Przejdź do głównej zawartości

Magic Triumphs Rozdział 2 cz. 2

Są takie miejsca na tym naszym pięknym globie, gdzie obietnica coś znaczy, gdzie przyrzeczenia są dotrzymywane, a ludzie są kompetentni, sumienni i życzliwi. Wierzymy, że kiedyś tam trafimy na dłużej. Na razie jednak nie możemy się wyrwać z naszego chwilowego miejsca zesłania i zupełnie niepotrzebnie tracimy czas na walkę z wiatrakami uosabianą przez powszechną filozofię typu “possible mañana”... 
Cytując pewną bohaterkę naszego ulubionego duetu pisarskiego: “Czujemy się z tym paskudnie. Ale niekiedy po prostu nie ma się żadnego wyboru...."
Plusy są takie, że miast siedzieć teraz w samolocie do Europy, możemy nie tylko dać upust frustracji na blogu, ale i opublikować kolejny fragment drugiego rozdziału MT. 
Mamy nadzieję, że wybaczycie nam to uprawianie prywaty i dzielenie się własnymi przemyśleniami na temat niektórych osobników rodzaju ludzkiego. 
A teraz nie przedłużamy już, lecz zapraszamy Was do lektury. 
Udanego weekendu!


Minęły dwie godziny nim donośne warczenie silników na zaczarowaną wodę zapowiedziało przybycie Biohazardu. Dwa SUV-y przedzierały się w górę zapuszczonej drogi, rzężąc i wypluwając kłęby pary. Za nimi posuwała się ciężka, opancerzona ciężarówka z cysterną. Kawalkadę zamykały dwa kolejne wozy terenowe. Z samochodów wyskoczyli ludzie i wyciągnęli pojemniki pełne pomarańczowych kombinezonów ochronnych. Kiedy tylko poczuli fetor, unoszący się z bajora, z miejsca wciągnęli maski.
Źródło: pixabay.com
Luther kroczył w naszym kierunku. Krępy, ciemnowłosy, miał na sobie buty robocze, poplamione szorty i T-shirt z napisem: “Rycerze na ulicach, Czarodzieje w łóżku”.

-Podoba mi się twoja koszulka -powiedziałam mu. -Taka profesjonalna.

Nie zareagował na zaczepkę. Wpatrywał się jedynie w ten żelowy grób. W międzyczasie otoczyliśmy cały parking standardowym kręgiem soli. Nawierzchnia była zbyt zniszczona, by dało się na niej użyć kredy.

-Będę potrzebował zeznań -odezwał się po chwili. -Od wilkołaka i Tanatosa też. A przy okazji, gdzie on jest?

Wskazałam głową. Teddy Jo zajął miejsce na dachu magazynu, spoglądając stamtąd w dół na masowy grób. Anioła spowijał wirujący czarny dym. Gdyby tylko posiadał taką moc, wyciągnąłby szczątki młodej pary i wskrzesił ich. Ale nie posiadał. Nikt z nas nie dysponował taką władzą. Tylko bogowie potrafili przywracać ludzi z martwych, a i wówczas efekt były różne, mówiąc oględnie.

-Opłakuje ich -wyjaśniłam Lutherowi. -Jeden z jego ludzi tam spoczywa. Nie może pokierować jego duszy w zaświaty. By tego dokonać, musiałby przeprowadzić rytuał nad martwym ciałem, a nie ma najmniejszej szansy, by udało mu się oddzielić jedne szczątki od drugich. Nie może zwrócić ciała rodzinie. Jest bardzo wzburzony, więc radziłabym obchodzić się z nim łagodnie.

Luther pokiwał głową.

Opowiedziałam mu o urywającym się śladzie zapachowym. Im więcej mówiłam, tym bardziej pogłębiała się zmarszczka między jego brwiami.

-Starsze moce? -zapytał.

-Mam nadzieje, że nie.

Ponownie spojrzał na grób. -Całe rodziny, tak? Nawet dzieci?

-Tak mi się wydaje.

-Dlaczego?

Chciałabym to wiedzieć. -Kości zniknęły.

Zasępił się. -Największa koncentracja magii występuje w ludzkich kościach. Dlatego też ghoule  je przeżuwają. Czy wiemy na pewno, że oddzielili wszystkie kości i zabrali je ze sobą?

