Liczyliśmy, że pociągniemy dzisiaj historię Maud, ale do tej pory Ilona nie podzieliła się kolejnym fragmentem Sweep of the Blade, więc chwilowo musimy pożegnać siedzibę Domu Krahr i pożeglować do Francji...
Zapraszamy Was do lektury prologu Iron and Magic, a więc pierwszej powieści z nowego cyklu Iron Covenant, rozgrywającego się w uniwersum Kate Daniels. Ciekawi jesteśmy Waszych opinii i wrażeń. Od siebie dodamy, że wyczuwamy w tej prozie więcej Gordona, niż Ilony. Czy to lepiej, czy gorzej - ocenę pozostawiamy czytelnikom...
Zapraszamy Was do lektury prologu Iron and Magic, a więc pierwszej powieści z nowego cyklu Iron Covenant, rozgrywającego się w uniwersum Kate Daniels. Ciekawi jesteśmy Waszych opinii i wrażeń. Od siebie dodamy, że wyczuwamy w tej prozie więcej Gordona, niż Ilony. Czy to lepiej, czy gorzej - ocenę pozostawiamy czytelnikom...
Prolog
-Obudź się!
Poczuł przez sen kopnięcie i skulił się jeszcze bardziej. Tym razem bolało jakby mniej. Emile nie starał się za bardzo.
-Masz klienta.
Otworzył oczy i zamrugał. Powinien schować się głębiej w beczce, która była jego schronieniem. Beczka leżała na boku i była wystarczająco głęboka, by Emile nie mógł wyprowadzić porządnego kopnięcia. Ale na zewnątrz było tak przyjemnie i słonecznie, że zasnął na szmatach pod gołym niebem.
Spojrzał na Emila i na człowieka, stojącego obok niego. Mężczyzna miał ciemne oczy. Nauczył się zwracać uwagę na oczy. Twarze kłamały, usta dawały fałszywe świadectwo, ale oczy zawsze zdradzały, czy ktoś chciał uderzyć i jak mocno. Ten mężczyzna był potężny. Duże ręce. Mocne ramiona. W porównaniu z nim Emile wyglądał na chudego i słabego, i zdawał sobie z tego sprawę, bo zapomniał o swoim zwykłym cwanym uśmieszku. Wszyscy ludzie na ulicy nazywali go Emilem Łasicą, ze względu na ten pogardliwy, drwiący wyraz twarzy, ale tylko wtedy, kiedy byli pewni, że tego nie słyszy. Emile potrafił być wredny. Rządził tą ulicą i kiedy ktoś mu się stawiał, wpadał w szał i potrafił bić ofiarę kamieniem czy metalowym prętem, aż do utraty przytomności.
Emile wskazał palcem na mężczyznę. -Napraw go.
Nieznajomy wyprostował lewa rękę i podciągnął rękaw skórzanej kurtki. Rana ciągnęła się od nadgarstka aż po łokieć. Płytka. Łatwa do wyleczenia. Wbił wzrok w Emila. Ten zazwyczaj zmuszał go do wygadywania jakiś nonsensów, żeby wyglądało to wszystko bardziej tajemniczo, ale tym razem klient obserwował go uważnie, co utrudniało odstawianie komedii.
Wyciągnął zatem po prostu dłoń, dotknął palcami przedramienia mężczyzny i pozwolił magii płynąć. Rozcięcie zasklepiło się momentalnie.
Nieznajomy uszczypnął kilka razy skórę, sprawdzając miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się rana.
-Widzisz? Mówiłem ci. -Emile wyszczerzył zęby.
-Ile? -zapytał mężczyzna. W jego głosie dało się wyczuć obcy akcent.
-Ile czego?
-Ile za chłopaka?
Jego serce zamarło. Rzucił się do beczki, gdzie ukryty głęboko pod szmatami spoczywał nóż. Wiedział, co się dzieje z chłopakami, którzy zostali sprzedani. Wiedział, co mężczyźni z nimi robili. Rene został sprzedany dwa tygodnie temu. Rene był jego jedynym przyjacielem. Był szybki i kiedy kradł ze straganów, nikt nie mógł go złapać. Od kiedy uleczył oparzenie na plecach Rene, ten dzielił się z nim swoją zdobyczą. Często chowali się w beczce i zajadali chleb czy pierogi, które Rene wcześniej podwędził.
