Nie chcemy trzymać Was dłużej w niepewności, więc błyskawicznie (jak na nasze obecne możliwości…) zapraszamy wszystkich fanów Ilony Andrews na kolejny fragment pierwszego rozdziału Magic Triumphs.
Wyglądających zaś niecierpliwie ciągu dalszego Sweep of the Blade uspokajamy i prosimy o wyrozumiałość, zapewniając jednocześnie, że nie zapomnieliśmy o Maud i gdy tylko uporamy się z MT, wrócimy do rodowej siedziby Domu Krahr.
Przy okazji może uda nam sie w miedzyczasie wrócić też w nasze domowe pielesze, ale na dalszy rozwoj wypadkow musimy poczekać do przyszłego tygodnia. I tak jeszcze gwoli wyjaśnienia - palmy -owszem, ale bardziej jest to praca w cieniu instalacji naftowych, a sułtanat i drinki… zapomnijcie;-/
Pozdrawiamy!
Wyglądających zaś niecierpliwie ciągu dalszego Sweep of the Blade uspokajamy i prosimy o wyrozumiałość, zapewniając jednocześnie, że nie zapomnieliśmy o Maud i gdy tylko uporamy się z MT, wrócimy do rodowej siedziby Domu Krahr.
Przy okazji może uda nam sie w miedzyczasie wrócić też w nasze domowe pielesze, ale na dalszy rozwoj wypadkow musimy poczekać do przyszłego tygodnia. I tak jeszcze gwoli wyjaśnienia - palmy -owszem, ale bardziej jest to praca w cieniu instalacji naftowych, a sułtanat i drinki… zapomnijcie;-/
Pozdrawiamy!
Droga skręciła w prawo, doprowadzając nas do długiej przelotówki. Odchodziły od niej na boki podjazdy, każdy prowadzący do domu z pięcioakrową działką. Wszystkie posesje otoczone byly wysokimi ogrodzeniami. Niektóre z nich zrobione były z drewna, inne z metalu zwieńczonego drutem kolczastym. Gdzieniegdzie pomiędzy prętami z kutego żelaza dawało się zajrzeć do środka i zobaczyć ogród. Po Zmianie, która znacząco zakłóciła transport i uniemożliwiła regularne dostawy towarów, wielu ludzi zajęło się rolnictwem. Małe gospodarstwa wyrastały wokół Atlanty jak grzyby po deszczu.
Było cicho. Zbyt cicho. O tej porze dnia, powinny dochodzić nas zwykłe odgłosy życia na farmie. Krzyczące i śmiejące się dzieci, szczekające psy, warkot silników na zaczarowaną wodę. A tymczasem cała ulica pogrążona była w ciszy. To znaczy byłaby, gdyby nie rozbrzmiewający w tle szum cykad. Poczułam ciarki na grzbiecie.
Derek zaczął węszyć i przykucnął z głową pochyloną ku ziemi.
-Co to jest? -zapytałam.
Jego górna warga zadrżała. -Nie wiem
-Wybierzcie dom -odezwał się Teddy Jo z twarzą pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu.
Odwróciłam się w kierunku najbliższego podjazdu. Derek pognał przed siebie. Dla niego była to zwykła przebieżka, a dla większości ludzi prędkość, jaką przy tym rozwijał, pozostawała poza zasięgiem. Wilki potrafiły wyczuć swoją ofiarę z odległości prawie dwóch mil. Zmiennokształtni przez cale swoje życie zapamiętywali tysiące zapachowych sygnatur. Jeżeli Derek chciał coś wytropić, nie zamierzałam mu w tym przeszkadzać.
Przyjrzałam się uważnie, wznoszącemu się przed nami budynkowi. Kraty w oknach. Solidne mury. Porządny dom z czasów po Zmianie, bezpieczny, łatwy do obrony, pozbawiony wszelkich niepotrzebnych udziwnień. Pomiędzy mocnymi, niebieskimi drzwiami, a framugą dawało się dostrzec wąską szczelinę. Dom nie był zamknięty. Podeszłam do drzwi i pchnęłam je opuszkami palców. Dobrze naoliwione zawiasy nie wydały żadnego dźwięku. Owionął mnie odór gnijącego mięsa. Weszłam do środka.
