Dzisiaj mamy dla Was początek rozdziału drugiego Innkeeper Chronicles #4. Maud dociera na planetę klanu Krahr i coraz więcej sygnałów zdaje się przemawiać za tym, iż nie będzie to spokojna, bezproblemowa wizyta...
Przyjemnej lektury!
Czerwona poświata bramy zgasła za Maud. Zamrugała, zwalczyła zawrót głowy i bez większego udziału świadomości, automatycznie wyszła z portalu, by nie blokować drogi kolejnym przybywającym.
Przyjemnej lektury!
Czerwona poświata bramy zgasła za Maud. Zamrugała, zwalczyła zawrót głowy i bez większego udziału świadomości, automatycznie wyszła z portalu, by nie blokować drogi kolejnym przybywającym.
Po prawej, mniej więcej 25 metrów dalej stał Arland i rozmawiał z trzema wampirami. Z ulgą zauważyła, że ze swoich ramion zdjął już Helen, która wpatrywała się teraz szeroko otwartymi oczami w port kosmiczny.
Maud rozejrzała się i sama też przystanęła, by lepiej się wszystkiemu przyjrzeć. Znajdowała się w obszernej prostokątnej komnacie. Światło słoneczne wpadało do środka przez długie i wąskie okna, wycięte na wysokości 20 stóp w szarych, kamiennych ścianach. Obróciła się powoli, starając się objąć wszystko wzrokiem.
Po jej lewej jaśniał portal, gotów do przyjęcia następnego podróżnika. Po prawej parkowało kilka statków: mała jednostka, lśniące myśliwce i kilka lekkich cywilnych pojazdów. Za nimi otwierały się olbrzymie drzwi hangaru, w których widać było błękitne niebo. Ponad wrotami hangaru kamienny relief przedstawiał warczącego krahra. Potężnego drapieżnika z szerokim łbem, stanowiącym skrzyżowanie niedźwiedzia i tygrysa, ryczącego na odwiedzających z szeroko rozwartą paszczą pełną szablastozębnych kłów i obietnicą rychłego końca. Wąskie pęknięcie ukruszyło nieco futra po lewej stronie szczęki. Nikt tego od dawna nie naprawiał.
Wtedy to do niej dotarło. Krahr był starym Domem.
![]() |
źródło:ilona-andrews.com |
Dom Melizarda, czy Dom Ervan były znacznie młodsze. Noceen była żyzną planetą z łagodnym klimatem, skolonizowaną zaledwie dwieście lat temu, a Dom Ervan objawił się jako jeden z prominentnych wampirzych klanów głównie dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Przybyli na tę planetę, by ją skolonizować, a ziemia, którą objeli we władanie, okazała się bogata w złoża surowców. Uzyskane w ten sposób bogactwo pozwoliło im kupić broń, sprzęt i zbudować odpowiednią infrastrukturę. Wszystko na Noceen było najwyższej jakości, nowoczesne i eleganckie, a już szczególnie port kosmiczny, gdzie tradycyjny dla wampirów kamień stanowił jedynie fasadę, a drewno było sztucznie postarzone. Kiedy pierwszy raz to zobaczyła, sądziła, że to coś wspaniałego. Ale to... to był autentyk.
Wszystkie wampirze kosmoporty były zamkami. Łatwymi do obrony z zewnątrz na wypadek, gdyby zaszła potrzeba ewakuacji na orbitę, a jednocześnie pozwalającymi skutecznie zablokować wszelki dostęp z zewnątrz, gdyby zagrożenie miało nadejść przez bramę. Port kosmiczny Domu Krahr został zbudowany przed stuleciami. Wytarte kamienne bloki pod jej stopami, potężne, pociemniałe od starości drewniane belki nad jej głową, grube kamienne mury - wszystko to emanowało starością. To była twierdza, powstała w czasach, kiedy takie budowle miały sens. Tu i tam widać było pewne przeróbki, ale wszelkie modernizacje były subtelne i drobne: w oknach pojawił się przezroczysty stalo-plastik, wysoko na ścianach umieszczono czujniki, a ogromne wrota hangaru były zdolne przetrwać eksplozję. Ale istota twierdzy została zachowana i dawało się ją wyczuć na każdym kroku w przytłaczającym wrażeniu starości tych murów.
Każdy z odwiedzających musiał być świadom tego pozawerbalnego przekazu. Zbudowaliśmy to i przetrwało to wieki. Niezliczone pokolenia przestępowały progi tej budowli, a mimo wszystko ona wciąż stoi i nikt nie jest wystarczająco potężny, by nam ją odebrać.
