Przejdź do głównej zawartości

Joey Graceffa "Elity Edenu" - fragment

Dzisiaj zapraszamy do zapoznania się z fragmentem kontynuacji "Dzieci Edenu" Joeya Graceffy.

Opis podajemy za wydawnictwem:

Dwie dziewczyny. Jedno przeznaczenie.
Yarrow należy do elity: jako córka najpotężniejszej kobiety w Edenie ma wszystko. Uczy się w ekskluzywnej szkole z internatem Oaks i biada temu, kto się jej narazi. Jej życie to ciąg kolejnych szalonych imprez… aż do  momentu, w którym poznała fascynującą dziewczynę o liliowych włosach i imieniu Lark.
Rowan spędziła całe swoje życie w ukryciu. A kiedy przestała się chować, zaczęła uciekać. Jako nielegalne drugie dziecko w świecie podlegającym bardzo surowym regułom jest zagrożeniem dla społeczeństwa. W legalnym świecie czeka ją za to w najlepszym przypadku śmierć. Po tym, jak jej ojciec zdradził rodzinę, a matka zginęła z rąk sił rządowych, Rowan odkryła podziemną społeczność wyrzutków podobnych do siebie. Wśród tych ludzi, chroniących ostatnie drzewo na Ziemi, dziewczyna odnalazła chociaż cień spokoju i przyjaźń… a może nawet coś jeszcze. Jednak tylko na chwilę, bo teraz jej los znów wisi na włosku.
Coś łączy te dwie dziewczyny, coś, co może całkowicie odmienić ich życie – i cały Eden.

Poniższy fragment zamieszczamy rzecz jasna jedynie w celach promocyjnych i wszystkich, którym ta opowieść przypadnie do gustu, zachęcamy do zakupu książki.


1


PRZE­MIE­RZAMY ŚWIAT NICZYM STADO WIL­KÓW – dłu­go­no­gich, jasno­okich i żar­łocz­nych. Jeste­śmy piękne, jed­nak nasza uroda jest zwod­ni­cza. Postronny obser­wa­tor mógłby pochop­nie uznać, że cechuje nas mięk­kość, w rze­czy­wi­sto­ści jed­nak mamy nie­sa­mo­wi­cie ostre kły.
Poru­szamy się jak oddział żoł­nie­rzy z cza­sów sprzed Eko­klę­ski, gdy ludzie toczyli jesz­cze wojny. Wszyst­kie pomniej­sze istoty ustę­pują nam z drogi. Więk­szość przy­pa­truje nam się bacz­nie i tylko naj­od­waż­niejsi odwra­cają od nas wzrok. Odmowa podzi­wia­nia nas uwa­żana jest za wielką znie­wagę. Śmiał­ko­wie, któ­rzy dopu­ścili się takiej bez­czel­no­ści, są zapa­mię­ty­wani. I karani.
Wokół nóg sze­lesz­czą nam spód­nice będące czę­ścią naszego umun­du­ro­wa­nia. Jako córki praw­ni­ków i poli­ty­ków, świet­nie wiemy, jak nagi­nać obo­wią­zu­jące reguły zgod­nie z wła­snym widzi­mi­się. Kodeks Aka­de­mii Dębów wypo­wiada się w kwe­stii ubioru dość oględ­nie – znaj­duje się w nim wyłącz­nie wymóg, by w ubio­rze uczniów nie zabra­kło sym­bolu naszej szkoły, to zna­czy zie­lo­nego liścia i wici. Dąb sym­bo­li­zuje siłę i solid­ność, na któ­rej wspiera się deli­katny powój. Więk­szość stu­den­tów ślepo sto­suje się do wska­zań Kodeksu – w efek­cie wszy­scy oni wyglą­dają tak samo, niczym bez­myślne klony, i zle­wają się w jedną nie­roz­róż­nialną masę. My nato­miast wyróż­niamy się z tłumu.
Moja długa suk­nia nie została uszyta z jed­nego kawałka tka­niny, lecz zszyta z mnó­stwa skraw­ków w kształ­cie dębo­wych liści. Wszyst­kie frag­menty utrzy­mane są w jesien­nych bar­wach – czer­wo­nej, zło­tej i poma­rań­czo­wej. Liścia­sta tka­nina sięga mi aż do połowy łydki, jed­nak wystar­czy zmie­nić lekko jej uło­że­nie, by przez stra­te­gicz­nie umiesz­czone roz­cię­cia wyj­rzała naga skóra nogi. Na fil­mach z zamierz­chłych cza­sów oglą­da­łam dębowy las jesie­nią – w podmu­chach wia­tru pło­mienne liście opa­dały z drzew, a cały las wyglą­dał, jakby sza­lał w nim pożar. Przy każ­dym ruchu moja suk­nia sze­le­ści niczym poszy­cie lasów, któ­rych żaden z nas ni­gdy nie widział ani ni­gdy nie ujrzy na wła­sne oczy. Stroju dopeł­nia kaftan w kolo­rze bla­do­żół­to­zie­lo­nym, przy­wo­dzą­cym na myśl budzący się do życia wio­senny pęd, ozdo­biony naszy­tymi wzo­rami wici, które pną się po moich żebrach.
Pearl wyglą­dała niczym motyl prze­my­ka­jący przez las. Jej strój w dys­kretny spo­sób nawią­zy­wał do tra­dy­cyj­nego wzoru liścia i wici, jed­nak suk­nia uszyta była głów­nie z opa­li­zu­ją­cych nano­czą­ste­czek. Ile­kroć padało na nią świa­tło, mie­niła się zie­le­nią, błę­ki­tem i sre­brem. Na wyso­ko­ści ud Pearl poły­ski­wała sre­brzy­ście. Było jasne, że dziew­czyna zro­bi­łaby furorę na dzi­siej­szej impre­zie w klu­bie Desz­czowy Las.
(W porę ugry­złam się w język. Całe szczę­ście, że nie podzie­li­łam się na głos tym spo­strze­że­niem. Odkąd przed paroma mie­sią­cami do klubu Desz­czowy Las zaczęły zaglą­dać ludzie ze szkoły Kala­hari, lokal ten prze­stał być miej­scem, w któ­rym wypa­dało bywać. Teraz bawili się tam wyłącz­nie prze­grani. Gdyby Pearl usły­szała, że w ogóle przy­szło mi do głowy, by się tam wybrać…).
Nasze stroje nie­raz już budziły gniew dyrek­tora szkoły, jed­nak dopóki nasi rodzice pła­cili co roku astro­no­micz­nie wyso­kie cze­sne, miał on zwią­zane ręce. Cza­sami szkolne wła­dze pró­bo­wały wpły­nąć na nas, odwo­łu­jąc się do naszej dobrej woli. Dobre sobie, powo­dze­nia! A tak w ogóle niby jak mamy serio trak­to­wać ludzi, któ­rzy sami sie­bie nazy­wają „sio­strami” i „braćmi”, skoro nikt na całej pla­ne­cie nie ma rodzeń­stwa? Nie rozu­mia­łam, dla­czego nawet słu­żący w Świą­tyni uży­wają wobec sie­bie wła­śnie takich okre­śleń. Czyżby chcieli w ten spo­sób roz­bu­dzić w nas nostal­gię za sta­rymi dobrymi cza­sami sprzed Eko­klę­ski? Za epoką, gdy rodziło się tyle dzieci – tyle sióstr i braci – że czło­wiek roz­ple­nił się po całym świe­cie niczym szkod­nik i osta­tecz­nie ska­zał go na zagładę? Wyobra­ża­cie sobie w ogóle, jak musiało wtedy wyglą­dać życie? Na świe­cie musiało się wtedy dosłow­nie roić od ludzi. Ohyda.
Obec­nie na Ziemi egzy­stuje mniej wię­cej milio­nowa popu­la­cja. Uwa­żam, że liczba opty­malna i dająca się kon­tro­lo­wać. W takiej gru­pie jest wystar­cza­jąco wielu osob­ni­ków, by nie być zmu­szo­nym do prak­ty­ko­wa­nia endo­ga­mii. No i nie muszę się oba­wiać, że wyczer­pie się zasób chło­pa­ków, z któ­rymi mogę się uma­wiać na randki (z moich obli­czeń wynika, że skoro w naszej szkole, do któ­rej uczęsz­cza dwu­stu uczniów, uczy się sze­ściu naprawdę super­przy­stoj­nych i war­tych pew­nego zachodu chłop­ców, na całym świe­cie czeka w sumie jakieś trzy­dzie­ści tysięcy przy­stoj­nia­ków. A zatem nawet gdy­by­śmy się nie wymie­niały chło­pa­kami, każda z nas mia­łaby do dys­po­zy­cji sie­dem tysięcy pię­ciu­set kawa­le­rów. A prze­cież zazwy­czaj się wymie­niamy, więc tym lepiej dla nas).
Poza tym łatwo pod­po­rząd­ko­wać sobie popu­la­cję liczącą do kilku milio­nów osob­ni­ków. W cza­sach przed Eko­klę­ską kró­lowe i pre­zy­denci rzą­dzili znacz­nie więk­szymi masami ludz­kimi. Pearl uważa, że z łatwo­ścią pora­dzi­łaby sobie z rzą­dami nad spo­łecz­no­ścią liczącą do miliona oby­wa­teli. Na razie trzeba przy­znać, że rzą­dze­nie szkołą z inter­na­tem przy­cho­dzi jej z łatwo­ścią.
Pearl jest kanc­le­rzem szkoły – to sta­no­wi­sko obsa­dzane na pod­sta­wie gło­so­wa­nia wszyst­kich stu­den­tów. Nawet jed­nak gdyby nie została wybrana na ten urząd, i tak roz­sta­wia­łaby wszyst­kich po kątach.
