Kontynuujemy publikację fragmentów nowości wydawniczych sprzed kilku miesięcy. Gdy tylko znajdziemy więcej czasu, przyjrzymy się bliżej obecnej sytuacji na rynku księgarskim, ale nie możemy obiecać, że zdarzy się to szybko, bo zaległości u nas wciąż mnóstwo. Rzecz jasna tradycyjnie będziemy wdzięczni za wszelkie sugestie, polecenia i recenzje pozycji wartych uwagi.
A dzisiaj zapraszamy Was do rzucenia okiem na powieść Thomasa Olde Heuvelta pt. Hex.
Ktokolwiek się tutaj urodzi, musi już tu pozostać do śmierci. Ktokolwiek się tu przeprowadzi, nigdy już tego miejsca nie opuści. Witamy w Black Spring, malowniczym miasteczku w dolinie rzeki
Hudson, prześladowanym przez wiedźmę z Black Rock, kobietę, która żyła w siedemnastym wieku i której usta oraz oczy są zaszyte. Milcząca, krąży po ulicach miasta i kiedy chce, wchodzi do domów, które sama sobie wybiera. Nocami bez końca wystaje przy dziecięcych łóżkach. Wszyscy wiedzą, że jeśli kiedykolwiek otworzy oczy, konsekwencje mogą być straszliwe…A dzisiaj zapraszamy Was do rzucenia okiem na powieść Thomasa Olde Heuvelta pt. Hex.
Ktokolwiek się tutaj urodzi, musi już tu pozostać do śmierci. Ktokolwiek się tu przeprowadzi, nigdy już tego miejsca nie opuści. Witamy w Black Spring, malowniczym miasteczku w dolinie rzeki
Dorośli obywatele Black Spring dobrowolnie nałożyli na siebie kwarantannę, używają najnowocześniejszych technik, żeby nie dopuścić do ujawnienia klątwy, ciążącej nad miastem. Ale sfrustrowani taką sytuacją nastoletni chłopcy postanawiają złamać rygorystyczne zasady życia w Black Spring i sprzeciwić się bezustannej udręce. Jednak ich sprzeciw wkrótce pogrąży miasto w spirali średniowiecznych praktyk z zamierzchłej przeszłości…
Błyskotliwy horror, stanowiący połączenie klimatu niesamowitości z okultystyczną tajemnicą z przeszłości
„HEX przyprawia o gęsią skórkę, wciąga od pierwszych stron i jest niezwykle oryginalny. To jeden z najlepszych horrorów 2016 roku”.
George R.R. Martin
„HEX jest reminiscencją najlepszych powieści Stephena Kinga; nie potrafię sformułować większej pochwały. To książka mrożąca krew w żyłach, poruszająca i… głęboka”.
John Connolly
„Jedna z najoryginalniejszych, najinteligentniejszych i najbardziej przerażających powieści, które zostaną opublikowane w XXI wieku!”
„New York Journal of Books”
„HEX wynosi gatunek literacki, jakim jest horror, na nowy poziom.”.
Sarah Lotz
„To jest totalnie, błyskotliwie oryginalna książka”.
Stephen King
Poniższy fragment zamieszczamy rzecz jasna jedynie w celach promocyjnych i wszystkich, którym ta opowieść przypadnie do gustu, zachęcamy do zakupu książki.
Steve nagle zdał sobie sprawę, że to, co przed chwilą widział, w rzeczywistości wcale nie było wypadkiem. W cieniu pomiędzy kołami kataryny zobaczył bowiem dwie brudne stopy, pewnie stojące na trotuarze, i ubrudzony błotem rąbek spódnicy Katherine. Uśmiechnął się pobłażliwie sam do siebie: oczywiście, przywidzenie, iluzja. Dwie sekundy później na parkingu znowu zabrzmiały dźwięki Marsza Radetzkiego.
Zwolnił kroku, zmęczony, lecz zadowolony z siebie, gdyż prawie kończył już dzisiaj długą trasę biegową: ponad dwadzieścia kilometrów wzdłuż granicy Parku Stanowego Bear Mountain do Fort Montgomery, a następnie w prawo wzdłuż rzeki Hudson do Akademii Wojskowej w West Point — którą ludzie z okolicznych miejscowości zwali po prostu Pointem — skąd wreszcie mógł zawrócić do domu. Z powrotem do lasu i przez wzgórza. Bieganie sprawiało, że dobrze się czuł, i to nie tylko dlatego, że było idealnym sposobem na pozbycie się z ciała napięcia, które nagromadziło się w nim w ciągu dnia, gdy prowadził lekcje w New York Med w Valhalli. W doskonały nastrój wprawiał go rozkoszny jesienny wiaterek wiejący poza miasteczkiem, tłoczący mu smakowite powietrze do płuc i unoszący zapach jego potu w kierunku zachodnim. Oczywiście trochę zbyt intensywnie sobie to wmawiał. Z powietrzem w Black Spring też było wszystko w porządku, przynajmniej żadne analizy nie wskazywały, że może być inaczej.
Muzyka skłoniła kucharza z Ruby’s Ribs do wyjścia zza grilla. Dołączając do pozostałych obserwatorów, popatrzył podejrzliwie na katarynę. Steve obszedł zgromadzonych ludzi, przecierając czoło przedramieniem. Kiedy dostrzegł, że na pięknie polakierowany bok urządzenia składają się szerokie drzwi wahadłowe, nie potrafił już stłumić uśmiechu. Instrument był w środku zupełnie pusty, od jednej osi po drugą. W ciemnym wnętrzu stała natomiast Katherine, aż w końcu Lucy zatrzasnęła drzwi i całkowicie ukryła ją przed wzrokiem ludzi. Teraz kataryna znowu była kataryną. I co najważniejsze, znowu grała.
— A więc — powiedział cicho sam do siebie, ciężko oddychając i trzymając ręce oparte wysoko na biodrach — Mulder i Scully znowu naciągają ludzi na pieniądze.