Dwa tygodnie temu nieznajomy mężczyzna zabrał Rene. Emile sprzedał go. Trzy dni później po zmroku widział, jak ten sam człowiek prowadzi Rene na łańcuchu, jak jakiegoś psa. Rene miał na sobie różową sukienkę i podbite oko.
Emile obiecał nie sprzedawać go. Taką mieli umowę. On leczył klientów, a Emile zapewniał mu ochronę i wyżywienie.
-Nie jest na sprzedaż -odezwał się Emile.
Mężczyzna sięgnął za pazuchę swojej skórzanej kurtki i wyciągnął kopertę. Plik banknotów wylądował u stop Emila. Gruby plik. To było więcej pieniędzy, niż widział kiedykolwiek w całym swoim życiu. Oczy Emila rozszerzyły się gwałtownie.
Kolejny plik.
Czuł się w beczce jak w pułapce. Nie miał dokąd uciec.
I jeszcze jedna paczka banknotów.
Emile oblizał usta.
-Obiecałeś! - krzyknął z wyrzutem.
-Zamknij się - Emile spojrzał na mężczyznę spod zmrużonych powiek. -On jest magicznym chłopakiem.
Kolejny plik.
-A bierz go sobie -rzucił w końcu Emile.
Mężczyzna sięgnął po niego. Schował się głębiej i mocniej zacisnął palce na nożu ukrytym pod brudnym kocem. Nie pozwoli, by ktoś prowadzał go na łańcuchu.
Mężczyzna nachylił się ku niemu, odwracając się plecami do Emila.
-Rzuć broń - polecił.
Stojący za nim Emile zwietrzył okazję i rzucił się do przodu z nożem wymierzonym w plecy nieznajomego. Mężczyzna odwrócił się błyskawicznie. Jego dłoń zacisnęła się na nadgarstku Emila. Emile krzyknął i upuścił nóż. Mężczyzna przyciągnął go do siebie.
-Brać go! -zapiszczał Emile. -Brać go!
-Za późno.
Mężczyzna zacisnął dłoń na gardle Łasicy. Emile wbił palce wolnej dłoni w rękę napastnika, próbując rozluźnić chwyt, ale nacisk na tchawice nie zmalał nawet odrobinę.
Magia podpowiedziała mu, że kość gnykowa w gardle Emila pękła. Nie dawało mu to spokoju, niczym irytujące swędzenie. Coś mu kazało zająć się tą kością, żeby mieć święty spokój, ale mężczyzna nie przestawał miażdżyc tchawicy.
Oczy Emila uciekły w głąb czaszki. Irytujące buczenie magii nagle ucichło. Nie da się uleczyć martwych.
Mężczyzna puścił Emila, który zwalił się bezwładnie u jego stóp.
Wcisnął się jeszcze głębiej w beczkę.
Mężczyzna przykucnął przed otworem. -Nie skrzywdzę cię.
Ciął na oślep nożem. Mężczyzna chwycił jego rękę i wyciągnął go jednym ruchem na światło dzienne.
Nieznajomy przypatrywał się ostrzu. -Ostre. -Wyciągnął broń w jego kierunku. -Trzymaj. Może poczujesz się z tym pewniej.
Porwał nóż z dłoni mężczyzny, ale znał już prawdę. Broń na nic mu się nie przyda. Ten nieznajomy mógł go zabić gołymi rękami, kiedy tylko zechce. Będzie musiał wypatrywać odpowiedniej okazji i wtedy ucieknie.
Mężczyzna podniósł z ziemi pliki banknotów, złapał go za rękę i wyprowadził z bocznej alejki na rynek. Po chwili zatrzymali się przy stoisku z przekąskami. Mężczyzna kupił gorące pierogi i podał mu je. -Jedz.
Darmowe jedzenie. Odgryzł połowę pieroga, parząc sobie przy tym język gorącym jabłkowym nadzieniem. Przełknął na pół przeżuty kęs i wpakował sobie do ust resztę. Zawsze może spróbować uciec później. Koniec końców mężczyzna spuści go na moment z oka i wtedy uda mu się wykorzystać sposobność. A tymczasem tylko idiota nie skorzystałby z darmowego żarcia. Zasada była prosta. To co zjadłeś, jest już twoje. I trzeba pochłaniać wszystko tak szybko, jak tylko się da, nim ktoś inny przywali ci i zabierze to, co zostało.