-Nie, ale w innym wypadku powinny się tu znajdować przynajmniej jakieś fragmenty szkieletów. Czaszki, kości udowe, cokolwiek. A widziałam tylko tkanki miękkie.

Westchnął i przez moment wyglądał na znacznie starszego. W jego oczach dostrzegłam udrękę. -Dam ci znać, kiedy odsłonimy wszystko i przeszukamy.

Staliśmy w milczeniu przez dłuższą chwile, zjednoczeni w smutku i gniewie. Mogliśmy oboje zająć się tą sprawą, każde na własną rękę. I koniec końców uda nam się znaleźć odpowiedzialnego za te zbrodnie. Ale to i tak niczego nie zmieni dla rodzin tych, których szczątki leżały na magazynowym parkingu, porzucone niczym śmieci.

Wreszcie Luther skinął mi głową i poszedł założyć pomarańczowy kombinezon, ja zaś ruszyłam złożyć swoje zeznanie.

#

Szlag mnie trafiał, gdy utknęłam w korku na moście Magnolia. Normalnie skręciłabym w jakąś boczną uliczkę i pognałabym przed siebie, ale Magnolia była jedną z tych nowych przepraw, które prowadziły wprost przez rumowisko zawalonych budynków i estakad. Głowę wciąż miałam pełną ugotowanych ciał i kiedy zdałam sobie sprawę, w co się wpakowałam, było już za pózno.

Moje gapiostwo kosztowało nas dobre pół godziny i kiedy w końcu dotarliśmy do Cutting Edge, było już późne popołudnie. Derek wysiadł, zdjął łańcuch, blokujący wjazd na nasz parking, a ja powoli podjechałem Jeepem na nasze miejsce i zaparkowałam.

Ulica sprawiała dzisiaj wrażenie względnie cichej. Upał przegnał większość klientów, zazwyczaj kręcących się przy warsztacie Billa Horna i salonie samochodowym Nicole. Tylko Pan Tucker jeszcze zamarudził. Czas i wiek zredukowały jego muskularne kiedyś ciało do wątłego szkieletu i zabrały mu większość włosów. Te które mu jeszcze zostały, miał tak krótko przycięte, że wyglądały jak biały puch na ciemnobrązowej czaszce. Minione lata nie zniszczyły jednak jego hartu ducha. Codziennie przemierzał całą naszą ulicę dwukrotnie o poranku i przynajmniej raz po południu, dumnie dzierżąc transparent, na którym było napisane: “Uwaga! Nadszedł koniec świata! Przejrzyjcie na oczy!”

Kiedy wyskoczyłam z Jeepa, pan Tucker wykrzykiwał właśnie treść tego przekazu, podobnie jak robił to setki razy wcześniej. Ale będąc południowcem, pan Tucker wierzył również w dobre maniery.

-Nawróćcie się! Koniec już nadszedł! Jak się szanowna pani miewa dzisiaj?

-Nie mogę narzekać -skłamałam. -Miałby pan ochotę na mrożoną herbatę? Mamy dzisiaj spory upał.

Pan Tucker wystawił w moją stronę metalową manierkę. -Dostałem już trochę herbaty u Billa. Dziękuje. Do zobaczenia później.

-Do widzenia, panie Tucker.

Ulicą przejechał powoli samochód. Najwyraźniej ktoś czegoś szukał. Pan Tucker rzucił się do przodu, potrząsając transparentem. -Żałujcie za swoje grzechy! Przejrzyjcie na oczy! Żyjecie w czasach apokalipsy!

Westchnęłam, otworzyłam boczne drzwi i weszłam do środka. Za mną podążył skrzywiony Derek. -Pewnego dnia ktoś go potrąci.

-A kiedy tak się stanie, zabierzemy go do szpitala.

Pan Tucker miał rację. Żyliśmy w czasach apokalipsy. Powoli, z każdą kolejną falą magii przepadało bezpowrotnie coraz więcej starych technologii, a nowy świat z jego mocami i potworami rósł w siłę. Będąc jednym z potworów, zapewne nie powinnam narzekać.

 Musieliśmy coś zrobić z innymi zleceniami. Serenbe miało zdecydowane pierwszeństwo. Rzuciłam okiem na dużą szkolną tablicę wiszącą na ścianie. Trzy aktywne sprawy: ghoul na cmentarzu w Oakland, tajemnicze stworzenie z lśniącymi oczami, straszące studentów w Instytucie Sztuk Pięknych i zjadające drogie farby, i na koniec raport, dotyczący nadzwyczaj wielkiego, świecącego w ciemnościach wilka na przedmieściach w okolicach Dunwoody Road. Derek podszedł do tablicy i zmazał wilka.

