Dzisiaj zapraszamy do zapoznania się z fragmentem kontynuacji "Dzieci Edenu" Joeya Graceffy.
Opis podajemy za wydawnictwem:
Opis podajemy za wydawnictwem:
Yarrow należy do elity: jako córka najpotężniejszej kobiety w Edenie ma wszystko. Uczy się w ekskluzywnej szkole z internatem Oaks i biada temu, kto się jej narazi. Jej życie to ciąg kolejnych szalonych imprez… aż do momentu, w którym poznała fascynującą dziewczynę o liliowych włosach i imieniu Lark.
Rowan spędziła całe swoje życie w ukryciu. A kiedy przestała się chować, zaczęła uciekać. Jako nielegalne drugie dziecko w świecie podlegającym bardzo surowym regułom jest zagrożeniem dla społeczeństwa. W legalnym świecie czeka ją za to w najlepszym przypadku śmierć. Po tym, jak jej ojciec zdradził rodzinę, a matka zginęła z rąk sił rządowych, Rowan odkryła podziemną społeczność wyrzutków podobnych do siebie. Wśród tych ludzi, chroniących ostatnie drzewo na Ziemi, dziewczyna odnalazła chociaż cień spokoju i przyjaźń… a może nawet coś jeszcze. Jednak tylko na chwilę, bo teraz jej los znów wisi na włosku.
Coś łączy te dwie dziewczyny, coś, co może całkowicie odmienić ich życie – i cały Eden.
Poniższy fragment zamieszczamy rzecz jasna jedynie w celach promocyjnych i wszystkich, którym ta opowieść przypadnie do gustu, zachęcamy do zakupu książki.
PRZEMIERZAMY ŚWIAT NICZYM STADO WILKÓW – długonogich, jasnookich i żarłocznych. Jesteśmy piękne, jednak nasza uroda jest zwodnicza. Postronny obserwator mógłby pochopnie uznać, że cechuje nas miękkość, w rzeczywistości jednak mamy niesamowicie ostre kły.
Poruszamy się jak oddział żołnierzy z czasów sprzed Ekoklęski, gdy ludzie toczyli jeszcze wojny. Wszystkie pomniejsze istoty ustępują nam z drogi. Większość przypatruje nam się bacznie i tylko najodważniejsi odwracają od nas wzrok. Odmowa podziwiania nas uważana jest za wielką zniewagę. Śmiałkowie, którzy dopuścili się takiej bezczelności, są zapamiętywani. I karani.
Wokół nóg szeleszczą nam spódnice będące częścią naszego umundurowania. Jako córki prawników i polityków, świetnie wiemy, jak naginać obowiązujące reguły zgodnie z własnym widzimisię. Kodeks Akademii Dębów wypowiada się w kwestii ubioru dość oględnie – znajduje się w nim wyłącznie wymóg, by w ubiorze uczniów nie zabrakło symbolu naszej szkoły, to znaczy zielonego liścia i wici. Dąb symbolizuje siłę i solidność, na której wspiera się delikatny powój. Większość studentów ślepo stosuje się do wskazań Kodeksu – w efekcie wszyscy oni wyglądają tak samo, niczym bezmyślne klony, i zlewają się w jedną nierozróżnialną masę. My natomiast wyróżniamy się z tłumu.
Moja długa suknia nie została uszyta z jednego kawałka tkaniny, lecz zszyta z mnóstwa skrawków w kształcie dębowych liści. Wszystkie fragmenty utrzymane są w jesiennych barwach – czerwonej, złotej i pomarańczowej. Liściasta tkanina sięga mi aż do połowy łydki, jednak wystarczy zmienić lekko jej ułożenie, by przez strategicznie umieszczone rozcięcia wyjrzała naga skóra nogi. Na filmach z zamierzchłych czasów oglądałam dębowy las jesienią – w podmuchach wiatru płomienne liście opadały z drzew, a cały las wyglądał, jakby szalał w nim pożar. Przy każdym ruchu moja suknia szeleści niczym poszycie lasów, których żaden z nas nigdy nie widział ani nigdy nie ujrzy na własne oczy. Stroju dopełnia kaftan w kolorze bladożółtozielonym, przywodzącym na myśl budzący się do życia wiosenny pęd, ozdobiony naszytymi wzorami wici, które pną się po moich żebrach.
Pearl wyglądała niczym motyl przemykający przez las. Jej strój w dyskretny sposób nawiązywał do tradycyjnego wzoru liścia i wici, jednak suknia uszyta była głównie z opalizujących nanocząsteczek. Ilekroć padało na nią światło, mieniła się zielenią, błękitem i srebrem. Na wysokości ud Pearl połyskiwała srebrzyście. Było jasne, że dziewczyna zrobiłaby furorę na dzisiejszej imprezie w klubie Deszczowy Las.
(W porę ugryzłam się w język. Całe szczęście, że nie podzieliłam się na głos tym spostrzeżeniem. Odkąd przed paroma miesiącami do klubu Deszczowy Las zaczęły zaglądać ludzie ze szkoły Kalahari, lokal ten przestał być miejscem, w którym wypadało bywać. Teraz bawili się tam wyłącznie przegrani. Gdyby Pearl usłyszała, że w ogóle przyszło mi do głowy, by się tam wybrać…).
Nasze stroje nieraz już budziły gniew dyrektora szkoły, jednak dopóki nasi rodzice płacili co roku astronomicznie wysokie czesne, miał on związane ręce. Czasami szkolne władze próbowały wpłynąć na nas, odwołując się do naszej dobrej woli. Dobre sobie, powodzenia! A tak w ogóle niby jak mamy serio traktować ludzi, którzy sami siebie nazywają „siostrami” i „braćmi”, skoro nikt na całej planecie nie ma rodzeństwa? Nie rozumiałam, dlaczego nawet służący w Świątyni używają wobec siebie właśnie takich określeń. Czyżby chcieli w ten sposób rozbudzić w nas nostalgię za starymi dobrymi czasami sprzed Ekoklęski? Za epoką, gdy rodziło się tyle dzieci – tyle sióstr i braci – że człowiek rozplenił się po całym świecie niczym szkodnik i ostatecznie skazał go na zagładę? Wyobrażacie sobie w ogóle, jak musiało wtedy wyglądać życie? Na świecie musiało się wtedy dosłownie roić od ludzi. Ohyda.
Obecnie na Ziemi egzystuje mniej więcej milionowa populacja. Uważam, że liczba optymalna i dająca się kontrolować. W takiej grupie jest wystarczająco wielu osobników, by nie być zmuszonym do praktykowania endogamii. No i nie muszę się obawiać, że wyczerpie się zasób chłopaków, z którymi mogę się umawiać na randki (z moich obliczeń wynika, że skoro w naszej szkole, do której uczęszcza dwustu uczniów, uczy się sześciu naprawdę superprzystojnych i wartych pewnego zachodu chłopców, na całym świecie czeka w sumie jakieś trzydzieści tysięcy przystojniaków. A zatem nawet gdybyśmy się nie wymieniały chłopakami, każda z nas miałaby do dyspozycji siedem tysięcy pięciuset kawalerów. A przecież zazwyczaj się wymieniamy, więc tym lepiej dla nas).
Poza tym łatwo podporządkować sobie populację liczącą do kilku milionów osobników. W czasach przed Ekoklęską królowe i prezydenci rządzili znacznie większymi masami ludzkimi. Pearl uważa, że z łatwością poradziłaby sobie z rządami nad społecznością liczącą do miliona obywateli. Na razie trzeba przyznać, że rządzenie szkołą z internatem przychodzi jej z łatwością.
Pearl jest kanclerzem szkoły – to stanowisko obsadzane na podstawie głosowania wszystkich studentów. Nawet jednak gdyby nie została wybrana na ten urząd, i tak rozstawiałaby wszystkich po kątach.
Ja pełnię funkcję wicekanclerza. Moje stanowisko jest nieoficjalne i pomagam Pearl tylko wtedy, kiedy ona ma taki kaprys. A ostatnio jest bardzo kapryśna.
– Yarrow – syknęła właśnie do mnie. Udawała, że mówi szeptem, jednak każde jej słowo docierało do idących po obu naszych stronach Lynx i Copper. – Coś ty zrobiła z włosami?
Z zażenowaniem dotknęłam dłonią splecionych warstw moich blond włosów. Zacisnęłam z wściekłości zęby, ale już w następnej chwili przywołałam na usta beztroski uśmiech.
– Podoba ci się moja fryzura?
Rano eksperymentowałam trochę z farbiarką do włosów i ufarbowałam jedno z pasemek na turkusowo. Zapomniałam, że kolor będzie się utrzymywał przez rok. Chciałam go usunąć, ale koniec końców zapomniałam. Ostatnio kiepsko sypiałam, bo dręczyły mnie jakieś dziwaczne sny.
– Nie – ucięła Pearl.
Miałam nadzieję, że nie będzie ciągnąć tego tematu. Postanowiłam w myśli, że przy pierwszej nadarzającej się okazji przywrócę pasemku naturalny kolor. Chwilę potem zobaczyłam jednak, jak Pearl wykrzywia usta w jadowitym uśmiechu. W policzkach zrobiły jej się dołeczki, jednak uśmiech nadal wyglądał, jak warczała, obnażając zęby.
Zaraz potem runęła na mnie lawina zniewag.
– Gdyby Brat Birch i bestialec-meduza zrobili sobie bachora, a potem nigdy go nie przytulili, wyglądałby dokładnie jak twoje włosy.
Pearl uśmiechnęła się z samozadowoleniem, zachwycona własną pomysłowością. I faktycznie, przyznałam w myśli, ta uszczypliwość całkiem jej się udała. Inna sprawa, że Brat Birch zawsze napominał nas, byśmy szanowali Bestialców. Jasne, byli inni od reszty, jednak stawali się takimi, gdyż podążali za głosem powołania. Pod tym względem przypominali służących w Świątyni. Chyba nie powinniśmy z tego powodu naigrywać się z nich?
Copper i Lynx nie dorównywały Pearl bystrością, jednak były równie jak ona okrutne.
– Wyglądasz jak menel z zewnętrznego kręgu, który naćpał się syntetycznej meskaliny i wpadł do basenu pełnego niebiesko-zielonej mazi z wodorostów – stwierdziła Copper z wrednym uśmieszkiem.
– Dokładnie, jesteś taką biedaczką, że wyssałaś sobie z włosów wszystkie glony, a ostatnią porcję zachowałaś dla swojego chłopaka – radośnie wtórowała jej Lynx.
