Zostawiamy za sobą stadninę i przenosimy się wraz z Hugh do Charlotte. A w mieście, nawet częściowo zburzonym - na nudę nie można narzekać. Kto tym razem zapewni Hugh i jego kompanii "rozrywkę", dowiecie się już za moment z poniższego fragmentu Iron and Magic.
Zapraszamy do lektury!
Zapraszamy do lektury!
Magia wciąż była w odwrocie.
Wysokie, lśniące biurowce, które kiedyś dumnie wznosiły się nad centrum Charlotte, od dawna leżały w gruzach. Kolejne fale magii zawzięcie atakowały ich mury, aż przemieliły wszystko w pył. Magia ścierała się z wszelką technologią, ale przede wszystkim zdawała się brać na cel duże budowle, które niszczyła po kolei, jakby starając się zetrzeć z powierzchni Ziemi wszelkie ślady technicznej cywilizacji.
![]() |
| źródło:pixabay.com |
Z ledwo działającym sprzętem i ograniczonym dostępem do i tak przeraźliwie drogiej benzyny, usunięcie tysięcy ton gruzu wydawało się zadaniem z góry skazanym na porażkę. Charlotte zdecydowało się więc na to samo, co większość miast w podobnej sytuacji: dostosowało się. Oczyszczono trakt z grubsza pokrywający się z dawną ulica Tryon, przebijając się pomiędzy zwałami betonu i pogiętych stalowych kratownic. Tu i ówdzie pośród ruin wyrastały stragany. Tam gdzie droga poszerzała się, było ich wyraźnie więcej. Oferowano na nich wszystkie luksusowe dobra świata po Zmianie: „wołowinę”, która śmierdziała szczurzym mięsem, starą broń, która zacinała się przy pierwszym wystrzale i magiczne mikstury, które były sporządzane według odwiecznej receptury - 99 części kranówki na jedną część naturalnego barwnika. O tak wczesnej godzinie, ledwie pół godziny po wschodzie słońca, większość sprzedawców dopiero się rozstawiała. Za kolejne trzydzieści minut zaczną pokrzykiwać i zachwalać swoje towary, starając się zwrócić uwagę podróżnych, ale teraz wciąż panowała tu błoga cisza.
W sumie nie miało to jednak większego znaczenia, gdyż akurat dzisiaj Hugh nie miał kaca. Wczoraj, po tym jak zostawili Czarny Ogień za sobą, zatrzymali się na noc na starym kempingu. Hugh miał ochotę zalać się w trupa, ale wtedy byłby zupełnie do niczego następnego dnia. Tak więc postanowił spróbować, jak to jest być trzeźwym. Jego nastrój pogarszał się z godziny na godzinę, a kiedy tego ranka wyszedł z namiotu i wpadł na Sama, jego irytacja sięgnęła zenitu.
Nienawidził Charlotte. Nienawidził wyglądu tego miasta, jego zapachu, ruin, okaleczonej panoramy, białego wierzchowca pod sobą i pustki, czającej się tuż za granicą świadomości, gotowej by w każdej chwili go pochłonąć. Zastanawiał się nad zeskoczeniem z tego cholernego konia, znalezieniem sobie jakiejś przytulnej dziury pośród gruzów, zalegnięciem tam i pozwoleniem, by ta otchłań zeżarła całą jego duszę, aż nic by z niego nie zostało. Ale miał przeczucie, że tych czterech jadących za nim mężczyzn wyciągnęłoby go z tej jamy, wsadziło z powrotem na siodło i zmusiło do dalszej jazdy. Nie pozostawało mu nic innego, jak tylko gotować się z wściekłości.
-Przyjaciele -Bale wyszczerzył się w szerokim uśmiechu i poklepał swój topór.
Hugh spojrzał w górę. Wychudzona postać przysiadła na szczycie hałdy gruzów po ich lewej stronie. Sam szkielet powleczony cienką warstwą mięśni. Stworzenie poruszało się na czworaka, jakby nigdy nie nauczyło się chodzić na dwóch nogach. Bezwłosa skóra przybrała niezdrowy odcień sinej szarości typowej dla nieumarłych. Było zbyt daleko, by zobaczyć rysy twarzy, ale Hugh dostrzegł oczy, czerwone i pałające żądzą zaspokojenia głodu. Żadnej świadomości, śladu choćby myśli, sama tylko krwiożerczość i magiczna aura. Wampir.
To nie był żaden samotny łowca. Pojedynczy krwiopijcy zabijali wszystko, co tylko miało puls. Ten zaś był sterowany przez operatora. Gdzieś we wnętrzu bazy Landona Neza siedział nekromanta, prawdopodobnie popijający o tej porze swoją poranną kawę i telepatycznie trzymający w stalowym uścisku to co było resztkami umysłu nieumarłego. Kiedy wampir przemieszczał się, działo się tak z woli operatora. Kiedy przemawiał, to rozbrzmiewał tak naprawdę głos pilota. Nigdy nie przepadał ani za jednymi, ani za drugimi.
-Komitet powitalny -stwierdził Stoyan.
-Miło być rozpoznawalnym -dorzucił Lamar.
-Znalazłeś bazę? -zapytał Hugh.
-Nawet kilka -odpowiedział Lamar. -Ale żadnej odpowiedniej dla nas.
-W czym problem? -nie rozumiał Bale.
-My stanowimy problem -wyjaśnił Lamar. -Pojawiamy się z bagażem, na który składa się między innymi nasza bogata i zróżnicowana historia.