Ja peł­nię funk­cję wice­kanc­le­rza. Moje sta­no­wi­sko jest nie­ofi­cjalne i poma­gam Pearl tylko wtedy, kiedy ona ma taki kaprys. A ostat­nio jest bar­dzo kapry­śna.
– Yar­row – syk­nęła wła­śnie do mnie. Uda­wała, że mówi szep­tem, jed­nak każde jej słowo docie­rało do idą­cych po obu naszych stro­nach Lynx i Cop­per. – Coś ty zro­biła z wło­sami?
Z zaże­no­wa­niem dotknę­łam dło­nią sple­cio­nych warstw moich blond wło­sów. Zaci­snę­łam z wście­kło­ści zęby, ale już w następ­nej chwili przy­wo­ła­łam na usta bez­tro­ski uśmiech.
– Podoba ci się moja fry­zura?
Rano eks­pe­ry­men­to­wa­łam tro­chę z far­biarką do wło­sów i ufar­bo­wa­łam jedno z pase­mek na tur­ku­sowo. Zapo­mnia­łam, że kolor będzie się utrzy­my­wał przez rok. Chcia­łam go usu­nąć, ale koniec koń­ców zapo­mnia­łam. Ostat­nio kiep­sko sypia­łam, bo drę­czyły mnie jakieś dzi­waczne sny.
– Nie – ucięła Pearl.
Mia­łam nadzieję, że nie będzie cią­gnąć tego tematu. Posta­no­wi­łam w myśli, że przy pierw­szej nada­rza­ją­cej się oka­zji przy­wrócę pasemku natu­ralny kolor. Chwilę potem zoba­czy­łam jed­nak, jak Pearl wykrzy­wia usta w jado­wi­tym uśmie­chu. W policz­kach zro­biły jej się dołeczki, jed­nak uśmiech na­dal wyglą­dał, jak war­czała, obna­ża­jąc zęby.
Zaraz potem runęła na mnie lawina znie­wag.
– Gdyby Brat Birch i bestia­lec-meduza zro­bili sobie bachora, a potem ni­gdy go nie przy­tu­lili, wyglą­dałby dokład­nie jak twoje włosy.
Pearl uśmiech­nęła się z samo­za­do­wo­le­niem, zachwy­cona wła­sną pomy­sło­wo­ścią. I fak­tycz­nie, przy­zna­łam w myśli, ta uszczy­pli­wość cał­kiem jej się udała. Inna sprawa, że Brat Birch zawsze napo­mi­nał nas, byśmy sza­no­wali Bestial­ców. Jasne, byli inni od reszty, jed­nak sta­wali się takimi, gdyż podą­żali za gło­sem powo­ła­nia. Pod tym wzglę­dem przy­po­mi­nali słu­żą­cych w Świą­tyni. Chyba nie powin­ni­śmy z tego powodu naigry­wać się z nich?
Cop­per i Lynx nie dorów­ny­wały Pearl bystro­ścią, jed­nak były rów­nie jak ona okrutne.
– Wyglą­dasz jak menel z zewnętrz­nego kręgu, który naćpał się syn­te­tycz­nej meska­liny i wpadł do basenu peł­nego nie­bie­sko-zie­lo­nej mazi z wodo­ro­stów – stwier­dziła Cop­per z wred­nym uśmiesz­kiem.
– Dokład­nie, jesteś taką bie­daczką, że wyssa­łaś sobie z wło­sów wszyst­kie glony, a ostat­nią por­cję zacho­wa­łaś dla swo­jego chło­paka – rado­śnie wtó­ro­wała jej Lynx.
– Tego chło­paka, który ma kiłę.
– I jest taki głupi, że nie umie nawet odczy­tać roz­kładu jazdy auto­pę­tli.
Pozwo­li­łam sobie na uśmiech. W miarę jak ich znie­wagi sta­wały się coraz bar­dziej absur­dalne, tra­ciły swoją jado­witą moc. Prak­tycz­nie bez prze­rwy dro­czy­ły­śmy się ze sobą w taki spo­sób. Jasne, cza­sami to bolało, jed­nak w rze­czy­wi­sto­ści nikt nie mówił tego na poważ­nie. Po chwili pęka­łam już ze śmie­chu razem z nimi.
Uśmiech zamarł mi na ustach, gdy Pearl powie­działa:
– I jest dru­gim dziec­kiem.
Ta znie­waga była cio­sem poni­żej pasa. Ozna­czała, że ktoś jest wyrzut­kiem, czło­wie­kiem nie­ko­cha­nym. Kimś, kto nie powi­nien w ogóle ist­nieć. Dla nas była to po pro­stu jedna z reper­tu­aru obelg, taka sama jak „menel”. W rze­czy­wi­sto­ści pozba­wiona zna­cze­nia, będąca po pro­stu kolej­nym okrut­nym przy­ty­kiem. Zresztą sama kie­dyś uży­łam tej znie­wagi wobec Pearl. Było to dwa tygo­dnie po tym, jak prze­nio­słam się do Aka­de­mii Dębów. Pearl była pod wiel­kim wra­że­niem mojej bez­czel­no­ści i mia­no­wała mnie swoją zastęp­czy­nią, oczy­wi­ście ku wiel­kiemu nie­za­do­wo­le­niu Cop­per i Lynx. One też pró­bo­wały potem prze­zy­wać ją dru­gim dziec­kiem, ale inwek­tywa nie miała już takiej samej siły. To ja byłam na tyle odważna, lub głu­pia, by użyć jej jako pierw­sza. A Pearl ceniła inno­wa­to­rów.
A zatem obe­lga ta nie miała żad­nego zna­cze­nia. Dla­czego w takim razie, sły­sząc ją, poczu­łam bole­sny skurcz na dnie żołądka? Czemu coś ści­snęło mnie w gar­dle?
– Co się z tobą dzi­siaj dzieje? – spy­tała Pearl i odda­liła się szyb­kim kro­kiem, zanim zdą­ży­łam odpo­wie­dzieć. Popę­dzi­łam za nią, jed­nak na moje miej­sce wci­snęły się już nasze dwie kole­żanki. Musia­łam się prze­pchnąć mię­dzy nimi, żeby zna­leźć się znów u jej boku.
Dopiero od nie­dawna uczęsz­cza­łam do Aka­de­mii Dębów, jed­nak mia­łam wra­że­nie, jakby czas spę­dzony w poprzed­niej szkole nale­żał do zamierz­chłej prze­szło­ści. Cho­dzi­łam wtedy do Jaskiń, innej eli­tar­nej pla­cówki zare­zer­wo­wa­nej dla potom­ków zamoż­nych rodów Edenu. Ale w momen­cie gdy uwol­ni­łam się od jej błysz­czą­cego czar­nego mun­durka i przy­wdzia­łam zie­lony kra­cia­sty mun­du­rek z sym­bo­lem liścia i wici, poczu­łam się, jak­bym uro­dziła się na nowo. Moje dotych­cza­sowe życie wydało mi się nagle cał­ko­wi­cie pozba­wione zna­cze­nia.
Kiedy po raz pierw­szy Pearl zaj­rzała do mojego pokoju w bur­sie, zwró­ci­łam uwagę na jej bla­do­srebrne włosy, które się­gały dziew­czy­nie nie­mal do talii.
– A ty to kto? – spy­tała zaczep­nie. – A zresztą jakie to ma zna­cze­nie? Powiedz mi lepiej, kim są twoi rodzice.
Szybko puściła mi oko, bo oczy­wi­ście wszyst­kich stu­den­tów poin­stru­owano przed moim przy­by­ciem, by nie pytali mnie o rodzi­ców. Moja mama pra­co­wała dla rządu i zaj­mo­wała się jaki­miś spra­wami zwią­za­nymi ze służ­bami spe­cjal­nymi, o któ­rych nie wolno było mówić. Fakt, że była szpie­giem, nale­żał do naj­go­rzej chro­nio­nych sekre­tów, ale już sama jej robota była naprawdę super­tajna. Kiedy chcia­łam się z nią spo­tkać, zamiast do domu, musia­łam udać się do Cen­trum. Spo­ty­ka­ły­śmy się tam raz w tygo­dniu – jecha­łam do niej w pią­tek zaraz po lek­cjach i zosta­wa­łam do sobot­niego ranka. Tra­ci­łam w ten spo­sób oka­zję na piąt­kowe sza­leń­stwa ze zna­jo­mymi, no ale prze­cież rodzina jest naj­waż­niej­sza, prawda?
Wie­czo­rem w dniu, w któ­rym roz­po­czę­łam naukę w Aka­de­mii, Pearl zapro­siła mnie do swo­jego pokoju, gdzie wspól­nie z Lynx i Cop­per lekko wsta­wi­ły­śmy się, popi­ja­jąc pikantny akva­vit. Chęt­nie wyobra­ża­łam sobie, że to moja oso­bo­wość zdo­bywcy wzbu­dziła podziw Pearl, jed­nak prawda była bar­dziej pro­za­iczna – odno­siła się do mnie z sym­pa­tią, bo wie­działa, kim jest moja mama. Wcale mi to nie prze­szka­dzało. Gdy­bym była nudziarą, być może zada­wa­łaby się ze mną, kie­ru­jąc się wła­snym inte­re­sem, ale na pewno nie były­by­śmy przy­ja­ciół­kami. Tym­cza­sem przy­jaźń z Pearl to najbar­dziej emo­cjo­nu­jąca rzecz, jaka przy­da­rzyła mi się w życiu. Dzięki niej czu­łam, że żyję. Czu­łam się wolna i nie­okieł­znana.
