Dzisiejszy fragment Iron and Magic dedykujemy wszystkim fanom surwiwalu i formacji mundurowych. Osobiście dosyć daleko nam do znajdowania upodobania w tego typu zaprawie (szczególnie wobec zdecydowanego deficytu leczniczej magii;-), ale nie umniejszamy oddania i zapału wszystkich poddających się tego typu reżimowi treningowemu.
A tak w ogóle to życzymy udanego weekendu i niektórym szczęśliwcom już awansem - fantastycznej majówki!
A tak w ogóle to życzymy udanego weekendu i niektórym szczęśliwcom już awansem - fantastycznej majówki!
-Już mam kurwa dość tego biegania.
Hugh zatrzymał się i obrócił.
-Centuria, stać! -ryknął Lamar.
Długa kolumna Żelaznych Psów zatrzymała się sapiąc i dysząc. Osiemdziesięciu żołnierzy ustawionych w dwóch szeregach. Kiedy Hugh wrócił do Split Rock, dokąd Felix ściągnął resztki ich wojsk, zastał tam trzystu trzydziestu trzech ludzi, którzy kiedyś byli żołnierzami. Teraz stanowili bandę zmęczonych i wygłodniałych obszarpańców, których morale było do niczego.
Wszystkie armie mają strukturę plemienną i jego Żelazne Psy nie stanowiły tu wyjątku. Dla każdego z jego ludzi kohorta była niczym całe plemię, centuria była wioską, a drużyna rodziną. W walce Żelazne Psy stanowiły jedność. Wszystko opierało się na pierwotnych instynktach, wynikających z ludzkiej natury: kto atakuje moją rodzinę, musi zginąć.
Pomiędzy poszczególnymi drużynami, centuriami i kohortami istniała zdrowa rywalizacja, którą Hugh wszelkimi możliwymi środkami podsycał, gdyż wzmacniała ona wzajemne więzi łączące żołnierzy, sprawiała, że stawali się sobie bliżsi i bardziej sobie ufali. Teraz jednak, mając do dyspozycji zaledwie marne resztki dawnego składu osobowego, Hugh musiał stworzyć z nich zupełnie nową jednostkę. Naucz człowieka walczyć, a będziesz miał wojownika. Tyle że on nie potrzebował wojowników. Potrzebował żołnierzy. By uczynić z kogoś żołnierza, trzeba umieścić go w grupie jemu podobnych, zmusić ich do przejścia przez piekło tam i z powrotem i nauczyć ich, że jest to możliwe tylko dzięki temu, że zaczną na sobie wzajemnie polegać.
Oni wszyscy wciąż pamiętali, co przeżyli że ze swoimi dawnymi towarzyszami walki. Te wspomnienia musiały zostać zastąpione przez nowe doświadczenia, a jedynym sposobem na to było wymazanie starych. Z drużyn Feliksa uformował więc pojedynczą kohortę, którą podzielił na cztery centurie: trzy po osiemdziesięciu ludzi i czwartą z siedemdziesięciu dziewięcioma. Stoyan, Lamar, Bale i Felix stanęli na czele każdej z nich. A potem pognał ich wycieńczonych i głodnych przed siebie. I nie zatrzymywał się, póki mogli ustać na nogach. Nie dawał im spać. Każdego dnia wybierał inna centurię i trenował ją do upadłego. Na szacunek trzeba było sobie zasłużyć.
![]() |
| źródło:pixabay.com |
Pogoda mu sprzyjała. Było gorąco jak w piekle. Namioty, które ludziom Feliksa udało się „pozyskać” -nie pytał o szczegóły- dawały tylko odrobinę cienia i pozwalały trzymać z dala robactwo.
Mieli za sobą już trzy tygodnie ćwiczeń. Patrząc teraz na wściekłość wypełniającą oczy Drugiej Centurii, Hugh był pewien, że nienawidzą go bez reszty, co oznaczało, że wszystko przebiegało zgodnie z planem.
-Co jest Barkowsky? -warknął Lamar, zbliżając się do wysokiego, muskularnego Psa ze świeżo ogoloną głową.
-Powiedziałem, że mam już kurwa dość tego biegania. -Barkowsky przewyższał Lamara o dobre 5 centymetrów, ale Lamar był twardszy i obaj dobrze o tym wiedzieli.
-Coś ty powiedział? -zaczął Lamar.
-Masz dość? -zapytał Hugh.
-Taaa - Barkowsky wydął policzki. Facet od kilku dni szukał zaczepki.
-To odejdź -Hugh odwrócił się.
-Co? - zapytał zdziwiony Barkowsky.
-Widzisz tu jakieś mury, Psie? -ryknął Lamar.
Dawne nawyki zadziałały automatycznie i żołnierz wyprężył się na baczność. -Nie, centurionie!
-Widzisz jakiś strażników?
-Nie, centurionie!
-Kiedy tylko uznasz, że chcesz odejść, droga wolna. Czy to jasne, Psie?
-Tak, centurionie!
-To nie są zielone berety. Tu nikt nie będzie bił w dzwon, ogłaszając, że zostałeś odesłany -dodał Hugh. -Kiedy zrobi się za ciężko i będziesz chciał się poddać, po prostu odejdź. Weź swoje manatki i idź w swoją stronę. Potrzebuję żołnierzy, a nie leserów.