Niespodziewanie podszedł do niego Marty i uśmiechnął się.
— Ty to powiedziałeś? Wiesz, ile kosztuje to urządzenie? Tyle, że każdy zarobiony cent ma dla nich znaczenie. — Ruchem głowy wskazał na katarynę. — Mimo że to jest absolutna podróbka. Replika kataryny ze Starego Muzeum Holenderskiego w Peekskill. Ale wygląda całkiem porządnie, co? A jednak to jest przecież zwykła przyczepa.
Steve był pod wrażeniem. Teraz, gdy dokładnie przyjrzał się katarynie, zauważył, że — jakżeby inaczej — z zewnątrz urządzenie ozdobione jest byle jak rozmieszczonymi, ckliwymi figurkami z porcelany i byle gdzie ponaklejanymi wizerunkami koni stojących na tylnych nogach, no i jest też byle jak pomalowane. Piszczałki nie są powleczone prawdziwym chromem, lecz wykonane z polichlorku winylu w kolorze złotym. Nawet Marsz Radetzkiego zabrzmiał kiepsko: sztuczka dla prostych ludzi, zupełnie pozbawiona rozkosznego jęku wentyli albo trzasku perforowanych kart muzycznych, jakiego można by się spodziewać po instrumencie z minionych lat.
Marty odczytał jego myśli i powiedział:
— iPod z wielkim głośnikiem. Jeśli ktoś pomyli listy odtwarzania, zaraz usłyszymy heavy metal.
— Brzmi jak jeden z pomysłów Grima. — Steve się roześmiał.
— Aha.
— Myślałem, że chodziło o to, by odwracać od niej uwagę.
Marty wzruszył ramionami.
— Znasz styl mistrza.
„To jest totalnie, błyskotliwie oryginalna książka”.
Stephen King
Poniższy fragment zamieszczamy rzecz jasna jedynie w celach promocyjnych i wszystkich, którym ta opowieść przypadnie do gustu, zachęcamy do zakupu książki.
Część 1
Codzienne dziwactwa
1
Steve Grant obszedł parking za Market & Deli w samą porę, żeby zobaczyć, jak Katherine van Wyler znika pomiędzy kołami starej holenderskiej kataryny. Przez chwilę był przekonany, że padł ofiarą złudzenia optycznego, ponieważ zamiast upaść na ulicę, ciało kobiety jakby stopiło się w jedną całość z drewnianymi ozdobami, anielskimi skrzydłami i chromowanymi piszczałkami urządzenia. To Marty Keller cofnął katarynę, złapawszy ją za uchwyt, po czym, postępując według instrukcji Lucy Everett, zatrzymał mechanizm. Chociaż nie było słychać huku uderzenia, nigdzie też nie było widać śladów krwi, ludzie i tak zaczęli się zbiegać ze wszystkich stron, jak to ludzie z małego miasta, zawsze chętni obejrzeć następstwa nieszczęśliwego wypadku. Nikt jednak nie porzucił torby z zakupami, żeby pomóc kobiecie… ponieważ mieszkańcy Black Spring przede wszystkim hołdowali zasadzie, że nie należy zanadto mieszać się w żadne sprawy Katherine.
— Nie zbliżać się! — krzyknął Marty, ostrzegawczo wyciągając rękę w kierunku małej dziewczynki podchodzącej niepewnym krokiem, którą w to miejsce przyciągnął bynajmniej nie dziwaczny wypadek, ale wspaniałość kolosalnej maszyny.Steve nagle zdał sobie sprawę, że to, co przed chwilą widział, w rzeczywistości wcale nie było wypadkiem. W cieniu pomiędzy kołami kataryny zobaczył bowiem dwie brudne stopy, pewnie stojące na trotuarze, i ubrudzony błotem rąbek spódnicy Katherine. Uśmiechnął się pobłażliwie sam do siebie: oczywiście, przywidzenie, iluzja. Dwie sekundy później na parkingu znowu zabrzmiały dźwięki Marsza Radetzkiego.
Zwolnił kroku, zmęczony, lecz zadowolony z siebie, gdyż prawie kończył już dzisiaj długą trasę biegową: ponad dwadzieścia kilometrów wzdłuż granicy Parku Stanowego Bear Mountain do Fort Montgomery, a następnie w prawo wzdłuż rzeki Hudson do Akademii Wojskowej w West Point — którą ludzie z okolicznych miejscowości zwali po prostu Pointem — skąd wreszcie mógł zawrócić do domu. Z powrotem do lasu i przez wzgórza. Bieganie sprawiało, że dobrze się czuł, i to nie tylko dlatego, że było idealnym sposobem na pozbycie się z ciała napięcia, które nagromadziło się w nim w ciągu dnia, gdy prowadził lekcje w New York Med w Valhalli. W doskonały nastrój wprawiał go rozkoszny jesienny wiaterek wiejący poza miasteczkiem, tłoczący mu smakowite powietrze do płuc i unoszący zapach jego potu w kierunku zachodnim. Oczywiście trochę zbyt intensywnie sobie to wmawiał. Z powietrzem w Black Spring też było wszystko w porządku, przynajmniej żadne analizy nie wskazywały, że może być inaczej.
Muzyka skłoniła kucharza z Ruby’s Ribs do wyjścia zza grilla. Dołączając do pozostałych obserwatorów, popatrzył podejrzliwie na katarynę. Steve obszedł zgromadzonych ludzi, przecierając czoło przedramieniem. Kiedy dostrzegł, że na pięknie polakierowany bok urządzenia składają się szerokie drzwi wahadłowe, nie potrafił już stłumić uśmiechu. Instrument był w środku zupełnie pusty, od jednej osi po drugą. W ciemnym wnętrzu stała natomiast Katherine, aż w końcu Lucy zatrzasnęła drzwi i całkowicie ukryła ją przed wzrokiem ludzi. Teraz kataryna znowu była kataryną. I co najważniejsze, znowu grała.