To zna­czy nie zawsze, ale zazwy­czaj.
Co prawda mia­ły­śmy jasno wyzna­czone cele: za kilka lat rzą­dzić Ede­nem, jed­nak na razie były­śmy tylko potul­nymi stu­dent­kami. Dla­tego też nasz wil­czy chód stał się wol­niej­szy i mniej wyzy­wa­jący, gdy mija­ły­śmy odzianą w jasno­zie­lone szaty wysoką, wychu­dłą postać dyrek­tora szkoły Brata Bir­cha. Wie­dzia­ły­śmy, że w jego oczach powin­ny­śmy wyglą­dać na zwy­czajne stu­dentki. Zna­ły­śmy zasady tej gry.
– Dzień dobry, Bra­cie Bir­chu – przy­wi­tała się Pearl, obda­rza­jąc dyrek­tora pro­mien­nym uśmie­chem. Reszta naszej paczki wybą­kała te same słowa pozdro­wie­nia.
– Dzień dobry, dziew­częta. Nie­chaj Zie­mia obsy­pie was swymi łaskami – odparł dyrek­tor.
Mimo że stał na czele Świą­tyni Edenu, co czy­niło go naj­po­tęż­niej­szym duchow­nym na świe­cie, a także pia­sto­wał funk­cję dyrek­tora naszej szkoły, ubie­rał się w spo­sób bez­pre­ten­sjo­nalny. Odziany był w szaty zare­zer­wo­wane dla sto­ją­cych naj­ni­żej w hie­rar­chii mni­chów jego zakonu i kazał tytu­ło­wać się po pro­stu bra­tem, jakby świę­ce­nia otrzy­mał nie dalej jak w zeszłym tygo­dniu. Bio­rąc pod uwagę spra­wo­wany urząd, był cał­kiem młody – miał czter­dzie­ści kilka lat. Jako sie­rota całe dzie­ciń­stwo spę­dził w Świą­tyni. Miał nieco zbyt dłu­gie ciemne włosy, które teraz były nieco zmierz­wione, jakby przed chwilą prze­cze­sał je dłońmi. Jego kozia bródka była za to równo przy­strzy­żona i lekko nasą­czona ole­jem. Wcią­gnę­łam do nosa bijący od niej zapach. Pach­niała… świeżo, orzeź­wia­jąco, nie­mal czymś lecz­ni­czym. Woń była dziw­nie zna­joma, jed­nak mimo to nie potra­fi­łam jej ziden­ty­fi­ko­wać. Za każ­dym razem gdy spo­ty­ka­łam Brata Bir­cha, nacho­dziła mnie ochota, żeby nachy­lić się bli­żej i pową­chać go. Oczy­wi­ście ni­gdy tego nie robi­łam.
Spra­wiał wra­że­nie pro­stego, dobrego czło­wieka. Ja jed­nak wie­dzia­łam, że został pod­dany ini­cja­cji i poznał naj­więk­sze Tajem­nice. Zawsze w jego towa­rzy­stwie czu­łam się dziw­nie skrę­po­wana, cho­ciaż nie potra­fi­łam wyja­śnić, dla­czego tak się działo.
– Jak się odnaj­du­jesz w nowej szkole, Yar­row? – spy­tał.
Odpo­wiedź, która sama wyrwała mi się z ust, była oczy­wi­sta i szczera. Całe moje zde­ner­wo­wa­nie momen­tal­nie ustą­piło.
– Wspa­niale! Stu­denci są nie­sa­mo­wici. Mam już mnó­stwo nowych kole­ża­nek.
W rze­czy­wi­sto­ści mia­łam trzy kole­żanki, z czego dwie marzyły, by zająć moje miej­sce. Wiele innych dziew­czyn w szkole było dla mnie miłych. W sumie czym to się różni od przy­jaźni? Kto chciałby tra­cić czas na wię­cej zna­jo­mo­ści?
– A jak idzie ci nauka? – zain­te­re­so­wał się Brat Birch, uno­sząc lekko brwi.
– No cóż… – Obla­łam się rumień­cem.
– Sio­stra Mar­ga­rita donio­sła mi, że w twoim zeszy­cie do eko­hi­sto­rii roi się od jakichś rysun­ków. Nazwała je strasz­nymi bazgro­łami. – Dyrek­tor uśmiech­nął się i dodał: – Chyba musisz bar­dziej uwa­żać na lek­cjach, nie sądzisz?
Ski­nę­łam w mil­cze­niu głową, a Brat Birch wyko­nał dys­kretny gest, rysu­jąc w powie­trzu mię­dzy nami Znak Nasie­nia. W tym celu zaci­snął pięść, po czym uniósł ją i roz­po­starł palce, które uło­żyły się na kształt kieł­ku­ją­cych pędów. Zgod­nie z ocze­ki­wa­niami, pochy­li­łam głowę, a dyrek­tor pobło­go­sła­wił mnie, doty­ka­jąc czubka mojej czaszki dwoma złą­czo­nymi pal­cami.
– Yar­row, pamię­taj, że śle­dzę twoje postępy z wiel­kim zain­te­re­so­wa­niem – oświad­czył.
Dziew­czyny powstrzy­my­wały się od chi­chotu, dopóki nie zna­la­zły­śmy się w kla­sie, gdzie dyrek­tor nie mógł już nas usły­szeć.
– A cóż to niby miało zna­czyć, Yar­row? – spy­tała Cop­per. – Śle­dzi twoje postępy z wiel­kim zain­te­re­so­wa­niem?
– Och – wtrą­ciła się Lynx, mru­cząc niczym kotka w rui. – Czyżby Yar­row miała sła­bość do Bra­ciszka Bir­cha?
Sła­bość? Obrzy­dliwa myśl. Jak mogła­bym się inte­re­so­wać trzy­krot­nie ode mnie star­szym face­tem, który w dodatku jest duchow­nym? Jasne, Brat Birch był na swój spo­sób pocią­ga­jący; i miał nie­sa­mo­wi­cie świe­tli­ste spoj­rze­nie, któ­rego nie tłu­miły nawet implanty soczew­kowe noszone przez każ­dego oby­wa­tela Edenu. Jed­nak zde­cy­do­wa­nie nie był męż­czy­zną w moim typie. Lubi­łam face­tów, któ­rzy są bar­dziej…
W sumie to ni­gdy się nad tym nie zasta­na­wia­łam. Kiedy spró­bo­wa­łam wyobra­zić sobie faceta moich marzeń, zoba­czy­łam tylko jakieś zamglone syl­wetki. Naj­pierw uka­zała mi się jakaś wysoka, szczu­pła męska postać, która jed­nak była bar­dzo odle­gła. Potem zoba­czy­łam nieco więk­szą zamgloną syl­wetkę. Miała sze­ro­kie ramiona, zbli­żała się do mnie…
Potrzą­snę­łam szybko głową i po chwili par­sk­nę­łam śmie­chem, dołą­cza­jąc do dziew­czyn. Zano­siło się na to, że dzi­siaj wszy­scy będą się bawić moim kosz­tem. Od uda­wa­nych uśmie­chów zaczy­nała mnie boleć twarz.
Dla­tego żeby poczuć się lepiej, rozej­rza­łam się szybko za jakąś ofiarą, nad którą mogła­bym się popa­stwić.
Nie­mal natych­miast wyszu­ka­łam ide­alny cel ataku – Hawka. Nale­żał do naj­bar­dziej roz­chwy­ty­wa­nych, i naj­za­moż­niej­szych, chło­pa­ków w Aka­de­mii. W murach szkoły był kimś w rodzaju męskiego odpo­wied­nika Pearl, sku­pia­jąc w swo­ich rękach wielką wła­dzę. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach zra­nie­nie kogoś takiego nastrę­cza­łoby trud­no­ści, ja jed­nak wie­dzia­łam o pew­nej małej spra­wie.
Ten idiota wkrę­cił sobie, że mnie kocha.
Na początku byłam dla niego milutka. Kiedy przez cały czas jest się wobec kogoś okrut­nym, wów­czas okru­cień­stwo traci swoją moc. Dla­tego dobrze ukryć je za życz­li­wo­ścią, uda­wa­nym uczu­ciem, empa­tią. Tak, empa­tia ma kapi­talne zna­cze­nie. Jak mogli­by­śmy kogoś zra­nić, gdy­by­śmy wcze­śniej naprawdę i dogłęb­nie go nie poznali? A mnie odczy­ty­wa­nie ludz­kich uczuć zawsze przy­cho­dziło z łatwo­ścią. Pearl zauwa­żyła kie­dyś, że przy­pa­truję się róż­nym ludziom z takim zain­te­re­so­wa­niem, jakby byli oka­zami jakichś egzo­tycz­nych gatun­ków.
Cza­sami wyda­wało mi się wręcz, że innych rozu­miem lepiej niż samą sie­bie.
W ocze­ki­wa­niu na począ­tek lek­cji Hawk zajął już miej­sce w swoim Jaju. Jaja to kokony wir­tu­al­nej rze­czy­wi­sto­ści, do któ­rych wcho­dzą wszy­scy ucznio­wie, zapew­nia­jące zin­dy­wi­du­ali­zo­waną i wcią­ga­jącą naukę. Patrzy­łam, jak jego dło­nie błą­dzą po inter­fej­sie blo­ków danych, gdy na próbę prze­łą­czał różne opcje sen­so­ryczne. Gesty te były nie­zwy­kle zmy­słowe. Mimo woli natych­miast wyobra­zi­łam sobie, jak jego ciemna dłoń gła­dzi coś żywego. Moją skórę. Zaraz jed­nak roz­brzmiały mi w gło­wie słowa Pearl: Yar­row, wystrze­gaj się sen­ty­men­ta­li­zmu i przy­wią­za­nia. Miłość spra­wia, że ludzie stają się słabi. Dziew­czyna zapewne świę­cie w to wie­rzyła. Miłość to coś, co powinni wobec cie­bie czuć inni. Jeśli nato­miast sama się w niej roz­sma­ku­jesz, utra­cisz całą wła­dzę. Sta­niesz się nie­wol­ni­kiem, niczym nie­róż­nią­cym się od pierw­szego lep­szego robola w zewnętrz­nym kręgu, który każ­dego dnia do końca życia będzie tyrał w fabryce.
