Wychodząc z założenia, że różnorodność doznań jest wskazana, tym razem rozstajemy się z rodzimymi autorami i zaglądamy na poletko północnoamerykańskiej, a dokładnej rzecz biorąc - kanadyjskiej fantastyki, prezentując Wam fragment "Miasta demonów", czyli tom drugi serii Atlantis Rising Evana Currie.
Autor ten, specjalizujący się głównie w militarnej science fiction, space operach i tzw. techno-thrillerach, znany jest między innymi z cykli Odyssey One i Hayden War.
Jeżeli zaś chodzi o wspomnianą serię Atlantis Rising, to zaczyna się ona (cytując za wydawnictwem) w momencie, gdy ludzkość przegrała wojnę. Nadeszła zguba. I czas na rewanż.
Po upadku cywilizacji władzę w dawnej domenie ludzi objęły demony. Wspaniałe dzieła ludzkości zostały zniszczone, ci, którzy przetrwali, żyli pokornie w niewoli, nie pamiętając o wielkich osiągnięciach swoich przodków. Byli jednak też tacy, którzy chcieli walczyć, i zapłacili za swój opór krwią. Ostatecznie demony zwyciężyły, pozostało im tylko pozbyć się resztek ludzkości z terytorium podbitego świata.
Młoda dziewczyna Elan wraz z garstką towarzyszy uciekła i schroniła się na wyspie, z dala od wrogich hord. Jednak nawet tam nie było ucieczki przed zagrożeniem. Po drugiej stronie świata demony zmieniły bowiem dawną stolicę Ziemi we własne siedlisko. Lemuria, ostatni bastion ludzkości, stał się symbolem triumfu sił piekielnych i potężnej magii.
I Elan wie, że istnieje tylko jeden sposób, aby zapewnić ludziom bezpieczne schronienie przed odwiecznym wrogiem. Miasto demonów musi zniknąć z powierzchni Ziemi…
Poniższy fragment zamieszczamy rzecz jasna jedynie w celach promocyjnych i wszystkich, którym ta opowieść przypadnie do gustu, zachęcamy do zakupu książki.
Cywilizacje rodzą się i upadają z regularnością przypływów i odpływów, a tylko w oczach śmiertelników wydają się wieczne. Na dowolnej Ziemi w dowolnym wszechświecie widziałam cuda i grozę rodzące się i rozkwitające z podobną regularnością, jednak w prawdziwie wielkiej skali bardzo rzadko miało to znaczenie. Większość działań, zrodzonych z niezależności i wolnej woli, ma dla uniwersum takie same rezultaty, jakby ich nigdy nie było.
Decyzja, czy przejść przez ulicę, czy nie, dla wszechświata nie ma znaczenia. Tego rodzaju wybory w ostatecznym rozrachunku rozpływają się w wieczności i nie powodują nawet maleńkich zmarszczek w nurcie czasu.
Jednak nie wszystkie decyzje są tak błahe.
W falach czasu pojawiają się punkty, w których uniwersum może zostać pchnięte… lekko. A kiedy tak się stanie, nawet śmiertelnik może stworzyć całkowicie nowe przeznaczenie… i całkowicie nowe uniwersum.
Widziałam, jak te chwile powstają i przemijają niezauważone i stracone. Za każdym razem żałowałam tego, co mogłoby się wydarzyć.
Kiedy jednak w takich chwilach pojawi się wola, a wszechświat zostanie nieznacznie popchnięty… rezonuje to przez przestrzeń i czas. I wstrząsa nawet murami Edenu.
Oto opowieść o takiej chwili w czasie – chwili, którą udało się uchwycić i która nie zniknęła w mroku niepamięci, lecz przyniosła rycerzowi światłość.
Mam na imię Nimue. Byłam tutaj na początku i pozostanę do końca.
Zaszczyt to dla mnie, że mogę patrzeć na tych, którzy podążają drogą rycerza, i choć bardzo rzadko, służyć im pomocą.
Kiedy dla ciebie nadejdzie chwila, czy zdołasz ją uchwycić?
PROLOG
Ewakuacja niemal dobiegła końca, dziedzina niedługo miała zostać zamknięta i zapieczętowana, oprócz jednej ścieżki wiodącej w bezkresną biel.