-O czym ty gadasz? -dopytywał się dalej Bale.
-Chodzi mu o to, że zdarzało nam się wyrolować sporo ludzi -wtrącił się Stoyan. -Z jednej strony nikt nie chce zadzierać z Landonem Nezem, a z drugiej narażać się na to, że wbijemy im nóż w plecy.
-Potrzebujmy kogoś na tyle zdesperowanego, by nie zwracał uwagi na nasze dawne grzechy -stwierdził Lamar. -A znalezienie kogoś takiego może zająć sporo czasu.
Hugh marzył o tym, by coś się wydarzyło. Coś co pozwoli mu się rozładować. Zabić kogoś.
Bucky podniósł ogon i końskie łajno zasłało ulice.
-Zamierzasz to chyba posprzątać? - zabrzmiał wyzywająco męski głos.
Dziękuję ci. Wielkie dzięki za zgłoszenie się na ochotnika.
Hugh ściągnął lekko wodze. Bucky zawrócił.
Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna stał na poboczu drogi. Wyglądał na zahartowanego i w dobrej formie. Luźne ubranie, swobodna postawa, prosty miecz, żadnych niepotrzebnych drobiazgów i ozdobników. Beznamiętne spojrzenie. W głosie dało się wyczuć jakieś emocje, ale oczy były puste. Nie był wzburzony czy podekscytowany.
Za nim stała para. Mężczyzna niższy i krępy trzymał w rękach lekki buzdygan, a długowłosa blondynka uzbrojona była w prosty miecz.
Zawodowcy.
To był test. Nez chciał się przekonać, czy miesiące picia odebrały mu umiejętności i kondycję. Rozczarowanie przeszyło Hugh. Nie mógł się z nimi długo zabawić. Musiał załatwić tę sprawę szybko.
Zsiadł z konia i wyciągnął rękę. Stoyan wysunął z pochwy swój miecz i podał mu go. Hugh ruszył w kierunku trójki wojowników.
-Nie powinniśmy… -zaczął Sam.
-Zamknij się - uciszył go Bale.
Pierwszy z przeciwników wystąpił do przodu. Mężczyzna mimo swoich rozmiarów poruszał się zwinnie i szybko. Hugh wywinął mieczem młynek, rozgrzewając nadgarstek.
Niższy mężczyzna zaczął zachodzić go z prawej; kobieta przesunęła się na lewo z kocią gracją.
Zaczekał, aż się ustawią. -Wszyscy gotowi?
Ich przywódca zaatakował pierwszy. Jego miecz poruszał się tak szybko, że ostrze zdawało się być smugą metalu. Hugh lekko poruszył się, pozwalając by klinga przecięła powietrze o centymetr od jego policzka, po czym ciął, skręcając jednocześnie całe ciało. Miecz Stoyana trafił w szyję najemnika i przeszedł przez nią jednym, czystym pociągnięciem. Głowa mężczyzny stoczyła się z ramion, ale Hugh nie zwracał na to uwagi, kontynuując obrót. Odbił nadlatujący z boku miecz kobiety, uchylił się przed buzdyganem i sam uderzył potężnie od góry. Ostrze trafiło ją ramię, ześlizgnęło się po piersi i rozcięło brzuch. Kobieta padła na wznak. Hugh zakręcił się wokół własnej osi. Buzdygan ponownie się wzniósł, celując w ramię. Hugh odchylił się, złapał za trzonek przesuwającej się po okręgu broni i wkładając w to całą swoją siłę i masę, skierował jej czubek w kierunku mężczyzny. Buzdygan trafił go w wątrobę i rozorał ranę do serca. Oczy najemnika rozszerzyły się, gdy ostrze przebijało jego wnętrzności. Po chwili światło zaczęło w nich gasnąć. Hugh odtrącił go, uwalniając silnym szarpnięciem broń i obrócił się.
Kobieta wciąż żyła. Przeciął jej żyłę podobojczykową i wykrwawienie się na śmierć nie powinno zająć więcej niż minutę. Ukucnął przy niej. Oddech łapała krótkimi, urywanymi haustami. Hugh wytarł miecz w jej piękne, długie blond włosy, wstał i podał ostrze Stoyanowi. Sam wpatrywał się w niego z twarzą bez wyrazu.
Hugh wsiadł na konia.
-Tak sobie myślę, że nie szukałeś wystarczająco dobrze tej bazy -zauważył Bale.
-Na twoim miejscu nie zamęczałbym się tak tym -odparł Lamar.
Hugh spiął Bucky’ego i biały wierzchowiec pognał wzdłuż ulicy.
-Czym?
-Myśleniem. To może ci zaszkodzić.
-Pewnego dnia, Lamar. Pewnego dnia…-warknął Bale.
Pustka ogarniała Hugh. Zamknął oczy na długą chwilę, starając się ją odepchnąć. Kiedy rozchylił powieki, był wciąż w Charlotte, jechał na koniu, a powietrze wokół śmierdziało krwią.

Oj jeszcze mu nie przeszło marudna gadzina Dziękuje za tłumaczenie J
OdpowiedzUsuńDziekuje, jak widac nawet na kacu potrafi walczyc by zabic bez skrupułów
OdpowiedzUsuńJak widać niczego nie zapomniał. Bardzo dziękuję za nowe tłumaczenie. Pozdrawiam, Meg
OdpowiedzUsuńDziekuje troche mało tej rozgrzewki tylko trzech ! b.
OdpowiedzUsuńI oto nasz kochany Hugh, cudowny jak zawsze :P
OdpowiedzUsuń