Zgodnie z nową świecką tradycją dopiero pod wieczór udaje nam się wyrobić z tłumaczeniem kolejnego fragmentu. Liczymy jednak, że bez względu na porę publikacji nowa porcja literatury spod znaku IA dostarczy Wam sporo przyjemności i pozwoli zakończyć dzień w dobrych humorach (i na lekkim głodzie ciągu dalszego;-)
Pozdrawiamy i do przeczytania jutro!
Pozdrawiamy i do przeczytania jutro!
-Mamo?
Maud rozchyliła powieki. Dwie pary oczu wpatrywały się w nią intensywnie. Jedne, zielone należały do Helen, a drugie złociście brązowe były jej nieznane.
Musiała zasnąć. Na terytorium wroga. Całe jej ciało przeszył nagły niepokój. Rozbudziła się momentalnie.
Otaczały ją jasne ściany. Jedynym znanym jej zamkowym pomieszczeniem, które nie było zbudowane z kamiennych bloków, lecz ze sterylnego polimeru, było ambulatorium. Musiała wciąż znajdować się na oddziale szpitalnym. Lekarz zapewne dodał jakieś łagodne środki usypiające do jej leków. W połączeniu z wycieńczeniem organizmu po walce i przyspieszonej regeneracji wymuszonej farmakologicznie, spowodowało to utratę przytomności. Nie była pewna, jak długo spała, ale ból w jej żebrach zdążył już ustać. Zmęczenie jednak nadal otulało ją szczelnym kokonem. W głowie jej szumiało.
-Mamo?
-Tak, kwiatuszku.
-To jest Ymanie.
Ymanie zamrugała swoimi dużymi, okrągłymi oczami i pomachała jej nieśmiało. Była mniej więcej w wieku Helen, choć nieco od niej wyższa i mocniej zbudowana, miała brązowe włosy i ciemnoszarą skórę.
W ustach czuła suchość, ale udało się jej wydusić z siebie kilka słów. -Miło mi cię poznać, Lady Ymanie.
-Ona też dostała perkusje -dodała Helen.
-Tak było -potwierdziła Ymanie.
-Mają tu takie miejsce -mówiła dalej Helen. -Z dużym drzewem, które jest na szczycie wieży i musisz się wspiąć na jego czubek, i tam jest taka rzecz, że łapiesz za rączkę i lecisz.
Co?
-No, lecisz, ziuuuu -powtórzyła Helen. Po linie w dół.
-Chodzi ci o zjazd na linie?
-Tak! -Ymanie i Helen krzyknęły jednocześnie.
-I nie dadzą mi zjechać, dopóki nie dostanę pozwolenia -powiedziała ze smutkiem Helen. -Mogę tam iść? Proszę!
-Czy lady Ymanie też się tam wybiera?
Dziewczynki skinęły głowami.
Helen poznała nową koleżankę i chciała się z nią bawić. -Hmm… jasne. Masz moją zgodę.
-Dziękuję!
Obie dziewczynki pomknęły do wyjścia.
Maud wsparła się na materacu i podciągnęła do półsiedzącej pozycji. Lekarz spojrzał na nią ze swojego miejsca przy konsoli.
-Jak się czujesz?
-Zmęczona, ale żebra przestały mnie boleć.
-Dobrze. Żebra powinny być całkowicie wygojone do jutrzejszego poranka. Uszkodzenia twoich wewnętrznych organów były niegroźne, ale również wymagały leczenia, tak więc nie nadwyrężaj się przez najbliższe dwanaście godzin. Żadnego wytężonego wysiłku. Żadnej walki, treningu czy seksu. Smaczny, pożywny posiłek, wczesne wskoczenie do łóżka i dobrze przespana cała noc. Możesz nadal odczuwać pewne swędzenie, ale nie zażywaj żadnych leków, stymulantów czy suplementów. Jeśli zrobisz coś głupiego i wrócisz tu przed jutrem, nie będę już tak miły. Rozumiemy się?
-Tak.
-Dobrze. Pomogę ci teraz ze zbroją.