Ci, którzy pozostali, kończyli sprzątanie i usuwanie ostatnich detali, aby się upewnić, że nie ma już żadnych znaczących zmiennych, które mogłyby przydać się hordzie w jej przemarszu przez wymiary. Podczas tego ostatniego sprzątania jeden z dowódców ariergardy zamarł nagle i rozejrzał się zmieszany.
– Coś nie tak? – zapytał drugi z Trójcy, gdy zauważył wahanie i niepokój na twarzy towarzysza.
– Coś się zmieniło.
– To upadła dziedzina, wszystko się tutaj zmieniło – prychnął z niechęcią trzeci z Trójcy.
Drugi skrzywił się w duchu.
– Okaż trochę szacunku. Walczyli dobrze.
– Przegrali.
Pierwszy uciszył obu gestem mocy. Zaskoczył ich.
– Powiedziałem, że coś się zmieniło – powtórzył, przeszywając obu spojrzeniem, które zmusiło ich do większej uwagi. – Patrzcie.
Zapadła pełna zdumienia cisza.
– Co się zmieniło? – Drugi zaczął się niecierpliwić. – Ciemność jest zamglona, przyszłość spowija całun. A nie tak było jeszcze przed chwilą. Wiem.
– Wszyscy wiemy – odparł ze spokojem pierwszy. – Mówiłem wam, że coś się zmieniło. Znajdźcie źródło.
– W całej dziedzinie? – zapytał trzeci z niedowierzaniem. – Niedługo musimy stąd odejść. Nie ma już czasu.
Pierwszy posłał mu miażdżące spojrzenie.
– Nie odejdę, dopóki nie upewnię się, że ta domena jest stracona. Znajdźcie zmianę. Musi znajdować się blisko wyłomu, nic dalej nie mogłoby tak bardzo zaćmić najbliższej przyszłości.
Trójca porzuciła bieżące zadania i skupiła swoją wolę i intencję na świecie wyłomu, centrum wszechświata. Szukali czegoś… czegokolwiek, co mogło tak wyraźnie wpłynąć na przeznaczenie.
Gdzieś tam, w ograniczonych wymiarach śmiertelników, ktoś rzucił ziarnko piasku w tryby machiny losu. A Trójca musiała to sprawdzić.
ROZDZIAŁ 1
Ulewa przesłaniała horyzont, ale jasnowłosa dziewczyna siedząca na klifie wpatrywała się w morze i nie zwracała uwagi na pogodę. Skupiała się wewnętrznie. Elanthielle, mieszkająca obecnie na wyspie nazwanej niedawno Atlantydą, ledwie zdawała sobie sprawę, że przemokła do suchej nitki. Atlantyda miała jednak ciepły klimat i deszcz jedynie trochę chłodził powietrze. Elan wcześniej przetrwała w znacznie gorszych warunkach i podejrzewała, że w przyszłości będzie musiała sobie radzić w jeszcze bardziej niebezpiecznym otoczeniu, choć miała nadzieję, że tak się jednak nie stanie.
Zaczęła tracić kontakt z ciałem, wślizgiwała się w Śnienie, a przynajmniej we własne śnienie. Uwalniała się powoli, gdy poczuła głęboką i silną wibrację przetaczającą się przez jej duszę.
Dziewczyna otworzyła oczy i rozejrzała się czujnie. Rozpoznała klif, który wybrała do medytacji, i rozciągające się bezkresne morze. Kiedy się odwróciła, zobaczyła swoje ciało i ogarnęła ją satysfakcja, ponieważ zrozumiała, że się udało.
Śnienie.
Stanowiło cel ojca Elan, zanim został zamordowany, a stało się celem dziewczyny, gdy była młodsza i nie wiedziała nawet, co znaczy Śnienie ani czym jest. Poznała je jako przekleństwo, gdy pozostawiono ją na pustyni, aby umarła – dręczyło ją wtedy wodą, która nie gasiła pragnienia, ciepłem, które nie rozgrzewało, i chłodem nieprzynoszącym ulgi w gorączce… A jednak właśnie Śnienie ocaliło życie dziewczyny, bo stamtąd zdołała wezwać na pomoc Kaerna.