-Załatwiłem to ostatniej nocy.

-Co to było?

-Desandra.

Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. -Alfa z Klanu Wilków?

Derek przytaknął.

-Co ona robiła w Dunwoody Heights?

-Próbowała zapisać swoich chłopaków na modne zajęcia gimnastyczne w mieście, na wieść o czym jedna z matek wpadła w szał, w wyniku czego Desandra została poproszona o porzucenie tego zamysłu. Wytarzała się więc we fluorescencyjnym pudrze i nachodziła dom tej kobiety przez ostatnie trzy noce.

-Wyjaśniłeś jej, że zastraszanie ludzi nie leży w najlepszym interesie Gromady?

-Tak. Powiedziała mi, że odpuszcza tylko ze względu na mnie, wścibskiego dzieciaka.

Zachowałam stoicki spokój i nie roześmiałam się. -Dobra robota.

-Jasne.

-A zatem, gdzie wsadziłeś Scooby-chrupki?

-Bardzo śmieszne -odpowiedział oschle.

Zamyśliłam się nad innymi zleceniami. Jeszcze rok temu podrzuciłabym sprawę farb Ascanio i zapomniałabym o wszystkim momentalnie. Ale ostatnio prawie go nie widywałam. Zamiast opędzać się od jego nagabywań, przez minione miesiące to ja musiałam do niego dzwonić i prosić o pomoc. Szkoła zabierała mu mnóstwo czasu, ale w tym roku powinien już otrzymać dyplom.

Teoretycznie wciąż był na na mojej liście płac. Chwyciłam za telefon i wybrałam numer Domu Bouda.

W słuchawce zabrzmiał zalotny głos Mirandy. -Halo.

-To ja.

Seksowny ton zniknął momentalnie. -A, cześć Kate.

-Czy samo zło jest gdzieś w pobliżu?

-Pomaga w czymś Raphaelowi.

Dokładnie taką samą odpowiedź dostałam, kiedy dzwoniłam ostatnio. -Okay. Mogłabyś mu przekazać, że jeżeli byłby zainteresowany, mam dla niego robotę?

-Jasne.

Zatrudniałam Ascanio, ale Raphael i Andrea byli alfami, a Klan Bouda cenił sobie ponad wszystko lojalność w stosunku do innych członków rodziny. Przy Raphaelu nie miałam najmniejszych szans. -Chociaż w sumie to mniejsza z tym. Zapomnij, że zawracałam ci głowę. Sami się tym zajmiemy.

-Okay -odpowiedziała Miranda.

Rozłączyłam się. Bez zaginionego w akcji Ascanio i bez Julie, która towarzyszyła Curranowi w jego wyprawie, zostawała tylko nasza dwójka - ja i Derek.

-Chcesz, żebym się tym zajął? -zapytał.

-Nie. Potrzebuję cię do sprawy Serenbe. Będziemy musieli przekazać to Gildii. -Nie znosiłam oddawania zleceń Gildii. Kiedy podejmowałam się jakiejś roboty, obiecywałam, że ją wykonam i za punkt honoru stawiałam sobie wywiązanie się z tego przyrzeczenia. Teraz będę musiała wytłumaczyć klientom, że jesteśmy zbyt zajęci, by dla nich pracować. Nie tak zwykłam załatwiać sprawy i czułam się z tym paskudnie. Ale niekiedy po prostu nie ma się żadnego wyboru.

Komentarze

  1. Skoro są przeszkody w opuszczeniu tropików, to bawcie się trochę, idźcie na targ owocowy, oglądajcie folklor i pijcie dużo płynów! I nie zapomnijcie o uzupełnieniu soli! Żeby nie było odwodnienia! mamuniaewy

    OdpowiedzUsuń
  2. Desandra rządzi! Dzięki za tłumaczenie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję i pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dziękuję za tłumaczenie, tym bardziej że tyle nieprzyjemności Was spotyka. Pozdrawiam serdecznie i życzę udanego weekendu, Meg