– Tego chłopaka, który ma kiłę.
– I jest taki głupi, że nie umie nawet odczytać rozkładu jazdy autopętli.
Pozwoliłam sobie na uśmiech. W miarę jak ich zniewagi stawały się coraz bardziej absurdalne, traciły swoją jadowitą moc. Praktycznie bez przerwy droczyłyśmy się ze sobą w taki sposób. Jasne, czasami to bolało, jednak w rzeczywistości nikt nie mówił tego na poważnie. Po chwili pękałam już ze śmiechu razem z nimi.
Uśmiech zamarł mi na ustach, gdy Pearl powiedziała:
– I jest drugim dzieckiem.
Ta zniewaga była ciosem poniżej pasa. Oznaczała, że ktoś jest wyrzutkiem, człowiekiem niekochanym. Kimś, kto nie powinien w ogóle istnieć. Dla nas była to po prostu jedna z repertuaru obelg, taka sama jak „menel”. W rzeczywistości pozbawiona znaczenia, będąca po prostu kolejnym okrutnym przytykiem. Zresztą sama kiedyś użyłam tej zniewagi wobec Pearl. Było to dwa tygodnie po tym, jak przeniosłam się do Akademii Dębów. Pearl była pod wielkim wrażeniem mojej bezczelności i mianowała mnie swoją zastępczynią, oczywiście ku wielkiemu niezadowoleniu Copper i Lynx. One też próbowały potem przezywać ją drugim dzieckiem, ale inwektywa nie miała już takiej samej siły. To ja byłam na tyle odważna, lub głupia, by użyć jej jako pierwsza. A Pearl ceniła innowatorów.
A zatem obelga ta nie miała żadnego znaczenia. Dlaczego w takim razie, słysząc ją, poczułam bolesny skurcz na dnie żołądka? Czemu coś ścisnęło mnie w gardle?
– Co się z tobą dzisiaj dzieje? – spytała Pearl i oddaliła się szybkim krokiem, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Popędziłam za nią, jednak na moje miejsce wcisnęły się już nasze dwie koleżanki. Musiałam się przepchnąć między nimi, żeby znaleźć się znów u jej boku.
Dopiero od niedawna uczęszczałam do Akademii Dębów, jednak miałam wrażenie, jakby czas spędzony w poprzedniej szkole należał do zamierzchłej przeszłości. Chodziłam wtedy do Jaskiń, innej elitarnej placówki zarezerwowanej dla potomków zamożnych rodów Edenu. Ale w momencie gdy uwolniłam się od jej błyszczącego czarnego mundurka i przywdziałam zielony kraciasty mundurek z symbolem liścia i wici, poczułam się, jakbym urodziła się na nowo. Moje dotychczasowe życie wydało mi się nagle całkowicie pozbawione znaczenia.
Kiedy po raz pierwszy Pearl zajrzała do mojego pokoju w bursie, zwróciłam uwagę na jej bladosrebrne włosy, które sięgały dziewczynie niemal do talii.
– A ty to kto? – spytała zaczepnie. – A zresztą jakie to ma znaczenie? Powiedz mi lepiej, kim są twoi rodzice.
Szybko puściła mi oko, bo oczywiście wszystkich studentów poinstruowano przed moim przybyciem, by nie pytali mnie o rodziców. Moja mama pracowała dla rządu i zajmowała się jakimiś sprawami związanymi ze służbami specjalnymi, o których nie wolno było mówić. Fakt, że była szpiegiem, należał do najgorzej chronionych sekretów, ale już sama jej robota była naprawdę supertajna. Kiedy chciałam się z nią spotkać, zamiast do domu, musiałam udać się do Centrum. Spotykałyśmy się tam raz w tygodniu – jechałam do niej w piątek zaraz po lekcjach i zostawałam do sobotniego ranka. Traciłam w ten sposób okazję na piątkowe szaleństwa ze znajomymi, no ale przecież rodzina jest najważniejsza, prawda?
Wieczorem w dniu, w którym rozpoczęłam naukę w Akademii, Pearl zaprosiła mnie do swojego pokoju, gdzie wspólnie z Lynx i Copper lekko wstawiłyśmy się, popijając pikantny akvavit. Chętnie wyobrażałam sobie, że to moja osobowość zdobywcy wzbudziła podziw Pearl, jednak prawda była bardziej prozaiczna – odnosiła się do mnie z sympatią, bo wiedziała, kim jest moja mama. Wcale mi to nie przeszkadzało. Gdybym była nudziarą, być może zadawałaby się ze mną, kierując się własnym interesem, ale na pewno nie byłybyśmy przyjaciółkami. Tymczasem przyjaźń z Pearl to najbardziej emocjonująca rzecz, jaka przydarzyła mi się w życiu. Dzięki niej czułam, że żyję. Czułam się wolna i nieokiełznana.
1
PRZEMIERZAMY ŚWIAT NICZYM STADO WILKÓW – długonogich, jasnookich i żarłocznych. Jesteśmy piękne, jednak nasza uroda jest zwodnicza. Postronny obserwator mógłby pochopnie uznać, że cechuje nas miękkość, w rzeczywistości jednak mamy niesamowicie ostre kły.
Poruszamy się jak oddział żołnierzy z czasów sprzed Ekoklęski, gdy ludzie toczyli jeszcze wojny. Wszystkie pomniejsze istoty ustępują nam z drogi. Większość przypatruje nam się bacznie i tylko najodważniejsi odwracają od nas wzrok. Odmowa podziwiania nas uważana jest za wielką zniewagę. Śmiałkowie, którzy dopuścili się takiej bezczelności, są zapamiętywani. I karani.
Wokół nóg szeleszczą nam spódnice będące częścią naszego umundurowania. Jako córki prawników i polityków, świetnie wiemy, jak naginać obowiązujące reguły zgodnie z własnym widzimisię. Kodeks Akademii Dębów wypowiada się w kwestii ubioru dość oględnie – znajduje się w nim wyłącznie wymóg, by w ubiorze uczniów nie zabrakło symbolu naszej szkoły, to znaczy zielonego liścia i wici. Dąb symbolizuje siłę i solidność, na której wspiera się delikatny powój. Większość studentów ślepo stosuje się do wskazań Kodeksu – w efekcie wszyscy oni wyglądają tak samo, niczym bezmyślne klony, i zlewają się w jedną nierozróżnialną masę. My natomiast wyróżniamy się z tłumu.
Moja długa suknia nie została uszyta z jednego kawałka tkaniny, lecz zszyta z mnóstwa skrawków w kształcie dębowych liści. Wszystkie fragmenty utrzymane są w jesiennych barwach – czerwonej, złotej i pomarańczowej. Liściasta tkanina sięga mi aż do połowy łydki, jednak wystarczy zmienić lekko jej ułożenie, by przez strategicznie umieszczone rozcięcia wyjrzała naga skóra nogi. Na filmach z zamierzchłych czasów oglądałam dębowy las jesienią – w podmuchach wiatru płomienne liście opadały z drzew, a cały las wyglądał, jakby szalał w nim pożar. Przy każdym ruchu moja suknia szeleści niczym poszycie lasów, których żaden z nas nigdy nie widział ani nigdy nie ujrzy na własne oczy. Stroju dopełnia kaftan w kolorze bladożółtozielonym, przywodzącym na myśl budzący się do życia wiosenny pęd, ozdobiony naszytymi wzorami wici, które pną się po moich żebrach.
Pearl wyglądała niczym motyl przemykający przez las. Jej strój w dyskretny sposób nawiązywał do tradycyjnego wzoru liścia i wici, jednak suknia uszyta była głównie z opalizujących nanocząsteczek. Ilekroć padało na nią światło, mieniła się zielenią, błękitem i srebrem. Na wysokości ud Pearl połyskiwała srebrzyście. Było jasne, że dziewczyna zrobiłaby furorę na dzisiejszej imprezie w klubie Deszczowy Las.
(W porę ugryzłam się w język. Całe szczęście, że nie podzieliłam się na głos tym spostrzeżeniem. Odkąd przed paroma miesiącami do klubu Deszczowy Las zaczęły zaglądać ludzie ze szkoły Kalahari, lokal ten przestał być miejscem, w którym wypadało bywać. Teraz bawili się tam wyłącznie przegrani. Gdyby Pearl usłyszała, że w ogóle przyszło mi do głowy, by się tam wybrać…).
Nasze stroje nieraz już budziły gniew dyrektora szkoły, jednak dopóki nasi rodzice płacili co roku astronomicznie wysokie czesne, miał on związane ręce. Czasami szkolne władze próbowały wpłynąć na nas, odwołując się do naszej dobrej woli. Dobre sobie, powodzenia! A tak w ogóle niby jak mamy serio traktować ludzi, którzy sami siebie nazywają „siostrami” i „braćmi”, skoro nikt na całej planecie nie ma rodzeństwa? Nie rozumiałam, dlaczego nawet służący w Świątyni używają wobec siebie właśnie takich określeń. Czyżby chcieli w ten sposób rozbudzić w nas nostalgię za starymi dobrymi czasami sprzed Ekoklęski? Za epoką, gdy rodziło się tyle dzieci – tyle sióstr i braci – że człowiek rozplenił się po całym świecie niczym szkodnik i ostatecznie skazał go na zagładę? Wyobrażacie sobie w ogóle, jak musiało wtedy wyglądać życie? Na świecie musiało się wtedy dosłownie roić od ludzi. Ohyda.
Obecnie na Ziemi egzystuje mniej więcej milionowa populacja. Uważam, że liczba optymalna i dająca się kontrolować. W takiej grupie jest wystarczająco wielu osobników, by nie być zmuszonym do praktykowania endogamii. No i nie muszę się obawiać, że wyczerpie się zasób chłopaków, z którymi mogę się umawiać na randki (z moich obliczeń wynika, że skoro w naszej szkole, do której uczęszcza dwustu uczniów, uczy się sześciu naprawdę superprzystojnych i wartych pewnego zachodu chłopców, na całym świecie czeka w sumie jakieś trzydzieści tysięcy przystojniaków. A zatem nawet gdybyśmy się nie wymieniały chłopakami, każda z nas miałaby do dyspozycji siedem tysięcy pięciuset kawalerów. A przecież zazwyczaj się wymieniamy, więc tym lepiej dla nas).