Kaern.
Poczuła szarpnięcie przywołujące ją do ciała, gdy pomyślała o swoim wybawcy, początkowo lekkie, lecz potem coraz silniejsze. Wreszcie została ściągnięta z powrotem. Otworzyła szeroko oczy, odruchowo zaczerpnęła tchu. Sztorm opryskał jej twarz morską wodą i deszczem, lecz Elan nie zwróciła na to uwagi, mimo że włosy przylepiły się jej do policzków i szyi, a koszula z syntiku przylgnęła do skóry.
Kaern, demon, który nie był demonem…
Elan nie rozumiała tego mężczyzny, który uratował jej życie. Dostrzegł w dziewczynie coś, co dla niej nie miało sensu nawet teraz, po wszystkim, co przeżyła. Kaern twierdził, że jest demonem, ale wydawał się po prostu człowiekiem… albo może kimś więcej niż człowiek.
Elan westchnęła i wstała.
Nie zanosiło się, żeby mogła dłużej medytować. Jej sukces trwał krótko. Wzburzenie, które ogarniało ją za każdym razem, gdy wspominała Kaerna, zawsze skutecznie wytrącało ją z wewnętrznej równowagi. Z rezygnacją popatrzyła w szare niebo, a potem odwróciła się, aby zejść z klifu. Zwolniła kroku tylko przy starym, powyginanym drzewie, na którym powiesiła pas z bronią. Zapięła klamrę i ruszyła dalej.
Miasto, czy na razie raczej osada, rozrastało się w dolinie. Kamienne budynki, wznoszone ręcznie i przy pomocy maszyn Merlina, powstawały zaskakująco szybko. Dla nikogo nie brakowało miejsca. Elan miała nawet własny dom, miejsce tylko dla siebie. Na szczęście…
Nie chodziło o to, że dziewczyna nie lubiła ludzi. Lubiła ich, ale po prostu nie wiedziała, jak się przy nich zachować. Dorastała początkowo w towarzystwie tylko matki, a potem również ojca, dlatego wydawało jej się, że więcej niż dwoje ludzi w pobliżu to tłum, i w grupie odczuwała niepokój.
Przez większość czasu rozmawiała tylko z Kalebem i Simone, ponieważ oprócz Merlina jedynie tych dwoje zdążyła poznać.
Merlin.
Stanowił kolejny aspekt w nowym życiu, z którym Elan nie potrafiła sobie ani poradzić, ani choć trochę go zrozumieć. Merlin był duchem przywiązanym do Ziemi, tak zwaną inteligencją wielowymiarową. Dziewczyna rozumiała każde z tych dwóch pojęć osobno, jednak razem wydawały się równie nonsensowne jak bełkot szaleńca. Elan uważała, że wszystko, co wychodziło z jego ust – zakładając, że w ogóle miał usta – to jakieś brednie.
Wszyscy pozostali… cóż, byli dziwni.
Nie wiedziała, jak inaczej określić kilka tysięcy ludzi, których udało się uratować ze starej twierdzy, zanim zdobyły ją demony. Ocaleni patrzyli na Elan dziwnie, dziwnie też mówili, gdy znajdowała się w pobliżu, i po prostu zachowywali się… dziwnie.
Dziewczyna starała się nie dać im tego odczuć, choć niezbyt jej to pomagało w poznawaniu tak wielkiego tłumu.
Gdy Elan zbliżyła się do osady, dostrzegła zdumiewające maszyny Merlina, które nazywał „konstruktorami” – bardzo stosownie zresztą. Konstruktory pracowały właśnie nad zewnętrznym murem. Wyspa była dość bezpiecznym miejscem, jednak ludzie uznali, że skoro już mają schronienie, muszą zadbać o fortyfikacje. Elan nie znała się za dobrze na defensywie, jej szkolenie, najpierw przez ojca, potem przez Simone, skupiało się głównie na ataku. Większość ludzi jednak chyba nie czuła się dobrze bez osłony murów.