Szli przez targowisko, mijając po drodze ruiny wysokiego budynku zniszczonego przez magię. Magia nadchodziła falami. W jednej chwili przepełniała wszystko, by za moment zniknąć. Czasami chodził żebrać pod Saint-Chapelle. Wszyscy wychodzący po mszy z kościoła mówili, że świat się kończy i że tylko Bóg może ich uratować. Zawsze sądził, że jeżeli Bóg nadejdzie, to pojawi się podczas dominacji magii.
Dotarli do parku, gdzie zatrzymali się przed ławką, na której siedział mężczyzna czytający książkę.
-Znalazłem go -poinformował człowiek o ciemnych oczach.
Mężczyzna na ławce podniósł głowę i spojrzał na niego.
Zapomniał o jedzeniu. Na wpół zjedzony pieróg wypadł z jego palców.
Mężczyzna wprost emanował magią. Było jej w nim tyle, że praktycznie lśnił złociście. Ta magia owinęła się wokół niego i go dotknęła. Tak ciepła i przyjemna. Otuliła go całego, a on zastygł bez ruchu, obawiając się, że byle gestem może ją spłoszyć.
-Gdzie są twoi rodzice? -zapytał mężczyzna.
Jakoś udało mu się wydobyć z siebie głos. -Nie żyją.
Mężczyzna nachylił się w jego kierunku. -Nie masz żadnej rodziny?
Potrząsnął głową.
-Ile masz lat?
-Nie wiem.
-Ciężko powiedzieć ze względu na stopień wygłodzenia -stwierdził człowiek o ciemnych oczach. -Może sześć albo siedem.
-Jesteś wyjątkowy - powiedział mężczyzna. -Spójrz na tych wszystkich ludzi.
Nie chciał odrywać wzroku od mężczyzny, ale nie chciał też okazać mu nieposłuszeństwa, więc odwrócił głowę i obrzucił spojrzeniem ludzi na pobliskim targowisku.
-Ze wszystkich tych ludzi, ty świecisz najjaśniej. Oni są jak świetliki, a ty jesteś gwiazdą. Masz dar.
Próbował dostrzec blask, o którym mówił mężczyzna, ale nic nie widział.
-Jeżeli przyłączysz się do mnie, obiecuję, że pomogę ci rozwinąć twój talent. Będziesz mieszkał w porządnym domu. Będziesz miał mnóstwo dobrego jedzenia. Będziesz ciężko trenował i wyrośniesz na silnego i potężnego. Nikt nie będzie ci się w stanie przeciwstawić. Co ty na to?
Nie namyślał się nawet chwili. -Tak.
-Jak się nazywasz?
-Nie mam imienia.
-Cóż, to niedobrze -odpowiedział mężczyzna. -Potrzebujesz imienia. Mocnego. Takiego, by ludzie cię szanowali. Wiesz, gdzie się znajdujemy?
Ponownie potrząsnął głową.
-Jesteśmy we Francji. Wiesz, kim jest ten człowiek? - wskazał pomnik mężczyzny na koniu z mieczem w wyciągniętej ręce i koroną na głowie.
-Nie.
-To jest Hugo Kapet. Założyciel dynastii Kapetyngów. Francja stała się królestwem pod jego rządami. Jego potomkowie zasiadali na tronie Francji przez blisko dziewięć stuleci. Był wielkim człowiekiem i ty też staniesz się kimś takim, Hugh. Chciałbyś zostać kimś wielkim, prawda?
-Tak.
Mężczyzna uśmiechnął się. -Dobrze. Wszystko, co istnieje, utrzymuje się w delikatnej równowadze. Cywilizacja, którą zbudowali twoi rodzice, opierała się nadmiernie na technologii, co spowodowało, że teraz magia wraca ze wzmożoną mocą. Zalewa świat potężnymi falami, niszcząc wszystkie cuda techniki i przywołując do życia niesamowite stworzenia. Zaprowadza nowy porządek, rodzący się w bólach apokalipsy. Nadchodzą nowe czasy, Hugh, nasze czasy, twoje i moje. A w tej nowej erze będziesz mnie zwał Rolandem.
