Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią zapraszamy na pierwszy fragment rozdziału pierwszego Iron and Magic w wersji 2.0;-) Zmiany w stosunku do przekładu opublikowanego przez nas jesienią zeszłego roku nie są może duże, ale i tak gorąco zachęcamy do lektury.
A w tradycyjnym kąciku spod znaku "dylematów (czytaj: marudzenia) tłumacza" dodamy jeszcze tylko, że początek tej historii stanowił dla nas spore wyzwanie, bo odnosiliśmy wrażenie, że tym razem Ilona pozwoliła Gordonowi na danie upustu swojej wojskowej pasji, co -naszym skromnym zdaniem- nieco się odbiło na płynności fabuły i niekoniecznie przysłużyło się całej historii. Ale za to już w rozdziale trzecim, gdy pojawia się Elara...
Słowem - nie zniechęcajcie się, ale dajcie szanse IaM. To mimo wszystko nadal kawał znakomitej literatury rozrywkowej spod znaku IA.
Pozdrawiamy!
Rozdział 1
Bóg był martwy.
Nie, to nie całkiem tak. On był martwy.
Nie, to też nie tak.
Głosy przeszkadzały mu, nie pozwalając na powrót zanurzyć się w odrętwiającej ciemności.
-Hugh?
Leżał na czymś twardym i mokrym. Smród kwaśnych, alkoholowych wymiotów uderzył w jego nozdrza.
Był zalany w trupa. Tak, o to chodziło. Był pijany, ale trzeźwiał z minuty na minutę, co oznaczało, że musiał szybko znaleźć coś do picia albo znów stracić przytomność, zanim pustka, którą zwykł wypełniać Bóg, połknie go w całości.
Oblało go coś zimnego.
-Wstawaj -znany mu męski głos. Ale jego dokładna tożsamość była pogrzebana głęboko w pamięci, a by się do niej dostać, musiałby myśleć. Myślenie zaś przybliżało go do pustki.
-To bez sensu - kolejny znany mu głos, którego nie chciał sobie przypomnieć. -Spójrz tylko na niego.
-Wstawaj - nalegał pierwszy głos, cichy i zdecydowany. -Landon wygrywa. Zabija nas jednego po drugim.
Coś się w nim poruszyło. Coś podejrzanie przypominającego lojalność, powinność i nienawiść. Próbował zapaść głębiej w stupor. Bóg już go nie chciał, ale ciemność była gotowa przyjąć go z otwartymi ramionami.
-Ma to gdzieś -stwierdził drugi głos. -Nie dociera to do ciebie? Już po nim. Równie dobrze mógłby być martwy i podgniły.
-Miej trochę wiary -odezwał się trzeci, basowy głos.
-Wstawaj kurwa z tej podłogi!
Ostry ból przeszył mu czaszkę. Ktoś go kopnął. Przez moment rozważał, czy nie zareagować, ale to by oznaczało powrót do rzeczywistości. Leżenie na ziemi nadal było lepszą opcją.
-Uderz go raz jeszcze, a przetnę cię na pół - czwarty głos. Zimny. Też go znał. Ten rzadko się odzywał.
-Pomyśl -trzeci głos. Opanowany, rozsądny i ociekający pogardą. -W tej chwili jest pijany. Prędzej czy później wytrzeźwieje. Jeżeli będziesz kopał go po głowie, uszkodzisz mu mózg. Na co wtedy nam się zda? Już mamy tu jednego półgłówka. Nie potrzebujemy kolejnego imbecyla.
Raz... dwa... trzy... Kolejne cyfry same z siebie wypływały z odmętów jego umysłu. W dawnych czasach liczył tak, by przekonać się, ile czasu zajmie, nim zniewaga dotrze do zakutego łba Bale'a.
Cztery...
-Kurwa, zabiję cię, Lamar! -ryknął Bale.
-Zamknij się -rozkazał pierwszy głos.
Tak. Wszyscy powinni się zamknąć i zostawić go tutaj samego. Był święcie przekonany, że na dnie dzbana zostało jeszcze trochę samogonu. Naczynie powinno znajdować się gdzieś w zasięgu jego rąk.
-Wstań, Preceptorze -nalegał pierwszy głos.
Stoyan, podpowiedziała mu pamięć. Stoyan zawsze był upartym skurczysynem.