— A więc — powiedział cicho sam do siebie, ciężko oddychając i trzymając ręce oparte wysoko na biodrach — Mulder i Scully znowu naciągają ludzi na pieniądze.
Niespodziewanie podszedł do niego Marty i uśmiechnął się.
— Ty to powiedziałeś? Wiesz, ile kosztuje to urządzenie? Tyle, że każdy zarobiony cent ma dla nich znaczenie. — Ruchem głowy wskazał na katarynę. — Mimo że to jest absolutna podróbka. Replika kataryny ze Starego Muzeum Holenderskiego w Peekskill. Ale wygląda całkiem porządnie, co? A jednak to jest przecież zwykła przyczepa.
Steve był pod wrażeniem. Teraz, gdy dokładnie przyjrzał się katarynie, zauważył, że — jakżeby inaczej — z zewnątrz urządzenie ozdobione jest byle jak rozmieszczonymi, ckliwymi figurkami z porcelany i byle gdzie ponaklejanymi wizerunkami koni stojących na tylnych nogach, no i jest też byle jak pomalowane. Piszczałki nie są powleczone prawdziwym chromem, lecz wykonane z polichlorku winylu w kolorze złotym. Nawet Marsz Radetzkiego zabrzmiał kiepsko: sztuczka dla prostych ludzi, zupełnie pozbawiona rozkosznego jęku wentyli albo trzasku perforowanych kart muzycznych, jakiego można by się spodziewać po instrumencie z minionych lat.
Marty odczytał jego myśli i powiedział:
— iPod z wielkim głośnikiem. Jeśli ktoś pomyli listy odtwarzania, zaraz usłyszymy heavy metal.
— Brzmi jak jeden z pomysłów Grima. — Steve się roześmiał.
— Aha.
— Myślałem, że chodziło o to, by odwracać od niej uwagę.
Marty wzruszył ramionami.
— Znasz styl mistrza.
— To jest przeznaczone tylko na publiczne występy — powiedziała Lucy. — Na targowisko albo na jakiś festiwal, pod warunkiem że uczestniczy w nim wielu przyjezdnych.
— Cóż, powodzenia — powiedział Steve z uśmiechem, gotowy do kontynuowania biegu. — Może jednak zbierzecie trochę forsy, jak się postaracie.
Ostatnie półtora kilometra do domu przy Deep Hollow Road przebył swobodnym truchtem. Gdy tylko znalazł się poza zasięgiem muzyki, przestał myśleć o kobiecie, którą dostrzegł w ciemności, kobiecie w brzuchu wielkiej kataryny, chociaż Marsz Radetzkiego wciąż rozbrzmiewał mu w głowie w rytm jego kroków.
* * *
Steve wziął prysznic i zszedł na parter. Zobaczył, że Jocelyn siedzi przy stole jadalnym. Zamknęła laptopa. Z subtelnym uśmiechem na ustach, w którym zakochał się dwadzieścia trzy lata temu i który prawdopodobnie nie opuści jej aż do śmierci, mimo że miała już coraz więcej zmarszczek i worki pod oczami (kieszonki czterdziestki z plusem, jak mawiała), powiedziała:
— No, dosyć już czasu poświęciłam moim chłopakom. Teraz kolej na mojego męża.
Steve uśmiechnął się.
— Kto to jest, przypomnij mi. Rafael?
— Tak. I Roger. Za to zerwałam z Novakiem. — Jocelyn wstała i objęła go w pasie. — Jak minął dzień?
— Jestem wykończony. Pięć godzin zegarowych wykładów i tylko dwudziestominutowa przerwa. Albo poproszę Ulmanna, żeby zmienił mi plan, albo podłączę się do jakiejś baterii.
— Biedaczysko. — Jocelyn pocałowała Steve’a w usta, a on przycisnął ją mocno do siebie. — Hej, muszę cię ostrzec, że ktoś nas podgląda, panie rozochocony.
Steve cofnął się i zmarszczył czoło.
— Babcia — powiedziała Jocelyn.
— Babcia?
Przylgnąwszy znów do męża, Jocelyn ruchem głowy wskazała za swoje ramię. Steve popatrzył w tym kierunku, ku drzwiom do salonu. Rzeczywiście, w kącie pomiędzy kanapą a kominkiem, tuż przy wieży stereo — Jocelyn nazywała tę wieżę swoim limbo, ponieważ właściwie nie miała pojęcia, po co ją kupiła — stała nieruchomo drobna, zasuszona kobieta, chuda jak tyczka. Sprawiała wrażenie, jakby zupełnie nie należała do tego pięknego popołudnia, oświetlonego złotym blaskiem słońca. Jej postać była ciemna, brudna, jakby należała już do nocy, która dopiero miała nadejść. Jocelyn okryła głowę staruszki starą ścierką do naczyń, nie można więc było dostrzec jej twarzy.
— Babcia — powiedział Steve w zamyśleniu.
Ale po chwili zaczął się śmiać. Nie potrafił się powstrzymać: ze ścierką na głowie stara kobieta wyglądała dziwacznie i śmiesznie.
Jocelyn zaczerwieniła się.
— Wiesz, że przechodzą mnie ciarki, kiedy ona tak dziwnie na nas patrzy.
Oczywiście jest ślepa, ale czasami mam wrażenie, że to bez znaczenia.
— Od jak dawna tam stoi? Pytam, ponieważ zupełnie niedawno widziałem ją w mieście.
— Od niecałych dwudziestu minut. Zjawiła się krótko przed tobą.
— I bądź tu mądry. Widziałem ją na parkingu przy Market & Deli. Prawie włożyli jej na głowę jedną z tych nowych zabawek, pieprzoną katarynę. Ale muzyka chyba jej się nie spodobała.
