Obiecaliśmy, że po powrocie do domu będziemy mogli poświęcić więcej czasu na prowadzenie bloga i tłumaczenia. Nie da się tego odkręcić. Słowo się rzekło. I naprawdę mamy zamiar się z tej zapowiedzi wywiązać. Już wkrótce...
Bo dzisiaj cały dzień umknął nam nie wiedzieć kiedy i dopiero teraz możemy zaprosić Was na ostatni fragment Magic Triumphs. Na resztę niestety trzeba będzie poczekać do sierpnia.
Za to już jutro zapowiadamy wielki powrót do Sweep of the Blade. W szóstym rozdziale będzie się działo, oj będzie.
A tymczasem u Kate....
Rozległo się donośne pukanie.
-Otwarte -krzyknęłam.
Drzwi otworzyły się i stanął w nich Raphael, ubrany w ciemnoszary garnitur i trzymający w ręce zieloną butelkę.
-Strzeż się hienołaków - powiedziałam. -Szczególnie, gdy przynoszą prezenty.
Uśmiechnął się. -Mogę wejść?
-Proszę - wskazałam mu na krzesło dla klientów. -Siadaj.
Zajął miejsce na wprost mnie. Jego czarne włosy opadały na ramiona miękkimi falami. Zazwyczaj, gdy ludzie używali określenia “czaruś” w odniesieniu do mężczyzny, prychałam pod nosem. Tyle że w przypadku Raphaela to słowo po prostu do niego pasowało. Coś takiego w nim było, w jego ciemnoniebieskich oczach, w sposobie w jaki się nosił, w tej odrobinie brutalności i dzikości zmiennokształtnego, przebijających się przez te nieskazitelną powłokę, że na jego widok kobiety z miejsca zaczynały myśleć o seksie. Szczęśliwie, byłam na to uodporniona.
-Co jest w butelce?
Popchnął ją w poprzek blatu w moim kierunku. Odręcznie opisana naklejka z ładnym pomarańczowo-żółtym jabłkiem głosiła: “B’s Najlepszy Cydr”
Gwizdnęłam. -Teraz wiem, że nie jest dobrze.
Kiedy wyszłam za Currana, Klan Niedźwiedzia obdarował nas z okazji ślubu kilkoma beczkami miodu pitnego. Ten napitek spotkał się z powszechnym entuzjazmem. Raphael zdał sobie wówczas sprawę, że posiadłość rodowa Klanu Bouda znajduje się w samym środku jabłkowego sadu i wyczuł możliwość zrobienia dobrego interesu. B’s Cydr ukazał się na rynku przed rokiem i jak wszystko, czego się tknął Raphael, okazał się niebywałym sukcesem.
Rozparł się wygodnie na krześle i założył nogę na nogę. Życie z Andreą służyło Raphaelowi. Wyglądał szykownie. Jego garnitur leżał na nim znakomicie i zapewne był uszyty na miarę.
-Niech zgadnę, twój krawiec przetrzymuje twoje ostatnie wdzianko i chcesz, żebym ruszyła z misją wyzwoleńczą.
-Gdybym poprosił cię o coś takiego, wszystko byłoby skąpane we krwi, a mój garnitur nadawałby się jedynie do wyrzucenia. Nie, w takiej sprawie zwróciłbym się do mojej żony. Trafiłaby go między oczy ze stu metrów.
Faktycznie była do tego zdolna.
-Przyszedłem, żeby porozmawiać o chłopaku -powiedział. -Przyniosłem cydr, bo to nie będzie łatwa rozmowa.
Och.
-Przyszedłem prosić, żebyś go zwolniła.
Nie byłam zaskoczona. -Dlaczego Ascanio osobiście mnie o to nie poprosi?
-Ponieważ zajęłaś się nim, gdy nikt inny się nim nie interesował. Ciocia B wysłała go do ciebie, bo nie mogła sobie z nim poradzić, a wiedziała, że prędzej czy później zrobi coś głupiego albo powie coś niewłaściwego i ktoś rzuci mu się do gardła. Zatrudniłaś go, dałaś mu prace i miejsce, z którym mógł się identyfikować, wyszkoliłaś go i zaufałaś mu. Sprawiłaś, że stał się kimś, kto jest teraz wartościowym członkiem klanu. On to wszystko rozumie. I jest wobec ciebie lojalny.