Pięć minut później Maud szła zadaszoną kładką pomiędzy wieżami. Przezroczyste osłony były opuszczone. Blask słoneczny zalewał całą okolicę. Było późne popołudnie. Przespała większość dnia. Kto wiedział, co się wydarzyło w ostatnich godzinach? Logika podpowiadała, że powinno ją to niepokoić i że powinna podjąć odpowiednie kroki, by zorientować się w sytuacji, ale czuła się zbyt oszołomiona lekami.
Przeszywający pisk rozdarł powietrze. Wysoko w górze mała postać pędziła w dół z przerażającą prędkością, podczepiona do ledwo widocznej z tej odległości liny, rozciągniętej pomiędzy dwiema wieżami. Serce Maud mało co nie wyskoczyło z piersi. Zachwiała się lekko i oparła o wystający kawałek muru.
Jej dziecko zniknęło, zasłonięte wieżą.
Było za późno, by cokolwiek na to poradzić. Mogła jedynie mieć nadzieję, że Helen przeżyje.
Oderwanie się od muru i ruszenie dalej zajęło jej pełne trzydzieści sekund. Gdyby znajdowała się teraz w gospodzie, byłaby przekonana, że jej siostra wpłynęła na budynek, wydłużając odległość, dzielącą ja od jej kwatery. Ale była w Domu Krahr, tak więc nie pozostawało jej nic innego, jak zacisnąć zęby i iść dalej. W końcu uda się jej tam dotrzeć.
Wreszcie zamajaczyły przed nią drzwi do sypialni. Pomachała przed nimi, a te rozsunęły się przed nią, wpuszczając ją do środka. Ruszyła prosto do łazienki. Kwadratowa wanna, wystarczająco duża by pomieścić szóstkę wampirów, zajmowała środek pomieszczenia. Tuzin różnych buteleczek i pojemników czekał na półce obok.
-Woda 40 stopni, napełnij do wysokości sześciu cali od górnej krawędzi.
Strumienie wody wystrzeliły ze szczelin na bocznych ściankach. Maud przejrzała zawartość buteleczek. Mięta, mięta, jeszcze więcej mięty. O jest. Kojąca mieszanka. Zapach przywodził jej na myśl lawendę.
Wytrząsnęła z buteleczki kilka garści groszku i suszonych ziół, rozebrała się i wskoczyła do wody, zanurzając się po samą szyję. Gorąca woda wirowała wokół niej.
Woda. Cudowna, gorąca woda. Woda, o której przez tak długi czas marzyła.
Mogła znowu zapuścić włosy. Cichy dźwięk wydobył się z jej ust, tak słaby, że sama nie była pewna, czy był to śmiech, czy szloch.
Miała właśnie zamknąć oczy, gdy to dostrzegła. Małą, przezroczystą kulę umieszczoną na obramowaniu umywalki. Nie było jej tam, kiedy rankiem opuszczały wraz z Helen łazienkę.
Maud wyszła z wanny i podeszła do umywalki. Mała kula miała nie więcej niż pół centymetra średnicy. Na Ziemi mogłaby uchodzić za zwykłą szklaną kulkę albo zagubiony spory koralik.
Pojemna kość pamięci. Zapewne zaszyfrowana specjalnie dla niej. Ktoś zostawił jej prezent.
Wzięła ją do ręki, nachyliła się do przodu i chuchnęła na lustro. Ledwo widoczne glify Klanu Kupców ukazały się na szkle.
Z pozdrowieniami od Wielkiego Nuan Cee.
Leesy. Oczywiście. Tylko one były tak przebiegłe. Przy okazji przekazały jej też jeszcze jedną wiadomość: możemy się wślizgnąć do twojej kwatery, kiedy tylko chcemy.
Ojciec zawsze mawiał, że zadawanie się z leesami jest jak żonglowanie ogniem. Nigdy się nie wiedziało, kiedy człowiek się oparzy.
Maud wróciła do wanny, usiadła na kamiennym stopniu, obracając kość pamięci w palcach. Sprawdzić, co tam jest, czy nie? Nie była pewna, czy jest teraz gotowa na złe wieści. Ale z drugiej strony, jeżeli to były faktycznie złe wieści, im szybciej się z nimi zapozna, tym lepiej. Maud umieściła kulkę na brzegu wanny.