Jocelyn uśmiechnęła się i wydęła usta.
— Cóż, mam nadzieję, że lubi Johnny’ego Casha, ponieważ akurat jego płyta była w odtwarzaczu, a wyciąganie ręki ponad nią, żeby włączyć ten sprzęt, to już i tak jest dla mnie zbyt wiele, dzięki.
— Jesteś dzielna, madame. — Steve wsunął palce we włosy żony, przeciągnął nimi aż do jej szyi i znów ją pocałował.
Otworzyły się drzwi z siatką przeciwko owadom i do jadalni wszedł Tyler. Miał ze sobą dużą plastikową torbę, którą wyraźnie było czuć chińskim jedzeniem na wynos.
— Hej, nie chcę widzieć żadnego migdalenia, dobrze? — odezwał się. — Do piętnastego marca jestem jeszcze niepełnoletni i do tego czasu moja wrażliwa dusza nie zniesie widoku podobnych wybryków. Tym bardziej w mojej własnej rodzinie.
Steve puścił oko do Jocelyn, która zapytała Tylera:
— Czy to dotyczy także ciebie i Laurie?
— Wolno mi przecież eksperymentować — odparł Tyler. Położył torbę na stole i ściągnął kurtkę. — Eksperymenty są dozwolone niezależnie od wieku. Tak mówi Wikipedia.
— A mówi, jak my powinniśmy się zachowywać, w naszym wieku?
— Pracować… gotować… podnosić moje kieszonkowe.
Jocelyn szeroko otworzyła oczy i wybuchnęła śmiechem. Za plecami Tylera pokazał się Fletcher, który również pchnął drzwi z siatką i z wysoko podniesionymi uszami zaczął krążyć wokół stołu.
— Och, Chryste, Tyler, złap go — powiedział Steve, gdy tylko usłyszał warkot dobiegający z psiego gardła.
Było już jednak za późno.
Owczarek border collie dostrzegł kobietę stojącą przed odtwarzaczem. Jego warkot przerodził się w ogłuszające szczekanie, które po chwili przeszło w tak wysoki skowyt, że wszyscy troje omal nie wyskoczyli ze skóry. Pies ruszył do salonu, ale poślizgnął się na kafelkach i Tyler zdołał złapać go za obrożę. Skowycząc i poszczekując, wymachując w powietrzu przednimi łapami, Fletcher utknął na progu.
— Fletcher, siad! — krzyknął Tyler, szarpiąc gwałtownie za obrożę.
Pies przestał szczekać. Ale nerwowo machając ogonem, wciąż warczał groźnie, spoglądając na nieruchomą kobietę przy odtwarzaczu, której nie drgnął nawet mięsień.
— Jezu, nie mogliście mi powiedzieć, że ona tutaj jest? — zapytał Tyler.
— Przepraszam — odparł Steve. Przyczepił smycz do obroży i przejął kontrolę nad psem. — Nie wiedzieliśmy, że Fletcher tutaj wbiegnie.
Tyler zrobił krzywą minę.
— Ta szmata doskonale do niej pasuje.
Przerzucił kurtkę przez oparcie krzesła i nic więcej nie mówiąc, pobiegł na górę. Na pewno nie po to, żeby odrabiać lekcje, przyjął Steve, ponieważ jeśli w grę wchodziło odrabianie lekcji, Tyler nigdy się nie spieszył. Spieszył się tylko wtedy, gdy zbliżała się godzina randki z dziewczyną, z którą się umawiał (zadziorną małą ślicznotką z Newburgha, która jednak nie mogła go odwiedzać zbyt często ze względu na Dekret o stanie wyjątkowym), albo gdy zamierzał kręcić wideobloga na YouTubie; prawdopodobnie pracował już nad nim, kiedy Jocelyn wysłała go do Emperor’s Choice po jedzenie na wynos. W środy robiła sobie wolne i lubiła zamówić w mieście coś prostego, zawsze coś innego, chociaż i tak wszystkie dania chińskiej kuchni smakowały identycznie.
Steve wyprowadził warczącego Fletchera do ogrodu i zamknął go w kojcu. Pies natychmiast zaczął się rzucać na druciany płot i biegać wzdłuż niego bez wytchnienia.
— Daj sobie spokój! — wrzasnął na owczarka znacznie ostrzej, niż wymagała tego sytuacja.
Pies był jednak cały w nerwach i nie należało się spodziewać, że ucichnie w ciągu najbliższych trzydziestu minut. Już od dłuższego czasu Babcia regularnie odwiedzała ich w domu, jednak niezależnie, jak często tutaj przychodziła, Fletcher nie zdołał się do niej przyzwyczaić.
Wróciwszy do jadalni, Steve przygotował wraz z Jocelyn stół do posiłku. Właśnie wydobywał z kartoników potrawkę z kurczaka i tofu generała Tso, gdy drzwi do jadalni znowu się otworzyły. Trzymając w rękach buty do jazdy konnej, do środka wszedł Matt. Natychmiast rzucił buty pod ścianę. Z zewnątrz wciąż dobiegało szczekanie Fletchera.
— Fletcher, Jezu! — Steve usłyszał krzyk swojego młodszego syna. — Co się z tobą dzieje?
Matt stanął przy stole w przekrzywionym toczku i ze spodniami do jazdy konnej przewieszonymi przez ramię.
— Chińskie jedzenie, mniam, mniam! — zawołał. Mijając rodziców, po kolei się do nich przytulił. — Zaraz wracam — dodał i podobnie jak wcześniej Tyler, wbiegł po schodach na górę.