Zamilkł na chwilę.
-Ale on także ma swoje pragnienia.
-Jakie?
-Na przykład pieniądze. Zarabia tutaj całkiem nieźle, ale chciałby mieć więcej. Chce być bogaty.
Oboje wiedzieliśmy, że pracując dla mnie, Ascanio nie wzbogaci się. Cutting Edge pozwalało opłacać rachunki, ale nie uczyni nikogo bogatym. Nie zależało mi na powiększeniu biznesu. Podobało mi się to, że byliśmy małą firmą.
-Poza tym pragnie akceptacji, odpowiedzialności i władzy. Chce się piąć wyżej w klanowej hierarchii. W głębi siebie jest klasycznym hienołakiem, który pragnie zdobyć uznanie innych członków klanu.
-Okay.
-Wszystkie te pragnienia sprowadzają się w sumie do jednego - Raphael nachylił się ku mnie. -To czego on naprawdę chce, to…
-Bezpieczeństwo -dopowiedziałam. -Uczyłam go przez prawie cztery lata, Raphaelu. Dorastał bez męskiego wzorca w paskudnym miejscu i kiedy wreszcie dostał się do Klanu, zupełnie sfiksował na twoim punkcie. Chce być dokładnie taki jak ty. Szanowany, odnoszący sukcesy, groźny samiec alfa. Zdałam sobie z tego sprawę już dawno temu.
-Pracował dla mnie przez ostatnie pół roku -odrzekł Raphael.
-Acha.
Raphael przygryzł wargi. -Nie ma sensu bawić się w dyplomację, tak więc powiem to prosto z mostu. Osiemnastoletni męski hienołak nie myśli głową. Wraz z Andreą tracimy połowę naszego czasu na utrzymywaniu go z dala od tej kupy kamieni Jima.
Tak jak Curran, Jim nieustannie ulepszał Twierdze, dodając do niej wieże, mury i tunele ewakuacyjne. Spora część tych fortyfikacji była budowana przez hienołaki pomiędzy dwunastym, a dwudziestym piątym rokiem życia w ramach lokalnego odpowiednika robót publicznych za różnej maści wykroczenia. Wydawało się, że hienołaki nie są zdolne do trzymania się z dala od kłopotów, a Jim zawsze z otwartymi rękami witał darmową siłę roboczą.
-Ascanio nie jest taki, jak jego rówieśnicy - zapewniał mnie Raphael. -On naprawdę używa mózgu i podejmuje trafne decyzje. Kiedy wysłaliśmy go do Kentucky, wpadł po uszy w … -Raphael zawahał się na moment -...w kłopoty. I poradził sobie z tym. Lepiej niż ja sam bym potrafił.
-Nie wątpię, że tak właśnie było.
-Potrzebujemy go, a on potrzebuje nas. A ja zdaję sobie sprawę z tego, że moja matka podrzuciła ci go. Poświęciłaś cztery lata na wyprowadzenie go na prostą, naukę i przerobienie go na człowieka, którym jest dzisiaj. Sprawiłaś, że stał się tak przydatny, że chcemy go z powrotem. I to jest nie w porządku. Wiem o tym i przepraszam za to. Jesteśmy twoimi dłużnikami. Cały nasz klan winien jest ci wdzięczność.
-Niczego od was nie chcę. Zrobiłam to dla niego, a nie dla was.
-Ale zrobiłaś i ktoś to musi docenić. Przyszedłem tu, by to potwierdzić i zapewnić cię, że o tym nie zapomnimy. Jeżeli pozostawisz decyzje w jego rękach, nigdy nie zdobędzie się na odejście od ciebie. Nie jest do tego zdolny. Jego poczucie lojalności nie pozwoli mu na to. Ale jednocześnie nie będzie tutaj szczęśliwy. Chce być znany i akceptowany pośród swoich. Czy to ci się podoba Kate, czy nie - nie jesteś kimś pierwszym lepszym z ulicy. Jesteś In-Shinar. Im dłużej trzymasz go przy sobie, tym trudniej będzie mu wyjść z twojego cienia.
