Zapraszamy do zapoznania się z ciągiem dalszym wywiadu, jakiego Ilona i Andrew udzielili przed tygodniem Entertainment Weekly. Tym razem bez spoilerów, co nie zmienia faktu, że nadal interesująco.
A za ilustrację tym razem posłużyła nam kanadyjska okładka White Hot.
EW: Co sprawia, że tak chętnie wplatacie magię do swoich opowieści?
Ilona: Zawsze mieliśmy skłonności do historii, stanowiących połączenie magii i technologii. Kiedy byliśmy młodsi, oglądaliśmy kreskówki takie jak He-Man czy Flash Gordon, gdzie właśnie czary i technika przenikały się wzajemnie. W naszym świecie dostęp do zaawansowanych technologii zdaje się być gwarancją sukcesu. Władza, bogactwo, to wszystko ma związek z technologią. A wprowadzenie magii sprawia, że cały ten układ nagle staje na głowie. I to jest fascynujące.
Andrew: Każdy może dysponować talentem magicznym. Magia wyrównuje szanse i sprawia, że bez względu na pochodzenie, każdy może coś osiągnąć.
Ilona: To prawie jak te wszystkie opowieści z pogranicza o biednym kowboju, który odkrywa żyłę złota i staje się bogaty. Albo coś w stylu Indiany Jonesa, gdzie archeolog przedziera się przez dżunglę i nagle dokonuje niesamowitego odkrycia, które zapewnia mu na resztę życia sławę i poważanie. Czymś takim jest właśnie magia - to taka dzika karta, joker, niespodziewany czynnik, który może zmienić wszystkie zasady gry.
EW: Gdybyście mogli dysponować jakimś magicznym talentem, jaki byście wybrali i dlaczego?
Ilona: Gordon mówi, że chciałby być polimorfem. Mógłby swobodnie zmieniać kształt i przybrać wygląd dowolnego człowieka. Ja zaś nie wiem. Ciężko jest się na coś zdecydować, bo większość z tych super mocy to takie obosieczne ostrze. Nasza magia prawie zawsze wiąże się z jakimiś wyrzeczeniami albo minusami. Na przykład Catalina może sprawić, że każdy ją pokocha, ale nigdy nie może być pewna, czy uczucie, które ktoś do niej żywi jest autentyczne. Wydaje mi się, że najbliżej by mi było do talentów, jakimi dysponuje Cornelius. Bycie magiem zwierzęcym mogłoby być całkiem zabawne.
EW: Jesteście piszącym małżeństwem. Czy wiążą się z tym jakieś specjalne wyzwania albo czy doprowadziło was to kiedyś do jakiegoś poważnego konfliktu lub też wręcz przeciwnie, czy odniesienie sukcesu scementowało wasz związek?
Andrew: Bardziej to drugie. Jeżeli coś nam się uda, to dlatego że się wzajemnie wspieraliśmy. To sukces nas obojga bez względu na to czy chodzi o oddanie ostatecznie zredagowanego manuskryptu, jak to miało miejsce dzisiaj, wydanie książki czy spotkanie z fanami. To nas wzmacnia jako zespół. A co do konfliktów, to raczej rzadko kłócimy się o sprawy związane z pisaniem. Chociaż wczoraj akurat się o to spieraliśmy.
