Tydzień zaczął się dla nas kiepsko, bowiem dowiedzieliśmy się, że nie ma najmniejszych szans na wyrwanie się z Brunei przed siódmym kwietnia. Oznacza to, że z naszych planów spędzenia Wielkanocy w domowych pieleszach nic nie wyjdzie…
Dzisiaj mija osiem tygodni od naszego wylotu z Polski i musimy przyznać, że czujemy już lekkie “zmęczenie materiału”. Gdybyż pobyt w tropikach sprowadzał się do zwiedzania, odkrywania różnic kulturowych, poznawania nowych ludzi i korzystania z wyjątkowo sympatycznej aury -zapewne postrzegalibyśmy obecnie rzeczywistość nieco łaskawszym okiem. Niestety prozaiczny aspekt w postaci zobowiązań zawodowych sprawia, że “okoliczności przyrody” nie jawią się już tak atrakcyjnymi. Inaczej mówiąc, tęsknota w nas rośnie i nic na to poradzić nie można…
Ale dość już uprawiania prywaty, bo zdajemy sobie sprawę, że odwiedzacie SO nie po to, żeby pochylać się nad problemami tymczasowych ekspatów, lecz by móc zapomnieć o prozie życia i zanurzyć się w niesamowitych światach wykreowanych w wyobraźni Ilony i Gordona.
Zatem nie przedłużamy, lecz z miejsca zapraszamy Was do lektury drugiego fragmentu pierwszego rozdziału Magic Triumphs.
Dzisiaj mija osiem tygodni od naszego wylotu z Polski i musimy przyznać, że czujemy już lekkie “zmęczenie materiału”. Gdybyż pobyt w tropikach sprowadzał się do zwiedzania, odkrywania różnic kulturowych, poznawania nowych ludzi i korzystania z wyjątkowo sympatycznej aury -zapewne postrzegalibyśmy obecnie rzeczywistość nieco łaskawszym okiem. Niestety prozaiczny aspekt w postaci zobowiązań zawodowych sprawia, że “okoliczności przyrody” nie jawią się już tak atrakcyjnymi. Inaczej mówiąc, tęsknota w nas rośnie i nic na to poradzić nie można…
Ale dość już uprawiania prywaty, bo zdajemy sobie sprawę, że odwiedzacie SO nie po to, żeby pochylać się nad problemami tymczasowych ekspatów, lecz by móc zapomnieć o prozie życia i zanurzyć się w niesamowitych światach wykreowanych w wyobraźni Ilony i Gordona.
Zatem nie przedłużamy, lecz z miejsca zapraszamy Was do lektury drugiego fragmentu pierwszego rozdziału Magic Triumphs.
Prowadziłam Jeepa przez zarośniętą ulicę.
-Wygląda, jakby ktoś wsadził mu w dupę gniazdo os - zauważył Derek.
Ponad nami unosił się Teddy Jo, co i rusz chaotycznie zmieniając kierunek lotu. Jego skrzydła były tak czarne, że zdawały się pochłaniać światło. Zazwyczaj oglądanie jego powietrznych ewolucji było niezwykłym przeżyciem. Dzisiaj zaś latał, jakby próbował uniknąć niewidocznych strzał.
-Coś go naprawdę ruszyło.
Derek skrzywił się i poprawił swój nóż przy biodrze. Kiedy przestawał z Gromadą, zawsze miał na sobie szare dresy, ale odkąd oficjalnie oddzielił się od zmiennokształtnych z Atlanty, przystosował się do miejskiego życia. Dżinsy, ciemny T-shirt i buty robocze stały się jego codziennym ubraniem. Twarzy za to nie dało się zmienić i mimo że mocno się starał utrzymywać minę permanentnie zirytowanego samotnika, stary Derek ujawniał się coraz częściej. Co jakiś czas zdarzało mu się powiedzieć coś, co rozbawiało wszystkich.
Nie byłam teraz jednak w nastroju do żartów. Cokolwiek tak przestraszyło Tanatosa, musiało być naprawdę złe. Znałam go od blisko dziesięciu lat. Kilka razy widziałam go wytrąconego z równowagi, na przykład wtedy, gdy przyłożył pięścią w twarz volhvovi, po tym jak ukradziono jego miecz. Ale takim jak teraz, nie przypominałam go sobie wcale. Zachowywał się, jakby odchodził od zmysłów.
-Nie podoba mi się to -oświadczył Derek bezbarwnym głosem.
-I wydaje ci się, ze kogoś to obchodzi?
-Nie, ale nie zmienia to faktu, że nadal mi się to nie podoba. Powiedział, dokąd się udajemy?
-Serenbe - skręciłam, by wyminąć dziurę w nawierzchni.
-Nigdy o czymś takim nie słyszałem.