Steve uważał, że o tej godzinie jadalnia stanowi epicentrum rodziny Grantów, jest miejscem, gdzie indywidualne rozkłady dnia poszczególnych jej członków nakładają się na siebie jak płyty tektoniczne, a potem nieruchomieją. I to nie dlatego, że szanowali tradycję, w myśl której cała rodzina powinna jadać wspólnie, kiedy to tylko możliwe. Miało to raczej związek z charakterem tego pomieszczenia: było miejscem, w którym wszyscy czuli się najlepiej, w którym najmocniej zacieśniały się więzy rodzinne. Z jego okien rozciągał się wspaniały widok na stajnię i zagrodę dla koni, a za ogrodzeniem gwałtownie wznosiły się dzikie zbocza Ostępu Filozofów.
Właśnie nakładał na talerze makaron z sezamem, gdy do jadalni wszedł Tyler z kamerą internetową GoPro, którą dostał na swoje siedemnaste urodziny. Czerwone światełko świadczyło, że włączona jest funkcja nagrywania.
— Wyłącz to — powiedział stanowczo Steve. — Znasz zasady, które obowiązują, kiedy w domu jest Babcia.
— Przecież nie ją filmuję — odparł Tyler i przysunął sobie krzesło do stołu. — Patrz, stąd nawet nie jestem w stanie skierować na nią obiektywu kamery. A poza tym, kiedy Babcia już wejdzie do domu, to prawie wcale się nie rusza. — Posłał ojcu niewinny uśmiech i przełączył się na swój typowy głos, przeznaczony dla YouTube’a: — Nadszedł czas, żeby cię zapytać o mój très important raport statystyczny, Wspaniały Przodku.
— Tyler! — krzyknęła Jocelyn.
— Przepraszam, Podwójnie Wspaniała Rodzicielko.
Jocelyn popatrzyła na niego z przyjazną determinacją.
— Chyba nie zamierzasz tego puścić w świat? — zapytała. — I nie filmuj mojej twarzy. Wyglądam okropnie.
— Wolność prasy. — Tyler wyszczerzył zęby.
— Wolność prywatności — odcięła się Jocelyn.
— Zawieszenie obowiązków domowych.
— Obniżenie kieszonkowego.
Tyler skierował kamerę na siebie i przybrał udręczony wyraz twarzy.
— Ojej, co chwilę słyszę te wstrętne słowa. Mówiłem to już wcześniej i powiem to raz jeszcze, przyjaciele: żyję pod władzą dyktatora. Wolność wypowiedzi jest poważnie zagrożona, gdyż spoczywa w rękach starszego pokolenia.
— Powiedział Mesjasz — uzupełnił Steve, nakładając sobie tofu generała Tso.
Doskonale wiedział, że Tyler i tak większość nagrania przerobi i zamieści na YouTubie. Bardzo pomysłowo nagrywał swoje opinie, rejestrował absurdalne sytuacje i przypadkowe wydarzenia z ulicy. Pod nagrania podkładał swój głos i uzupełniał je różnymi efektami dźwiękowymi. Był w tym dobry. I uzyskiwał imponujące rezultaty. Kiedy Steve ostatnim razem przeglądał TylerFlow95, kanał syna na YouTubie, miał on już trzystu czterdziestu subskrybentów i dwieście siedemdziesiąt tysięcy wejść. Część kieszonkowego Tyler samodzielnie zdobywał (absurdalnie mało, jak sam przyznawał) dzięki reklamom.
— O co chciałeś zapytać? — zainteresował się Steve i obiektyw kamery natychmiast skierował się na niego.
— Gdybyś był zmuszony posłać kogoś na śmierć i miałbyś wybór, to kto by to był: własne dziecko czy cała biedna wioska w Sudanie?
— Co za niedorzeczne pytanie.
— Własne dziecko — powiedziała Jocelyn.
— Och! — krzyknął Tyler dramatycznie, a Fletcher w swoim wybiegu nastawił uszy i znów zaczął ujadać. — Słyszeliście to? Moja własna matka bezlitośnie poświęciłaby mnie w zamian za życie ludzi z jakiejś nieistotnej wioski w Afryce. Czy to świadczy o jej współczuciu dla Trzeciego Świata, czy też jest oznaką dysfunkcjonalności naszej rodziny?
— Jednego i drugiego — odparła Jocelyn, by po chwili zawołać w kierunku schodów: — Matt! Schodź na dół. Jedzenie czeka na stole!
— Ale mówmy poważnie, tato. Masz przed sobą dwa przyciski i gdy naciśniesz pierwszy, umrze twoje dziecko, a gdy przyciśniesz drugi, wymrze cała wioska w Sudanie. A jeśli nie podejmiesz żadnej decyzji, zanim ktoś stojący nad tobą policzy do dziesięciu, oba przyciski zostaną uruchomione automatycznie. Kogo byś ocalił?
— Absurdalna sytuacja — stwierdził Steve. — Kto mógłby mnie postawić przed takim wyborem?
— Nie wykręcaj się.
— Na to pytanie nie ma właściwej odpowiedzi. Jeśli ocalę ciebie, oskarżysz mnie o unicestwienie całej wioski.
— Ale jeśli nie podejmiesz decyzji, umrą wszyscy — naciskał Tyler.
— Oczywiście, że poświęciłbym wioskę, bylebyś ty przeżył. Jakże mógłbym zabić własnego syna?
— Naprawdę? — Tyler aż gwizdnął z podziwu. — Nawet gdyby chodziło o wioskę okropnie niedożywionych dzieci wojny, z wypukłymi małymi brzuszkami, z muchami brzęczącymi wokół ich oczu i z matkami, ofiarami gwałtów chorymi na AIDS?
— Nawet wtedy. Te matki dla ratowania swoich dzieci zrobiłyby dokładnie to samo co ja. Gdzie jest Matt? Aż skręca mnie z głodu.
— A gdybyś miał wybierać między moją śmiercią a śmiercią całego Sudanu?
— Tyler, nie powinieneś zadawać takich pytań — powiedziała Jocelyn, jednak bez większego przekonania. Doskonale wiedziała, że gdy jej mąż i najstarszy syn pogrążeni są w dyskusji, każda próba przerwania im z reguły kończy się niepowodzeniem.