Elan nie wiedziała, skąd u nich te obawy, zwłaszcza że miasto dopiero się budowało, ale konstruktory i tak należało do czegoś wykorzystać, więc się nie obruszała. Szczególnie że tak wielu ludzi zaangażowało się w prace. Cóż, każdy potrzebował zajęcia.
– Elan!
Dziewczyna podniosła oczy i uśmiechnęła się lekko. Kaleb biegł do niej, osłaniając się przed ulewą niewyprawioną skórą.
– Hej. – Roześmiała się, gdy znalazł się blisko. – Czujesz lęk na myśl, że deszcz cię umyje? Wiedziałam, że składasz się głównie z brudu, którego zapomniałeś zmyć, ale nie zdawałam sobie sprawy, że sytuacja jest aż tak poważna.
Młodzieniec przewrócił oczami.
– Bardzo zabawne. Czemu chodzisz w deszczu? Strasznie pada!
– Wychowałam się na pustyni – odpowiedziała, gdy ruszyli do jej domu. – Dla mnie deszcz, każdy deszcz, to dar. Nie obchodzi mnie, czy to mżawka, czy ulewa.
Kaleb prychnął. Przez całą drogę do niewielkiej chaty Elan osłaniał się skórą. W drzwiach domu znajdował się zamek, którego funkcję Merlin i Simone wielokrotnie próbowali dziewczynie tłumaczyć. Oczywiście nie sam koncept, lecz konieczność stosowania zamknięcia.
Jednak dopiero Kalebowi udało się przekonać Elan. Wystarczyło jedno słowo.
Venadrin.
Jeżeli człowiek zdolny jest do zdrady własnego gatunku i morderstwa, tym bardziej potrafi wejść do cudzego domu i dokonać kradzieży. Dziewczyna dopiero wtedy to zrozumiała.
Teraz przyłożyła dłoń do panelu, rozłożyła palce, aby dotknęły czujników, a potem pchnęła drzwi. Kaleb wszedł tuż za nią.
W środku było ciepło, ponieważ w kącie buzował ogień. Elan odruchowo odpięła pas z bronią i położyła go na ławie przy stole, z którego korzystała, gdy chciała spożyć posiłek w samotności… czyli praktycznie zawsze. Oprócz tego w izbie obok znajdowało się łóżko, dom wyposażony został także w łazienkę – Merlin uznał ją za „koszmarnie barbarzyńską”, ale dla Elan stanowiła szczyt luksusu. W żadnym z pomieszczeń nie było dekoracji ani ozdób.
Jednak pod tym względem dziewczyna nie odbiegała ani trochę od reszty ocalałych. Większość dotarła na wyspę tylko w tym, co miała na grzbiecie, nieliczni zdążyli schować do kieszeni jakiś wartościowy drobiazg lub pamiątkę rodzinną, a także broń znalezioną w mieście lub przy zabitych, zanim demony opanowały ulice.
Dla ocalonych liczyło się tylko, że przeżyli i są bezpieczni – jak na razie całkowicie ich to zadowalało.
Może nawet za bardzo.
– Czemu wyszedłeś w deszcz, skoro tak go nie znosisz, Kal? – zapytała cicho Elan, po czym zdjęła koszulę i rozwiesiła blisko ognia.
Kaleb zarumienił się i odwrócił. Elan uznała, że to zabawne, ponieważ dorastała tylko z rodzicami i nie miała do czynienia z rówieśnikami. Zaraz po przybyciu na wyspę Simone musiała odciągnąć dziewczynę na bok i wyjaśnić jej „tajemnice” dojrzewania.
– Ja… uch… martwiłem się o ciebie – wyznał Kaleb. Z uporem starał się patrzeć w ścianę, choć zdradzieckie oczy umykały mu w stronę Elan.
– Wokół nie ma demonów – zauważyła cicho, po czym sięgnęła po prostą tunikę, założyła ją i zawiązała. – Możesz się już odwrócić.
Kaleb zrobił to z wahaniem i westchnął, gdy zobaczył ją ubraną.
– Nie tylko demony mogą cię skrzywdzić, Elan. Ten sztorm jest silny. Simone wysłała mnie, żebym się upewnił, że nic ci nie jest. I przy okazji kazała cię zapytać, czy przyjdziesz na kolację.