-To niewielkie osiedle na południowym zachodzie Atlanty. Kiedyś była to okolica aspirująca do miana pretensjonalnego przedmieścia dla nowobogackich. Nazywano ją miejską wioską.
Derek wbił we mnie wzrok- Co to do diabla jest miejska wioska?
-To starannie zaplanowana zabudowa w malowniczym otoczeniu zieleni dla ludzi, którzy nie wiedzą, co robić z kasą. Takich, którzy budują posiadłość za milion dolarów i nazywają ją “domkiem”, przechadzają się wśród drzew, bo czuja jedność z naturą, a potem jadą samochodem pół mili, żeby kupić kubek specjalnej kawy za 10 dolców.
Derek przewrócił oczami.
-W ciągu ostatnich kilku dekad, wszyscy, których było na to stać, wrócili ze względów bezpieczeństwa do centrum, a przedmieścia zamieniły się w obszary rolnicze. Większość tamtejszych domów położonych jest na pięcioakrowych działkach, które w całości zostały wykorzystane na ogrody i sady. I wygląda to całkiem przyjemnie. Wybraliśmy się tam kiedyś w czerwcu na festiwal brzoskwiń.
-Beze mnie.
Posłałam mu twarde spojrzenie. -Byłeś zaproszony. Jeżeli mnie pamięć nie myli, miałeś wówczas coś ważniejszego do roboty i nie skorzystałeś z naszej oferty.
-To faktycznie musiało być coś ważnego.
-Zastanawiałeś się nad inwestycją w pelerynkę? Biorąc pod uwagę, ile czasu spędzasz ganiając na mieście i walcząc ze złem, taki zakup mógłby się okazać całkiem przydatny.
-Nie jestem żadnym facetem w pelerynce.
Jeep podskoczył na wybojach. Cała nawierzchnia drogi była zniszczona przez rozpychające ją od spodu grube korzenie wysokich drzew, rosnących na poboczu. Przed Zmianą taka podroż na przedmieścia nie zabrałaby nam więcej niż pół godziny. Teraz byliśmy w drodze już od dwóch godzin. Najpierw pojechaliśmy I-85, co ze względu na ruch i inne utrudnienia zajęło nam blisko 90 minut, a potem skręciliśmy na zachód w South Fulton Parkway.
-Ląduje - zauważył Derek.
-Nareszcie.
Przed nami Teddy Jo obniżał lot. Przez moment unosił się na tle jasnego nieba z szeroko rozpostartymi czarnymi skrzydłami. Mroczny anioł narodzony w czasach, kiedy ludzie składali ofiary z krwi, by zapewnić swoim bliskim bezpieczną podróż w zaświaty.
-Popisuje się -wymruczał Derek.
-Pamiętaj tylko, że w zielonym nie wyglądasz za dobrze..
Teddy Jo dotknął wreszcie stopami nawierzchni drogi. Jego skrzydła złożyły się i zniknęły w obłoku czarnego dymu.
-Wiesz, czym on jest, kiedy lata? -zapytał Derek.
-Nie, oświeć mnie.
Derek uśmiechnął się. To był bardzo dyskretny uśmiech, obnażający jedynie skraj jego kłów. -Jest wyraźnym, dużym celem. Można zestrzelić go bez problemu. Gdzie miałby się schować? Ma ponad metr osiemdziesiąt, a rozstaw jego skrzydeł przywodzi na myśl nieduży samolot. -Derek zachichotał cicho.
Możesz wyciągnąć wilka z lasu, ale on i tak pozostanie wilkiem.
Zatrzymałam się obok Teddy'ego Jo i otworzyłam drzwi. Dźwięk pracującego na zaczarowanej wodzie silnika zaatakował moje uszy.
-Zostaw go na chodzie - Teddy Jo próbował przekrzyczeć hałas.
Złapałam za plecak i wysiadłam z wozu. Derek wyskoczył z drugiej strony, poruszając się z płynną gracją. Skierowaliśmy się w prawo w boczną drogę i ruszyliśmy za Teddym Jo, pozostawiając za sobą warczącego Jeepa.
Rosnące po obu stronach ulicy drzewa rzucały długie cienie. Zazwyczaj w takiej okolicy nic nie mąciło ciszy, ale to było lato cykad. Co siedemnaście lat cykady wyrajały się, obsiadały wszelkie gałęzie i śpiewały. Robiły tyle hałasu, że zupełnie zagłuszały normalne odgłosy lasu.
Naprędce postawiony na poboczu drogi znak ostrzegał: “Zakaz wstępu z rozkazu Szeryfa Hrabstwa Fulton”
Poniżej ktoś napisał: “Coyu Parkerze, jeżeli jeszcze raz przekroczysz te linię, zastrzelę cię osobiście. Szeryf Watkins.”
-Kim jest Coy Parker?