— No, mów, tato.
— Zginąłby Sudan — oznajmił Steve. — O czym w ogóle jest ten raport? O naszym zaangażowaniu w Afryce?
— O uczciwości. Każdy, kto twierdzi, że w takiej sytuacji ocaliłby Sudan, kłamie — powiedział Tyler z naciskiem. — A każdy, kto nie chce odpowiedzieć na takie pytanie, po prostu zachowuje jedynie polityczną poprawność. Zadaliśmy je wszystkim nauczycielom i tylko pani Redfearn, która uczy filozofii, odpowiedziała na nie szczerze. No i ty. — Tyler usłyszał, że jego młodszy brat zbiega po schodach, i zawołał do niego: — Gdybyś miał wybierać, kto za chwilę ma zginąć, kogo byś wybrał: cały Sudan czy naszych rodziców?
— Sudan — padła natychmiastowa odpowiedź.
Tyler pokiwał głową zza kamery i przesunął palcem po ustach, imitując zasuwanie zamka błyskawicznego. Steve rzucił Jocelyn niechętne spojrzenie, jednak sposób, w jaki przygryzała wargę, podpowiedział mu, że ona chce brnąć w to dalej. Sekundę później otworzyły się drzwi i do jadalni wszedł Matt, przepasany tylko ręcznikiem wokół bioder. Bez wątpienia właśnie wyszedł z łazienki.
— Dobrze, już mi załatwiłeś dodatkowe tysiąc wejść — powiedział Tyler.
Matt zrobił do kamery głupawą minę i zaczął przesuwać biodrami do przodu i do tyłu.
— Tyler, on ma dopiero trzynaście lat! — krzyknęła Jocelyn.
— Rzeczywiście. A klip z Lawrence’em, Buranem i mną, na którym bez koszulek śpiewamy z playbacku piosenkę Pussycat Dolls, miał trzydzieści pięć tysięcy wejść.
— To było bliskie pornografii — zauważył Matt i odsunął sobie krzesło, aby usiąść przy stole tyłem do salonu i nie widzieć kobiety przy wieży stereofonicznej Jocelyn.
Steve i Tyler wymienili rozbawione spojrzenia.
— Może jednak coś na siebie włożysz, skoro siadasz do stołu? — zapytała Jocelyn z westchnieniem.
— Przecież przed chwilą chciałaś, żebym zszedł na dół, bo jedzenie czeka! Całe moje ubranie śmierdzi koniem, a jeszcze nie zdążyłem nawet wziąć prysznica. Przy okazji, spodobał mi się twój album, mamo.
— Co?
— Na Facebooku. — Z ustami pełnymi makaronu odepchnął się od stołu i zaczął się kołysać na tylnych nogach krzesła. — Jesteś równiacha, mamo.
— Hej, kochanie, cztery nogi na podłodze, albo za chwilę znowu się przewrócisz.
Ignorując ją, Matt skierował uwagę na sprzęt Tylera.
— Założę się, że nie chcesz wiedzieć, co ja myślę.
— Nie, nie chcę, bracie śmierdzący koniem. Wolę, żebyś wziął prysznic.
— Ja nie śmierdzę koniem, tylko własnym potem — odparł Matt niewzruszony. — Uważam, że twoje pytanie jest zbyt łatwe. Myślę, że o wiele bardziej interesujące byłoby inne: jeśli już ktoś musiałby umrzeć, kto miałby to być: twoje własne dziecko czy całe Black Spring?
Fletcher znów zaczął warczeć. Steve wyjrzał do ogrodu i zobaczył, że pies za ogrodzeniem nisko przyciska łeb do ziemi, a kły ma obnażone jak drapieżnik.
— Jezu, co się dzieje z tym zwierzakiem? — zapytał Matt. — Poza tym, że jest kompletnie zwariowany?
— Przecież naszej Babci już nie ma w pobliżu, prawda? — zapytał Steve niewinnym głosem.
Jocelyn z rezygnacją opuściła ramiona i rozejrzała się po jadalni.
— Dzisiaj w ogóle jej nie widziałam. — Z udawanym zniecierpliwieniem zaczęła się rozglądać, przenosząc spojrzenie z ogrodu na pęknięty czerwony dąb stojący na skraju rodzinnej posiadłości, od którego prowadziła ścieżka na wzgórza. Czerwony dąb z trzema kamerami przemysłowymi spoglądał w różne kąty Ostępu Filozofów.
— Przecież naszej Babci już nie ma w pobliżu. — Matt uśmiechnął się z pełnymi ustami. — Co na to powiedzą fani Tylera na YouTubie?
Matka Jocelyn, długo cierpiąca na chorobę Alzheimera, umarła na zapalenie płuc półtora roku temu. Matka Steve’a nie żyła od ośmiu lat. Nie żeby YouTube o tym wiedział, ale Matt stroił sobie żarty.
Steve odwrócił się do starszego syna i powiedział stanowczym głosem, zupełnie do niego niepasującym:
— Tyler, wytniesz to wszystko, dobrze?
— Jasne, tato. — Tyler zmienił głos na taki, którego używał na wideoblogu TylerFlow95. — Postawmy więc pytanie bliższe rzeczywistości. O padre mio, gdybyś miał wybrać, kto za chwilę ma zginąć, to kogo byś wybrał: swojego syna czy pozostałych mieszkańców naszego miasta?
— Czy do tych pozostałych mieszkańców zaliczamy także moją żonę i mojego drugiego syna? — zapytał Steve.
— Tak, tato — odparł Matt, tłumiąc śmiech. — Kogo byś ocalił, Tylera czy mnie?
— Matthew! — zawołała Jocelyn. — Dosyć tego.
— Ocaliłbym was obu — odparł Steve poważnie.
Tyler uśmiechnął się.
— To już jest politycznie poprawne, tato.