Dla­tego szybko ode­pchnę­łam myśl o Hawku piesz­czą­cym moje ciało. Wyobra­zi­łam sobie, że gła­ska coś znacz­nie bar­dziej egzo­tycz­nego – na przy­kład kota. Żaden czło­wiek nie widział żywego kota od ponad dwu­stu lat. Przez ten czas nie widziano w ogóle żad­nych zwie­rząt. Zna­li­śmy je jed­nak z fil­mów edu­ka­cyj­nych. Widzia­łam kie­dyś nagra­nie liczą­cego tysiące sztuk stada anty­lop gnu prze­mie­rza­ją­cych wiel­kie rów­niny. Obser­wo­wa­łam, jak zwie­rzęta rzu­ciły się do rzeki, gdzie zostały pożarte przez kro­ko­dyle. Zapa­mię­ta­łam też ele­ganc­kie koli­bry, które flir­to­wały z kwia­tami. A także węże, które owi­jały się wokół pni drzew. Wszystko to zapi­sane w mar­twych bitach blo­ków danych.
Cały ten świat nale­żał już do prze­szło­ści. Zanim ludz­kość będzie mogła opu­ścić Eden i prze­trwać na Ziemi, upły­nąć muszą jesz­cze całe stu­le­cia. W Ede­nie zdani byli­śmy na sie­bie i tech­no­lo­gię, no i kilka wyjąt­kowo wytrzy­ma­łych gatun­ków glo­nów, grzy­bów i bak­te­rii, które zapew­niały nam pokarm.
– Miau – powie­dzia­łam, mru­żąc oczy i wśli­zgu­jąc się do Jaja zaj­mo­wa­nego przez Hawka. Kabiny zostały zapro­jek­to­wane dla jed­nej osoby, więc we dwoje było nam w środku dość cia­sno. Hawk nie miał chyba nic prze­ciwko temu. Jesienne liście two­rzące moją długą suk­nię roz­su­nęły się, a spod nich wyj­rzała naga skóra. Hawk podą­żył tam spoj­rze­niem, jed­nak zaraz znowu spoj­rzał mi w twarz. Matka wycho­wała go na porząd­nego chło­paka.
– Cześć, Yar­row – powie­dział, prze­su­wa­jąc się, żeby zro­bić mi miej­sce. – Podo­bały ci się kwiaty, które prze­sła­łem do two­jego pokoju?
Oczy­wi­ście nie były to praw­dziwe kwiaty, tylko piękne kiście sztucz­nych lilii owi­nię­tych w syn­te­tyczny jedwab.
– Jakie kwiaty? – spy­ta­łam, otwie­ra­jąc sze­roko oczy i prze­chy­la­jąc lekko głowę na bok. Jak okrutna powin­nam dziś dla niego być? Wystar­czy, że zaprze­czę, że je dosta­łam? Czy może… – Ach, racja! – doda­łam po namy­śle. – Teraz sobie przy­po­mi­nam, że zna­la­złam pod drzwiami jakieś chwa­sty. Pomy­śla­łam, że to śmieci, któ­rych nie zauwa­żyły sprzą­taczki. – Po tych sło­wach zachi­cho­ta­łam i znów prze­chy­li­łam na bok głowę. – Oba­wiam się, że wspo­mnia­łam o tym przy­krym incy­den­cie Bratu Bir­chowi i zasu­ge­ro­wa­łam, że powi­nien nie­zwłocz­nie zwol­nić Jes­sa­mine.
Bikk, znowu popeł­ni­łam błąd! Nie powin­nam była się przy­zna­wać, że znam imię sprzą­taczki. Prze­cież to osoba sto­jąca znacz­nie niżej od nas w hie­rar­chii spo­łecz­nej. Gdyby Pearl się o tym dowie­działa, ni­gdy nie wyba­czy­łaby mi takiej wpadki. Czę­sto popeł­nia­łam takie żenu­jące błędy. Pró­bo­wa­ła­bym jej wytłu­ma­czyć, że to cha­rak­ter pracy mojej matki uwraż­li­wił mnie na tego typu szcze­góły. Pearl w odpo­wie­dzi zro­bi­łaby pew­nie minę wyra­ża­jącą obrzy­dze­nie. W jej odczu­ciu zna­jo­mość imie­nia sprzą­taczki jest rów­nie nie­sto­sowna, co zna­jo­mość nazwy jakie­goś śmie­cia. Nie­wy­obra­żalne i śmie­chu warte.
Hawk nie zwró­cił żad­nej uwagi na moją wpadkę. Kiedy skry­ty­ko­wa­łam jego pre­zent, spo­chmur­niał, ale był zbyt dobrze wycho­wany, by jakoś zare­ago­wać. Ary­sto­kraci ni­gdy się nie wście­kają, powta­rzała mi Pearl. Ary­sto­kraci po pro­stu wyrów­nują rachunki.
Pierw­sze cię­cie wyko­nane. Teraz pora nieco osło­dzić mu cier­pie­nie. Naj­pierw wepchnij szty­let… Zatrzy­maj się… Poca­łuj zra­nione miej­sce… Następ­nie prze­kręć szty­let w ranie. Tylko wtedy zysku­jesz pew­ność, że naprawdę zaboli. Bły­ska­wicz­nie nachy­li­łam się do Hawka i cmok­nę­łam go poli­czek. A wła­ści­wie spró­bo­wa­łam go cmok­nąć. Hawk miał jed­nak świetny refleks – odwró­cił się do mnie w oka­mgnie­niu, tak że moje wargi natra­fiły na kącik jego ust. Wzdry­gnę­ła­bym się, jed­nak w ostat­niej chwili się powstrzy­ma­łam. Tak naprawdę wcale nie chcia­łam się z nim cało­wać. Zale­żało mi tylko na tym, żeby mnie kochał. Pra­gnę­łam być kochana przez wszyst­kich, bo wów­czas mogła­bym wszyst­kich kon­tro­lo­wać. Marzy­łam, by oto­czyć się lojal­nymi ludźmi, któ­rzy ni­gdy mnie nie opusz­czą.
Mój buziak wywarł jed­nak pożą­dany efekt. Twarz Hawka roz­po­go­dziła się, a jego usta uło­żyły się w uśmiech. Wyba­czył mi.
– To nic – powie­dział. – Następ­nym razem poślę ci ład­niej­szy bukiet.
Mało bra­ko­wało, a wyga­da­ła­bym się przed nim. Ow­szem, dosta­łam od niego kwiaty, ale natych­miast kaza­łam Jes­sa­mine, żeby je wyrzu­ciła albo zanio­sła do swo­jego, nie­wąt­pli­wie obskur­nego i cia­snego, miesz­kanka lub zro­biła z nimi, co uzna za sto­sowne. Nie mogłam znieść ich widoku.
Hawk nachy­lił się do mnie, przez co cia­snota panu­jąca wewnątrz Jaja stała się jesz­cze bar­dziej doj­mu­jąca.
– Wie­czo­rem roz­po­czyna się Festi­wal Śniegu – przy­po­mniał. – Cie­szysz się?
– Dla mnie to tylko pre­tekst, by poka­zać się w nowej kiecce – odpar­łam obo­jęt­nie.
W życiu widzia­łam już szes­na­ście śnież­nych dni. Musiały być dosyć nudne, bo pra­wie nic z nich nie zapa­mię­ta­łam. Zacho­wa­łam tylko mgli­ste wspo­mnie­nie tań­ców, uczto­wa­nia i rado­snej atmos­fery. W mojej pamięci wyrył się nato­miast jeden moment, gdy spo­glą­da­łam w nocne niebo. Zaczy­nał aku­rat padać śnieg i w miarę jak przy­by­wało śnie­ży­nek, mia­łam wra­że­nie, jakby na nie­bie świe­ciło coraz wię­cej gwiazd. Wresz­cie całe niebo zostało zasło­nięte przez zamieć, która trwała przez całą noc. Nie mogłam sobie przy­po­mnieć, gdzie zor­ga­ni­zo­wano wtedy obchody Festi­walu Śniegu.
Hawk momen­tal­nie wychwy­cił mój znu­żony ton i zin­ter­pre­to­wał go podług wła­snego widzi­mi­się.
– Mnie też zawsze wyda­wało się to tro­chę dziwne – stwier­dził. Ludzie zako­chani zawsze inter­pre­tują twoje słowa w naj­ko­rzyst­niej­szy dla sie­bie spo­sób. – Prze­cież Eden nie zna natu­ral­nych opa­dów atmos­fe­rycz­nych. No i musimy oszczę­dzać wodę. Po co więc Eko­pa­nop­ty­kon co roku pro­gra­muje na jedną noc opady śniegu?
– I jed­no­dniowy deszcz sześć mie­sięcy póź­niej – doda­łam.
Śnieg padał zawsze nocą, za to deszcz za dnia. Przy­po­mnia­łam sobie, jak pew­nego razu wybra­łam się w jakieś wysoko poło­żone miej­sce, by z niego podzi­wiać Festi­wal Desz­czu. Czu­łam wtedy wielką eks­cy­ta­cję, gdy odchy­la­łam głowę do tyłu, by łapać na język kro­ple. Na połu­dnio­wym nie­bie zbie­rały się wytwo­rzone sztucz­nie czarne burzowe chmury.