-Dostęp - wyszeptała.
Światło wystrzeliło z kulki, otaczając ją srebrną poświatą. Po chwili promień skierował się w drugą stronę. Na ścianie wyświetlił się obraz otwartego okna, obramowanego długimi, zwiewnymi zasłonami. Ktokolwiek to filmował, musiał znajdować się na zewnątrz, znając leesy, prawdopodobnie zwisając przy tym do góry nogami.
Nastąpiło zbliżenie, ukazujące wnętrze pomieszczenia. Lady Ilemina leżała na sofie.
Ha!
Matka Arlanda nie miała już na sobie zbroi, lecz długą, niebieską tunikę. Jej ramiona były odkryte i pełne czerwonych, opuchniętych miejsc. Maud uśmiechnęła się. Dobrała się do skóry Ileminie nawet bardziej, niż się spodziewała. Przenośna jednostka medyczna, która wyglądała jak jakiś mechaniczny pająk rodem z najgorszych koszmarów, omiatała zielonym światłem największe siniaki. Ilemina krzywiła się.
Jej pokój był przepiękny. Wyrzeźbione z jakiegoś kremowego drewna meble, zachwycały miękko wymodelowanymi kształtami i ciemno turkusowymi obiciami. W dwóch kryształowych wazonach pyszniły się kwiaty. To było eleganckie, przestronne wnętrze, urządzone prosto, ale ze smakiem i zaskakująco kobiece.
Drzwi po drugiej stronie pokoju otworzyły się i do środka wszedł Arland. Jego twarz była zacięta, oczy miotały błyskawice, a postawa świadczyła o tym, że gotów jest rozwalić coś gołymi rękami.
-Witaj, Matko - powitał ją grobowym tonem.
Ilemina westchnęła. -Kazałeś długo na siebie czekać.
Maud rozchyliła powieki. Dwie pary oczu wpatrywały się w nią intensywnie. Jedne, zielone należały do Helen, a drugie złociście brązowe były jej nieznane.
Musiała zasnąć. Na terytorium wroga. Całe jej ciało przeszył nagły niepokój. Rozbudziła się momentalnie.
Otaczały ją jasne ściany. Jedynym znanym jej zamkowym pomieszczeniem, które nie było zbudowane z kamiennych bloków, lecz ze sterylnego polimeru, było ambulatorium. Musiała wciąż znajdować się na oddziale szpitalnym. Lekarz zapewne dodał jakieś łagodne środki usypiające do jej leków. W połączeniu z wycieńczeniem organizmu po walce i przyspieszonej regeneracji wymuszonej farmakologicznie, spowodowało to utratę przytomności. Nie była pewna, jak długo spała, ale ból w jej żebrach zdążył już ustać. Zmęczenie jednak nadal otulało ją szczelnym kokonem. W głowie jej szumiało.
-Mamo?
-Tak, kwiatuszku.
-To jest Ymanie.
Ymanie zamrugała swoimi dużymi, okrągłymi oczami i pomachała jej nieśmiało. Była mniej więcej w wieku Helen, choć nieco od niej wyższa i mocniej zbudowana, miała brązowe włosy i ciemnoszarą skórę.
W ustach czuła suchość, ale udało się jej wydusić z siebie kilka słów. -Miło mi cię poznać, Lady Ymanie.
-Ona też dostała perkusje -dodała Helen.
-Tak było -potwierdziła Ymanie.
-Mają tu takie miejsce -mówiła dalej Helen. -Z dużym drzewem, które jest na szczycie wieży i musisz się wspiąć na jego czubek, i tam jest taka rzecz, że łapiesz za rączkę i lecisz.
Co?
-No, lecisz, ziuuuu -powtórzyła Helen. Po linie w dół.
-Chodzi ci o zjazd na linie?
-Tak! -Ymanie i Helen krzyknęły jednocześnie.
-I nie dadzą mi zjechać, dopóki nie dostanę pozwolenia -powiedziała ze smutkiem Helen. -Mogę tam iść? Proszę!