-Naprzód - wydarł się Lamar wyćwiczonym głosem sierżanta. -Truchtem!
Hugh zaczął biec. Dwie linie drugiej centurii ruszyły za nim. Przynajmniej dotrzymywali mu kroku. Kątem oka dostrzegł, że Barkowsky wraca na swoje miejsce w szeregu i utrzymuje tempo.
W idealnym warunkach kontynuowałby te ćwiczenia przez kolejne trzy tygodnie. Nie miał do czynienia z nieopierzonymi rekrutami, lecz doświadczonymi żołnierzami. Sześć tygodni, maksymalnie osiem i miałby namiastkę porządnej jednostki bojowej. Ale nie miał tych dodatkowych tygodni. Na ich jedyne zapasy składało się to, co przynieśli ze sobą ludzie zebrani przez Feliksa i to co udało się kupić za resztki pozostałych im funduszy. Nie mógł wymagać od nich poświęcenia, nie karmiąc ich. A Psy zużywały żywność w tempie ognia pochłaniającego suchy step. Kiedy skończą się im zboże i ziemniaki, pozostanie tylko dziczyzna i króliki. A potrzebowali o wiele więcej, jeżeli mieli przetrwać.
Zbliżyli się do krawędzi lasu. Wybiegli na otwarty teren, kierując się w stronę wysokiej, drewnianej palisady, wznoszącej się na środku polany. Ponad fortyfikacjami wschodziło właśnie słońce, barwiąc niebo czerwienią i żółcią.
Trzy minuty później przebiegli przez bramę.
-Centuria, stać! -rzucił komendę Lamar.
Dwie linie żołnierzy zatrzymały się.
-W tył zwrot!
Spocone, wykończone Psy obróciły się i stanęły przed Hugh. Po Lamarze nie było widać przebytych kilometrów. -Podziękujcie swojemu Preceptorowi za tę uroczą przebieżkę po pięknej okolicy.
-Dziękujemy ci, Preceptorze - zagrzmiała centuria.
Ponad nimi przetoczyła się fala magii. Hugh sięgnął po znajomą moc i skupił się.
-Centuria, rozejść się!
Dwa szeregi rozsypały się, kiedy żołnierze kierowali się do namiotów. Z Hugh emanowała delikatna, niebieska poświata, dotykająca po kolei każdego z jego ludzi i lecząca ich odciski, skaleczenia i otarcia w ułamku sekundy. Przechodzili obok, mrucząc pod nosem podziękowania.
-Dziękuję, Preceptorze.
-Dziękuję, Preceptorze.
-Dziękuję, Preceptorze.
Ostatni Pies zniknął w namiocie.
W brzuchu mu zaburczało. Leczył ich każdego dnia, a jego racje ledwie wystarczały, by utrzymać go przy życiu. Wkrótce przekroczy cienką linię, za którą jego organizm nie będzie miał już żadnych rezerw, pozwalających skompensować wydatek energetyczny.
Lamar zatrzymał się przed nim. Jego spojrzenie było utkwione gdzieś za Hugh.
-Co?
-Znowu to robi.
Hugh obrócił się. W niewielkiej zagrodzie przed jego namiotem stał Bucky i cały jaśniał. Srebrne światło otaczało boki wierzchowca, jakby każdy włos jego sierści stworzony był z księżycowego światła.
Hugh zagryzł zęby. Kiedy następnym razem spotka Ryana, zabije go.
Bucky dumnie paradował po zagrodzie.
-Brakuje mu tylko rogu - odezwał się Lamar z udawanym podziwem.
-Masz coś do zaraportowania, czy przyszedłeś tylko mnie wkurwiać?
-Dobre czy złe wieści?
-Złe.
-Mamy żywności na pięć dni.
Za pięć dni wszystko się posypie. Żołnierze potrzebowali czegoś więcej niż samego mięsa. Spalali zbyt wiele kalorii. Potrzebowali węglowodanów z kukurydzy, ziarna, ryżu. A nic takiego już nie mieli. Byli bez grosza i o ile nie posuną się do rabunku, co z kolei ściągnie im na głowy stróżów prawa, bedą skończeni.

Dziekuje, skoro konczy dię jedzenie czas pomyśleć o pracy, by zdobyć fundusze,a jak Hugh sobie poradzi w tym temacie?
OdpowiedzUsuńSkoro koń jaśnieje to może też jest jakiś "magiczny", mógłby Hugh go wypróbować. Co do żywności, to fakt potrzebują pracy przez duże "P", aby im się opłacało. Spodobała mi się ich metoda na wk.rzomego żołnierza, to idź sobie, tego jeszcze nie było. Pięknie dziękuję za nowe tłumaczenie. Jako , że należę do tych szczęśliwców co wyjeżdżają na cały tydzień to życzę wszystkim wymarzonej majówki i słonecznej pogody. Pozdrawiam serdecznie, Meg
OdpowiedzUsuńJednorożec z demobilu :D:D:D Bogowie , dawno się tak nie uhahałam ..:D:D :D
OdpowiedzUsuńCiekawe co z tym koniem magiczny czy nie Dziękuje za fajny fragment J
OdpowiedzUsuń