na zdjęciu opierał się o pięknego niebiesko-srebrnego Maserati.
-Obserwował tylko trzech ludzi na Instagramie -wyrzuciła z siebie Arabella. -I Catalinę. Kiedy się dzisiaj obudziła i zauważyła, że jej konto śledzi już sześć tysięcy użytkowników, z miejsca je wykasowała, bo jest totalną idiotką.
-Zamierzasz za niego wyjść, Catalina? -poważnie zapytała się Matilda.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Na progu stanęła Catalina i wycelowała palec w Arabellę. -Trzymaj się z dala od moich spraw, ty mała psycholko. I ty też Matildo.
Drzwi zamknęły się z hukiem.
Matilda spojrzała na nie, potem na mnie i zaśmiała się perlistym głosikiem.
-Nie mam na to czasu -ruszyłam dalej korytarzem. Był wciąż ranek, więc Bern powinien być w kuchni, pochłaniając swoje drugie albo i trzecie śniadanie.
-Nevada, zrób coś! -domagała się Arabella.
-Nie mam czasu.
-Nienawidzę tej rodziny!
-Też cię nienawidzimy.
-Hehe! -rozbrzmiał ponownie radosny głosik.
Bern siedział przy stole kuchennym i odstawiał właśnie na bok miskę płatków kukurydzianych.
-Pojedziesz ze mną do domu Ryndy? Chcę się tam rozejrzeć jeszcze raz, by upewnić się, że nic nie przeoczyliśmy. Nie chcę tam być sama, a jeżeli poproszę Corneliusa, zabierze ze sobą Zeusa, który będzie mnie rozpraszał. Wolałabym także nie brać Leona, bo nie chcę być odpowiedzialna za zastrzelenie kogoś. Chciałabym pomyśleć tam w spokoju.
Bern poderwał się i zaniósł swoją miskę do zlewu. -Chodźmy.

W tej chwili to mi żal Ryndy. Nie wiem tylko jak takie coś można przekazać dzieciom. Z kolei Catalinie chyba musiało bardzo zależeć na A., skoro tak się zachowuje. Najlepszy z tego wszystkiego jest śmiech Matildy, chociaż dziecko się cieszy i dobrze, za dużo już miała dramatu jak na tak krótkie życie. Bardzo dziękuję za nowe tłumaczenie. Pozdrawiam, Meg
OdpowiedzUsuńDziekuje,przyznaje ze sama nie chcialabym usłyszeć takich słów od nikogo,Rynda wiedziała ze mąż jej nue kocha ale usłyszeć to ,no i fakt ze dzieci tez mialy byc ofiarami,katastrofa.L
OdpowiedzUsuńDziękuję za kolejny fragment;Rynda wreszcie musiała stawić czoła prawdzie o swoim mężu:)
OdpowiedzUsuń