-Potrzebujemy cię -nalegał cichym, stanowczym głosem. -Psy potrzebują cię. Landon zabija nas. Jesteśmy likwidowani.
W końcu sobie pójdą.
-Ma to głęboko w dupie -odezwał się Bale.
-Przynieście mi torbę -polecił Stoyan.
Ktoś uklęknął obok niego.
-To na nic -warknął Bale. -Popierdoliło go do reszty. Leży tu we własnych szczynach i rzygach. Słyszałeś tego fiuta przy drzwiach. Siedzi w tej gównianej dziurze od tygodni.
Hugh usłyszał rozsuwany zamek błyskawiczny. Coś zostało przed nim położone. Wyczuł zapach zepsutej krwi i rozkładu.
Bale nie odpuszczał. -Nawet jeżeli wytrzeźwieje, zaraz popełznie do pierwszej butelczyny i napierdoli się znowu.
Hugh uchylił powieki. Odcięta głowa wpatrywała się w niego brązowymi tęczówkami pokrytymi mleczną patyną.
Rene.
-Nie potrafi nawet ustać prosto. Co mamy niby z nim zrobić? Przywiążemy go do drąga i podeprzemy?
Świat zalała czerwień.
-Do diabła z tym -Bale odchylił się, szykując się do kopnięcia.
Wściekłość poderwała go na równe nogi, nim stopa Bale'a dotknęła odciętej głowy. Zacisnął dłoń na gardle Bale'a, uniósł go w powietrze i rzucił na najbliższy stół. Plecy Bale'a uderzyły w drewniany blat z głośnym łupnięciem.
-Alleluja - odezwał się Lamar.
Bale wbił swoje palce w jego rękę, mięśnie na jego grubych bicepsach napięły się. Hugh ścisnął mocniej.
Felix pojawił się z prawej, próbując odciągnąć go od Bale’a. Hugh zastopował go krótkim ciosem lewej pięści. Przegroda nosowa chrupnęła. Potężny mężczyzna zachwiał się i cofnął.
Twarz Bale'a robiła się fioletowa. Stopy biły bezwładnie.
Stoyan uwiesił się na prawym ramieniu Hugh. Wciąż nieco oszołomiony Felix podszedł z lewej i z całych sił próbował oderwać dłoń Hugh.
Świat wciąż pokrywała czerwień. Nie przestawał ściskać.
Kaskada lodowatej wody trafiła go i rozproszyła czerwoną mgłę. Potrząsnął głową, ryknął i zobaczył Lamara, trzymającego w rękach puste wiadro.
-Witaj z powrotem -odezwał się Lamar. -Puść go, Preceptorze. Jeżeli go zabijesz, nie będziesz miał nikogo, kto poprowadzi twoją przednią straż.
#
Pustka nie dawała mu spokoju. Wielka, niezabliźniona rana w miejscu, gdzie zwykł być Roland. Hugh zagryzł zęby i zmusił się do skupienia uwagi na głowie, leżącej na stole przed nim.
-Kiedy? -zapytał.
-Sześć dni temu -odpowiedział Stoyan.
-Co zrobił?
-Nic. Zupełnie nic.
-Nie było go z nami -wtrącił się Lamar. -Odszedł z Camillą, kiedy ciebie wyrzucono. Został cywilem. Zajął się nauczaniem w Chattanooga. Uczył francuskiego w liceum.
-Nie stanowił zagrożenia dla nikogo -kontynuował Stoyan. -A i tak go zabili. Wpadłem do niego, by przekonać go do spotkania z tobą i znalazłem ciało. Zostawili go na podłodze w jego własnej kuchni.
Pulsowanie w jego głowie nie pozwalało mu jasno myśleć. -Camilla?
Stoyan potrząsnął głową. To nie żona Rene za tym stała. Przeszyła go nowa fala bólu, wzmagając jeszcze wściekłość. Rene nigdy nie był dobrym żołnierzem. Nie wkładał w to serca, choć nie można było mu zarzucić, że się nie starał. Zawsze marzył o jakimś lepszym życiu. O tym, co będzie robił, gdy skończy służbę.
-Rene i Camilla nie są jedynymi -odezwał się Stoyan.
-Caroline?
-Nie żyje -odrzekł Bale.