W tej chwili Matt zanadto odchylił się od stołu na tylnych nogach krzesła. Zamachał rękami, próbując utrzymać równowagę, czerwony sos spłynął z jego łyżki, jednak krzesło uderzyło z trzaskiem o podłogę, a Matt razem z nim. Jocelyn podskoczyła, co z kolei przestraszyło Tylera i spowodowało, że kamera internetowa wysunęła mu się z rąk i wylądowała na talerzu pełnym potrawki z kurczaka. Steve zobaczył, że dzięki dziecięcej sprawności Matt osłabił swój upadek wyciągniętą w bok ręką i teraz chichocze histerycznie, drugą ręką starając się utrzymać ręcznik, przewiązany wokół pasa.
— Braciszek za burtą! — zagrzmiał Tyler.
Pospiesznie starł potrawkę z kamery i przytrzymał ją tak, aby zrobić jak najlepsze ujęcie.
W tym momencie Matt zadrżał, jakby przez jego ciało przebiegł prąd elektryczny. Na twarzy chłopca pojawił się wyraz przerażenia, zaczął uderzać golenią o nogę od stołu i wydał z siebie głośny wrzask.
* * *
Po pierwsze, nikt nigdy nie zobaczy obrazów, które właśnie rejestruje kamera Tylera. To trochę niedobrze, ponieważ gdyby ktoś je obejrzał, stałby się świadkiem czegoś bardzo dziwnego, zapewne nawet niepokojącego — łagodnie rzecz ujmując. Te obrazy są kryształowo czyste, a obrazy zarejestrowane przez kamerę nie kłamią. Mimo że kamera jest mała, GoPro chwyta rzeczywistość z zadziwiającą prędkością sześćdziesięciu klatek na sekundę, i to dzięki niej powstały filmy z wyprawy rowerowej Tylera na Mount Misery albo z wycieczki nad jezioro Popolopen, w którym nurkował razem z kolegami. Podwodnych zdjęć nie zepsuła nawet mętna woda w jeziorze.
Obrazy ukazują, jak Jocelyn i Steve z niedowierzaniem wpatrują się w młodszego syna leżącego na podłodze, a potem czołgającego się do salonu. W trakcie ujęcia pojawia się przebitka ze stygnącym makaronem i z rozmazanym żółtkiem jajka. Kamera odwraca się w drugą stronę i Matt nie leży już na podłodze: dzięki jakiemuś nieprawdopodobnemu skręceniu całego ciała podniósł się, ale zaraz zgiął się wpół, zderzywszy się ze stołem. W dziwny sposób przez cały czas udaje mu się przytrzymywać ręcznik przewiązany wokół bioder. Przez moment można odnieść wrażenie, że wszyscy stoimy na pokładzie kołyszącego się statku, ponieważ wszystko, co widzimy, jest pochylone, jakby cała jadalnia w mgnieniu oka roztrzaskała się na kawałki. Zaraz jednak obraz się prostuje i chociaż widzimy na nim głównie plamy po makaronie, widzimy też wymizerowaną, chudą kobietę, idącą z salonu przez szeroko otwarte drzwi do kuchni. Aż do tej chwili stała nieruchomo przy odtwarzaczu, ale niespodziewanie przeszła kilkanaście kroków, jakby nagle zrobiło jej się żal Matta. Ścierka zsunęła się z jej twarzy i przez ułamek sekundy — pewnie jest to tylko kilka klatek — widzimy, że jej oczy są mocno zaciśnięte, podobnie jak zaciśnięte są jej usta. Wszystko dzieje się tak szybko, że cała scena kończy się, zanim zdajemy sobie sprawę, co tak naprawdę zaszło, jednak jest to jeden z tych obrazów, które zagnieżdżają się głęboko w umyśle, nie na tyle długo, żeby wydobyć nas ze strefy komfortu, ale wystarczająco długo, żeby kompletnie nas sparaliżować.
Teraz Steve rzuca się do przodu i zasuwa drzwi do salonu. Przez półprzezroczyste kolorowe szkło widzimy, jak drobna kobieta zatrzymuje się. I nawet słyszymy delikatne wibrowanie szkła, kiedy opiera się o szybę.
Dobry humor Steve’a zniknął.
— Wyłącz to — mówi. — Natychmiast.
Jest śmiertelnie poważny i chociaż nie widzimy jego twarzy (możemy zobaczyć tylko jego bawełnianą koszulkę i dżinsy, i palec swobodnej ręki, który trzyma wycelowany w obiektyw), wszyscy potrafimy sobie wyobrazić, jak wygląda. A potem wszystko robi się czarne.
* * *
— Ruszyła prosto na mnie! — zawołał Matt. — Nigdy dotąd się tak nie zachowywała.
Wciąż stoi przy przewróconym krześle, przytrzymując ręcznik, żeby nie opadł na podłogę.
Tyler zaczął się śmiać. Raczej z ulgą, pomyślał Steve.
— Może ona na ciebie leci?
— Hej, stary, żartujesz! Przecież to antyk!
Jocelyn także wybuchnęła śmiechem. Wzięła do ust dużą porcję makaronu, jednak nie zauważyła, że jest obficie polany ostrym sosem. Natychmiast łzy napłynęły jej do oczu.
— Przepraszam, kochanie. Chcieliśmy trochę tobą potrząsnąć, ale chyba to ty wstrząsnąłeś nią. Ruszyła na ciebie w bardzo dziwny sposób. Nigdy się tak nie zachowuje.
— Jak długo tam stała? — zapytał Matt z oburzeniem.
— Przez cały czas. — Na ustach Tylera pojawił się szeroki uśmiech.
Mattowi opadła szczęka.
— A więc widziała mnie gołego!
Tyler popatrzył na niego z mieszaniną wielkiego zdumienia i tego rodzaju niesmaku, który graniczy z miłością pełną współczucia, zarezerwowaną wyłącznie dla starszych braci, kierujących tę miłość ku braciom młodszym i głupkowatym.