-Tak -Hugh zgodził się bez wahania. Znał teraz prawdę. Bóg go odnalazł. Bóg go uratował.
-Świat jest teraz pogrążony w chaosie - kontynuował Roland. -Ale wkrótce zaprowadzę tu porządek. Pewnego dnia będę rządził tą planetą, a ty będziesz moim Warlordem i poprowadzisz moje armie, by zapewnić wszystkim pokój i dostatek. Dzisiejszy dzień zostanie zapamiętany na długo ze względu na nasze spotkanie. Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić w tak wyjątkowym dniu? Cokolwiek? Możesz mnie prosić o wszystko.
Hugh przełknął ślinę. -Mój przyjaciel. Nazywa się Rene. Ma ciemne włosy i brązowe oczy. Został sprzedany mężczyźnie.
-Chciałbyś go odnaleźć?
Hugh przytaknął.
Roland spojrzał ponad jego głową na człowieka z ciemnymi oczami. -Znajdź tego Rene i przyprowadź go do mnie.
Mężczyzna skłonił się nisko. -Tak, Sharrum. -I odszedł.
Roland uśmiechnął się do Hugh. -Chodź, siądź przy mnie.
Hugh usiadł przy stopach mężczyzny. Magia otoczyła go i zrozumiał, że od teraz wszystko będzie już w dobrze. Nic złego nie mogło mu się już nigdy więcej przydarzyć.
Dwa tygodnie temu nieznajomy mężczyzna zabrał Rene. Emile sprzedał go. Trzy dni później po zmroku widział, jak ten sam człowiek prowadzi Rene na łańcuchu, jak jakiegoś psa. Rene miał na sobie różową sukienkę i podbite oko.
Emile obiecał nie sprzedawać go. Taką mieli umowę. On leczył klientów, a Emile zapewniał mu ochronę i wyżywienie.
-Nie jest na sprzedaż -odezwał się Emile.
Mężczyzna sięgnął za pazuchę swojej skórzanej kurtki i wyciągnął kopertę. Plik banknotów wylądował u stop Emila. Gruby plik. To było więcej pieniędzy, niż widział kiedykolwiek w całym swoim życiu. Oczy Emila rozszerzyły się gwałtownie.
Kolejny plik.
Czuł się w beczce jak w pułapce. Nie miał dokąd uciec.
I jeszcze jedna paczka banknotów.
Emile oblizał usta.
-Obiecałeś! - krzyknął z wyrzutem.
-Zamknij się - Emile spojrzał na mężczyznę spod zmrużonych powiek. -On jest magicznym chłopakiem.
Kolejny plik.
-A bierz go sobie -rzucił w końcu Emile.
Mężczyzna sięgnął po niego. Schował się głębiej i mocniej zacisnął palce na nożu ukrytym pod brudnym kocem. Nie pozwoli, by ktoś prowadzał go na łańcuchu.
Mężczyzna nachylił się ku niemu, odwracając się plecami do Emila.
-Rzuć broń - polecił.
Stojący za nim Emile zwietrzył okazję i rzucił się do przodu z nożem wymierzonym w plecy nieznajomego. Mężczyzna odwrócił się błyskawicznie. Jego dłoń zacisnęła się na nadgarstku Emila. Emile krzyknął i upuścił nóż. Mężczyzna przyciągnął go do siebie.
-Brać go! -zapiszczał Emile. -Brać go!
-Za późno.
Mężczyzna zacisnął dłoń na gardle Łasicy. Emile wbił palce wolnej dłoni w rękę napastnika, próbując rozluźnić chwyt, ale nacisk na tchawice nie zmalał nawet odrobinę.
Magia podpowiedziała mu, że kość gnykowa w gardle Emila pękła. Nie dawało mu to spokoju, niczym irytujące swędzenie. Coś mu kazało zająć się tą kością, żeby mieć święty spokój, ale mężczyzna nie przestawał miażdżyc tchawicy.
Oczy Emila uciekły w głąb czaszki. Irytujące buczenie magii nagle ucichło. Nie da się uleczyć martwych.
Mężczyzna puścił Emila, który zwalił się bezwładnie u jego stóp.