Tu nie chodziło o pieniądze. To była deklaracja władzy, surowa i brutalna. Domagająca się szacunku, szczególnie od wampira, dla którego tradycja i rodzina stanowiły wszystko. Budziła trwogę i podziw, w pełni świadoma swojego majestatu.
To był dla niej świat tak niedostępny, że uświadomienie sobie tego nie wydało się jej nawet zabawne.
Arland z Helen u swojego boku podszedł do niej. -Moja pani.
Formalne zwroty. Prosta zażyłość, do której zdążyła już przywyknąć, zniknęła. Spodziewała się tego.
-Mój lordzie.
-Jestem zmuszony przeprosić, ale pewna sprawa pilnie wymaga mojej uwagi -nachylił się ku niej. -Nie odchodź nigdzie. Wrócę za 10 minut.
-Jak sobie życzysz, mój lordzie.
-Mówiłem serio. Dziesięć minut.
Wydawał się szczerze zaniepokojony możliwością jej faktycznego zniknięcia. -Helen i ja zaczekamy na ciebie.
Skinął głową i odmaszerował. Trzech wampirzych rycerzy podążyło za nim.
Po prawej dwie wampirzyce odprowadziły go spojrzeniem. Obie miały na sobie zbroje z herbem Domu Kozor - rogatą bestią na czerwonym tle. Jedna z nich była szczupła i wysoka z długimi orzechowymi włosami zaplecionymi w misterne warkoczyki. Druga bardziej zaokrąglona osłonięta była bogato zdobionym pancerzem, a jej blond włosy spływały swobodnie lśniącymi falami aż po pas. Sądząc ze sposobu w jaki nimi zarzucała, była z nich nadzwyczaj dumna.
Interesujące. -Chciałabyś obejrzeć wahadłowce?
-Tak -odpowiedziała Helen.
-Zatem chodźmy i przyjrzyjmy się im.
Powoli skierowały się ku błyszczącym pojazdom, przechodząc obok dwóch kobiet. Helen wyrwała do przodu, by z bliska spojrzeć na eleganckie, lśniące nieskazitelną bielą myśliwce, podczas gdy Maud obserwowała ją, mając jednocześnie w polu swojego widzenia obie wampirzyce.
-...nie czas na zaspokojenie twojego apetytu -powiedziała wyższa kobieta.
Implanty Maud nie uaktywniły się, a mimo to rozumiała, dobiegające ją słowa. Starożytny Wampirzy. To był stary język z tuzinem lokalnych dialektów i odmian. Wielu z wampirów ledwo go rozumiało, szczególnie gdy posługiwał się nim ktoś z innego świata. Implanty tłumaczące nie rozpoznawały go, a obcy go nie znali, tyle że ona nie był obca. Wiele wspaniałych opowieści zostało spisanych w Starożytnym Wampirzym, a cytowanie ich fragmentów było punktem honoru członków Domu Ervan. Ona zaś z całych sił starała się być najlepszą żoną dla Melizarda. Posługiwała się płynnie tuzinem dialektów i z łatwością rozumiała inne klany.
-Musisz przyznać, że doskonały z niego okaz - odezwała się blondynka.
-Jest teraz zajęty swoją ludzką zabawką. Tam to właśnie ona.
-Zabawki często się psują -odrzekła niższa z kobiet.
Tylko spróbuj.
-To piękne dziecko -kontynuowała blondynka.
-Mieszaniec -zadrwiła ciemnowłosa.
-Mimo to jest uroczym, małym kundelkiem. Myślisz, że jest jego?
-Nie. Ta kobieta jest wyrzutkiem z jakiegoś nieznanego Domu. Jednego z tych nuworyszy z rubieży. Poślubiła syna ich Marshala. A on zdradził swój Dom.
-Ciekawe - wycedziła blondynka, przeciągając sylaby.
Interesujące. -Chciałabyś obejrzeć wahadłowce?
-Tak -odpowiedziała Helen.
-Zatem chodźmy i przyjrzyjmy się im.
Powoli skierowały się ku błyszczącym pojazdom, przechodząc obok dwóch kobiet. Helen wyrwała do przodu, by z bliska spojrzeć na eleganckie, lśniące nieskazitelną bielą myśliwce, podczas gdy Maud obserwowała ją, mając jednocześnie w polu swojego widzenia obie wampirzyce.
-...nie czas na zaspokojenie twojego apetytu -powiedziała wyższa kobieta.