Poza tym łatwo podporządkować sobie populację liczącą do kilku milionów osobników. W czasach przed Ekoklęską królowe i prezydenci rządzili znacznie większymi masami ludzkimi. Pearl uważa, że z łatwością poradziłaby sobie z rządami nad społecznością liczącą do miliona obywateli. Na razie trzeba przyznać, że rządzenie szkołą z internatem przychodzi jej z łatwością.
Pearl jest kanclerzem szkoły – to stanowisko obsadzane na podstawie głosowania wszystkich studentów. Nawet jednak gdyby nie została wybrana na ten urząd, i tak rozstawiałaby wszystkich po kątach.
Ja pełnię funkcję wicekanclerza. Moje stanowisko jest nieoficjalne i pomagam Pearl tylko wtedy, kiedy ona ma taki kaprys. A ostatnio jest bardzo kapryśna.
– Yarrow – syknęła właśnie do mnie. Udawała, że mówi szeptem, jednak każde jej słowo docierało do idących po obu naszych stronach Lynx i Copper. – Coś ty zrobiła z włosami?
Z zażenowaniem dotknęłam dłonią splecionych warstw moich blond włosów. Zacisnęłam z wściekłości zęby, ale już w następnej chwili przywołałam na usta beztroski uśmiech.
– Podoba ci się moja fryzura?
Rano eksperymentowałam trochę z farbiarką do włosów i ufarbowałam jedno z pasemek na turkusowo. Zapomniałam, że kolor będzie się utrzymywał przez rok. Chciałam go usunąć, ale koniec końców zapomniałam. Ostatnio kiepsko sypiałam, bo dręczyły mnie jakieś dziwaczne sny.
– Nie – ucięła Pearl.
Miałam nadzieję, że nie będzie ciągnąć tego tematu. Postanowiłam w myśli, że przy pierwszej nadarzającej się okazji przywrócę pasemku naturalny kolor. Chwilę potem zobaczyłam jednak, jak Pearl wykrzywia usta w jadowitym uśmiechu. W policzkach zrobiły jej się dołeczki, jednak uśmiech nadal wyglądał, jak warczała, obnażając zęby.
Zaraz potem runęła na mnie lawina zniewag.
– Gdyby Brat Birch i bestialec-meduza zrobili sobie bachora, a potem nigdy go nie przytulili, wyglądałby dokładnie jak twoje włosy.
Pearl uśmiechnęła się z samozadowoleniem, zachwycona własną pomysłowością. I faktycznie, przyznałam w myśli, ta uszczypliwość całkiem jej się udała. Inna sprawa, że Brat Birch zawsze napominał nas, byśmy szanowali Bestialców. Jasne, byli inni od reszty, jednak stawali się takimi, gdyż podążali za głosem powołania. Pod tym względem przypominali służących w Świątyni. Chyba nie powinniśmy z tego powodu naigrywać się z nich?
Copper i Lynx nie dorównywały Pearl bystrością, jednak były równie jak ona okrutne.
– Wyglądasz jak menel z zewnętrznego kręgu, który naćpał się syntetycznej meskaliny i wpadł do basenu pełnego niebiesko-zielonej mazi z wodorostów – stwierdziła Copper z wrednym uśmieszkiem.
– Dokładnie, jesteś taką biedaczką, że wyssałaś sobie z włosów wszystkie glony, a ostatnią porcję zachowałaś dla swojego chłopaka – radośnie wtórowała jej Lynx.
– Tego chłopaka, który ma kiłę.
– I jest taki głupi, że nie umie nawet odczytać rozkładu jazdy autopętli.
Pozwoliłam sobie na uśmiech. W miarę jak ich zniewagi stawały się coraz bardziej absurdalne, traciły swoją jadowitą moc. Praktycznie bez przerwy droczyłyśmy się ze sobą w taki sposób. Jasne, czasami to bolało, jednak w rzeczywistości nikt nie mówił tego na poważnie. Po chwili pękałam już ze śmiechu razem z nimi.
Uśmiech zamarł mi na ustach, gdy Pearl powiedziała:
– I jest drugim dzieckiem.
Ta zniewaga była ciosem poniżej pasa. Oznaczała, że ktoś jest wyrzutkiem, człowiekiem niekochanym. Kimś, kto nie powinien w ogóle istnieć. Dla nas była to po prostu jedna z repertuaru obelg, taka sama jak „menel”. W rzeczywistości pozbawiona znaczenia, będąca po prostu kolejnym okrutnym przytykiem. Zresztą sama kiedyś użyłam tej zniewagi wobec Pearl. Było to dwa tygodnie po tym, jak przeniosłam się do Akademii Dębów. Pearl była pod wielkim wrażeniem mojej bezczelności i mianowała mnie swoją zastępczynią, oczywiście ku wielkiemu niezadowoleniu Copper i Lynx. One też próbowały potem przezywać ją drugim dzieckiem, ale inwektywa nie miała już takiej samej siły. To ja byłam na tyle odważna, lub głupia, by użyć jej jako pierwsza. A Pearl ceniła innowatorów.
A zatem obelga ta nie miała żadnego znaczenia. Dlaczego w takim razie, słysząc ją, poczułam bolesny skurcz na dnie żołądka? Czemu coś ścisnęło mnie w gardle?
– Co się z tobą dzisiaj dzieje? – spytała Pearl i oddaliła się szybkim krokiem, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Popędziłam za nią, jednak na moje miejsce wcisnęły się już nasze dwie koleżanki. Musiałam się przepchnąć między nimi, żeby znaleźć się znów u jej boku.
Dopiero od niedawna uczęszczałam do Akademii Dębów, jednak miałam wrażenie, jakby czas spędzony w poprzedniej szkole należał do zamierzchłej przeszłości. Chodziłam wtedy do Jaskiń, innej elitarnej placówki zarezerwowanej dla potomków zamożnych rodów Edenu. Ale w momencie gdy uwolniłam się od jej błyszczącego czarnego mundurka i przywdziałam zielony kraciasty mundurek z symbolem liścia i wici, poczułam się, jakbym urodziła się na nowo. Moje dotychczasowe życie wydało mi się nagle całkowicie pozbawione znaczenia.
Kiedy po raz pierwszy Pearl zajrzała do mojego pokoju w bursie, zwróciłam uwagę na jej bladosrebrne włosy, które sięgały dziewczynie niemal do talii.
– A ty to kto? – spytała zaczepnie. – A zresztą jakie to ma znaczenie? Powiedz mi lepiej, kim są twoi rodzice.
Szybko puściła mi oko, bo oczywiście wszystkich studentów poinstruowano przed moim przybyciem, by nie pytali mnie o rodziców. Moja mama pracowała dla rządu i zajmowała się jakimiś sprawami związanymi ze służbami specjalnymi, o których nie wolno było mówić. Fakt, że była szpiegiem, należał do najgorzej chronionych sekretów, ale już sama jej robota była naprawdę supertajna. Kiedy chciałam się z nią spotkać, zamiast do domu, musiałam udać się do Centrum. Spotykałyśmy się tam raz w tygodniu – jechałam do niej w piątek zaraz po lekcjach i zostawałam do sobotniego ranka. Traciłam w ten sposób okazję na piątkowe szaleństwa ze znajomymi, no ale przecież rodzina jest najważniejsza, prawda?
Wieczorem w dniu, w którym rozpoczęłam naukę w Akademii, Pearl zaprosiła mnie do swojego pokoju, gdzie wspólnie z Lynx i Copper lekko wstawiłyśmy się, popijając pikantny akvavit. Chętnie wyobrażałam sobie, że to moja osobowość zdobywcy wzbudziła podziw Pearl, jednak prawda była bardziej prozaiczna – odnosiła się do mnie z sympatią, bo wiedziała, kim jest moja mama. Wcale mi to nie przeszkadzało. Gdybym była nudziarą, być może zadawałaby się ze mną, kierując się własnym interesem, ale na pewno nie byłybyśmy przyjaciółkami. Tymczasem przyjaźń z Pearl to najbardziej emocjonująca rzecz, jaka przydarzyła mi się w życiu. Dzięki niej czułam, że żyję. Czułam się wolna i nieokiełznana.
To znaczy nie zawsze, ale zazwyczaj.
Co prawda miałyśmy jasno wyznaczone cele: za kilka lat rządzić Edenem, jednak na razie byłyśmy tylko potulnymi studentkami. Dlatego też nasz wilczy chód stał się wolniejszy i mniej wyzywający, gdy mijałyśmy odzianą w jasnozielone szaty wysoką, wychudłą postać dyrektora szkoły Brata Bircha. Wiedziałyśmy, że w jego oczach powinnyśmy wyglądać na zwyczajne studentki. Znałyśmy zasady tej gry.
– Dzień dobry, Bracie Birchu – przywitała się Pearl, obdarzając dyrektora promiennym uśmiechem. Reszta naszej paczki wybąkała te same słowa pozdrowienia.
– Dzień dobry, dziewczęta. Niechaj Ziemia obsypie was swymi łaskami – odparł dyrektor.
Mimo że stał na czele Świątyni Edenu, co czyniło go najpotężniejszym duchownym na świecie, a także piastował funkcję dyrektora naszej szkoły, ubierał się w sposób bezpretensjonalny. Odziany był w szaty zarezerwowane dla stojących najniżej w hierarchii mnichów jego zakonu i kazał tytułować się po prostu bratem, jakby święcenia otrzymał nie dalej jak w zeszłym tygodniu. Biorąc pod uwagę sprawowany urząd, był całkiem młody – miał czterdzieści kilka lat. Jako sierota całe dzieciństwo spędził w Świątyni. Miał nieco zbyt długie ciemne włosy, które teraz były nieco zmierzwione, jakby przed chwilą przeczesał je dłońmi. Jego kozia bródka była za to równo przystrzyżona i lekko nasączona olejem. Wciągnęłam do nosa bijący od niej zapach. Pachniała… świeżo, orzeźwiająco, niemal czymś leczniczym. Woń była dziwnie znajoma, jednak mimo to nie potrafiłam jej zidentyfikować. Za każdym razem gdy spotykałam Brata Bircha, nachodziła mnie ochota, żeby nachylić się bliżej i powąchać go. Oczywiście nigdy tego nie robiłam.
Sprawiał wrażenie prostego, dobrego człowieka. Ja jednak wiedziałam, że został poddany inicjacji i poznał największe Tajemnice. Zawsze w jego towarzystwie czułam się dziwnie skrępowana, chociaż nie potrafiłam wyjaśnić, dlaczego tak się działo.
– Jak się odnajdujesz w nowej szkole, Yarrow? – spytał.