– Nie dzisiaj. – Elan pokręciła głową. – Będę w bibliotece.
– Wiecznie tam przesiadujesz. Powinnaś częściej wychodzić, trochę się rozerwać.
Dziewczyna zacisnęła wargi.
– Demony wciąż gdzieś tam są, Kalebie.
– Zawsze były, Elan, i zawsze będą – zaoponował. – Takie jest życie.
– Nie! – warknęła gniewnie. – Kiedyś nie było demonów. Wcale nie tak dawno. Spójrz na ten dom. Został zbudowany przez maszyny, które pozostały po naszych ludziach, Kalebie. Po ludziach, którzy dorośli i przez całe życie nawet z daleka nie widzieli demona. A skoro kiedyś tak było, może zdarzyć się ponownie.
– Elan, nie można wlać z powrotem wody do stłuczonego naczynia – odparł młodzieniec, powołując się na przysłowie, które dawno temu usłyszał od Simone. – To tak nie działa.
– Więc będę musiała sprawić, aby działało – syknęła ostro. – Mój ojciec zginął, ponieważ chciał oczyścić świat…
– I sprowadził wojnę do własnego domu, pamiętasz? – odgryzł się Kaleb i od razu tego pożałował. Przycisnął dłoń do ust, ale nie mógł cofnąć wypowiedzianych słów.
– Tak. – Elan skrzywiła się, zwróciła na młodzieńca lodowate spojrzenie. – Pamiętam doskonale.
Minęła go, chwyciła pas z bronią i nie zwalniając kroku, zapięła go na biodrach.
– Zamknij za sobą, gdy wyjdziesz.
A potem zniknęła w deszczu.
Kaleb znieruchomiał. Długo wpatrywał się w drzwi.
– Niech to zaraza… – mruknął wreszcie do pustych ścian.
* * *
Elan, znowu przemarznięta i przemoczona do suchej nitki, podkradła się do starej reduty na granicy centrum rozrastającego się miasta. Ci, którzy dostrzegli jej nadejście, a zwłaszcza wyraz twarzy, czym prędzej schodzili dziewczynie z drogi, chociaż zdawało się, że nie widziała, co się wokół dzieje.
Wewnątrz bazy Elan skierowała się od razu do sali transportu i z wprawą wybrała cel, po czym zniknęła w jasnym rozbłysku, do którego mieszkańcy wyspy zaczęli się już przyzwyczajać. Niektórym zdarzyło się nawet użyć transportera, choć tylko nieliczni się na to decydowali, jednak dziewczyna traktowała starożytną technologię jak swoją udzielną własność, co tylko wzmacniało jej pozycję w nowej wyspiarskiej społeczności.
Opowieści o Elan stawały się coraz bardziej zróżnicowane.
Dla niektórych była niemal wszechmocną wojowniczką, elfim dzieckiem, które powalało demony mocą użyczoną przez bogów. Ci, którzy widzieli dziewczynę, gdy schodziła ze wzgórza, rażąc wrogów błyskawicami z dziwnej broni, nie potrafili myśleć inaczej.
Inni pamiętali, że z zimną krwią zabiła człowieka – kolaborującego z demonami, owszem, ale człowieka…
Dla nich była zabójczynią, którą mieli po swojej stronie, jednak mimo wszystko zabójczynią.
Jedynym, co łączyło oba te obozy, było przekonanie, że z tą młodą, jasnowłosą kobietą lepiej nie zadzierać. Wszyscy usuwali się jej z drogi, gdy przechodziła, zwłaszcza że słyszeli, jak mamrocze pod nosem niecenzuralne epitety, a z jej oczu bije żądza mordu.
Bardzo nieliczni zastanawiali się, co tak rozsierdziło Elan, większość jednak uważała, że lepiej tego nie wiedzieć.
* * *
– Uspokój się.
Elan zignorowała polecenie. Przemierzała lśniące czystością korytarze placówki znanej jako Avalon.
Gospodarz tego miejsca, eteryczne widmo wielowymiarowej mocy, które kazało nazywać się Merlinem, westchnął ciężko i ruszył za nią do biblioteki.