Parter zajmowała otwarta przestrzeń z kuchnią po lewej i salonem po prawej stronie. Po przeciwległej stronie pomieszczenia, za kuchenną wyspą stał stół z resztkami czyjegoś śniadania. Podeszłam bliżej. Butelka syropu klonowego i talerze z czymś, co mogło być goframi z bitą śmietaną.
Żadnych oznak napaści, czy choćby wtargnięcia kogoś do środka. Brak śladów krwi, zero dziur po kulach, czy zadrapań pazurów. Po prostu pusty dom. W sumie to cała ulica pustych domów. Poczułam ucisk w żołądku.
-Wszędzie wygląda to tak samo?
Teddy Jo przytaknął. Stał na progu pomieszczenia, jakby nie chciał wchodzić głębiej. Było tutaj coś niedającego spokoju, jakby nieruchome powietrze nagle zgęstniało. To był martwy dom. Nie miałam pojęcia, skąd to wiem, ale czułam to całą sobą. Jego mieszkańcy umarli, a serce domu odeszło wraz z nimi.
-Ile?
-Całe osiedle. Pięćdziesiąt domów. Dwustu trzech ludzi. Całe rodziny.
Cholera.
Co mogło się za tym kryć? Czy coś zmusiło wszystkich do porzucenia posiłków i wyjścia na zewnątrz? Było wiele stworzeń, które potrafiły skłonić ludzki umysł do uległości. Większość z nich żyła w morzach lub słodkowodnych zbiornikach wodnych. Brazylijski encantado zapewne mógł rzucić urok na całe rodziny. Z kolei silny ludzki mag, wyspecjalizowany w telepatii zdołałby kontrolować maksymalnie cztery osoby. Załóżmy więc, że ktoś wyprowadził tych ludzi z ich domów. I co z nimi zrobił?
Wyszłam na zewnątrz i głęboko zaczerpnęłam świeżego powietrza. Derek węszył wokół.
-Jak się w to wmieszałeś? -zapytałam.
-Zostałem wezwany -odpowiedział Teddy Jo.
Ach. Jakaś grecka rodzina musiała się do niego modlić i prawdopodobnie złożyła ofiarę. W dawnych czasach byłby to niewolnik. Teraz zapewne skończyło się na jeleniu czy krowie.
-Wypiłem krew - kontynuował.
-Umowa została zawarta. Przyjął ich ofiarę, co zobowiązywało go do zrobienia czegoś w zamian.
-Czego chcieli?
-Jego głos był wyprany z wszelkich emocji. -Zapytali się, czy ich syn nie żyje. W sobotę powinien odbyć się jego ślub. Zarówno on, jak i jego narzeczona nie pojawili się na uroczystości. Rodzina zaczęła się niepokoić i w niedzielę pojechała sprawdzić ich dom. Na miejscu znaleźli coś takiego. Wezwali szeryfa. Policjanci mają pojawić się tutaj dzisiaj. Chciałem żebyśmy znaleźli się tutaj przed nimi.
-A co z ich synem? -zapytał Derek.
-Chris Katsaros nie żyje -powiedział Teddy Jo. -Ale nie mogę zwrócić rodzinie jego szczątków.
-Dlaczego? -w końcu właśnie tym się zajmował. Jeżeli ktoś z jego wyznawców umierał, Tanatos dokładnie wiedział, gdzie znajduje się jego ciało.
-Wyjaśnię wam to po drodze.
-Zanim stąd odejdziemy -wtrącił się Derek - jest coś, co chcę wam pokazać.
Poszłam z nim za dom. Ciało jakiegoś brązowego futrzaka leżało za ogrodzeniem z kutego żelaza. W miejscu jego oka ziała czarna dziura, z której wystawała strzała.