Odpowiedź, która sama wyrwała mi się z ust, była oczywista i szczera. Całe moje zdenerwowanie momentalnie ustąpiło.
– Wspaniale! Studenci są niesamowici. Mam już mnóstwo nowych koleżanek.
W rzeczywistości miałam trzy koleżanki, z czego dwie marzyły, by zająć moje miejsce. Wiele innych dziewczyn w szkole było dla mnie miłych. W sumie czym to się różni od przyjaźni? Kto chciałby tracić czas na więcej znajomości?
– A jak idzie ci nauka? – zainteresował się Brat Birch, unosząc lekko brwi.
– No cóż… – Oblałam się rumieńcem.
– Siostra Margarita doniosła mi, że w twoim zeszycie do ekohistorii roi się od jakichś rysunków. Nazwała je strasznymi bazgrołami. – Dyrektor uśmiechnął się i dodał: – Chyba musisz bardziej uważać na lekcjach, nie sądzisz?
Skinęłam w milczeniu głową, a Brat Birch wykonał dyskretny gest, rysując w powietrzu między nami Znak Nasienia. W tym celu zacisnął pięść, po czym uniósł ją i rozpostarł palce, które ułożyły się na kształt kiełkujących pędów. Zgodnie z oczekiwaniami, pochyliłam głowę, a dyrektor pobłogosławił mnie, dotykając czubka mojej czaszki dwoma złączonymi palcami.
– Yarrow, pamiętaj, że śledzę twoje postępy z wielkim zainteresowaniem – oświadczył.
Dziewczyny powstrzymywały się od chichotu, dopóki nie znalazłyśmy się w klasie, gdzie dyrektor nie mógł już nas usłyszeć.
– A cóż to niby miało znaczyć, Yarrow? – spytała Copper. – Śledzi twoje postępy z wielkim zainteresowaniem?
– Och – wtrąciła się Lynx, mrucząc niczym kotka w rui. – Czyżby Yarrow miała słabość do Braciszka Bircha?
Słabość? Obrzydliwa myśl. Jak mogłabym się interesować trzykrotnie ode mnie starszym facetem, który w dodatku jest duchownym? Jasne, Brat Birch był na swój sposób pociągający; i miał niesamowicie świetliste spojrzenie, którego nie tłumiły nawet implanty soczewkowe noszone przez każdego obywatela Edenu. Jednak zdecydowanie nie był mężczyzną w moim typie. Lubiłam facetów, którzy są bardziej…
W sumie to nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Kiedy spróbowałam wyobrazić sobie faceta moich marzeń, zobaczyłam tylko jakieś zamglone sylwetki. Najpierw ukazała mi się jakaś wysoka, szczupła męska postać, która jednak była bardzo odległa. Potem zobaczyłam nieco większą zamgloną sylwetkę. Miała szerokie ramiona, zbliżała się do mnie…
Potrząsnęłam szybko głową i po chwili parsknęłam śmiechem, dołączając do dziewczyn. Zanosiło się na to, że dzisiaj wszyscy będą się bawić moim kosztem. Od udawanych uśmiechów zaczynała mnie boleć twarz.
Dlatego żeby poczuć się lepiej, rozejrzałam się szybko za jakąś ofiarą, nad którą mogłabym się popastwić.
Niemal natychmiast wyszukałam idealny cel ataku – Hawka. Należał do najbardziej rozchwytywanych, i najzamożniejszych, chłopaków w Akademii. W murach szkoły był kimś w rodzaju męskiego odpowiednika Pearl, skupiając w swoich rękach wielką władzę. W normalnych okolicznościach zranienie kogoś takiego nastręczałoby trudności, ja jednak wiedziałam o pewnej małej sprawie.
Ten idiota wkręcił sobie, że mnie kocha.
Na początku byłam dla niego milutka. Kiedy przez cały czas jest się wobec kogoś okrutnym, wówczas okrucieństwo traci swoją moc. Dlatego dobrze ukryć je za życzliwością, udawanym uczuciem, empatią. Tak, empatia ma kapitalne znaczenie. Jak moglibyśmy kogoś zranić, gdybyśmy wcześniej naprawdę i dogłębnie go nie poznali? A mnie odczytywanie ludzkich uczuć zawsze przychodziło z łatwością. Pearl zauważyła kiedyś, że przypatruję się różnym ludziom z takim zainteresowaniem, jakby byli okazami jakichś egzotycznych gatunków.
Czasami wydawało mi się wręcz, że innych rozumiem lepiej niż samą siebie.
W oczekiwaniu na początek lekcji Hawk zajął już miejsce w swoim Jaju. Jaja to kokony wirtualnej rzeczywistości, do których wchodzą wszyscy uczniowie, zapewniające zindywidualizowaną i wciągającą naukę. Patrzyłam, jak jego dłonie błądzą po interfejsie bloków danych, gdy na próbę przełączał różne opcje sensoryczne. Gesty te były niezwykle zmysłowe. Mimo woli natychmiast wyobraziłam sobie, jak jego ciemna dłoń gładzi coś żywego. Moją skórę. Zaraz jednak rozbrzmiały mi w głowie słowa Pearl: Yarrow, wystrzegaj się sentymentalizmu i przywiązania. Miłość sprawia, że ludzie stają się słabi. Dziewczyna zapewne święcie w to wierzyła. Miłość to coś, co powinni wobec ciebie czuć inni. Jeśli natomiast sama się w niej rozsmakujesz, utracisz całą władzę. Staniesz się niewolnikiem, niczym nieróżniącym się od pierwszego lepszego robola w zewnętrznym kręgu, który każdego dnia do końca życia będzie tyrał w fabryce.
Dlatego szybko odepchnęłam myśl o Hawku pieszczącym moje ciało. Wyobraziłam sobie, że głaska coś znacznie bardziej egzotycznego – na przykład kota. Żaden człowiek nie widział żywego kota od ponad dwustu lat. Przez ten czas nie widziano w ogóle żadnych zwierząt. Znaliśmy je jednak z filmów edukacyjnych. Widziałam kiedyś nagranie liczącego tysiące sztuk stada antylop gnu przemierzających wielkie równiny. Obserwowałam, jak zwierzęta rzuciły się do rzeki, gdzie zostały pożarte przez krokodyle. Zapamiętałam też eleganckie kolibry, które flirtowały z kwiatami. A także węże, które owijały się wokół pni drzew. Wszystko to zapisane w martwych bitach bloków danych.
Cały ten świat należał już do przeszłości. Zanim ludzkość będzie mogła opuścić Eden i przetrwać na Ziemi, upłynąć muszą jeszcze całe stulecia. W Edenie zdani byliśmy na siebie i technologię, no i kilka wyjątkowo wytrzymałych gatunków glonów, grzybów i bakterii, które zapewniały nam pokarm.
– Miau – powiedziałam, mrużąc oczy i wślizgując się do Jaja zajmowanego przez Hawka. Kabiny zostały zaprojektowane dla jednej osoby, więc we dwoje było nam w środku dość ciasno. Hawk nie miał chyba nic przeciwko temu. Jesienne liście tworzące moją długą suknię rozsunęły się, a spod nich wyjrzała naga skóra. Hawk podążył tam spojrzeniem, jednak zaraz znowu spojrzał mi w twarz. Matka wychowała go na porządnego chłopaka.
– Cześć, Yarrow – powiedział, przesuwając się, żeby zrobić mi miejsce. – Podobały ci się kwiaty, które przesłałem do twojego pokoju?
Oczywiście nie były to prawdziwe kwiaty, tylko piękne kiście sztucznych lilii owiniętych w syntetyczny jedwab.
– Jakie kwiaty? – spytałam, otwierając szeroko oczy i przechylając lekko głowę na bok. Jak okrutna powinnam dziś dla niego być? Wystarczy, że zaprzeczę, że je dostałam? Czy może… – Ach, racja! – dodałam po namyśle. – Teraz sobie przypominam, że znalazłam pod drzwiami jakieś chwasty. Pomyślałam, że to śmieci, których nie zauważyły sprzątaczki. – Po tych słowach zachichotałam i znów przechyliłam na bok głowę. – Obawiam się, że wspomniałam o tym przykrym incydencie Bratu Birchowi i zasugerowałam, że powinien niezwłocznie zwolnić Jessamine.
Bikk, znowu popełniłam błąd! Nie powinnam była się przyznawać, że znam imię sprzątaczki. Przecież to osoba stojąca znacznie niżej od nas w hierarchii społecznej. Gdyby Pearl się o tym dowiedziała, nigdy nie wybaczyłaby mi takiej wpadki. Często popełniałam takie żenujące błędy. Próbowałabym jej wytłumaczyć, że to charakter pracy mojej matki uwrażliwił mnie na tego typu szczegóły. Pearl w odpowiedzi zrobiłaby pewnie minę wyrażającą obrzydzenie. W jej odczuciu znajomość imienia sprzątaczki jest równie niestosowna, co znajomość nazwy jakiegoś śmiecia. Niewyobrażalne i śmiechu warte.
Hawk nie zwrócił żadnej uwagi na moją wpadkę. Kiedy skrytykowałam jego prezent, spochmurniał, ale był zbyt dobrze wychowany, by jakoś zareagować. Arystokraci nigdy się nie wściekają, powtarzała mi Pearl. Arystokraci po prostu wyrównują rachunki.
Pierwsze cięcie wykonane. Teraz pora nieco osłodzić mu cierpienie. Najpierw wepchnij sztylet… Zatrzymaj się… Pocałuj zranione miejsce… Następnie przekręć sztylet w ranie. Tylko wtedy zyskujesz pewność, że naprawdę zaboli. Błyskawicznie nachyliłam się do Hawka i cmoknęłam go policzek. A właściwie spróbowałam go cmoknąć. Hawk miał jednak świetny refleks – odwrócił się do mnie w okamgnieniu, tak że moje wargi natrafiły na kącik jego ust. Wzdrygnęłabym się, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam. Tak naprawdę wcale nie chciałam się z nim całować. Zależało mi tylko na tym, żeby mnie kochał. Pragnęłam być kochana przez wszystkich, bo wówczas mogłabym wszystkich kontrolować. Marzyłam, by otoczyć się lojalnymi ludźmi, którzy nigdy mnie nie opuszczą.
Mój buziak wywarł jednak pożądany efekt. Twarz Hawka rozpogodziła się, a jego usta ułożyły się w uśmiech. Wybaczył mi.
– To nic – powiedział. – Następnym razem poślę ci ładniejszy bukiet.