— Przecież ona nie widzi, ty idioto — powiedział.
Przetarł obiektyw GoPro i popatrzył w kierunku niewidomej kobiety, która stała teraz za drzwiami przeszklonymi matowym szkłem.
— Usiądź, Matt — odezwał się Steve, a jego twarz przybrała surowy wyraz. — Kolacja stygnie. — Nadąsany Matt wykonał polecenie. — Chcę, żebyś skasował to nagranie, Tyler. Natychmiast.
— Och, daj spokój. Nie mogę tak po prostu…
— Natychmiast. I chcę widzieć, jak to robisz. Znasz zasady.
— Co to ma być? Jesteśmy w Pjongjangu?
— Nie każ mi powtarzać polecenia.
— Ale tutaj jest jeszcze inny zajebisty materiał — wymamrotał Tyler, jednak bez większej nadziei.
Wiedział, kiedy ojciec mówi coś całkiem na poważnie. No i oczywiście znał zasady. Niechętnie przesunął wyświetlacz tuż przed oczy Steve’a, wybrał plik wideo, nacisnął polecenie USUŃ, a potem OK.
— Dobry chłopiec.
— Tyler, zgłoś to w aplikacji, dobrze? — poprosiła Jocelyn. — Sama chciałam to zrobić wcześniej, ale wiesz, że jestem beznadziejna w tych sprawach.
Steve ostrożnie przeszedł do salonu przez hol. Stara kobieta stała nieporuszona. Tkwiła tuż przed rozsuwanymi drzwiami, z twarzą przyciśniętą do szyby, niczym posąg, który został ustawiony w tym miejscu jak makabryczny żart, zamiast lampy na statywie albo wysokiej rośliny w doniczce. Jej cienkie, sztywne włosy zwisały nieruchomo spod przepaski na głowie. Jeśli nawet zorientowała się, że ktoś przed chwilą wszedł do pokoju, w żaden sposób nie dała tego po sobie poznać. Steve podszedł bliżej, jednak celowo nie patrzył na nią, rejestrując jej sylwetkę jedynie kątem oka. Czuł się lepiej, jeżeli nie musiał na nią spoglądać, szczególnie z bliska. Jednak wyczuł jej zapach: odór innej epoki, błota i bydła na ulicach, choroby. Zachwiała się delikatnie, przez co kuty żelazny łańcuch przyciskający jej ręce do pomarszczonego ciała zastukał z ponurym szczękiem o polakierowaną futrynę.
— Ostatnio o godzinie siedemnastej dwadzieścia cztery zarejestrowały ją kamery przemysłowe Market & Deli. — Steve usłyszał przytłumiony głos Tylera dochodzący z sąsiedniego pokoju.
Usłyszał też, że kobieta coś szepcze. Wiedział, że niewsłuchiwanie się w jej szepty jest sprawą życia i śmierci, skoncentrował się więc na głosie syna i Johnny’ego Casha.
— Istnieją też relacje czterech osób, które ją wtedy widziały, ale później nie ma już żadnych informacji. Mówią też coś o katarynie. Tato… nic ci nie jest?
Z gwałtownie bijącym sercem Steve uklęknął obok kobiety z zaszytymi oczami i podniósł z podłogi ścierkę, która jeszcze niedawno tkwiła na jej głowie. Następnie wyprostował się. Gdy potrącił łokciem jej łańcuch, staruszka skierowała ku niemu okaleczoną twarz. Steve znów położył jej ścierkę na głowie i wycofał się do jadalni, byle jak najdalej od niej. Na czoło wystąpił mu pot. Tymczasem z ogrodu dobiegło gwałtowne i głośne szczekanie Fletchera.
— Ścierka — powiedział do Jocelyn. — Dobry pomysł.
Rodzina kontynuowała posiłek. Gdy oni we czworo jedli kolację, kobieta z zaszytymi oczami wciąż stała bez ruchu za matowym szkłem.
Drgnęła tylko raz: przechyliła głowę, kiedy w jadalni zabrzmiał wysoki, przenikliwy śmiech Matta.
Jakby chciała go uważnie wysłuchać.
Po kolacji Tyler załadował naczynia do zmywarki, a Steve uprzątnął stół.
— Pokaż mi, co wysłałeś do HEX-a.
Tyler wziął do ręki iPhone’a z aplikacją HEX na wyświetlaczu i pokazał ojcu. Ostatni wpis brzmiał:
Śr., 19.09.2012, godz. 19.30, przed 16 minutami Tyler Grant @gps 41.22890 N, 73.61831 W #K @ salon, Deep Hollow Road nr 188
Babcia chyba leci na mojego braciszka
* * *
Wieczorem Steve i Jocelyn rozsiedli się w salonie — nie na swoich tradycyjnych miejscach na kanapie, ale na dywanie po drugiej stronie pokoju — i zaczęli oglądać The Late Show w CBS. Matt leżał w łóżku, a Tyler na górze pracował z laptopem. Blada poświata z ekranu telewizyjnego odbijała się od łańcucha otaczającego ciało ślepej kobiety, a przynajmniej od tych jego ogniw, które nie były zardzewiałe. Pod brudną ścierką martwe mięso w otwartym kąciku jej ust prawie niewidocznie drżało. W tym miejscu poluźniły się postrzępione, czarne szwy, które ściskały jej wargi. Jocelyn ziewnęła i przeciągnęła się, przytulona do Steve’a. Zgadywał, że nie minie wiele czasu i jego żona zaśnie.
Kiedy pół godziny później szli na górę, kobieta wciąż stała w tym samym miejscu niczym zapomniany element nocy, który noc brała teraz w swoje władanie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Fajny pomysł z fragmentami ciekawych książek - dzięki :) Podczytuję i mogę się zastanowić czy pożądam jej ..czy nie :)
OdpowiedzUsuń