-Purdue, Rockfort, Ivanova - wszyscy martwi -dodał Stoyan. -Zostaliśmy tylko my.
Hugh wbił spojrzenie w czterech mężczyzn. Stoyan, ciemnowłosy, z szarymi oczami, po trzydziestce- wyglądał na wycieńczonego i przywodził na myśl zużyty miecz. Felix, potężny facet z rudawymi włosami, odchylał głowę do tyłu, próbując powstrzymać krwawienie z nosa. Przegroda była wyraźnie skrzywiona w prawo. Z pewnością złamana. Naburmuszony Bale zaszył się w kącie. Mierzący nieco ponad metr siedemdziesiąt, wydawał się równie szeroki, co wysoki. Grubokościsty i umięśniony. Lamar opierał się o blat stołu po prawej. Wysoki, szczupły i czarny sprawiał wrażenie, jakby cały składał się z samych ścięgien i splotów mięśni. Pociągła twarz, starannie przystrzyżona broda, włosy bardzo krótko obcięte. Na nosie miał okulary w drucianych oprawkach. Był już po pięćdziesiątce, ale z wiekiem stawał się jedynie twardszy. Kiedyś był oficerem wywiadu, ale nigdy się nie pogubił i nie zatracił w tej robocie.
Zastępca, skrytobójca, berserk i strateg. Tyle zostało z ludzi, którzy dowodzili jego kohortą.
-Tak to właśnie wygląda -podsumował Stoyan.
-Landon Nez skreśla z listy Żelaznych Psów kolejne imiona -rzucił Lamar. -Nikt nie jest bezpieczny. Wszyscy jedziemy na jednym wózku.
Żelazne Psy. Jego Żelazne Psy, elitarna prywatna armia, którą stworzył dla Rolanda. Ta nazwa sprawiła, że coś go w środku skręciło. Pustka poszerzyła się.
Ha , a dobre ci tak skurczysynu...Nie mam w tym momencie ksztyny litości ani dla niego, ani dla jego Psów . Co nie znaczy że kibicuję Landonowi , o co to - to zdecydowanie nie . Będę się napawać upadkiem Hugh przez kolejne fragmenty :P Dzięki za moją przewrotną przyjemność :D
OdpowiedzUsuńDziekuje a ja go lubie jak nie walczy z moimi ulubionymi bohaterami b.
OdpowiedzUsuńNigdy go specjalnie nie lubiłam ale troszkę tak odrobinkę mi go szkoda Dziękuje za fragment J
OdpowiedzUsuńA ja go lubię...już nie mogę się doczekać ciągu dalszego.Kalula
OdpowiedzUsuńI znowu Rene ( w tym wypadku jego głowa ) był tym, który wybudził go z odrętwienia. Moim zdaniem nie jest taki zły, a jako główny bohater tylko zyska w moich oczach. Pięknie dziękuję za tłumaczenie. Pozdrawiam, Meg
OdpowiedzUsuńJa się wyłamię i powiem, że naprawdę lubię Hugh :) On jest postacią bardzo niejednoznaczną, ale zdecydowanie dodaje mu to uroku (szczególnie kiedy porówna się go z resztą jednowymiarowych postaci z serii - a mówię to z prawdziwym bólem serca, bo Dar Vorona był moim wprowadzeniem i pierwszą miłością do duetu Andrewsów). Będę zapewne jeszcze bardziej niepopularna, kiedy przyznam się, że serię o Kate zakończyłam na 6 tomie, z tego powodu, że Hugh był ostatnią z postaci, która miała naprawdę, po ludzku, skomplikowaną osobowość. Bardzo się cieszę z tego, że dostanie swoją historię, bo bardzo na to zasługuje. Mam też nadzieję, że Andrewsowie nie zdecydują się na przerobienie go na superbohatera bez skazy - ta postać mnóstwo by na tym straciła. Jego osobowość jest czymś bardzo świeżym i niepowtarzalnym w twórczości Ilony i Gordona. Szkoda by było, gdyby ten potencjał został zmarnowany.
OdpowiedzUsuńPS. Mimo że nie podoba mi się to, co stało się z serią o Kate, wciąż cenię inne dzieła Ilony i Gordona i bardzo chętnie śledzę losy Diny, Maud, Baylorów i innych bohaterów ;) Uprzedzam tym samym pytania o to, co robię na tym blogu ;)