Merlin zajmował się Avalonem od początku jego istnienia, czyli, technicznie rzecz ujmując, dłużej, niż istniał świat… o wiele dłużej. I przez cały ten czas nie nauczył się, jak radzić sobie z rozgniewanymi nastolatkami.
Zapewne był to z jego strony mizoginizm, ale Merlin uważał, że łatwiej by sobie radził z chłopakiem. Smarkacza mógłby wysłać do sali gimnastycznej, żeby stłukł pięściami coś odpowiedniego. Oczywiście Merlin jedynie domyślał się, że byłby to właściwy sposób, ponieważ tak naprawdę nigdy wcześniej nie zetknął się z osobnikiem rodzaju ludzkiego w okresie dojrzewania i mógł polegać jedynie na wskazówkach z drugiej i trzeciej ręki.
Jak dotąd wszystkie okazały się… hm… co najmniej niewystarczające.
– Przypuszczam, że nie chcesz o tym rozmawiać? – Postarał się, aby w jego głosie nie przebiło się zbyt wiele emocji.
– Nie ma o czym – burknęła Elan i pchnęła wrota do biblioteki. – Kaleb to głupiec.
– Ach, chłopcy – odparł Merlin z lekką odrazą. – I na tym zakończę udział w tej jakże fascynującej rozmowie. Z głęboką stanowczością zapewniam, że nie chcę nic wiedzieć o ludzkich zwyczajach godowych.
Dziewczyna zamarła w pół kroku, a potem odwróciła się i przeszyła Merlina gniewnym spojrzeniem.
– Ani się waż – stwierdziła twardo. – Ech, zresztą… nawet gdyby chodziło o „ludzkie zwyczaje godowe”, byłbyś ostatnią osobą, z którą bym chciała o tym rozmawiać.
– W rzeczy samej – zgodził się Merlin z powagą. – Za co jestem i pozostanę bezgranicznie wdzięczny. Wierz mi, z całego serca żałuję, że w ogóle spytałem. Nie przeszkadzaj sobie, proszę, kontynuuj rozbijanie się po korytarzach jak przeklęty goryl.
Elan zmrużyła oczy i zmarszczyła brwi.
– Co to jest goryl?
Merlin westchnął.
– Och, dziecko, tak wiele ci umyka. To prawdziwa tragedia.
Elan pokręciła głową i przewróciła oczami. Była zirytowana, lecz doskonale rozumiała, że Merlin ani myśli cokolwiek jej wyjaśniać. Ruszyła zatem w głąb biblioteki, mamrocząc zupełnie co innego niż wcześniej. Merlin obserwował, jak podeszła do znajomego stołu, na którym leżała księga – czekała na tę dziewczynę tak samo jak wtedy, gdy znalazła ją po raz pierwszy.
Księga była stara.
Starsza niż biblioteka, w której się znajdowała, co nie powinno dziwić. Wolumin był tak stary, że opierał się wszelkim znanym Merlinowi metodom datowania, więc nie należało traktować go lekceważąco. Księgę oprawiono w skórę jakiegoś zwierzęcia, o którym w rejestrach nie pozostały żadne wzmianki, strony zaś były organiczne… a mimo to nie ulegały rozpadowi. Na okładce zamieszczono litery ze złota – jedynego składnika księgi, który Merlin potrafił bezbłędnie zidentyfikować. Tytuł był prosty.
„Ein Taki’amin Kine”.
Merlin rozumiał znaczenie tych słów tylko dlatego, że kiedyś go uświadomiono.
„Droga rycerza”.
Elan usiadła przed księgą, otworzyła na stronie, którą odznaczyła sobie wcześniej, i wbrew wszelkiej logice i rozsądkowi zaczęła czytać, jakby nie miała do czynienia z językiem, który poprzedzał mowę jej przodków o tysiące lat.
Merlin doskonale zdawał sobie sprawę, że we wszechświecie istnieją rzeczy niepoznawalne, sam często był oskarżany o przynależność do tej kategorii. I oskarżeniom tym nie mógłby, szczerze mówiąc, całkowicie zaprzeczyć. Może właśnie dlatego starożytna księga tak bardzo go denerwowała. Z nieznanych przyczyn pewni ludzie mogli ją czytać bez żadnych trudności, nawet tacy, którzy wcześniej nigdy w życiu nie przeczytali nic.