-Miejscowy rozrabiaka. Ucięliśmy sobie krótką pogawędkę. Niczego nie widział.
Coś w tonie głosu Teddego powiedziało mi, że Coy Parker nie będzie już wtykał nosa w nie swoje sprawy. A przynajmniej nie w tę konkretną.
-Dlaczego nie zostawili tu kogoś do pilnowania? -zapytał Derek.
-Brak personelu - odpowiedział Teddy Jo. -Na całe hrabstwo przypada raptem pięciu funkcjonariuszy. A poza tym nie za bardzo jest tu czego pilnować.
-O co tu w ogóle chodzi? -zapytałam.
-Zaraz się przekonasz -odrzekł Teddy Jo.
-Wygląda, jakby ktoś wsadził mu w dupę gniazdo os - zauważył Derek.
Ponad nami unosił się Teddy Jo, co i rusz chaotycznie zmieniając kierunek lotu. Jego skrzydła były tak czarne, że zdawały się pochłaniać światło. Zazwyczaj oglądanie jego powietrznych ewolucji było niezwykłym przeżyciem. Dzisiaj zaś latał, jakby próbował uniknąć niewidocznych strzał.
-Coś go naprawdę ruszyło.
Derek skrzywił się i poprawił swój nóż przy biodrze. Kiedy przestawał z Gromadą, zawsze miał na sobie szare dresy, ale odkąd oficjalnie oddzielił się od zmiennokształtnych z Atlanty, przystosował się do miejskiego życia. Dżinsy, ciemny T-shirt i buty robocze stały się jego codziennym ubraniem. Twarzy za to nie dało się zmienić i mimo że mocno się starał utrzymywać minę permanentnie zirytowanego samotnika, stary Derek ujawniał się coraz częściej. Co jakiś czas zdarzało mu się powiedzieć coś, co rozbawiało wszystkich.
Nie byłam teraz jednak w nastroju do żartów. Cokolwiek tak przestraszyło Tanatosa, musiało być naprawdę złe. Znałam go od blisko dziesięciu lat. Kilka razy widziałam go wytrąconego z równowagi, na przykład wtedy, gdy przyłożył pięścią w twarz volhvovi, po tym jak ukradziono jego miecz. Ale takim jak teraz, nie przypominałam go sobie wcale. Zachowywał się, jakby odchodził od zmysłów.
-Nie podoba mi się to -oświadczył Derek bezbarwnym głosem.
-I wydaje ci się, ze kogoś to obchodzi?
-Nie, ale nie zmienia to faktu, że nadal mi się to nie podoba. Powiedział, dokąd się udajemy?
-Serenbe - skręciłam, by wyminąć dziurę w nawierzchni.
-Nigdy o czymś takim nie słyszałem.
-To niewielkie osiedle na południowym zachodzie Atlanty. Kiedyś była to okolica aspirująca do miana pretensjonalnego przedmieścia dla nowobogackich. Nazywano ją miejską wioską.
Derek wbił we mnie wzrok- Co to do diabla jest miejska wioska?
-To starannie zaplanowana zabudowa w malowniczym otoczeniu zieleni dla ludzi, którzy nie wiedzą, co robić z kasą. Takich, którzy budują posiadłość za milion dolarów i nazywają ją “domkiem”, przechadzają się wśród drzew, bo czuja jedność z naturą, a potem jadą samochodem pół mili, żeby kupić kubek specjalnej kawy za 10 dolców.
Derek przewrócił oczami.
-W ciągu ostatnich kilku dekad, wszyscy, których było na to stać, wrócili ze względów bezpieczeństwa do centrum, a przedmieścia zamieniły się w obszary rolnicze. Większość tamtejszych domów położonych jest na pięcioakrowych działkach, które w całości zostały wykorzystane na ogrody i sady. I wygląda to całkiem przyjemnie. Wybraliśmy się tam kiedyś w czerwcu na festiwal brzoskwiń.
-Beze mnie.
Posłałam mu twarde spojrzenie. -Byłeś zaproszony. Jeżeli mnie pamięć nie myli, miałeś wówczas coś ważniejszego do roboty i nie skorzystałeś z naszej oferty.
-To faktycznie musiało być coś ważnego.
-Zastanawiałeś się nad inwestycją w pelerynkę? Biorąc pod uwagę, ile czasu spędzasz ganiając na mieście i walcząc ze złem, taki zakup mógłby się okazać całkiem przydatny.
-Nie jestem żadnym facetem w pelerynce.
Jeep podskoczył na wybojach. Cała nawierzchnia drogi była zniszczona przez rozpychające ją od spodu grube korzenie wysokich drzew, rosnących na poboczu. Przed Zmianą taka podroż na przedmieścia nie zabrałaby nam więcej niż pół godziny. Teraz byliśmy w drodze już od dwóch godzin. Najpierw pojechaliśmy I-85, co ze względu na ruch i inne utrudnienia zajęło nam blisko 90 minut, a potem skręciliśmy na zachód w South Fulton Parkway.