Mało brakowało, a wygadałabym się przed nim. Owszem, dostałam od niego kwiaty, ale natychmiast kazałam Jessamine, żeby je wyrzuciła albo zaniosła do swojego, niewątpliwie obskurnego i ciasnego, mieszkanka lub zrobiła z nimi, co uzna za stosowne. Nie mogłam znieść ich widoku.
Hawk nachylił się do mnie, przez co ciasnota panująca wewnątrz Jaja stała się jeszcze bardziej dojmująca.
– Wieczorem rozpoczyna się Festiwal Śniegu – przypomniał. – Cieszysz się?
– Dla mnie to tylko pretekst, by pokazać się w nowej kiecce – odparłam obojętnie.
W życiu widziałam już szesnaście śnieżnych dni. Musiały być dosyć nudne, bo prawie nic z nich nie zapamiętałam. Zachowałam tylko mgliste wspomnienie tańców, ucztowania i radosnej atmosfery. W mojej pamięci wyrył się natomiast jeden moment, gdy spoglądałam w nocne niebo. Zaczynał akurat padać śnieg i w miarę jak przybywało śnieżynek, miałam wrażenie, jakby na niebie świeciło coraz więcej gwiazd. Wreszcie całe niebo zostało zasłonięte przez zamieć, która trwała przez całą noc. Nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie zorganizowano wtedy obchody Festiwalu Śniegu.
Hawk momentalnie wychwycił mój znużony ton i zinterpretował go podług własnego widzimisię.
– Mnie też zawsze wydawało się to trochę dziwne – stwierdził. Ludzie zakochani zawsze interpretują twoje słowa w najkorzystniejszy dla siebie sposób. – Przecież Eden nie zna naturalnych opadów atmosferycznych. No i musimy oszczędzać wodę. Po co więc Ekopanoptykon co roku programuje na jedną noc opady śniegu?
– I jednodniowy deszcz sześć miesięcy później – dodałam.
Śnieg padał zawsze nocą, za to deszcz za dnia. Przypomniałam sobie, jak pewnego razu wybrałam się w jakieś wysoko położone miejsce, by z niego podziwiać Festiwal Deszczu. Czułam wtedy wielką ekscytację, gdy odchylałam głowę do tyłu, by łapać na język krople. Na południowym niebie zbierały się wytworzone sztucznie czarne burzowe chmury.
– Pewnie Ekopanoptykon chce sprawić, byśmy chociaż przez chwilę poczuli się odrobinę normalniej – zadumał się Hawk. – Spójrz tylko.
Pogmerał przy kontrolkach Jaja i po chwili wokół nas wyświetliła się symulacja Festiwalu Śniegu sprzed wielu lat. Edycja ta musiała pochodzić z czasu, gdy jeszcze nie było mnie na świecie. Ludzie ubrani byli w staromodną odzież – powłóczyste, luźne ubrania w stonowanych barwach, które, jak sądziłam, nosiło pokolenie naszych dziadków.
Jajo zostało zaprojektowane z myślą o zapewnieniu studentom możliwie najbardziej angażującego doświadczenia dydaktycznego. Nie rozumiałam, po co właściwie mamy jeszcze nauczycieli. W gruncie rzeczy nasi belfrzy mogliby wprogramować do Jaja materiał kolejnych lekcji i zrobić sobie wolne. Wewnątrz kabiny wyświetlającego dla nas zimową scenę wyraźnie spadła temperatura. Zewsząd dobiegały śpiewy i wesołe pokrzykiwania, jednak równocześnie wszystkie dźwięki wydawały się przytłumione. Znalazłam się w samym środku tłumu. Mrok rozświetlały uliczne latarnie. W głębi duszy wiedziałam, że to wszystko jest tylko złudzeniem, jednak moje zmysły podpowiadały mi, że to prawda. Nie umiałam powstrzymać uśmiechu, gdy jakaś kobieta w podeszłym wieku uniosła trzymane na rękach niemowlę wysoko do góry. Malec wytrzeszczał oczy, a kobieta otworzyła jego małą piąstkę, żeby złapał płatek śniegu. W tym momencie Hawk nacisnął inny klawisz i scena gwałtownie się zmieniła – teraz widzieliśmy przed sobą sztuczny staw, którego powierzchnia została skuta lodem tylko na jedną noc. Po lodzie dość niezdarnie ślizgała się jakaś para. Jajo nasunęło mi na głowę kaptur wirtualnej rzeczywistości, tak żebym mogła poczuć, że ślizgam się razem z nimi.
Kiedy Hawk wyłączył symulację, byłam zdyszana. Temperatura we wnętrzu kokonu znowu niczym nie różniła się od tej panującej na zewnątrz. Samo Jajo na powrót stało się zwykłą maszyną, a produkowane przez nie iluzje przepadły bez śladu. Moje policzki nadal jednak płonęły po kontakcie z niedawnym mrozem.
Potrząsnęłam głową, chcąc odegnać nieoczekiwane poczucie rozradowania. Mój plan był prosty: chciałam poprawić sobie nastrój, wpędzając kogoś innego w dołek. Stało się jednak coś zgoła innego – moja niedoszła ofiara, którą zamierzałam zranić dla zabawy, władzy, a także po to, by nie wyjść z wprawy, sprawiła, że nagle poczułam się żywa. Niemal szczęśliwa.
Ale właściwie skąd się wzięło to uczucie? Przecież zawsze jestem szczęśliwa, czyż nie? Dlaczego miałabym nie odczuwać na co dzień szczęścia? Wszak niczego mi nie brakowało.
Nagle ogarnęły mnie wątpliwości, na co zareagowałam gniewem. Dlatego gdy Hawk nachylił się do mnie i spytał, czy zatańczę z nim wieczorem na Festiwalu Śniegu, wysunęłam arogancko brodę i palnęłam:
– Nie wybieram się na tę durną imprezę dla małolatów. Mam ciekawsze rzeczy do roboty z moimi przyjaciółkami.
Było to kłamstwo. Oczywiście wybierałyśmy się na Festiwal, od dawna planowałyśmy, jakie kiecki założymy z tej okazji. Pod koniec lekcji dosiadła się do mnie Pearl.
– Słyszałaś, że ludzie zasiedlający zewnętrzne kręgi organizują wybory króla i królowej Festiwalu Śniegu? Zwycięzcy dostają nagrody pieniężne oraz będą mogli spędzić noc w najbardziej elitarnym wewnętrznym kręgu rozrywkowym.
Wzmianka o konkursie obiła mi się już o uszy.
– Pewnie chodzi o to, żeby podnieść na duchu przedstawicieli klas niższych – domyśliłam się. Temat ten niezbyt mnie interesował.
– Otóż to. Jak myślisz, co dobrego z tego wyniknie? Może proletariusze staną się bardziej zdeterminowani? Zapragną rzeczy niedostępnych z racji na miejsce zajmowane przez nich na drabinie społecznej? Tego typu inicjatywy nie przynoszą żadnych pozytywnych skutków. Po co mielibyśmy wpuszczać roboli do wewnętrznych kręgów, choćby tylko na jedną noc? Jeśli się na to pozwoli, zanim się obejrzymy, zaczną domagać się, żeby ich bachory mogły studiować w Akademii Dębów!
– Na pewno masz rację, Pearl – powiedziałam bez przekonania. Dziewczyna przejmowała się tego typu sprawami o wiele bardziej niż ja. – No, ale cóż możemy na to poradzić? Jeśli tak zadecydowały najwyższe władze…
Pearl zamknęła mi usta jednym wymownym spojrzeniem.
– Kochana, to ja jestem najwyższą władzą.
Ostatnia lekcja tego dnia poświęcona była zarządzaniu Ziemią. Prowadzący ją Brat drzemał w kącie sali, podczas gdy my zapoznawaliśmy się w Jajach z tajnikami geologii. Wykłady z tej dziedziny były dosyć nudne. Tego dnia punkt wyjścia stanowił proces zwany szczelinowaniem. Okazało się, że przed Ekoklęską ludziom nie wystarczało zniszczenie skorupy ziemskiej, dlatego zaczęli również dobierać się do wnętrza planety. Zanim wykład zdążył się na dobre rozkręcić, zabrzmiały dzwony na wieży oznajmiające koniec lekcji. Kiedy Brat przebudził się gwałtownie i zawołał: „Jutro ciąg dalszy!”, wszyscy zdążyliśmy już wyskoczyć z naszych Jaj.
Uwielbiałam naszą dzwonnicę, na której zamontowano karylion, a arogancki dźwięk dzwonów płynący nad całym kampusem budził mój zachwyt. Za ich sprawą o naszym rozkładzie zajęć informowana była na bieżąco połowa populacji kręgów wewnętrznych. Karylion obwieszczał wszem i wobec, że to my jesteśmy na tym świecie najważniejsi. Liczą się nasze, a nie wasze, pory wstawania, nauki, zabawy i snu. Co z tego, że chciałbyś pospać sobie dłużej? Skoro karylion wyznacza pobudkę studentom Akademii Dębów na godzinę 6 rano, ty też musisz zerwać się z łóżka o tej porze.
Kiedy puściłyśmy się biegiem do naszych burs, nad elitarnym sercem Edenu nadal rozbrzmiewało melodyjne bicie dzwonów. Bursy zostały zaprojektowane w taki sposób, że wokół świetlicy rozmieszczone były dwie lub trzy sypialnie. Zanim rozpoczęłam naukę w Akademii, tylko Pearl miała do dyspozycji własny pokój. Zapewniła sobie ten przywilej knuciem, ale też niewątpliwie pewną rolę odegrały tu pieniądze jej rodziców. Kiedy dołączyłam do Akademii w środku semestru, wszystkie budynki sypialne były zajęte, dlatego przeznaczono dla mnie jedną z sal nauczycielskich. Budynek, w którym zamieszkałam, usytuowany był na przeciwległym krańcu kampusu i bliżej nauczycieli. Miało to jednak swoje plusy – wszystkie studentki zazdrościły mi wielkiej sypialni, prywatnej łazienki i niewielkiego pokoju gościnnego. Najbardziej zazdrosna była Pearl. Bez przerwy napomykała obsłudze, jak strasznie odizolowana rzekomo się czułam w tym odległym zakątku kampusu. Byłam pewna, że jak tylko zwolni się miejsce w dzielonych bursach, zostanę tam przeniesiona. Na razie jednak mogłam korzystać z mojego przywileju, który dawał mi pewną przewagę nad przyjaciółką.