Ilona: Spieraliśmy się, bo Gordon chciał w ostatecznej wersji książki zmienić wiek dziecka z 13 na 18 miesięcy. Ja sądziłam, że w tym wieku będzie to oznaczać tak fundamentalną zmianę zachowań, że będziemy musieli napisać na nowo sporo tekstu. Kłóciliśmy się o to przez jakieś półtorej minuty. A potem poszliśmy razem na kolację. Zdaję sobie sprawę, że są ludzie, którzy wyobrażają sobie, że w procesie twórczym rzucamy w siebie talerzami, wrzeszczymy na siebie i trzaskamy drzwiami. Nic takiego nie ma miejsca. Obojgu chodzi nam o to, by napisać jak najlepszą książkę. A tworzymy razem już jakiś czas, więc kiedy dochodzi do jakiegoś sporu, bardziej jest to kwestia, jak to zrobić, niż zero-jedynkowy pojedynek czy w ogóle coś ma mieć miejsce, czy nie. I jeżeli coś zostało opublikowane - to zawsze jest to efekt kompromisu, a nie jakiejś dramatycznej walki. Od czasu do czasu spieramy się o to, kto powinien zginąć, bo zawsze ktoś umiera. Wszystko w naszych powieściach ma swoją cenę... A tak poważnie, to takie dyskusje tylko wzmacniają nasz związek. Pracujemy razem. Piszemy tuż obok siebie. Nasze biurka są ustawione o kilka stóp od siebie i kiedy tworzymy jakieś dialogi, po prostu rozmawiamy ze sobą. I nie ma w tym miejsca na własne ego - to jest klucz do dobrej współpracy. Osobisty sukces nie jest tak ważny jak ten zespołowy. Jeżeli coś uda nam się razem, wtedy oboje odnosimy z tego określone korzyści.
Andrew: Podobnie sprawy miały się w wojsku.
Ilona: Ze względu na to, że Gordon spędził wiele lat w armii, jest wyszkolony do postrzegania nas jako zespołu. Kiedy jeden z małżonków jest w wojsku, w takim związku musi być pewien rodzaj zaufania, że kiedy nagle zostanie się wysłanym gdzieś na drugi koniec świata, wszystko się z miejsca nie posypie, a wręcz przeciwnie, że wszystko będzie ok. Sądzę, że coś takiego ukształtowało nasze małżeństwo.
EW: Piszecie gorące romanse. Na pewno dostajecie w związku z tym sporo dziwnych pytań. Możecie opowiedzieć, czy przydarzyła się wam jakaś sytuacja, kiedy nie wiedzieliście, co odpowiedzieć?
Ilona: Miliśmy kiedyś pewne spotkanie w Austin w Teksasie. Na sali było z 200 osób i nagle wstaje starsza pani i pyta się: "Kiedy piszecie sceny seksu, ćwiczycie je najpierw na sobie?". Odjęło mi wtedy mowę. Na widowni były dzieci. Córka tej kobiety też tam była i chciała się zapaść pod ziemię. To było naprawdę ambarasujące dla wszystkich. Chcielibyśmy raz jeszcze przypomnieć, że nasi bohaterowie i my, to zupełnie oddzielne byty. Jak na razie nikogo jeszcze nie zabiliśmy, a nasze postaci wykańczają złych gości całymi seriami. Identyfikowanie nas z naszymi bohaterami to błąd. Uwierzcie nam.
EW: W romansach bardzo często uwidaczniały się zmiany w postrzeganiu naszej rzeczywistości. Szczególnie te odnoszące się do sfery obyczajowości i seksualności. Obecnie mocno dyskutuje się nad kwestią przyzwolenia. Jak to wygląda z waszej perspektywy? Czy pod wpływem zmieniających się okoliczności wprowadziliście jakieś poprawki do waszej prozy?
Ilona: Nie. Nasz punkt widzenia się nie zmienił. Mamy dwie córki. Sprawa przyzwolenia na uprawianie seksu była dyskutowana w naszym domu bardzo dawno temu. W książkach po raz pierwszy opisaliśmy to w KD#3. Bohaterka mówi tam "stop" i on się temu podporządkowuje. To kluczowa sprawa. Czy to w prawdziwym życiu, czy w książce to musi być jasne i jednoznaczne. Jest wiele sposobów na okazanie zgody czy chęci. Najprostsza polega na powiedzeniu "tak". Zgodziłam się, spędziliśmy razem noc, to był mój wybór. To ma zasadnicze znaczenie. Romanse cieszą się sporą popularnością wśród młodych czytelniczek, które nie mają w tych kwestiach żadnego doświadczenia i dlatego to tak istotne, by przypominać, że ich zgoda jest ich prawem. To nie jest jakaś opcja. Musimy zająć jasne stanowisko i upewnić się, że wszyscy nas czytający rozumieją, że wyzbywanie się własnych praw tylko dlatego, że ktoś chce uprawiać seks, nie jest w porządku.

Dziękuje J
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję, Meg
OdpowiedzUsuń