Merlina drażniło, że nie zaliczał się do tych wybrańców.
Starożytna istota mogła tylko stać i przyglądać się, jak młoda dziewczyna obraca stronę i wraca do lektury, całkowicie pochłonięta treścią, którą tylko ona mogła zrozumieć.
Jakże irytujące…
***
Księga przyciągnęła uwagę Elan od pierwszego wejrzenia. Dziewczyna nie potrafiłaby powiedzieć, co ją przyciągnęło, nie umiałaby też wyjaśnić, czym jest dla niej ten stary wolumin, ale i nie czuła takiej potrzeby. Przyciąganie było wyraźne, a jednak nie dawało się opisać. Elan pamiętała, że za pierwszym razem nie zrozumiała nawet słów na okładce, kiedy jednak zobaczyła je po raz drugi… ich znaczenie wydawało się całkowicie oczywiste.
Księga obejmowała historię i filozofię, dwa pojęcia, które Elan poznała z treści na kartach, oraz zawierała instrukcje dotyczące chyba każdej możliwej umiejętności. Jak dotąd księga ani razu nie zawiodła w dostarczaniu poszukiwanych informacji. Elan nie potrafiła także zapomnieć tego, co przeczytała. Idee i pomysły powracały, gdy kładła się spać, rozmyślała też o opowieściach z księgi i zastanawiała się, czy wydarzyły się naprawdę, czy stanowiły tylko wymyślne legendy.
Tak czy inaczej, dziewczyna poznała już trochę rzeczywisty świat, dlatego uważała, że opowieści te są prawdopodobne. I tyle jej wystarczało. Dlatego skupiała się na wchłanianiu wiedzy z księgi, aby stała się częścią jej duszy.
Elan zamierzała zostać rycerzem. Dlatego postanowiła kroczyć drogą rycerza.
* * *
Simone uniosła głowę, kiedy Kaleb zatrzasnął za sobą drzwi i przeszedł przez główną izbę, zostawiając na podłodze wilgotny ślad oraz błoto. Kobieta miała zamiar zwrócić mu uwagę, ale przypomniała sobie, że chłopak wyszedł, żeby poszukać Elanthielle, więc jego nastrój zapewne nie był dziecinnym wybuchem emocji.
„Dojrzałym też bym tego nie nazwała” – pomyślała rozbawiona Simone. Ciekawe, w co tym razem biedak się wpakował.
Kaleb był dobrym chłopcem, ale Simone poznała też jego wady. Zajęła się nim, gdy ledwie umiał chodzić. Jego rodzice byli jej bliskimi przyjaciółmi, których los o wiele za wcześnie zabrał z tego świata. Kaleb miał dobre serce i silny charakter, ale zdecydowanie brakowało mu taktu. Oczywiście w niektórych sytuacjach wcale nie była to wada, jednak niedelikatne komentarze słabo się sprawdzały w przypadku rozmów z młodymi kobietami, takimi jak Elan.
Dlatego Simone pozwoliła mu się dąsać, chociaż Kaleb zapewne oburzyłby się, gdyby tak opisała jego zachowanie. O ile oczywiście wyraziłaby swoje przemyślenia na głos. Simone wolała w milczeniu zetrzeć podłogę i raz jeszcze z podziwem skonstatować, jak wiele się ostatnio zmieniło w jej życiu.
Wcześniej mieszkała w starej twierdzy, zapewne ostatniej siedzibie wolnych ludzi. Miasto straciło kontakt z innymi dawno temu, ale było schronieniem dla sporej grupy przedstawicieli pokonanej rasy. Teraz jednak w najlepszym razie zmieniło się w opuszczone ruiny.
W najgorszym – zajęły je demony i biada wszystkim, którzy tam zostali.
Nowe miasto, rozrastające się niewiarygodnie szybko dzięki konstruktorom dostarczonym przez Merlina, było zupełnie inne. Mało kto czuł się tutaj jak w domu, jak tam, wśród wygładzonego przez czas bruku ulic oraz pokrzywionych budynków, które ludzie stawiali z tego, co udało im się znaleźć i wykorzystać.