Pearl chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Emanował z niej entuzjazm, który był do niej zupełnie niepodobny. Teoretycznie tak przyziemne stany emocjonalne jak ekscytacja są czymś poniżej naszej godności.
Zazwyczaj spotykałyśmy się w jej pokoju, jednak tym razem zawlekła mnie do mojego. Czułam się przez to trochę nieswojo. Pearl zawsze chciała rządzić i być w centrum uwagi. Skoro teraz obdarzała mnie uwagą, musiała mieć ku temu dobry powód.
– Dzisiaj wieczorem idziemy na miasto, żeby się zabawić – obwieściła, zwracając się do nas wszystkich. A następnie wyjaśniła nam, co planuje. Zamierzała skraść tytuł Królowej Śniegu jakiejś dziewusze z zewnętrznego kręgu, która i tak na niego nie zasługuje.
2
OSOBIE POSTRONNEJ JEJ POMYSŁ MÓGŁ WYDAĆ się niezbyt rewolucyjny, jednak w rzeczywistości taki właśnie był. W Akademii Dębów obowiązywały zasady dotyczące opuszczania kampusu – była to szkoła z internatem. Nawiasem mówiąc, to dosyć dziwne, bo przecież wszyscy studenci pochodzili z wewnętrznych kręgów, niemal wszyscy z tych znajdujących się najbliżej szmaragdowego oka Centrum. Gdybyśmy tylko chcieli, moglibyśmy w ciągu kwadransa każdego wieczoru na piechotę wrócić do domów rodzinnych, albo skorzystać z autopętli i w kilka minut dotrzeć na miejsce. Jednak w myśl filozofii wyznawanej na Akademii Dębów to właśnie wspólne mieszkanie budowało w nas poczucie wspólnoty niezbędne dla przyszłych przywódców Edenu. Rodziną byli dla nas teraz koledzy i koleżanki, nie zaś biologiczni rodzice. Mieszkaliśmy razem, razem studiowaliśmy, jedliśmy i spaliśmy. Oczywiście zgodnie z polityką jednego dziecka nikt w Edenie nie miał siostry ani brata, jednak w Akademii Dębów byliśmy dla siebie właśnie niczym rodzeństwo.
Mury kampusu mogli opuścić tylko studenci, którzy dostali przepustkę, zatwierdzoną przez zarząd szkoły i rodziców. Większość studentów na weekendy wracała do domu. Ja w każdy piątek odwiedzałam mamę w Centrum, gdzie toczyło się praktycznie całe jej życie. Rodzice również niekiedy dawali swoim pociechom pozwolenie na wieczorne wyjście do Edenu, by mogły się zabawić na prywatkach i w klubach. Władze szkoły wprawdzie nie odnosiły się z entuzjazmem do tych wypadów – ich zdaniem powinniśmy tkwić na kampusie, uczyć się lub zajmować czymś równie nudnym – jednak zazwyczaj nie robiły problemów. Zwykle wolno nam było co najmniej parę wieczorów w tygodniu spędzić w klubie, który akurat cieszył się największą popularnością wśród młodych ludzi.
Wymykanie się z kampusu bez pozwolenia to jednak ciężki grzech, który mógł być podstawą do wydalenia studenta z uczelni.
Z reguły bez problemu udawało się nam w ostatniej chwili wymusić na rodzicach pozwolenie, a potem przepchnąć je przez uczelnianą machinę biurokracyjną. Dzisiaj jednak był wyjątkowy dzień – wszyscy mieli stawić się na uroczystej gali z okazji Festiwalu Śniegu. Udział w obchodach był obowiązkowy. To taki moment, w którym studenci Akademii Dębów zacieśniają jeszcze łączące ich więzi. Za żadną cenę nie powinnyśmy go zmarnować.
Kiedy zatem Pearl oświadczyła, że wymkniemy się wieczorem z kampusu, zupełnie mnie zamurowało.
– Coś nie gra, Yarrow? – spytała, przechylając lekko na bok głowę. Zrobiła przy tym tę swoją kocią minkę, która zazwyczaj zapowiadała, że za chwilę pokaże pazury. – Nie podoba ci się mój pomysł?
Atmosfera natychmiast się zagęściła. Lynx miała chyba ochotę powiedzieć coś, co ustawiłoby mnie w jeszcze wyraźniejszej kontrze wobec Pearl. Zapewne marzyła, bym odrzuciła pomysł przyjaciółki, bo wtedy mogłaby wślizgnąć się na moje miejsce. Mimo to trzymała język za zębami w obawie, że źle oceniła moje zamiary. Za to Copper dosłownie nie mogła usiedzieć na miejscu z niecierpliwości, czekając, co powiem. Wreszcie po długim namyśle, takim tonem, jakbym sama właśnie wpadła na ten pomysł, powiedziałam:
– Szkolne obchody Festiwalu Śniegu to straszna nuda. Poszukajmy jakichś fajniejszych rozrywek.
Pearl nagrodziła mnie swoim kocim uśmiechem. Poczułam się, jakbym właśnie zdała egzamin, którego stawką było moje życie. Niezwykle trudno było zapracować sobie na wdzięczność Pearl. Kiedy wreszcie człowieka spotykał ten zaszczyt, szczęście było nieporównywalne z niczym.
– Tak myślałam, że ci się spodoba ten plan – powiedziała. – Cieszę się, bo bez ciebie nie miałybyśmy szans.
A więc Pearl mnie potrzebowała! Ogarnęła mnie duma, lecz równocześnie poczułam dreszcz przerażenia. Miałyśmy co prawda opinię dziewcząt, którym niestraszne są żadne wygłupy, jednak numer, który planowałyśmy teraz wyciąć, był poważniejszy niż wszystkie nasze dotychczasowe zabawy.
– Yarrow, nie rób takiej zafrasowanej miny – prychnęła Pearl. – Dyrekcja szkoły z wymykania się robi wielkie halo, ale całe to gadanie jest tylko na pokaz. Serio wydaje ci się, że ośmieliliby się nas wyrzucić z Akademii? Reputacja uczelni uzależniona jest od tego, czy na liście studentów znajdują się ludzie tacy jak my. To my zapewniamy jej prestiż. Nawet jeśli ktoś nas przyłapie, rodzice wypiszą nam pozwolenie wstecz… dołożą do tego jakąś sowitą darowiznę i będzie po temacie.
Pewnie Pearl miała rację. Przecież temu właśnie służyły pieniądze i władza – były niczym tarcza chroniąca człowieka przed przykrymi konsekwencjami jego czynów. Jeszcze nigdy nie spotkało mnie nic złego. I tak już zostanie. Uśmiechnęłam się promiennie do Pearl. Nagle poczułam, że łączy nas ta wspaniała siostrzana więź, które będzie trwała przez całe życie. Wiedziałam, że nic mi teraz nie grozi.
– Cokolwiek postanowisz, jestem za – zapewniłam.
Lynx wyglądała na trochę rozczarowaną, że obeszło się bez dramatycznych scen. Nie pozostawało jej nic innego jak przystać na nasz plan.
– Super pomysł, Pearl! – zawołała ekstatycznie. – Ale jak właściwie się wymkniemy?
– To już moja działka. A właściwie Yarrow.
W miarę jak Pearl wtajemniczała nas w swój plan, robiłam się coraz bardziej zaniepokojona. Oczywiście byłam w stanie dokonać tego, o co mnie prosiła. Tylko że…
Przełknęłam nerwowo ślinę i zaciskając zęby, przywołałam na twarz uśmiech.
– Zrobię to, nie ma sprawy!
Dziewczyny zajęły się omawianiem szczegółów planu, podczas gdy mój wzrok błądził po wystroju pokoju. Zmieniałam go co kilka tygodni, bo nigdy nie mogłam się zdecydować, który najbardziej mi odpowiada. Obecnie mój pokój przypominał wnętrze psychodelicznej groty albo kłębowisko gwiazd w środku galaktyki. Ściany ozdobione były krystalicznymi lampkami w kolorach topazu, fioletu i różu. Teraz były wyłączone, jednak nocą potrafiłam godzinami leżeć na łóżku i wyobrażać sobie, że unoszę się wewnątrz kosmicznej mgławicy. Nawet gdy zamykałam oczy, blask migających światełek przenikał przez moje powieki. Te wielobarwne krystaliczne lampki wokół mnie były czymś znajomym i bezpiecznym.
Dopiero gdy Pearl wyjawiła nam sedno swojego planu, wróciłam z powrotem na Ziemię.
– Wymkniemy się przez Świątynię – oznajmiła.
Kampus połączony był ze Świątynią. W ten sposób przypominano nam, że ponieważ należymy do elity, ciążą na nas specjalne obowiązki względem Ziemi. Jako grzeczne niewinne dzieci mogliśmy wstępować do Świątyni, kiedy tylko przyszła nam na to ochota, by modlić się o odpuszczenie grzechów popełnionych przez naszych przodków. Tak jakby planeta została zniszczona z naszej winy. W ciągu dnia Świątynia była otwarta na świat zewnętrzny. (Jednak, prawdę mówiąc, w tym czasie pokusa, by się wymknąć, była znikoma. Pora dzienna była do bólu nudna. Co niby miałybyśmy wtedy robić? Dołączyć do tłumów spieszących do pracy? Urządzić sobie wycieczkę do fabryki, żeby podziwiać pracę przy taśmie produkcyjnej?). Nie, to noc była naszą porą. Wtedy Świątynia była jednak zamknięta.
Kiedy Pearl podrzuciła nam ten pomysł, w pierwszej chwili popatrzyłam na nią, jakby jej odbiło. Lynx zareagowała na jej słowa przebiegłym uśmieszkiem. Pewnie oczami wyobraźni widziała już, jak zostaję złapana i wydalona z Akademii. Wówczas Lynx mogłaby z powrotem zająć miejsce najlepszej przyjaciółki Pearl.
– Przecież wejścia będzie strzegł odźwierny – przypomniałam.
– Jasne, ale inne drzwi nie będą strzeżone – odparła Pearl.
– Ale one przecież…
– Za Podniebną Aulą stoją budynki, w których mieszkają kapłani – przypomniała Pearl.
Osobom niebędącym kapłanami czy kapłankami pracującymi w Świątyni wstęp do nich był surowo wzbroniony. Zapuszczanie się tam zdecydowanie nie było dobrym pomysłem.