– Pew­nie Eko­pa­nop­ty­kon chce spra­wić, byśmy cho­ciaż przez chwilę poczuli się odro­binę nor­mal­niej – zadu­mał się Hawk. – Spójrz tylko.
Pogme­rał przy kon­tro­l­kach Jaja i po chwili wokół nas wyświe­tliła się symu­la­cja Festi­walu Śniegu sprzed wielu lat. Edy­cja ta musiała pocho­dzić z czasu, gdy jesz­cze nie było mnie na świe­cie. Ludzie ubrani byli w sta­ro­modną odzież – powłó­czy­ste, luźne ubra­nia w sto­no­wa­nych bar­wach, które, jak sądzi­łam, nosiło poko­le­nie naszych dziad­ków.
Jajo zostało zapro­jek­to­wane z myślą o zapew­nie­niu stu­den­tom moż­li­wie naj­bar­dziej anga­żu­ją­cego doświad­cze­nia dydak­tycz­nego. Nie rozu­mia­łam, po co wła­ści­wie mamy jesz­cze nauczy­cieli. W grun­cie rze­czy nasi bel­frzy mogliby wpro­gra­mo­wać do Jaja mate­riał kolej­nych lek­cji i zro­bić sobie wolne. Wewnątrz kabiny wyświe­tla­ją­cego dla nas zimową scenę wyraź­nie spa­dła tem­pe­ra­tura. Zewsząd dobie­gały śpiewy i wesołe pokrzy­ki­wa­nia, jed­nak rów­no­cze­śnie wszyst­kie dźwięki wyda­wały się przy­tłu­mione. Zna­la­złam się w samym środku tłumu. Mrok roz­świe­tlały uliczne latar­nie. W głębi duszy wie­dzia­łam, że to wszystko jest tylko złu­dze­niem, jed­nak moje zmy­sły pod­po­wia­dały mi, że to prawda. Nie umia­łam powstrzy­mać uśmie­chu, gdy jakaś kobieta w pode­szłym wieku unio­sła trzy­mane na rękach nie­mowlę wysoko do góry. Malec wytrzesz­czał oczy, a kobieta otwo­rzyła jego małą piąstkę, żeby zła­pał pła­tek śniegu. W tym momen­cie Hawk naci­snął inny kla­wisz i scena gwał­tow­nie się zmie­niła – teraz widzie­li­śmy przed sobą sztuczny staw, któ­rego powierzch­nia została skuta lodem tylko na jedną noc. Po lodzie dość nie­zdar­nie śli­zgała się jakaś para. Jajo nasu­nęło mi na głowę kap­tur wir­tu­al­nej rze­czywistości, tak żebym mogła poczuć, że śli­zgam się razem z nimi.
Kiedy Hawk wyłą­czył symu­la­cję, byłam zdy­szana. Tem­pe­ra­tura we wnę­trzu kokonu znowu niczym nie róż­niła się od tej panu­ją­cej na zewnątrz. Samo Jajo na powrót stało się zwy­kłą maszyną, a pro­du­ko­wane przez nie ilu­zje prze­pa­dły bez śladu. Moje policzki na­dal jed­nak pło­nęły po kon­tak­cie z nie­daw­nym mro­zem.
Potrzą­snę­łam głową, chcąc ode­gnać nie­ocze­ki­wane poczu­cie roz­ra­do­wa­nia. Mój plan był pro­sty: chcia­łam popra­wić sobie nastrój, wpę­dza­jąc kogoś innego w dołek. Stało się jed­nak coś zgoła innego – moja nie­do­szła ofiara, którą zamie­rza­łam zra­nić dla zabawy, wła­dzy, a także po to, by nie wyjść z wprawy, spra­wiła, że nagle poczu­łam się żywa. Nie­mal szczę­śliwa.
Ale wła­ści­wie skąd się wzięło to uczu­cie? Prze­cież zawsze jestem szczę­śliwa, czyż nie? Dla­czego mia­ła­bym nie odczu­wać na co dzień szczę­ścia? Wszak niczego mi nie bra­ko­wało.
Nagle ogar­nęły mnie wąt­pli­wo­ści, na co zare­ago­wa­łam gnie­wem. Dla­tego gdy Hawk nachy­lił się do mnie i spy­tał, czy zatań­czę z nim wie­czo­rem na Festi­walu Śniegu, wysu­nę­łam aro­gancko brodę i pal­nę­łam:
– Nie wybie­ram się na tę durną imprezę dla mało­la­tów. Mam cie­kaw­sze rze­czy do roboty z moimi przy­ja­ciół­kami.
Było to kłam­stwo. Oczy­wi­ście wybie­ra­ły­śmy się na Festi­wal, od dawna pla­no­wa­ły­śmy, jakie kiecki zało­żymy z tej oka­zji. Pod koniec lek­cji dosia­dła się do mnie Pearl.
– Sły­sza­łaś, że ludzie zasie­dla­jący zewnętrzne kręgi orga­ni­zują wybory króla i kró­lo­wej Festi­walu Śniegu? Zwy­cięzcy dostają nagrody pie­niężne oraz będą mogli spę­dzić noc w naj­bar­dziej eli­tar­nym wewnętrz­nym kręgu roz­ryw­ko­wym.
Wzmianka o kon­kur­sie obiła mi się już o uszy.
– Pew­nie cho­dzi o to, żeby pod­nieść na duchu przed­sta­wi­cieli klas niż­szych – domy­śli­łam się. Temat ten nie­zbyt mnie inte­re­so­wał.
– Otóż to. Jak myślisz, co dobrego z tego wynik­nie? Może pro­le­ta­riu­sze staną się bar­dziej zde­ter­mi­no­wani? Zapra­gną rze­czy nie­do­stęp­nych z racji na miej­sce zaj­mo­wane przez nich na dra­bi­nie spo­łecz­nej? Tego typu ini­cja­tywy nie przy­no­szą żad­nych pozy­tyw­nych skut­ków. Po co mie­li­by­śmy wpusz­czać roboli do wewnętrz­nych krę­gów, choćby tylko na jedną noc? Jeśli się na to pozwoli, zanim się obej­rzymy, zaczną doma­gać się, żeby ich bachory mogły stu­dio­wać w Aka­de­mii Dębów!
– Na pewno masz rację, Pearl – powie­dzia­łam bez prze­ko­na­nia. Dziew­czyna przej­mo­wała się tego typu spra­wami o wiele bar­dziej niż ja. – No, ale cóż możemy na to pora­dzić? Jeśli tak zade­cy­do­wały naj­wyż­sze wła­dze…
Pearl zamknęła mi usta jed­nym wymow­nym spoj­rze­niem.
– Kochana, to ja jestem naj­wyż­szą wła­dzą.
Ostat­nia lek­cja tego dnia poświę­cona była zarzą­dza­niu Zie­mią. Pro­wa­dzący ją Brat drze­mał w kącie sali, pod­czas gdy my zapo­zna­wa­li­śmy się w Jajach z taj­ni­kami geo­lo­gii. Wykłady z tej dzie­dziny były dosyć nudne. Tego dnia punkt wyj­ścia sta­no­wił pro­ces zwany szcze­li­no­wa­niem. Oka­zało się, że przed Eko­klę­ską ludziom nie wystar­czało znisz­cze­nie sko­rupy ziem­skiej, dla­tego zaczęli rów­nież dobie­rać się do wnę­trza pla­nety. Zanim wykład zdą­żył się na dobre roz­krę­cić, zabrzmiały dzwony na wieży oznaj­mia­jące koniec lek­cji. Kiedy Brat prze­bu­dził się gwał­tow­nie i zawo­łał: „Jutro ciąg dal­szy!”, wszy­scy zdą­ży­li­śmy już wysko­czyć z naszych Jaj.
Uwiel­bia­łam naszą dzwon­nicę, na któ­rej zamon­to­wano kary­lion, a aro­gancki dźwięk dzwo­nów pły­nący nad całym kam­pu­sem budził mój zachwyt. Za ich sprawą o naszym roz­kła­dzie zajęć infor­mo­wana była na bie­żąco połowa popu­la­cji krę­gów wewnętrz­nych. Kary­lion obwiesz­czał wszem i wobec, że to my jeste­śmy na tym świe­cie naj­waż­niejsi. Liczą się nasze, a nie wasze, pory wsta­wa­nia, nauki, zabawy i snu. Co z tego, że chciał­byś pospać sobie dłu­żej? Skoro kary­lion wyzna­cza pobudkę stu­den­tom Aka­de­mii Dębów na godzinę 6 rano, ty też musisz zerwać się z łóżka o tej porze.