W nowym mieście ulice były płaskie i gładkie, ciągnące się w koncentrycznych kręgach wokół jeziora ze słodką wodą. Domy zbudowane zostały z kamienia lub podobnego surowca. Miały ściany równie gładkie jak te, które można było niegdyś zobaczyć tylko w świątyni. Okazały się bardzo solidne, ciepłe i bezpieczne. Po tym, co się wydarzyło, Simone chętnie przyjmowała zmiany, nawet jeśli wydawały się dziwne.
Skończyła wycierać podłogę i przeszła przez izbę, aby sprawdzić, co robi Kaleb. Chłopak schował się w swoim pokoju i zajął ostrzeniem miecza w niemal obsesyjnym skupieniu.
„Zdecydowanie kłopoty z dziewczyną” – zaśmiała się Simone w duchu, ale uznała, że przynajmniej w jednej sprawie postąpił słusznie.
Wyjęła własną broń, wzięła trochę wody i osełkę. Klingi z żelaza wspaniale nadawały się do zabijania demonów, ale łatwo się tępiły.
Gdy pracowała z wprawą, a izbę wypełnił rytmiczny zgrzyt kamienia o metal, Simone pogrążyła się znowu w rozmyślaniach o niedawnych zmianach w swoim życiu.
„Kaern twierdził, że wyczuł w Elan przeznaczenie” – przypomniała sobie z uśmiechem. Ponury stary drań użył oczywiście bardziej dosadnych określeń. „Ciekawe, czy miał rację? Może Elan zrobiła już to, co miała zrobić… a może dopiero zaczęła. Szkoda, że Kaern powiedział tak mało. Gdybym wiedziała więcej, mogłabym przynajmniej przypuszczać, czego się spodziewać”.
W głębi duszy przeczuwała jednak, że Kaern przewidział więcej niż tylko zniszczenie miasta i ocalenie przez niego i Elan grupy mieszkańców. Oczywiście Simone nie miała żadnego doświadczenia z przeznaczeniem. Jeżeli rzeczywiście istniało, cóż takiego uczynili ludzie, że zasłużyli sobie na najazd demonów?
W izbie niosło się ciche zgrzytanie osełek. Simone próbowała nie martwić się tym, co jeszcze może się wydarzyć.
Uznała, że przyszłość nadejdzie tak czy inaczej. Postanowiła, że będzie się martwić, gdy przyjdzie na to pora.
Zachęcamy do zakupu pełnej wersji książki.
Podczytując fragmenty patrzę z lekką obawą na listę książek do przeczytania...Fizycznie niemożliwe, wciąż dodaję jakaś pozycję . Mam biblioteczkę na telefonie , z której korzystam w każdej wolnej chwili ( autobus, przystanek, kolejka, toaleta..:D ) , mam kolejną na kindlu, na laptopach , o półkach nie wspominajmy litościwie...A tu co chwila coś , co może być interesujące...Litości :D
OdpowiedzUsuńZgadzam się jak najbardziej. Parafrazując znane powiedzenie...tak dużo do przeczytania, a tak mało czasu..;). Do tego dochodzi czasami kac po wyjątkowej książce. Ostatnio przeczytałam ( o wybaczenie prywaty proszę Autorów bloga) Powiedz wilkom, że jestem w domu i nie mogę się zabrać do lektury kolejnej książki.
UsuńPozdrawiam
Nam nadzwyczaj zależy na takiej właśnie "prywacie"!
UsuńBardzo byśmy się cieszyli, gdyby blog stał się też forum wymiany poglądów, poleceń i dyskusji. O ile rzecz jasna treść komentarzy dotyczyć będzie szeroko rozumianej literatury, a nie polityki czy przymiotów bliskich;-)
A co do braku czasu i "kupki wstydu" zalegającej na kindlu - nie możemy się bardziej zgodzić...
I już wpadłam , zaczynam grzebać w poszukiwaniu wspomnianej książki ..
OdpowiedzUsuńA kac polekturowy Och, jak najbardziej . Jakaś podpowiedź jak złagodzić jego skutki ? :)