Mimo obaw złapałam się na tym, że nie mogę się doczekać naszej wieczornej akcji. Domyślałam się, że będzie dla mnie nie lada wyzwaniem i dostarczy mi sporo ekscytacji. Nagle ogarnął mnie klaustrofobiczny lęk, poczułam się w Akademii jak w klatce. Oczywiście zakrawało to na szaleństwo, bo przecież kampus był olbrzymi. Owszem, jego teren otaczały wysokie mury, jednak poza tym nie miałam powodów, by czuć się tu jak zamknięta w więzieniu.
– W takim razie na wieczór założę buty, które pozwolą mi poruszać się po cichu – stwierdziłam. – Coś mi się wydaje, że szpilki kiepsko się sprawdzą podczas naszej misji.
Mogłam zaakceptować ryzyko, które wiązało się z planem Pearl. Mój niepokój budziło coś innego. Ale oczywiście mimo to gotowa byłam wykonać powierzone mi zadanie. Wywiążę się z niego z uśmiechem.
Wieczorem wszystkie jak gdyby nigdy nic zajęłyśmy się strojeniem przed imprezą. Musiałyśmy zachowywać pozory, żeby nie wzbudzić podejrzeń dyrektora. Akademia to w gruncie rzeczy niewielka szkoła i gdy najważniejsi, najbardziej popularni studenci nie zjawiają się w wyznaczonym miejscu, wszyscy momentalnie to zauważają i zaczynają plotkować. Nasz plan wymagał, żebyśmy były wyraźnie widoczne.
Wybrałam się do budynku Pearl, jednak kiedy stanęłam pod drzwiami jej pokoju, usłyszałam, że z kimś rozmawia. Pomyślałam, że pewnie rozmówczynią jest Lynx i obie dziewczyny knują właśnie jakąś wymierzoną we mnie intrygę. Dlatego postanowiłam, że zamiast zapukać, postoję przez chwilę pod drzwiami i popodsłuchuję. Wydawało mi się, że rozmowa tocząca się w pokoju jest bardzo ożywiona. Nie byłam jednak w stanie rozróżnić słów. W pewnym momencie jedna z rozmówczyń podniosła głos, który zabrzmiał teraz, jakby wydawała polecenia. Natychmiast go rozpoznałam. Wbrew moim wcześniejszym przypuszczeniom nie należał on wcale do Lynx.
To był głos mojej mamy.
Skąd ona się tu wzięła? I dlaczego rozmawiała z Pearl? Przycisnęłam ucho do drzwi, które jak się okazało, nie były zamknięte na zatrzask i pod naporem mojego ciała uchyliły się na kilka centymetrów. Głosy momentalnie ucichły, a chwilę potem Pearl otworzyła gwałtownie drzwi na całą szerokość.
– Co jest, do cholery… – warknęła, a na jej twarzy zjawił się grymas niezadowolenia. Dopiero po chwili się zreflektowała. – Ach, to ty. Wcześnie przyszłaś.
– Mamo? – spojrzałam w głąb pokoju ponad ramieniem Pearl. – Co ty tu robisz?
Zauważyłam, że mama siedzi rozparta wygodnie na łóżku mojej przyjaciółki. Na mój widok przeczesała dłonią swoje krótkie blond włosy i powiedziała beztroskim tonem:
– Przyszłam, żeby się z tobą spotkać, kochanie.
– Ale dlaczego…
– Pearl przypomniała mi, że dzisiaj macie potańcówkę z okazji Festiwalu Śniegu, więc wpadnę do ciebie innym razem. – Po tych słowach mama podniosła się z łóżka, ani na chwilę nie wychodząc z roli energicznej, rzutkiej kobiety.
– Dobrze – powiedziałam, kiedy zbliżyła się do mnie i objęła mnie. Miałam wrażenie, że uścisk trwał nieco dłużej niż zwykle. Zanim zdążyłam pociągnąć ją za język, była już za drzwiami. Pomachała mi na odchodnym. Biedna mama. Praktycznie nigdy nie miała czasu, żeby się ze mną spotkać. Pracownicy Centrum tyrali bez wytchnienia. Mama nie oszczędzała się w tej pracy. Pewnie zresztą nie miała wielkiego wyboru. Do jej obowiązków należało przeciwdziałanie wszelkim powstaniom czy buntom, jakie mogłyby wstrząsnąć Edenem. A ponieważ nigdy do żadnych nie dochodziło, domyślałam się, że mama wykonuje swoją pracę wzorowo.
Mimo to żałowałam, że nie możemy spędzać więcej czasu razem. Chciałabym się spotykać z nią częściej niż tylko w piątkowe wieczory. Była dla mnie najważniejszą osobą na całym świecie. Tylko ją darzyłam miłością i zaufaniem. Zawsze była dla mnie oparciem.
– Pearl – odezwałam się, kiedy moja mama już poszła – o czym rozmawiałyście?
Przyjaciółka zbyła moje pytanie machnięciem ręki.
– Takie tam dziewczyńskie sprawy. Twoja mama ma super gust. Chciałam założyć na imprezę wysoko wiązane sandały, ale przekonała mnie, że w srebrnych czółenkach moje nogi będą wyglądały na dłuższe.
Na potwierdzenie swoich słów Pearl wsunęła stopy w czółenka i zaprezentowała mi swoje zgrabne nogi.
– No i podarowała mi jeszcze te kolczyki – przypomniała sobie po chwili. – Twoja mama jest naprawdę super.
Poczułam ukłucie zazdrości. Wolałabym, żeby to mnie mama doradzała, jakie buty założyć. I chciałabym, żeby to mnie dawała prezenty takiej, jak te lśniące zielonkawe klejnoty, które teraz zdobiły uszy Pearl niczym miniaturowe wersje Oka w Centrum Edenu. Mamy powinny wykonywać takie miłe gesty w stosunku do swoich córek. Jasne, kiedy ją odwiedzałam, poświęcała mi sporo uwagi – chciała wiedzieć, jakie mam marzenia; wypytywała o moje przyjaciółki; interesowała się tym, jak spędzam czas. Pilnowała, czy medytuję i wystarczająco odpoczywam podczas pobytu w Akademii. Ja jednak marzyłam, by od czasu do czasu porobiła ze mną coś bardziej na luzie, jak koleżanka z koleżanką. Marzyłam, byśmy wybrały się razem do salonu manicure albo na zakupy. Na to mama nigdy jednak nie znajdowała czasu.
Możliwe, że planowała dla mnie coś wyjątkowego – coś, do czego potrzebna jej była pomoc mojej najlepszej przyjaciółki. Może wpadła na pomysł, że podczas najbliższych świąt zrobimy coś tylko we dwie, i chciała, żeby Pearl pomogła jej dokładnie wszystko zaplanować. Na myśl o tym ogarnęła mnie ekscytacja. Tak, musiało chodzić właśnie o to. Zbliżały się moje urodziny, a mama chciała podarować mi jakiś wyjątkowy prezent. Cóż innego mogłoby ją skłonić, by zamiast pójść prosto do własnej córki, spotkała się najpierw z Pearl? Niedługo potem, kiedy zajęłam się układaniem fryzury przyjaciółki, odkryłam, że humor mi się poprawił.
Pearl opłaciła kapelę, żeby zagrała nasz ulubiony utwór, kiedy przyjdziemy na festiwal. W odpowiednim momencie cynk muzykom dała jedna z wysługujących się nam dziewczyn, która liczyła, że kiedyś dopuścimy ją do naszego wewnętrznego kręgu, co oczywiście nigdy nie miało się stać. Cały kampus udekorowany był srebrzystym śniegiem, który w rzeczywistości tworzyły połyskliwe metaliczne nanoboty unoszące się w powietrzu na wysokości kolan. Nanoboty skrzyły się pięknie, prawdziwy śnieg w porównaniu z nimi wyglądałby jak brudny.
Pearl, która wystroiła się w ciasno opinającą jej ciało biało-srebrną koronkę, wyglądała niczym lodowa rzeźba. Błyszczące, niemal białe włosy upięła na głowie w wysoki kok, kilka kręconych pasemek opadało jej na twarz i wiło się na wysokości policzków. Wszystkie spojrzenia skupiały się na niej, ona jednak na nikogo nie zwracała uwagi, a nawet nie sprawiała wrażenie dumnej. Wyglądała najwyżej na lekko rozbawioną; wiedziałam, że lada moment może poczuć się znudzona. Wyłapywałam napływające z tłumu westchnienia zazdrości, ale też nieliczne złośliwe komentarze.
Na początku chciałam wystroić się w coś superodjazdowego, potem jednak uznałam, że najważniejsza tej nocy będzie funkcjonalność ubioru. Przecież planowałyśmy ucieczkę. Inna sprawa, że Pearl najwyraźniej perspektywa ta nie przeszkadzała się odstrzelić na ten wieczór. Zdecydowałam się na ołówkową spódnicę w kolorze rtęci i sięgające ud czarne buty, spod których wyglądały połyskliwe srebrne rajstopy. Stroju dopełniała góra wykonana w całości z czarnych sztucznych piór – gładkich i lśniących niczym skrzydła kruka. Podążałam dumnym krokiem tuż za Pearl. W normalnych okolicznościach upajałabym się podziwem, jaki budziłam w innych studentkach, jednak dzisiaj przez cały czas skupiałam uwagę na drzwiach.
Kiedy zagrano nową piosenkę, nagle u mojego boku jak spod ziemi wyrósł Hawk.
– Witaj, piękna – przywitał się, gładząc miękkie pióra na moim ramieniu.
Wiedziałam, że odnajdzie mnie, gdy tylko się pojawię. Był zakochany, a wszyscy zakochani są okropnie przewidywalni. Tak łatwo nimi manipulować.
Spojrzenia wszystkich utkwione były nadal w Pearl. Właśnie dostrzegła chłoptasia, którego upatrzyła sobie na ten tydzień – czy może tylko na tę godzinę – i zaciągnęła go do stołu. Wiła się teraz wokół niego, wchodząc bez reszty w rolę płomiennej królowej lodu. Robiła tak wielkie przedstawienie, że wzroku nie umieli oderwać od niej nawet Braciszkowie i Siostry. Wiedziałam, że lada chwila każą jej się uspokoić. Na razie jednak nikt nie interweniował. Pearl naprawdę była zjawiskowa i niezależnie od tego, czy się ją uwielbiało, czy też nienawidziło, trudno było nie patrzeć.
Jednak Hawk najwyraźniej w ogóle jej nie zauważał. Skupiał się bez reszty na mnie.
Idealnie.