-Ląduje - zauważył Derek.
-Nareszcie.
Przed nami Teddy Jo obniżał lot. Przez moment unosił się na tle jasnego nieba z szeroko rozpostartymi czarnymi skrzydłami. Mroczny anioł narodzony w czasach, kiedy ludzie składali ofiary z krwi, by zapewnić swoim bliskim bezpieczną podróż w zaświaty.
-Popisuje się -wymruczał Derek.
-Pamiętaj tylko, że w zielonym nie wyglądasz za dobrze..
Teddy Jo dotknął wreszcie stopami nawierzchni drogi. Jego skrzydła złożyły się i zniknęły w obłoku czarnego dymu.
-Wiesz, czym on jest, kiedy lata? -zapytał Derek.
-Nie, oświeć mnie.
Derek uśmiechnął się. To był bardzo dyskretny uśmiech, obnażający jedynie skraj jego kłów. -Jest wyraźnym, dużym celem. Można zestrzelić go bez problemu. Gdzie miałby się schować? Ma ponad metr osiemdziesiąt, a rozstaw jego skrzydeł przywodzi na myśl nieduży samolot. -Derek zachichotał cicho.
Możesz wyciągnąć wilka z lasu, ale on i tak pozostanie wilkiem.
Zatrzymałam się obok Teddy'ego Jo i otworzyłam drzwi. Dźwięk pracującego na zaczarowanej wodzie silnika zaatakował moje uszy.
-Zostaw go na chodzie - Teddy Jo próbował przekrzyczeć hałas.
Złapałam za plecak i wysiadłam z wozu. Derek wyskoczył z drugiej strony, poruszając się z płynną gracją. Skierowaliśmy się w prawo w boczną drogę i ruszyliśmy za Teddym Jo, pozostawiając za sobą warczącego Jeepa.
Rosnące po obu stronach ulicy drzewa rzucały długie cienie. Zazwyczaj w takiej okolicy nic nie mąciło ciszy, ale to było lato cykad. Co siedemnaście lat cykady wyrajały się, obsiadały wszelkie gałęzie i śpiewały. Robiły tyle hałasu, że zupełnie zagłuszały normalne odgłosy lasu.
Naprędce postawiony na poboczu drogi znak ostrzegał: “Zakaz wstępu z rozkazu Szeryfa Hrabstwa Fulton”
Poniżej ktoś napisał: “Coyu Parkerze, jeżeli jeszcze raz przekroczysz te linię, zastrzelę cię osobiście. Szeryf Watkins.”
-Kim jest Coy Parker?
-Miejscowy rozrabiaka. Ucięliśmy sobie krótką pogawędkę. Niczego nie widział.
Coś w tonie głosu Teddego powiedziało mi, że Coy Parker nie będzie już wtykał nosa w nie swoje sprawy. A przynajmniej nie w tę konkretną.
-Dlaczego nie zostawili tu kogoś do pilnowania? -zapytał Derek.
-Brak personelu - odpowiedział Teddy Jo. -Na całe hrabstwo przypada raptem pięciu funkcjonariuszy. A poza tym nie za bardzo jest tu czego pilnować.
-O co tu w ogóle chodzi? -zapytałam.
-Zaraz się przekonasz -odrzekł Teddy Jo.
Dziekuje chyba nerwy mnie poniosa przyjechali a ja nic nie wiem b.
OdpowiedzUsuńBardzo tajemniczy jest ten rozdział, tak właściwie to jeszcze nic nie wiadomo, poza tym, że Tanatos jest przerażony. Pięknie dziękuję za nowe tłumaczenie. Pozdrawiam, Meg
OdpowiedzUsuńDziękuje ale tajemniczy początek J
OdpowiedzUsuńJak zwykle paznokcie poobgryzane. Kiedy ja się nauczę i przywyknę, no kiedy? mamuniaewy PS Jak zawsze dobra robota i wielkie dziękuję!
OdpowiedzUsuńO jest Derek :) Jedna z moich ulubionych postaci serii . Mam nadzieję że w tej książce dostanie dużą rolę . Tajemniczo tu mocno a strach Teddiego ( za bogów nie wiem jak spolszczyć odmianę tego imienia ) nie nastraja zbyt optymistycznie .
OdpowiedzUsuńA Brunei zabrzmiało tak egzotycznie ...Ciepełko....drinki z palemką ...ciepełko....Z tego zestawu na razie mam tylko palemkę :P ale kto wie...kto wie..:)
Dziękuję przeokropnie za kolejny fragment . Czyta się tak szybko...:) Anna
Dziękuję za kolejny fragment.
OdpowiedzUsuń