Kiedy puści­ły­śmy się bie­giem do naszych burs, nad eli­tar­nym ser­cem Edenu na­dal roz­brzmie­wało melo­dyjne bicie dzwo­nów. Bursy zostały zapro­jek­to­wane w taki spo­sób, że wokół świe­tlicy roz­miesz­czone były dwie lub trzy sypial­nie. Zanim roz­po­czę­łam naukę w Aka­de­mii, tylko Pearl miała do dys­po­zy­cji wła­sny pokój. Zapew­niła sobie ten przy­wi­lej knu­ciem, ale też nie­wąt­pli­wie pewną rolę ode­grały tu pie­nią­dze jej rodzi­ców. Kiedy dołą­czy­łam do Aka­de­mii w środku seme­stru, wszyst­kie budynki sypialne były zajęte, dla­tego prze­zna­czono dla mnie jedną z sal nauczy­ciel­skich. Budy­nek, w któ­rym zamiesz­ka­łam, usy­tu­owany był na prze­ciw­le­głym krańcu kam­pusu i bli­żej nauczy­cieli. Miało to jed­nak swoje plusy – wszyst­kie stu­dentki zazdro­ściły mi wiel­kiej sypialni, pry­wat­nej łazienki i nie­wiel­kiego pokoju gościn­nego. Naj­bar­dziej zazdro­sna była Pearl. Bez prze­rwy napo­my­kała obsłu­dze, jak strasz­nie odizo­lo­wana rze­komo się czu­łam w tym odle­głym zakątku kam­pusu. Byłam pewna, że jak tylko zwolni się miej­sce w dzie­lo­nych bur­sach, zostanę tam prze­nie­siona. Na razie jed­nak mogłam korzy­stać z mojego przy­wi­leju, który dawał mi pewną prze­wagę nad przy­ja­ciółką.
Pearl chwy­ciła mnie za rękę i pocią­gnęła za sobą. Ema­no­wał z niej entu­zjazm, który był do niej zupeł­nie nie­po­dobny. Teo­re­tycz­nie tak przy­ziemne stany emo­cjo­nalne jak eks­cy­ta­cja są czymś poni­żej naszej god­no­ści.
Zazwy­czaj spo­ty­ka­ły­śmy się w jej pokoju, jed­nak tym razem zawle­kła mnie do mojego. Czu­łam się przez to tro­chę nie­swojo. Pearl zawsze chciała rzą­dzić i być w cen­trum uwagi. Skoro teraz obda­rzała mnie uwagą, musiała mieć ku temu dobry powód.
– Dzi­siaj wie­czo­rem idziemy na mia­sto, żeby się zaba­wić – obwie­ściła, zwra­ca­jąc się do nas wszyst­kich. A następ­nie wyja­śniła nam, co pla­nuje. Zamie­rzała skraść tytuł Kró­lo­wej Śniegu jakiejś dzie­wu­sze z zewnętrz­nego kręgu, która i tak na niego nie zasłu­guje.


2


OSO­BIE POSTRON­NEJ JEJ POMYSŁ MÓGŁ WYDAĆ się nie­zbyt rewo­lu­cyjny, jed­nak w rze­czy­wi­sto­ści taki wła­śnie był. W Aka­de­mii Dębów obo­wią­zy­wały zasady doty­czące opusz­cza­nia kam­pusu – była to szkoła z inter­na­tem. Nawia­sem mówiąc, to dosyć dziwne, bo prze­cież wszy­scy stu­denci pocho­dzili z wewnętrz­nych krę­gów, nie­mal wszy­scy z tych znaj­du­ją­cych się naj­bli­żej szma­rag­do­wego oka Cen­trum. Gdy­by­śmy tylko chcieli, mogli­by­śmy w ciągu kwa­dransa każ­dego wie­czoru na pie­chotę wró­cić do domów rodzin­nych, albo sko­rzy­stać z auto­pę­tli i w kilka minut dotrzeć na miej­sce. Jed­nak w myśl filo­zo­fii wyzna­wa­nej na Aka­de­mii Dębów to wła­śnie wspólne miesz­ka­nie budo­wało w nas poczu­cie wspól­noty nie­zbędne dla przy­szłych przy­wód­ców Edenu. Rodziną byli dla nas teraz kole­dzy i kole­żanki, nie zaś bio­lo­giczni rodzice. Miesz­ka­li­śmy razem, razem stu­dio­wa­li­śmy, jedli­śmy i spa­li­śmy. Oczy­wi­ście zgod­nie z poli­tyką jed­nego dziecka nikt w Ede­nie nie miał sio­stry ani brata, jed­nak w Aka­de­mii Dębów byli­śmy dla sie­bie wła­śnie niczym rodzeń­stwo.
Mury kam­pusu mogli opu­ścić tylko stu­denci, któ­rzy dostali prze­pustkę, zatwier­dzoną przez zarząd szkoły i rodzi­ców. Więk­szość stu­den­tów na week­endy wra­cała do domu. Ja w każdy pią­tek odwie­dza­łam mamę w Cen­trum, gdzie toczyło się prak­tycz­nie całe jej życie. Rodzice rów­nież nie­kiedy dawali swoim pocie­chom pozwo­le­nie na wie­czorne wyj­ście do Edenu, by mogły się zaba­wić na pry­wat­kach i w klu­bach. Wła­dze szkoły wpraw­dzie nie odno­siły się z entu­zja­zmem do tych wypa­dów – ich zda­niem powin­ni­śmy tkwić na kam­pu­sie, uczyć się lub zaj­mo­wać czymś rów­nie nud­nym – jed­nak zazwy­czaj nie robiły pro­ble­mów. Zwy­kle wolno nam było co naj­mniej parę wie­czo­rów w tygo­dniu spę­dzić w klu­bie, który aku­rat cie­szył się naj­więk­szą popu­lar­no­ścią wśród mło­dych ludzi.
Wymy­ka­nie się z kam­pusu bez pozwo­le­nia to jed­nak ciężki grzech, który mógł być pod­stawą do wyda­le­nia stu­denta z uczelni.
Z reguły bez pro­blemu uda­wało się nam w ostat­niej chwili wymu­sić na rodzi­cach pozwo­le­nie, a potem prze­pchnąć je przez uczel­nianą machinę biu­ro­kra­cyjną. Dzi­siaj jed­nak był wyjąt­kowy dzień – wszy­scy mieli sta­wić się na uro­czy­stej gali z oka­zji Festi­walu Śniegu. Udział w obcho­dach był obo­wiąz­kowy. To taki moment, w któ­rym stu­denci Aka­de­mii Dębów zacie­śniają jesz­cze łączące ich więzi. Za żadną cenę nie powin­ny­śmy go zmar­no­wać.
Kiedy zatem Pearl oświad­czyła, że wymkniemy się wie­czo­rem z kam­pusu, zupeł­nie mnie zamu­ro­wało.
– Coś nie gra, Yar­row? – spy­tała, prze­chy­la­jąc lekko na bok głowę. Zro­biła przy tym tę swoją kocią minkę, która zazwy­czaj zapo­wia­dała, że za chwilę pokaże pazury. – Nie podoba ci się mój pomysł?
Atmos­fera natych­miast się zagę­ściła. Lynx miała chyba ochotę powie­dzieć coś, co usta­wi­łoby mnie w jesz­cze wyraź­niej­szej kontrze wobec Pearl. Zapewne marzyła, bym odrzu­ciła pomysł przy­ja­ciółki, bo wtedy mogłaby wśli­zgnąć się na moje miej­sce. Mimo to trzy­mała język za zębami w oba­wie, że źle oce­niła moje zamiary. Za to Cop­per dosłow­nie nie mogła usie­dzieć na miej­scu z nie­cier­pli­wo­ści, cze­ka­jąc, co powiem. Wresz­cie po dłu­gim namy­śle, takim tonem, jak­bym sama wła­śnie wpa­dła na ten pomysł, powie­dzia­łam:
– Szkolne obchody Festi­walu Śniegu to straszna nuda. Poszu­kajmy jakichś faj­niej­szych roz­ry­wek.
Pearl nagro­dziła mnie swoim kocim uśmie­chem. Poczu­łam się, jak­bym wła­śnie zdała egza­min, któ­rego stawką było moje życie. Nie­zwy­kle trudno było zapra­co­wać sobie na wdzięcz­ność Pearl. Kiedy wresz­cie czło­wieka spo­ty­kał ten zaszczyt, szczę­ście było nie­po­rów­ny­walne z niczym.
– Tak myśla­łam, że ci się spodoba ten plan – powie­działa. – Cie­szę się, bo bez cie­bie nie mia­ły­by­śmy szans.
A więc Pearl mnie potrze­bo­wała! Ogar­nęła mnie duma, lecz rów­no­cze­śnie poczu­łam dreszcz prze­ra­że­nia. Mia­ły­śmy co prawda opi­nię dziew­cząt, któ­rym nie­straszne są żadne wygłupy, jed­nak numer, który pla­no­wa­ły­śmy teraz wyciąć, był poważ­niej­szy niż wszyst­kie nasze dotych­cza­sowe zabawy.
– Yar­row, nie rób takiej zafra­so­wa­nej miny – prych­nęła Pearl. – Dyrek­cja szkoły z wymy­ka­nia się robi wiel­kie halo, ale całe to gada­nie jest tylko na pokaz. Serio wydaje ci się, że ośmie­li­liby się nas wyrzu­cić z Aka­de­mii? Repu­ta­cja uczelni uza­leż­niona jest od tego, czy na liście stu­den­tów znaj­dują się ludzie tacy jak my. To my zapew­niamy jej pre­stiż. Nawet jeśli ktoś nas przy­ła­pie, rodzice wypi­szą nam pozwo­le­nie wstecz… dołożą do tego jakąś sowitą daro­wi­znę i będzie po tema­cie.
Pew­nie Pearl miała rację. Prze­cież temu wła­śnie słu­żyły pie­nią­dze i wła­dza – były niczym tar­cza chro­niąca czło­wieka przed przy­krymi kon­se­kwen­cjami jego czy­nów. Jesz­cze ni­gdy nie spo­tkało mnie nic złego. I tak już zosta­nie. Uśmiech­nę­łam się pro­mien­nie do Pearl. Nagle poczu­łam, że łączy nas ta wspa­niała sio­strzana więź, które będzie trwała przez całe życie. Wie­dzia­łam, że nic mi teraz nie grozi.
– Cokol­wiek posta­no­wisz, jestem za – zapew­ni­łam.