-Czy lady Ymanie też się tam wybiera?
Dziewczynki skinęły głowami.
Helen poznała nową koleżankę i chciała się z nią bawić. -Hmm… jasne. Masz moją zgodę.
-Dziękuję!
Obie dziewczynki pomknęły do wyjścia.
Maud wsparła się na materacu i podciągnęła do półsiedzącej pozycji. Lekarz spojrzał na nią ze swojego miejsca przy konsoli.
-Jak się czujesz?
-Zmęczona, ale żebra przestały mnie boleć.
-Dobrze. Żebra powinny być całkowicie wygojone do jutrzejszego poranka. Uszkodzenia twoich wewnętrznych organów były niegroźne, ale również wymagały leczenia, tak więc nie nadwyrężaj się przez najbliższe dwanaście godzin. Żadnego wytężonego wysiłku. Żadnej walki, treningu czy seksu. Smaczny, pożywny posiłek, wczesne wskoczenie do łóżka i dobrze przespana cała noc. Możesz nadal odczuwać pewne swędzenie, ale nie zażywaj żadnych leków, stymulantów czy suplementów. Jeśli zrobisz coś głupiego i wrócisz tu przed jutrem, nie będę już tak miły. Rozumiemy się?
-Tak.
-Dobrze. Pomogę ci teraz ze zbroją.
Pięć minut później Maud szła zadaszoną kładką pomiędzy wieżami. Przezroczyste osłony były opuszczone. Blask słoneczny zalewał całą okolicę. Było późne popołudnie. Przespała większość dnia. Kto wiedział, co się wydarzyło w ostatnich godzinach? Logika podpowiadała, że powinno ją to niepokoić i że powinna podjąć odpowiednie kroki, by zorientować się w sytuacji, ale czuła się zbyt oszołomiona lekami.
Przeszywający pisk rozdarł powietrze. Wysoko w górze mała postać pędziła w dół z przerażającą prędkością, podczepiona do ledwo widocznej z tej odległości liny, rozciągniętej pomiędzy dwiema wieżami. Serce Maud mało co nie wyskoczyło z piersi. Zachwiała się lekko i oparła o wystający kawałek muru.
Jej dziecko zniknęło, zasłonięte wieżą.
Było za późno, by cokolwiek na to poradzić. Mogła jedynie mieć nadzieję, że Helen przeżyje.
Oderwanie się od muru i ruszenie dalej zajęło jej pełne trzydzieści sekund. Gdyby znajdowała się teraz w gospodzie, byłaby przekonana, że jej siostra wpłynęła na budynek, wydłużając odległość, dzielącą ja od jej kwatery. Ale była w Domu Krahr, tak więc nie pozostawało jej nic innego, jak zacisnąć zęby i iść dalej. W końcu uda się jej tam dotrzeć.
Wreszcie zamajaczyły przed nią drzwi do sypialni. Pomachała przed nimi, a te rozsunęły się przed nią, wpuszczając ją do środka. Ruszyła prosto do łazienki. Kwadratowa wanna, wystarczająco duża by pomieścić szóstkę wampirów, zajmowała środek pomieszczenia. Tuzin różnych buteleczek i pojemników czekał na półce obok.
-Woda 40 stopni, napełnij do wysokości sześciu cali od górnej krawędzi.
Strumienie wody wystrzeliły ze szczelin na bocznych ściankach. Maud przejrzała zawartość buteleczek. Mięta, mięta, jeszcze więcej mięty. O jest. Kojąca mieszanka. Zapach przywodził jej na myśl lawendę.
Wytrząsnęła z buteleczki kilka garści groszku i suszonych ziół, rozebrała się i wskoczyła do wody, zanurzając się po samą szyję. Gorąca woda wirowała wokół niej.
Woda. Cudowna, gorąca woda. Woda, o której przez tak długi czas marzyła.
Mogła znowu zapuścić włosy. Cichy dźwięk wydobył się z jej ust, tak słaby, że sama nie była pewna, czy był to śmiech, czy szloch.
Miała właśnie zamknąć oczy, gdy to dostrzegła. Małą, przezroczystą kulę umieszczoną na obramowaniu umywalki. Nie było jej tam, kiedy rankiem opuszczały wraz z Helen łazienkę.