Wcisnął się jeszcze głębiej w beczkę.
Mężczyzna przykucnął przed otworem. -Nie skrzywdzę cię.
Ciął na oślep nożem. Mężczyzna chwycił jego rękę i wyciągnął go jednym ruchem na światło dzienne.
Nieznajomy przypatrywał się ostrzu. -Ostre. -Wyciągnął broń w jego kierunku. -Trzymaj. Może poczujesz się z tym pewniej.
Porwał nóż z dłoni mężczyzny, ale znał już prawdę. Broń na nic mu się nie przyda. Ten nieznajomy mógł go zabić gołymi rękami, kiedy tylko zechce. Będzie musiał wypatrywać odpowiedniej okazji i wtedy ucieknie.
Mężczyzna podniósł z ziemi pliki banknotów, złapał go za rękę i wyprowadził z bocznej alejki na rynek. Po chwili zatrzymali się przy stoisku z przekąskami. Mężczyzna kupił gorące pierogi i podał mu je. -Jedz.
Darmowe jedzenie. Odgryzł połowę pieroga, parząc sobie przy tym język gorącym jabłkowym nadzieniem. Przełknął na pół przeżuty kęs i wpakował sobie do ust resztę. Zawsze może spróbować uciec później. Koniec końców mężczyzna spuści go na moment z oka i wtedy uda mu się wykorzystać sposobność. A tymczasem tylko idiota nie skorzystałby z darmowego żarcia. Zasada była prosta. To co zjadłeś, jest już twoje. I trzeba pochłaniać wszystko tak szybko, jak tylko się da, nim ktoś inny przywali ci i zabierze to, co zostało.
Szli przez targowisko, mijając po drodze ruiny wysokiego budynku zniszczonego przez magię. Magia nadchodziła falami. W jednej chwili przepełniała wszystko, by za moment zniknąć. Czasami chodził żebrać pod Saint-Chapelle. Wszyscy wychodzący po mszy z kościoła mówili, że świat się kończy i że tylko Bóg może ich uratować. Zawsze sądził, że jeżeli Bóg nadejdzie, to pojawi się podczas dominacji magii.
Dotarli do parku, gdzie zatrzymali się przed ławką, na której siedział mężczyzna czytający książkę.
-Znalazłem go -poinformował człowiek o ciemnych oczach.
Mężczyzna na ławce podniósł głowę i spojrzał na niego.
Zapomniał o jedzeniu. Na wpół zjedzony pieróg wypadł z jego palców.
Mężczyzna wprost emanował magią. Było jej w nim tyle, że praktycznie lśnił złociście. Ta magia owinęła się wokół niego i go dotknęła. Tak ciepła i przyjemna. Otuliła go całego, a on zastygł bez ruchu, obawiając się, że byle gestem może ją spłoszyć.
-Gdzie są twoi rodzice? -zapytał mężczyzna.
Jakoś udało mu się wydobyć z siebie głos. -Nie żyją.
Mężczyzna nachylił się w jego kierunku. -Nie masz żadnej rodziny?
Potrząsnął głową.
-Ile masz lat?
-Nie wiem.
-Ciężko powiedzieć ze względu na stopień wygłodzenia -stwierdził człowiek o ciemnych oczach. -Może sześć albo siedem.
-Jesteś wyjątkowy - powiedział mężczyzna. -Spójrz na tych wszystkich ludzi.
Nie chciał odrywać wzroku od mężczyzny, ale nie chciał też okazać mu nieposłuszeństwa, więc odwrócił głowę i obrzucił spojrzeniem ludzi na pobliskim targowisku.
-Ze wszystkich tych ludzi, ty świecisz najjaśniej. Oni są jak świetliki, a ty jesteś gwiazdą. Masz dar.
Próbował dostrzec blask, o którym mówił mężczyzna, ale nic nie widział.
-Jeżeli przyłączysz się do mnie, obiecuję, że pomogę ci rozwinąć twój talent. Będziesz mieszkał w porządnym domu. Będziesz miał mnóstwo dobrego jedzenia. Będziesz ciężko trenował i wyrośniesz na silnego i potężnego. Nikt nie będzie ci się w stanie przeciwstawić. Co ty na to?
Nie namyślał się nawet chwili. -Tak.