Lynx wyglą­dała na tro­chę roz­cza­ro­waną, że obe­szło się bez dra­ma­tycz­nych scen. Nie pozo­sta­wało jej nic innego jak przy­stać na nasz plan.
– Super pomysł, Pearl! – zawo­łała eks­ta­tycz­nie. – Ale jak wła­ści­wie się wymkniemy?
– To już moja działka. A wła­ści­wie Yar­row.
W miarę jak Pearl wta­jem­ni­czała nas w swój plan, robi­łam się coraz bar­dziej zanie­po­ko­jona. Oczy­wi­ście byłam w sta­nie doko­nać tego, o co mnie pro­siła. Tylko że…
Prze­łknę­łam ner­wowo ślinę i zaci­ska­jąc zęby, przy­wo­ła­łam na twarz uśmiech.
– Zro­bię to, nie ma sprawy!
Dziew­czyny zajęły się oma­wia­niem szcze­gó­łów planu, pod­czas gdy mój wzrok błą­dził po wystroju pokoju. Zmie­nia­łam go co kilka tygo­dni, bo ni­gdy nie mogłam się zde­cy­do­wać, który naj­bar­dziej mi odpo­wiada. Obec­nie mój pokój przy­po­mi­nał wnę­trze psy­cho­de­licz­nej groty albo kłę­bo­wi­sko gwiazd w środku galak­tyki. Ściany ozdo­bione były kry­sta­licz­nymi lamp­kami w kolo­rach topazu, fio­letu i różu. Teraz były wyłą­czone, jed­nak nocą potra­fi­łam godzi­nami leżeć na łóżku i wyobra­żać sobie, że uno­szę się wewnątrz kosmicz­nej mgła­wicy. Nawet gdy zamy­ka­łam oczy, blask miga­ją­cych świa­te­łek prze­ni­kał przez moje powieki. Te wie­lo­barwne kry­sta­liczne lampki wokół mnie były czymś zna­jo­mym i bez­piecz­nym.
Dopiero gdy Pearl wyja­wiła nam sedno swo­jego planu, wró­ci­łam z powro­tem na Zie­mię.
– Wymkniemy się przez Świą­ty­nię – oznaj­miła.
Kam­pus połą­czony był ze Świą­ty­nią. W ten spo­sób przy­po­mi­nano nam, że ponie­waż nale­żymy do elity, ciążą na nas spe­cjalne obo­wiązki wzglę­dem Ziemi. Jako grzeczne nie­winne dzieci mogli­śmy wstę­po­wać do Świą­tyni, kiedy tylko przy­szła nam na to ochota, by modlić się o odpusz­cze­nie grze­chów popeł­nio­nych przez naszych przod­ków. Tak jakby pla­neta została znisz­czona z naszej winy. W ciągu dnia Świą­ty­nia była otwarta na świat zewnętrzny. (Jed­nak, prawdę mówiąc, w tym cza­sie pokusa, by się wymknąć, była zni­koma. Pora dzienna była do bólu nudna. Co niby mia­ły­by­śmy wtedy robić? Dołą­czyć do tłu­mów spie­szą­cych do pracy? Urzą­dzić sobie wycieczkę do fabryki, żeby podzi­wiać pracę przy taśmie pro­duk­cyj­nej?). Nie, to noc była naszą porą. Wtedy Świą­ty­nia była jed­nak zamknięta.
Kiedy Pearl pod­rzu­ciła nam ten pomysł, w pierw­szej chwili popa­trzy­łam na nią, jakby jej odbiło. Lynx zare­ago­wała na jej słowa prze­bie­głym uśmiesz­kiem. Pew­nie oczami wyobraźni widziała już, jak zostaję zła­pana i wyda­lona z Aka­de­mii. Wów­czas Lynx mogłaby z powro­tem zająć miej­sce naj­lep­szej przy­ja­ciółki Pearl.
– Prze­cież wej­ścia będzie strzegł odźwierny – przy­po­mnia­łam.
– Jasne, ale inne drzwi nie będą strze­żone – odparła Pearl.
– Ale one prze­cież…
– Za Pod­niebną Aulą stoją budynki, w któ­rych miesz­kają kapłani – przy­po­mniała Pearl.
Oso­bom nie­bę­dą­cym kapła­nami czy kapłan­kami pra­cu­ją­cymi w Świą­tyni wstęp do nich był surowo wzbro­niony. Zapusz­cza­nie się tam zde­cy­do­wa­nie nie było dobrym pomy­słem.
Mimo obaw zła­pa­łam się na tym, że nie mogę się docze­kać naszej wie­czor­nej akcji. Domy­śla­łam się, że będzie dla mnie nie lada wyzwa­niem i dostar­czy mi sporo eks­cy­ta­cji. Nagle ogar­nął mnie klau­stro­fo­biczny lęk, poczu­łam się w Aka­de­mii jak w klatce. Oczy­wi­ście zakra­wało to na sza­leń­stwo, bo prze­cież kam­pus był olbrzymi. Ow­szem, jego teren ota­czały wyso­kie mury, jed­nak poza tym nie mia­łam powo­dów, by czuć się tu jak zamknięta w wię­zie­niu.
– W takim razie na wie­czór założę buty, które pozwolą mi poru­szać się po cichu – stwier­dzi­łam. – Coś mi się wydaje, że szpilki kiep­sko się spraw­dzą pod­czas naszej misji.
Mogłam zaak­cep­to­wać ryzyko, które wią­zało się z pla­nem Pearl. Mój nie­po­kój budziło coś innego. Ale oczy­wi­ście mimo to gotowa byłam wyko­nać powie­rzone mi zada­nie. Wywiążę się z niego z uśmie­chem.
Wie­czo­rem wszyst­kie jak gdyby ni­gdy nic zaję­ły­śmy się stro­je­niem przed imprezą. Musia­ły­śmy zacho­wy­wać pozory, żeby nie wzbu­dzić podej­rzeń dyrek­tora. Aka­de­mia to w grun­cie rze­czy nie­wielka szkoła i gdy naj­waż­niejsi, naj­bar­dziej popu­larni stu­denci nie zja­wiają się w wyzna­czo­nym miej­scu, wszy­scy momen­tal­nie to zauwa­żają i zaczy­nają plot­ko­wać. Nasz plan wyma­gał, żeby­śmy były wyraź­nie widoczne.
Wybra­łam się do budynku Pearl, jed­nak kiedy sta­nę­łam pod drzwiami jej pokoju, usły­sza­łam, że z kimś roz­ma­wia. Pomy­śla­łam, że pew­nie roz­mów­czy­nią jest Lynx i obie dziew­czyny knują wła­śnie jakąś wymie­rzoną we mnie intrygę. Dla­tego posta­no­wi­łam, że zamiast zapu­kać, postoję przez chwilę pod drzwiami i popod­słu­chuję. Wyda­wało mi się, że roz­mowa tocząca się w pokoju jest bar­dzo oży­wiona. Nie byłam jed­nak w sta­nie roz­róż­nić słów. W pew­nym momen­cie jedna z roz­mów­czyń pod­nio­sła głos, który zabrzmiał teraz, jakby wyda­wała pole­ce­nia. Natych­miast go roz­po­zna­łam. Wbrew moim wcze­śniej­szym przy­pusz­cze­niom nie nale­żał on wcale do Lynx.
To był głos mojej mamy.
Skąd ona się tu wzięła? I dla­czego roz­ma­wiała z Pearl? Przy­ci­snę­łam ucho do drzwi, które jak się oka­zało, nie były zamknięte na zatrzask i pod napo­rem mojego ciała uchy­liły się na kilka cen­ty­me­trów. Głosy momen­tal­nie uci­chły, a chwilę potem Pearl otwo­rzyła gwał­tow­nie drzwi na całą sze­ro­kość.
– Co jest, do cho­lery… – wark­nęła, a na jej twa­rzy zja­wił się gry­mas nie­za­do­wo­le­nia. Dopiero po chwili się zre­flek­to­wała. – Ach, to ty. Wcze­śnie przy­szłaś.
– Mamo? – spoj­rza­łam w głąb pokoju ponad ramie­niem Pearl. – Co ty tu robisz?
Zauwa­ży­łam, że mama sie­dzi roz­parta wygod­nie na łóżku mojej przy­ja­ciółki. Na mój widok prze­cze­sała dło­nią swoje krót­kie blond włosy i powie­działa bez­tro­skim tonem:
– Przy­szłam, żeby się z tobą spo­tkać, kocha­nie.
– Ale dla­czego…
– Pearl przy­po­mniała mi, że dzi­siaj macie potań­cówkę z oka­zji Festi­walu Śniegu, więc wpadnę do cie­bie innym razem. – Po tych sło­wach mama pod­nio­sła się z łóżka, ani na chwilę nie wycho­dząc z roli ener­gicz­nej, rzut­kiej kobiety.
– Dobrze – powie­dzia­łam, kiedy zbli­żyła się do mnie i objęła mnie. Mia­łam wra­że­nie, że uścisk trwał nieco dłu­żej niż zwy­kle. Zanim zdą­ży­łam pocią­gnąć ją za język, była już za drzwiami. Poma­chała mi na odchod­nym. Biedna mama. Prak­tycz­nie ni­gdy nie miała czasu, żeby się ze mną spo­tkać. Pra­cow­nicy Cen­trum tyrali bez wytchnie­nia. Mama nie oszczę­dzała się w tej pracy. Pew­nie zresztą nie miała wiel­kiego wyboru. Do jej obo­wiąz­ków nale­żało prze­ciw­dzia­ła­nie wszel­kim powsta­niom czy bun­tom, jakie mogłyby wstrzą­snąć Ede­nem. A ponie­waż ni­gdy do żad­nych nie docho­dziło, domy­śla­łam się, że mama wyko­nuje swoją pracę wzo­rowo.