-Prawie wszyscy tutaj mieli psy -powiedział Derek. -I wszystkie tak wyglądają. Jeden strzał, jeden trup.
Precyzyjne strzelanie z łuku wymagało długiego treningu. Trafienie psa w oko z odległości, z której zwierzę nie zauważyłoby, czy też nie wyczuło napastnika, wydawało się praktycznie niemożliwe. Takie trafienie zakrawałoby na cud i mogło się udać jedynie prawdziwemu wirtuozowi łuku. Moja najlepsza przyjaciółka Andrea prawdopodobnie byłaby do czegoś takiego zdolna, ale nie znałam nikogo innego, kto byłby równie dobry.
Wróciłam na teren posesji i ruszyłam w kierunku ogrodu. Przede mną rozpościerały się równe rzędy truskawek z ostatnimi tego lata niezerwanymi owocami. Obok stał mały drewniany wózek z lalką w środku. Na ten widok ścisnęło mi się serce. Tu mieszkały małe dzieci.
![]() |
Źródło: pixabay.com |
Kucnęłam przy psie, dużym kudłatym kundlu z sympatycznym pyskiem. Wokół ciała unosiły się już roje much, ciągnących do krwi, zakrzepłej wokół rany w oczodole.
To była strzała z łuku, a nie bełt z kuszy. Drewniana i zakończona jasnoszarymi lotkami. Tradycyjna robota. Strzały to nie pociski. Ze względu na niższą prędkość początkową, ich trajektoria była o wiele bardziej zakrzywiona. Najpierw wznosiły się nieco, by po chwili zacząć opadać. Biorąc pod uwagę czas reakcji psa, strzelec musiał być oddalony o co najmniej …35 metrów. Plus minus.
Rozejrzałam się. Tuż za ogrodzeniem wyrastał stary dąb, rozpościerający szeroko swoje gałęzie.
Derek podążył wzrokiem za moim spojrzeniem, rzucił się do przodu, podskoczył i wdrapał się zwinnie na drzewo. Po chwili zeskoczył i podbiegł do mnie.
-Człowiek -oznajmił. -I coś jeszcze.
-Co?
-Nie wiem.
Włoski na jego przedramionach stały dęba. Cokolwiek tam znalazł, nie pachniało to dobrze.
-Co to za zapach?
Potrząsnął głową. -Zły. Niewłaściwy. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem.
Niedobrze.
Spojrzałam na Teddy Jo. -Masz nam coś jeszcze do pokazania?
-Chodźcie za mną.
Coraz dziwniejsze to wszystko, jak to Derek określił człowiek i coś jeszcze. Ciekawa jestem co to jest to coś. Bardzo dziękuję za tłumaczenie. Pozdrawiam, Meg
OdpowiedzUsuńNo i więcej tajemnic o co tu chodzi Dziękuje za tłumaczenie Pozdrawiam J
OdpowiedzUsuńDziekuje upiorne wrazenie musi robic to miejsce
OdpowiedzUsuńKolejna tajemnicza sprawa do.rozwiązania. Skoro Derek nie zna tego zapachu to może być każde wymyślne stworzenie. A to jeszcze nie wszystko. Anioł Śmierci ma do pokazania kolejne rewelacje.
OdpowiedzUsuńDziekuje, cała wioska pusta,zwierzeta zabite,dlaczego?
OdpowiedzUsuńCzłowiek i coś jeszcze...Bóg ? Paskudne to czasy , za Chiny Ludowe nie tęsknię za magią jeśli ma ona oznaczać niepewność jutra .Ten świat jest tak pochłaniający gdy o nim się czyta. Lecz kiedy zastanawiam się co by było gdyby - oj, zdecydowanie nie .
OdpowiedzUsuńDziękuję za kolejny smaczny kąsek ;) Powiadomienie o nowym wpisie kliknęło mi w ciągu dnia ale Wasze tłumaczenia traktuję jak..nagrodę . Gdy zakończyłam życiowe boje codzienne ,zaparzyłam kawę i powolutku słowo po słowie - żeby na dłużej wystarczyło :D