Przyciągnęłam go do siebie i przywarłam do niego całym ciałem. W pierwszej chwili wytrzeszczył szeroko oczy, ale już w następnej się całowaliśmy. Chwyciłam jego dłoń i położyłam ją tam, gdzie tego chciałam. Jego dotyk sprawił mi rozkosz, a równocześnie wydał się czymś całkowicie niestosownym. Błyskawicznie odepchnęłam Hawka i wydałam z siebie dźwięk, który po części brzmiał jak wyrażający oburzenie pisk, po części jak krzyk przerażenia. Krzyk był tak głośny, że zagłuszył na chwilę muzykę.
Hawk z wrażenia otworzył szeroko usta i patrzył na mnie zdumiony. Wykorzystałam ten moment, by z wyciągniętymi przed siebie rękami odsunąć się od niego. Z moich ust popłynęła płaczliwa skarga:
– Jak mogłeś?
Rozejrzałam się wkoło w poszukiwaniu kogoś, kogokolwiek, kto wsparłby mnie w tej chwili udawanego przerażenia. W okamgnieniu u mego boku zjawiła się Pearl.
– Ty potworze – odezwała się cicho, tak że usłyszeć ją mogli tylko ci stojący najbliżej. Wiedziałam, że to wystarczy, bo plotki szybko się roznoszą po szkole. Pearl objęła mnie ramieniem, jakby chciała mnie chronić. – Jak mogłeś jej to zrobić?
W tym momencie zbliżyła się do nas jedna z Sióstr i zaczęła dopytywać, co się stało. Pearl powiedziała jej wtedy na ucho coś, po czym Siostra oblała się rumieńcem. Spojrzała na Hawka takim wzrokiem, jakby miała do czynienia z przestępcą. Chłopak przez cały ten czas sprawiał wrażenie osłupiałego.
– Ależ ja nie… – wydukał, ale oczywiście nie dokończył, bo przecież nie miał pojęcia, o co jest oskarżany.
Siostra rozłożyła na boki ramiona, tak że zielona tkanina jej szaty utworzyła rodzaj muru oddzielającego delikatne bezbronne dziewczęta od brutalnego mężczyzny dybiącego na ich niewinność.
– Siostro – odezwałam się słabym głosikiem – czy mogłabym udać się do Świątyni? Całe to zajście sprawiło, że czuję się… zbrukana.
Na odchodnym zobaczyłam jeszcze, jak Brat Birch kładzie dłoń na ramieniu Hawka i prowadzi go w przeciwnym kierunku. Po chwili dołączyły do nas Lynx i Copper i wszystkie ruszyłyśmy ku Świątyni, prowadzone przez Siostrę, która nie przestawała dodawać mi otuchy pogdakiwaniem.
– Muszę już wracać – powiedziała w końcu, potrząsając ponuro głową. – Inne dziewczęta też potrzebują opieki przyzwoitki. Pomyśleć tylko, że coś takiego zdarzyło się w Akademii Dębów, i to w cieniu murów Świątyni! Współcześni młodzieńcy nie są już tacy jak kiedyś.
Najchętniej parsknęłabym śmiechem, ale udało mi się powstrzymać. Cóż takie zrzędliwe stare babsko może wiedzieć na temat młodych mężczyzn?
– Czy mogę was zostawić same w Świątyni? Nie będziecie się czuły nieswojo? Obawiam się, że wszyscy słudzy świątynni zostali na ten wieczór odwołani do obsługi festiwalu. Z wyjątkiem, rzecz jasna, odźwiernego.
Dokładnie na to liczyłyśmy.
– Tutaj będę się czuła bezpieczna – zapewniłam nabożnym tonem – niczym w łonie Matki Ziemi.
Nie miałam bladego pojęcia, jak zdołałyśmy wszystkie zachować kamienną twarz.
Siostra jeszcze przez chwilę się ociągała z odejściem. Musiałam jej wreszcie przypomnieć, że lada moment spadnie śnieg. Dopiero wtedy zostawiła nas same.
Pearl przyjrzała mi się z podziwem.
– Poszło jak z płatka – ucieszyła się, strzelając palcami i wykrzywiając twarz w grymasie wyraz udawanego współczucia. – Widziałyście, jaką minę zrobił biedny Hawk? Myślicie, że wyrzucą go ze szkoły?
– Nie – odparła Lynx, przyglądając mi się zmrużonymi oczami. – Po prostu przylgnie do niego etykietka przestępcy seksualnego.
Wszystkie nagrodziłyśmy ten pomysł śmiechem. Kiedy jednak przypomniałam sobie zdumiony wyraz twarzy Hawka, ogarnęły mnie mieszane uczucia.
– Znajdźmy drzwi i wiejmy stąd – powiedziałam. - Musimy się wydostać, zanim spadnie śnieg. W przeciwnym wypadku zostawimy ślady stóp.
Główna część Świątyni, w której wierni zbierali się na krótkie codzienne nabożeństwa oraz długie cotygodniowe msze, nakryta była niebieską kopułą, która w promieniach słońca wyglądała niczym sklepienie niebieskie. Teraz jednak, po zmroku, przypominała raczej strop lodowej jaskini. Wierni zaglądający codziennie do Świątyni, ci, którzy nie poświęcili się bez reszty oddawaniu czci Ziemi, woleli podczas nabożeństw mieć jakiś dach nad głową.
W swoich najświętszych częściach budowla była jednak otwarta na niebo – były to pozbawione dachów dziedzińce i rozświetlone blaskiem gwiazd sale. Kapłani twierdzili, że najpełniej cześć Ziemi można oddawać wyłącznie na świeżym powietrzu. Ilekroć para ludzi brała ślub, rodziło się dziecko albo ktoś w podeszłym wieku przenosił się do oczekującej go po śmierci wieczności, należało udać się do Podniebnej Auli. Właśnie tam skierowałyśmy się teraz. Sala pozbawiona była zadaszenia. Nad głowami człowiek miał tutaj tylko niebo, hulający wiatr, a wkrótce poprószyć miał z góry również śnieg. Dalej znajdowało się kilka sal, do których zwykli wierni nie mieli dostępu: wewnętrzna świątynia najwyższego kapłana Brata Bircha, a także Komnaty Tajemnic, czyli labirynt, w którym kryły się największe sekrety naszej religii.
Zakradłyśmy się do Podniebnej Auli. Posuwałyśmy się zbite ciasno w grupkę. Mimo udawanej odwagi w głębi duszy wszystkie się bałyśmy. W Auli ujrzałyśmy rzędy ławek wypolerowanych przez pokolenia wiernych. W naprzeciwległej ścianie dojrzałam drzwi prowadzące na zewnątrz. Niedaleko nich znajdowała się nisza, w której krył się odźwierny. Nie dawał on teraz znaku życia, podejrzewałam, że śpi. Miałam nadzieję, że nie spostrzeże, gdy wemkniemy się do prywatnych komnat. Jeśli zorientuje się, że zniknęłyśmy, uzna, że po prostu wróciłyśmy na imprezę.
– A co będzie, jeśli nas złapią? – zastanowiła się Copper.
– Najwyżej powiemy, że po napaści Hawka Yarrow uznała, że porzuci na zawsze kontakty z mężczyznami i przywdzieje szatę Siostry – odparła rezolutnie Pearl.
Spoglądałam na drzwi prowadzące do komnat, do których nikomu nie wolno było wchodzić. Ze zdenerwowania rozbolał mnie brzuch. Co mi strzeliło do głowy, że mogę tego dokonać? Najchętniej wróciłabym teraz na obchody festiwalu i słuchała, jak Hawk zasypuje mnie komplementami, mimo że przecież wcale mi na nim nie zależało. W tej chwili pragnęłam, by moje życie wróciło do normy i nie groziło mi żadne niebezpieczeństwo.
I właśnie wtedy usłyszałam, jak Pearl tym swoim głosem, w którym pobrzmiewała wyższość, pyta:
– Co, strach cię obleciał?
Podziałało to na mnie niczym czerwona płachta na byka. Wysunęłam do przodu brodę i przez zaciśnięte zęby rzuciłam:
– Idziemy.
Ruszyłam przodem, wiodąc całą naszą grupę.
Copper, Lynx i Pearl wbiegły za mną do środka, powstrzymując śmiech.
– Nie do wiary, że tu jesteśmy – powiedziała Copper, wodząc dookoła wzrokiem. Po chwili przezornie wykonała Znak Nasienia i dodała: – Żebyśmy tylko nie wpakowały się w tarapaty.
Spodziewałam się, że wnętrze będzie miało jakiś niezwykle mistyczny charakter, jednak wydało się zupełnie zwyczajne. Znajdowałyśmy się teraz nie tyle w sali, co w długim wąskim i wijącym się korytarzu. Jego wnętrze rozświetlały pochodnie, w których spalały się jakieś chemikalia wydające dziwną delikatną woń. Tylko kilka razy w życiu widziałam na własne oczy prawdziwy ogień. W Edenie nie było drewna ani węgla. Niemal wszystkie materiały, którymi się posługiwaliśmy, były dziełem ludzkich rąk i nie ulegały spaleniu. Płomienie pochodni pełgały w hipnotycznym tańcu, rzucając ruchliwe długie cienie na ściany.
Ponieważ przebywać tu mogli wyłączni kapłani i kapłanki Świątyni, nie miałyśmy pojęcia, jaki jest rozkład tych pomieszczeń. Dlatego, chcąc jak najszybciej odnaleźć drzwi prowadzące na zewnątrz, rozdzieliłyśmy się na dwie grupy. Pearl skierowała się w jedną stronę, a Lynx natychmiast ruszyła jej śladem. Poszłam w przeciwną stronę, a Copper po chwili namysłu dołączyła do przyjaciółki.
Nie cierpiałam chwil, gdy zostawałam sama. Kiedy zabrakło ludzi wokół, zawsze czułam się pusta i jednowymiarowa. Czasami dopadało mnie w takich momentach przerażenie, chociaż nigdy się do tego nie przyznawałam. Powtarzałam sobie teraz, że przecież nie dzieje się nic złego, bo dziewczyny są tuż obok. Próbowałam się przekonać, że tak naprawdę wcale nie jestem sama.
Kiedy zadarłam głowę, zobaczyłam, że na ciemniejącym niebie zaczynają się skrzyć pierwsze gwiazdki. Po zewnętrznej stronie korytarza natrafiłam na szereg drzwi. Kiedy jednak otwierałam je kolejno, okazywało się, że to po prostu spartańsko umeblowane cele kapłanów, z łóżkiem, stolikiem i lampą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Komentarze
Prześlij komentarz