![]() |
źródło:ilona-andrews.com |
Pojemna kość pamięci. Zapewne zaszyfrowana specjalnie dla niej. Ktoś zostawił jej prezent.
Wzięła ją do ręki, nachyliła się do przodu i chuchnęła na lustro. Ledwo widoczne glify Klanu Kupców ukazały się na szkle.
Z pozdrowieniami od Wielkiego Nuan Cee.
Leesy. Oczywiście. Tylko one były tak przebiegłe. Przy okazji przekazały jej też jeszcze jedną wiadomość: możemy się wślizgnąć do twojej kwatery, kiedy tylko chcemy.
Ojciec zawsze mawiał, że zadawanie się z leesami jest jak żonglowanie ogniem. Nigdy się nie wiedziało, kiedy człowiek się oparzy.
Maud wróciła do wanny, usiadła na kamiennym stopniu, obracając kość pamięci w palcach. Sprawdzić, co tam jest, czy nie? Nie była pewna, czy jest teraz gotowa na złe wieści. Ale z drugiej strony, jeżeli to były faktycznie złe wieści, im szybciej się z nimi zapozna, tym lepiej. Maud umieściła kulkę na brzegu wanny.
-Dostęp - wyszeptała.
Światło wystrzeliło z kulki, otaczając ją srebrną poświatą. Po chwili promień skierował się w drugą stronę. Na ścianie wyświetlił się obraz otwartego okna, obramowanego długimi, zwiewnymi zasłonami. Ktokolwiek to filmował, musiał znajdować się na zewnątrz, znając leesy, prawdopodobnie zwisając przy tym do góry nogami.
Nastąpiło zbliżenie, ukazujące wnętrze pomieszczenia. Lady Ilemina leżała na sofie.
Ha!
Matka Arlanda nie miała już na sobie zbroi, lecz długą, niebieską tunikę. Jej ramiona były odkryte i pełne czerwonych, opuchniętych miejsc. Maud uśmiechnęła się. Dobrała się do skóry Ileminie nawet bardziej, niż się spodziewała. Przenośna jednostka medyczna, która wyglądała jak jakiś mechaniczny pająk rodem z najgorszych koszmarów, omiatała zielonym światłem największe siniaki. Ilemina krzywiła się.
Jej pokój był przepiękny. Wyrzeźbione z jakiegoś kremowego drewna meble, zachwycały miękko wymodelowanymi kształtami i ciemno turkusowymi obiciami. W dwóch kryształowych wazonach pyszniły się kwiaty. To było eleganckie, przestronne wnętrze, urządzone prosto, ale ze smakiem i zaskakująco kobiece.
Drzwi po drugiej stronie pokoju otworzyły się i do środka wszedł Arland. Jego twarz była zacięta, oczy miotały błyskawice, a postawa świadczyła o tym, że gotów jest rozwalić coś gołymi rękami.
-Witaj, Matko - powitał ją grobowym tonem.
Ilemina westchnęła. -Kazałeś długo na siebie czekać.
Wreszcie Dzięki
OdpowiedzUsuńOj w takim momencie Ciekawa będzie rozmowa Dziękuje J
OdpowiedzUsuńDziekuje, oj ciekawa chyba była ta rozmowa,faktycznie ciężko do jutra bedzie czekać na finał tej rozmowy .L
OdpowiedzUsuńGłód to mocne niedomówienie ale przyznaję , ta wieczorna dawka pozwala mi luźniej popatrzeć na gasnący dzień ,jakkolwiek parszywy by nie był...:) Dzisiaj rozbawiła mnie Helen ...Tylko matka wie, co czuła Maud patrząc na swoje dziecko tak bawiące się :P Stan przedzawałowy murowany :P No i lessy ...One mocno czegoś chcą...:D
OdpowiedzUsuńLessy wszędzie się dostaną. Dobrze, że Illemina też dostała swoją porcję "batów". Pięknie dziękuję za nowy fragment tłumaczenia. Pozdrawiam, Meg
OdpowiedzUsuń