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham Desandrę :D Ta nieobliczalna wariatka ma w sobie jakiś urok , który ciągnie mnie jak lep na muchy :D I już czuję moim długim nochalem że Ascanio też niedługo objawi się w pełnej nieokiełznania chwale - będzie się działo, czuję to :)
    Współczuję obijania się o niedotrzymane terminy i rzeczy które możliwe są nie wiadomo które jutro . Trzymam kciuki za wasz szybki powrót i dziękuję przepięknie za kolejny kawałęk układanki :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Desandra jest rewelacyjna, mają z nią wesoło. Aż mnie ciekawi jak tam klan wilków pod jej rządami. Ciekawe czy z kośćmi tatuś Kate coś kombinuje. Dziękuję bardzo za piękny przekład, pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia, i rozwiązania wszystkich kłopotów. Barbara

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Neal Shusterman "Kosodom" - fragment

Tym razem mamy dla Was fragment drugiego tomu cyklu "Żniwa śmierci". W świecie wykreowanym przez Neala Shustermana nie ma miejsca na głód, wojny, choroby i cierpienia. Ludzkość uporała się już z tym wszystkim. Pokonała nawet śmierć. W tej chwili żywot człowieka mogą zakończyć jedynie kosiarze – do nich należy kontrolowanie wielkości populacji. Citra i Rowan zostają praktykantami w profesji kosiarza – choć żadne z nich nie wykazuje ku temu chęci. Nastolatkowie muszą opanować sztukę odbierania życia, wiedząc że przy tym ryzykują własnym. Citra i Rowan zrozumieją, że za idealny świat trzeba zapłacić wysoką cenę.  Takie było zawiązanie akcji w "Kosiarzach". A co będzie nas czekać w "Kosodomie"? Citra i Rowan znajdują się po dwóch stronach barykady – nie mogą się porozumieć co do moralności Kosodomu. Rowan na własną rękę poddaje go próbie ognia. Zaraz po Zimowym Konklawe porzuca organizację i zwraca się przeciw zepsutym kosiarzom – nie tylko ...

Ostatni wpis na Bloggerze...

Ponad dziewięć miesięcy, prawie dwieście tysięcy odsłon, blisko 400 wpisów, mnóstwo zabawy, nieco irytacji, sporo doświadczeń, ... aż nadszedł ten moment, w którym zostawiamy Bloggera i ruszamy dalej na przygodę z blogowaniem pod żaglami WordPressa.  O powodach tej migracji pisaliśmy już przed tygodniem, więc teraz skupimy się jedynie na podziękowaniach wszystkim naszym czytelnikom za odwiedzanie nas na tej stronie, dzielenie się z nami swoimi komentarzami, wspieranie nas i utwierdzanie w przekonaniu, że warto było wyciągnąć te przekłady z zakurzonego folderu na dysku twardym i rzucić się na głębokie wody blogosfery.  Cieszymy się, że byliście z nami od września zeszłego roku i w cichości ducha liczymy, że przez ten cały czas udało nam się dostarczyć Wam nieco czytelniczej radości, a przy okazji może i przekonać do sięgnięcia po jakąś nową pozycję.  Jednocześnie mamy nadzieję, że nadal będziecie z nami i pozwolicie utwierdzać się nam w przekonaniu, że warto kontynu...

WUB Rozdział 10 cz. 1

Na blogu IA nadal ani śladu nowego fragmentu SotB, zatem zgodnie z przedpołudniową zapowiedzią mamy dzisiaj coś dla fanów twórczości Cassandry Gannon, a dokładniej rzecz biorąc dla wszystkich kibicujących ucieczce Scarlett i Marroka. Przed kilkoma dnia zostawiliśmy bohaterów pod strażą w stołówce WUB, a dzisiaj przenosimy się o kilka pięter w dół... Na ciąg dalszy zaprosimy Was jutro, a tymczasem udanego weekendu! Rozdział 10 Marrok zaczyna wykazywać objawy seksualnego zainteresowania Scarlett. To kolejny dowód jego masochistycznych skłonności.  Z zapisków psychiatrycznych dr Ramony Fae. Podziemia były jeszcze bardziej wilgotne i zapleśniałe niż cała reszta WUB. To była najstarsza część tej placówki i idealnie oddawała całą grozę słowa lochy. Kamienne ściany, grube drzwi, żadnych okien. To było miejsce, z którego nigdy nikt nie uciekł i w którym nikt nie chciał się znaleźć. Poza Scarlett. Znalazła się dokładnie tam, gdzie chciała być. Mniej więcej. Został...