Po prostu musiał mi to wygarnąć prosto w twarz. Westchnęłam. -Czy widzisz tu gdzieś jakieś łańcuchy?
-Nie - obdarzył mnie smutnym uśmiechem.
-Dobrze zatem. Ascanio nie jest moim służącym. Może robić, co mu się żywnie podoba. Usuwam go z mojej listy płac z dniem dzisiejszym. Jeżeli tylko zechce, może zawsze znaleźć u mnie zatrudnienie, ale sama nie będę go już o nic prosić.
-Dziękuję.
-Nie robię tego ze względu na ciebie. Chodzi mi jedynie o to, że powinien mieć możliwość robienia tego, co go uszczęśliwi.
Raphael ponownie skinął głową. Wyglądał na zmieszanego. Postanowiłam nie pastwić się nad nim dłużej. -Jak się miewa mała B?
Uśmiechnął się szeroko. -Młody wilczek próbował ukraść jej zabawkę na pikniku w ostatni piątek. Dorwała go, zabrała mu zabawkę i pobiła do krwi.
-Musisz by z niej naprawdę dumny.
O, tak. Bardzo.
-Do zobaczenia, Raphaelu.
-Na pewno wkrótce się spotkamy, Kate.
Wyszedł z biura.
I po wszystkim. Czułam się dziwnie wypalona. Nie będzie już więcej ciętych i zabawnych powiedzonek. Masakrowania łaciny. Niestosownych żartów. Od pewnego czasu wszystko zmierzało do tego momentu, ale nie zmieniało to faktu, że będzie mi go brakowało.
Derek wszedł do środka. -Czego chciał Raphael?
Potrząsnęłam głową. -Nic ważnego.
Derek spojrzał na butelkę cydru i wyciągnął z dużej papierowej torby dwa lekko zatłuszczone pakunki. Przepyszny zapach meksykańskich przypraw rozszedł się w powietrzu. Tacosy z kurczakiem. Moje ulubione. Najbliższa meksykańska jadłodajnia znajdowała się o dobre dwie mile od biura. Derek specjalnie się tam wybrał, by zdobyć dla mnie te przysmaki.
Wstałam, wzięłam dwie szklanki, otworzyłam cydr i nalałam nam szczodrze. Derek usadowił się na krześle dla klientów i wgryzł się w swoją przekąskę. Spróbowałam swojego taco. Mmmm, przepyszne.
-Jutro zamierzam wrócić do Serenbe -odezwał się po chwili. -Chciałbym powęszyć trochę w dalszej okolicy. Zobaczę, czy uda mi się podjąć jakiś trop.
-Dobra -odpowiedziałam.
Ze smakiem przeżuwaliśmy jedzenie.
-Czy chciałeś kiedyś zostać bogaty? -zapytałam.
Derek zamyślił się na moment. -Nie.
-Chodzi mi o to, czy nie chciałeś mieć więcej pieniędzy?
Wzruszył ramionami. -Starcza mi na rachunki. Mam kasę na jedzenie i na narzędzia, stać mnie na kupno prezentów pod choinkę. Czegoż więcej mógłbym chcieć?
Potaknęłam. Wypiliśmy cydr, zjedliśmy nasze tacosy i było nam całkiem dobrze.
Dziękuję 👏
OdpowiedzUsuńBoudy zawsze wyjdą na swoje. Wydaje mi się, że Ascanio sam powinien porozmawiać z Kate, a tak to zawsze zostaje jakiś niesmak. Przynajmniej Derek jest wierny. Bardzo dziękuję za nowe tłumaczenie. Pozdrawiam, Meg
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! mamuniaewy
OdpowiedzUsuńBardzo dziekuję
OdpowiedzUsuńDziękuję! Czekam w takim razie z niecierpliwością na sierpień :)
OdpowiedzUsuń