Implanty Maud nie uaktywniły się, a mimo to rozumiała, dobiegające ją słowa. Starożytny Wampirzy. To był stary język z tuzinem lokalnych dialektów i odmian. Wielu z wampirów ledwo go rozumiało, szczególnie gdy posługiwał się nim ktoś z innego świata. Implanty tłumaczące nie rozpoznawały go, a obcy go nie znali, tyle że ona nie był obca. Wiele wspaniałych opowieści zostało spisanych w Starożytnym Wampirzym, a cytowanie ich fragmentów było punktem honoru członków Domu Ervan. Ona zaś z całych sił starała się być najlepszą żoną dla Melizarda. Posługiwała się płynnie tuzinem dialektów i z łatwością rozumiała inne klany.
-Musisz przyznać, że doskonały z niego okaz - odezwała się blondynka.
-Jest teraz zajęty swoją ludzką zabawką. Tam to właśnie ona.
-Zabawki często się psują -odrzekła niższa z kobiet.
Tylko spróbuj.
-To piękne dziecko -kontynuowała blondynka.
-Mieszaniec -zadrwiła ciemnowłosa.
-Mimo to jest uroczym, małym kundelkiem. Myślisz, że jest jego?
-Nie. Ta kobieta jest wyrzutkiem z jakiegoś nieznanego Domu. Jednego z tych nuworyszy z rubieży. Poślubiła syna ich Marshala. A on zdradził swój Dom.
-Ciekawe - wycedziła blondynka, przeciągając sylaby.
-Najwyraźniej Arland znalazł ją na Karhari.
-Ten Marshal kręci się po okolicy -blondynka uśmiechnęła się. -Powinnaś pozwolić mi zabawić się z nim. Naprawdę byłoby szkoda stracić...
-Zamilcz - rzuciła wyższa.
-Dobrze -westchnęła blondynka.
-Mówię poważnie. Trzymaj swój język za zębami, Seveline. Zbyt wielu ludzi poświęciło mnóstwo wysiłku, byś miała wszystko zrujnować swoją paplaniną. Od tego zależy przyszłość naszego Domu.
-Powiedziałam, dobrze - odezwała się ostrzejszym tonem Seveline.
Porywcza. Zapewne da się to później wykorzystać.
Helen podeszła do następnego wahadłowca i Maud postępując za nią, zbliżyła się do dwóch kobiet.
-Moja pani - przywitała ją blondynka w Starożytnym Wampirzym. -To musi być przyjemny dzień dla pani i córki.
Maud skinęła nieznacznie głową w neutralnym geście. -Witajcie, moje panie.
-Jestem Seveline z Domu Kozor. A to moja przyjaciółka, Lady Onda, również z Domu Kozor.
Traktowały ją, jakby była kompletną idiotką, która nie potrafi rozpoznać herbów. Świetnie.
-Jestem zaszczycona -odrzekła Maud.
Obie kobiety uśmiechnęły się, ledwie pokazując krawędź zębów.
-Czy po raz pierwszy masz okazję zapoznać się z gościnnością Domu Krahr? -zapytała Onda.
-Tak.
-Przybyłaś tu na przyjęcie -stwierdziła Seveline. -Ich uczty są legendarne. Kiedy już się tu rozgościsz, znajdź mnie. Jestem przekonana, że zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami.
-W rzeczy samej -dodała Onda.
Dwulicowe suki.
-Zrobię, co tylko w mojej mocy -lekko skinęła Maud.
W jej kierunku zmierzał Arland z ponurym wyrazem twarzy.
-Jestem zmuszona prosić was o wybaczenie -powiedziała Maud. -Marshal oczekuje mojej obecności.
-Nie będziemy cię zatem zatrzymywać - rzekła Onda.
-Jesteście nadzwyczaj łaskawe. Chodź, mój kwiatuszku.
Maud chwyciła dłoń Helen i wyszła naprzeciw Arlandowi. Spotkali się w pół drogi.
-Wybacz -wymruczał.
-Kłopoty?
-Niedogodności. Jesteś gotowa, by opuścić to miejsce?
-Tak.
Poprowadził ją do małego, srebrnego wahadłowca z sześcioma miejscami.
-Będę podróżować twoim prywatnym pojazdem?
-Tak -odpowiedział.
-Czy to rozsądne?
-Myślałem, że ustaliliśmy już, że nie dbam o bycie rozsądnym.