-Jak się nazywasz?
-Nie mam imienia.
-Cóż, to niedobrze -odpowiedział mężczyzna. -Potrzebujesz imienia. Mocnego. Takiego, by ludzie cię szanowali. Wiesz, gdzie się znajdujemy?
Ponownie potrząsnął głową.
-Jesteśmy we Francji. Wiesz, kim jest ten człowiek? - wskazał pomnik mężczyzny na koniu z mieczem w wyciągniętej ręce i koroną na głowie.
-Nie.
-To jest Hugo Kapet. Założyciel dynastii Kapetyngów. Francja stała się królestwem pod jego rządami. Jego potomkowie zasiadali na tronie Francji przez blisko dziewięć stuleci. Był wielkim człowiekiem i ty też staniesz się kimś takim, Hugh. Chciałbyś zostać kimś wielkim, prawda?
-Tak.
Mężczyzna uśmiechnął się. -Dobrze. Wszystko, co istnieje, utrzymuje się w delikatnej równowadze. Cywilizacja, którą zbudowali twoi rodzice, opierała się nadmiernie na technologii, co spowodowało, że teraz magia wraca ze wzmożoną mocą. Zalewa świat potężnymi falami, niszcząc wszystkie cuda techniki i przywołując do życia niesamowite stworzenia. Zaprowadza nowy porządek, rodzący się w bólach apokalipsy. Nadchodzą nowe czasy, Hugh, nasze czasy, twoje i moje. A w tej nowej erze będziesz mnie zwał Rolandem.
-Tak -Hugh zgodził się bez wahania. Znał teraz prawdę. Bóg go odnalazł. Bóg go uratował.
-Świat jest teraz pogrążony w chaosie - kontynuował Roland. -Ale wkrótce zaprowadzę tu porządek. Pewnego dnia będę rządził tą planetą, a ty będziesz moim Warlordem i poprowadzisz moje armie, by zapewnić wszystkim pokój i dostatek. Dzisiejszy dzień zostanie zapamiętany na długo ze względu na nasze spotkanie. Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić w tak wyjątkowym dniu? Cokolwiek? Możesz mnie prosić o wszystko.
Hugh przełknął ślinę. -Mój przyjaciel. Nazywa się Rene. Ma ciemne włosy i brązowe oczy. Został sprzedany mężczyźnie.
-Chciałbyś go odnaleźć?
Hugh przytaknął.
Roland spojrzał ponad jego głową na człowieka z ciemnymi oczami. -Znajdź tego Rene i przyprowadź go do mnie.
Mężczyzna skłonił się nisko. -Tak, Sharrum. -I odszedł.
Roland uśmiechnął się do Hugh. -Chodź, siądź przy mnie.
Hugh usiadł przy stopach mężczyzny. Magia otoczyła go i zrozumiał, że od teraz wszystko będzie już w dobrze. Nic złego nie mogło mu się już nigdy więcej przydarzyć.
Czytałam ten prolog tylko za bogów nie pamiętam gdzie ...no i przetłumaczony zdecydowanie lepiej brzmi niż w mojego typu angielszczyźnie :D Nadal nie lubię Hugh :P ale też nadal jestem psychofanką tego bloga :D
OdpowiedzUsuńJak to wszystko ładnie brzmi, szkoda tylko że nic nie trwa wiecznie i za wszystko trzeba płacić. Chłopiec (Hugh) miał wtedy jeszcze duszę, upomniał się o przyjaciela, później by tego nie zrobił. Bardzo podobał mi się ten fragment. Pięknie dziękuję za tłumaczenie. Pozdrawiam, Meg
OdpowiedzUsuńDziekuje, aż dziwne ,każdy kiedyś był przecież dzieckiem a o H.trudno myśleć jak słabym dziecku
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za tłumaczenie. Wcale się nie dziwię, że Hugh uważa Rolanda za boga, skoro uratował go z takiej nędzy.
OdpowiedzUsuńMały Hugh nie miał szans - od początku na przegranej pozycji. Nie lubię gnoja jako dorosłego ale uwielbiam o im czytać. Bardzo jestem ciekawa jak autorzy poprowadzą tę postać - czy jako główny bohater będzie równie fascynujący co drugoplanowy.
OdpowiedzUsuń