Latanie jego prywatnym wahadłowcem oznaczało, że po przylocie na miejsce przejdzie szczegółową kontrolę, ale jednocześnie będzie miała szansę porozmawiać z nim na osobności.
Maud posadziła Helen na miękkim, niebieskim fotelu, a sama wskoczyła na miejsce obok Arlanda. Dotknął kilku przełączników i wahadłowiec pomknął przez hangar, by po chwili wznieść się w niebo.
-Ten Marshal kręci się po okolicy -blondynka uśmiechnęła się. -Powinnaś pozwolić mi zabawić się z nim. Naprawdę byłoby szkoda stracić...
-Zamilcz - rzuciła wyższa.
-Dobrze -westchnęła blondynka.
-Mówię poważnie. Trzymaj swój język za zębami, Seveline. Zbyt wielu ludzi poświęciło mnóstwo wysiłku, byś miała wszystko zrujnować swoją paplaniną. Od tego zależy przyszłość naszego Domu.
-Powiedziałam, dobrze - odezwała się ostrzejszym tonem Seveline.
Porywcza. Zapewne da się to później wykorzystać.
Helen podeszła do następnego wahadłowca i Maud postępując za nią, zbliżyła się do dwóch kobiet.
-Moja pani - przywitała ją blondynka w Starożytnym Wampirzym. -To musi być przyjemny dzień dla pani i córki.
Maud skinęła nieznacznie głową w neutralnym geście. -Witajcie, moje panie.
-Jestem Seveline z Domu Kozor. A to moja przyjaciółka, Lady Onda, również z Domu Kozor.
Traktowały ją, jakby była kompletną idiotką, która nie potrafi rozpoznać herbów. Świetnie.
-Jestem zaszczycona -odrzekła Maud.
Obie kobiety uśmiechnęły się, ledwie pokazując krawędź zębów.
-Czy po raz pierwszy masz okazję zapoznać się z gościnnością Domu Krahr? -zapytała Onda.
-Tak.
-Przybyłaś tu na przyjęcie -stwierdziła Seveline. -Ich uczty są legendarne. Kiedy już się tu rozgościsz, znajdź mnie. Jestem przekonana, że zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami.
-W rzeczy samej -dodała Onda.
Dwulicowe suki.
-Zrobię, co tylko w mojej mocy -lekko skinęła Maud.
W jej kierunku zmierzał Arland z ponurym wyrazem twarzy.
-Jestem zmuszona prosić was o wybaczenie -powiedziała Maud. -Marshal oczekuje mojej obecności.
-Nie będziemy cię zatem zatrzymywać - rzekła Onda.
-Jesteście nadzwyczaj łaskawe. Chodź, mój kwiatuszku.
Maud chwyciła dłoń Helen i wyszła naprzeciw Arlandowi. Spotkali się w pół drogi.
-Wybacz -wymruczał.
-Kłopoty?
-Niedogodności. Jesteś gotowa, by opuścić to miejsce?
-Tak.
Poprowadził ją do małego, srebrnego wahadłowca z sześcioma miejscami.
-Będę podróżować twoim prywatnym pojazdem?
-Tak -odpowiedział.
-Czy to rozsądne?
-Myślałem, że ustaliliśmy już, że nie dbam o bycie rozsądnym.
Latanie jego prywatnym wahadłowcem oznaczało, że po przylocie na miejsce przejdzie szczegółową kontrolę, ale jednocześnie będzie miała szansę porozmawiać z nim na osobności.
Maud posadziła Helen na miękkim, niebieskim fotelu, a sama wskoczyła na miejsce obok Arlanda. Dotknął kilku przełączników i wahadłowiec pomknął przez hangar, by po chwili wznieść się w niebo.
Bardzo dziękuję za tłumaczenie. Pozdrawiam serdecznie .
OdpowiedzUsuńCoś te dwie wampirzyce knują, do tego są fałszywe i na pewno nie doceniają Maud, co im się pewnie czkawką odbije. Bardzo dziękuję za nowe tłumaczenie. Pozdrawiam, Meg
OdpowiedzUsuńDziekuje to dopiero poczatek jeszcze wszystko przed nami choc juz mamy maly przedsmak konfliktu b.
OdpowiedzUsuńDziękuję za tłumaczenie :)
OdpowiedzUsuńKapitalne :) Tłumaczenie cudne, gdy czyta się ostatnie zdanie od razu chwyta żal że nie ma więcej...:) Dziękuję że Wam-Tobie za tę pracę , za czas, za udostępnianie :)
OdpowiedzUsuń