Mimo to żało­wa­łam, że nie możemy spę­dzać wię­cej czasu razem. Chcia­ła­bym się spo­ty­kać z nią czę­ściej niż tylko w piąt­kowe wie­czory. Była dla mnie naj­waż­niej­szą osobą na całym świe­cie. Tylko ją darzy­łam miło­ścią i zaufa­niem. Zawsze była dla mnie opar­ciem.
– Pearl – ode­zwa­łam się, kiedy moja mama już poszła – o czym roz­ma­wia­ły­ście?
Przy­ja­ciółka zbyła moje pyta­nie mach­nię­ciem ręki.
– Takie tam dziew­czyń­skie sprawy. Twoja mama ma super gust. Chcia­łam zało­żyć na imprezę wysoko wią­zane san­dały, ale prze­ko­nała mnie, że w srebr­nych czó­łen­kach moje nogi będą wyglą­dały na dłuż­sze.
Na potwier­dze­nie swo­ich słów Pearl wsu­nęła stopy w czó­łenka i zapre­zen­to­wała mi swoje zgrabne nogi.
– No i poda­ro­wała mi jesz­cze te kol­czyki – przy­po­mniała sobie po chwili. – Twoja mama jest naprawdę super.
Poczu­łam ukłu­cie zazdro­ści. Wola­ła­bym, żeby to mnie mama dora­dzała, jakie buty zało­żyć. I chcia­ła­bym, żeby to mnie dawała pre­zenty takiej, jak te lśniące zie­lon­kawe klej­noty, które teraz zdo­biły uszy Pearl niczym minia­tu­rowe wer­sje Oka w Cen­trum Edenu. Mamy powinny wyko­ny­wać takie miłe gesty w sto­sunku do swo­ich córek. Jasne, kiedy ją odwie­dza­łam, poświę­cała mi sporo uwagi – chciała wie­dzieć, jakie mam marze­nia; wypy­ty­wała o moje przy­ja­ciółki; inte­re­so­wała się tym, jak spę­dzam czas. Pil­no­wała, czy medy­tuję i wystar­cza­jąco odpo­czy­wam pod­czas pobytu w Aka­de­mii. Ja jed­nak marzy­łam, by od czasu do czasu poro­biła ze mną coś bar­dziej na luzie, jak kole­żanka z kole­żanką. Marzy­łam, byśmy wybrały się razem do salonu mani­cure albo na zakupy. Na to mama ni­gdy jed­nak nie znaj­do­wała czasu.
Moż­liwe, że pla­no­wała dla mnie coś wyjąt­ko­wego – coś, do czego potrzebna jej była pomoc mojej naj­lep­szej przy­ja­ciółki. Może wpa­dła na pomysł, że pod­czas naj­bliż­szych świąt zro­bimy coś tylko we dwie, i chciała, żeby Pearl pomo­gła jej dokład­nie wszystko zapla­no­wać. Na myśl o tym ogar­nęła mnie eks­cy­ta­cja. Tak, musiało cho­dzić wła­śnie o to. Zbli­żały się moje uro­dziny, a mama chciała poda­ro­wać mi jakiś wyjąt­kowy pre­zent. Cóż innego mogłoby ją skło­nić, by zamiast pójść pro­sto do wła­snej córki, spo­tkała się naj­pierw z Pearl? Nie­długo potem, kiedy zaję­łam się ukła­da­niem fry­zury przy­ja­ciółki, odkry­łam, że humor mi się popra­wił.
Pearl opła­ciła kapelę, żeby zagrała nasz ulu­biony utwór, kiedy przyj­dziemy na festi­wal. W odpo­wied­nim momen­cie cynk muzy­kom dała jedna z wysłu­gu­ją­cych się nam dziew­czyn, która liczyła, że kie­dyś dopu­ścimy ją do naszego wewnętrz­nego kręgu, co oczy­wi­ście ni­gdy nie miało się stać. Cały kam­pus ude­ko­ro­wany był sre­brzy­stym śnie­giem, który w rze­czy­wi­sto­ści two­rzyły poły­skliwe meta­liczne nano­boty uno­szące się w powie­trzu na wyso­ko­ści kolan. Nano­boty skrzyły się pięk­nie, praw­dziwy śnieg w porów­na­niu z nimi wyglą­dałby jak brudny.
Pearl, która wystro­iła się w cia­sno opi­na­jącą jej ciało biało-srebrną koronkę, wyglą­dała niczym lodowa rzeźba. Błysz­czące, nie­mal białe włosy upięła na gło­wie w wysoki kok, kilka krę­co­nych pase­mek opa­dało jej na twarz i wiło się na wyso­ko­ści policz­ków. Wszyst­kie spoj­rze­nia sku­piały się na niej, ona jed­nak na nikogo nie zwra­cała uwagi, a nawet nie spra­wiała wra­że­nie dum­nej. Wyglą­dała naj­wy­żej na lekko roz­ba­wioną; wie­dzia­łam, że lada moment może poczuć się znu­dzona. Wyła­py­wa­łam napły­wa­jące z tłumu wes­tchnie­nia zazdro­ści, ale też nie­liczne zło­śliwe komen­ta­rze.
Na początku chcia­łam wystroić się w coś super­o­djaz­do­wego, potem jed­nak uzna­łam, że naj­waż­niej­sza tej nocy będzie funk­cjo­nal­ność ubioru. Prze­cież pla­no­wa­ły­śmy ucieczkę. Inna sprawa, że Pearl naj­wy­raź­niej per­spek­tywa ta nie prze­szka­dzała się odstrze­lić na ten wie­czór. Zde­cy­do­wa­łam się na ołów­kową spód­nicę w kolo­rze rtęci i się­ga­jące ud czarne buty, spod któ­rych wyglą­dały poły­skliwe srebrne raj­stopy. Stroju dopeł­niała góra wyko­nana w cało­ści z czar­nych sztucz­nych piór – gład­kich i lśnią­cych niczym skrzy­dła kruka. Podą­ża­łam dum­nym kro­kiem tuż za Pearl. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach upa­ja­ła­bym się podzi­wem, jaki budzi­łam w innych stu­dent­kach, jed­nak dzi­siaj przez cały czas sku­pia­łam uwagę na drzwiach.
Kiedy zagrano nową pio­senkę, nagle u mojego boku jak spod ziemi wyrósł Hawk.
– Witaj, piękna – przy­wi­tał się, gła­dząc mięk­kie pióra na moim ramie­niu.
Wie­dzia­łam, że odnaj­dzie mnie, gdy tylko się poja­wię. Był zako­chany, a wszy­scy zako­chani są okrop­nie prze­wi­dy­walni. Tak łatwo nimi mani­pu­lo­wać.
Spoj­rze­nia wszyst­kich utkwione były na­dal w Pearl. Wła­śnie dostrze­gła chłop­ta­sia, któ­rego upa­trzyła sobie na ten tydzień – czy może tylko na tę godzinę – i zacią­gnęła go do stołu. Wiła się teraz wokół niego, wcho­dząc bez reszty w rolę pło­mien­nej kró­lo­wej lodu. Robiła tak wiel­kie przed­sta­wie­nie, że wzroku nie umieli ode­rwać od niej nawet Bra­cisz­ko­wie i Sio­stry. Wie­dzia­łam, że lada chwila każą jej się uspo­koić. Na razie jed­nak nikt nie inter­we­nio­wał. Pearl naprawdę była zja­wi­skowa i nie­za­leż­nie od tego, czy się ją uwiel­biało, czy też nie­na­wi­dziło, trudno było nie patrzeć.
Jed­nak Hawk naj­wy­raź­niej w ogóle jej nie zauwa­żał. Sku­piał się bez reszty na mnie.
Ide­al­nie.
Przy­cią­gnę­łam go do sie­bie i przy­war­łam do niego całym cia­łem. W pierw­szej chwili wytrzesz­czył sze­roko oczy, ale już w następ­nej się cało­wa­li­śmy. Chwy­ci­łam jego dłoń i poło­ży­łam ją tam, gdzie tego chcia­łam. Jego dotyk spra­wił mi roz­kosz, a rów­no­cze­śnie wydał się czymś cał­ko­wi­cie nie­sto­sow­nym. Bły­ska­wicz­nie ode­pchnę­łam Hawka i wyda­łam z sie­bie dźwięk, który po czę­ści brzmiał jak wyra­ża­jący obu­rze­nie pisk, po czę­ści jak krzyk prze­ra­że­nia. Krzyk był tak gło­śny, że zagłu­szył na chwilę muzykę.
Hawk z wra­że­nia otwo­rzył sze­roko usta i patrzył na mnie zdu­miony. Wyko­rzy­sta­łam ten moment, by z wycią­gnię­tymi przed sie­bie rękami odsu­nąć się od niego. Z moich ust popły­nęła płacz­liwa skarga:
– Jak mogłeś?
Rozej­rza­łam się wkoło w poszu­ki­wa­niu kogoś, kogo­kol­wiek, kto wsparłby mnie w tej chwili uda­wa­nego prze­ra­że­nia. W oka­mgnie­niu u mego boku zja­wiła się Pearl.
– Ty potwo­rze – ode­zwała się cicho, tak że usły­szeć ją mogli tylko ci sto­jący naj­bli­żej. Wie­dzia­łam, że to wystar­czy, bo plotki szybko się roz­no­szą po szkole. Pearl objęła mnie ramie­niem, jakby chciała mnie chro­nić. – Jak mogłeś jej to zro­bić?
W tym momen­cie zbli­żyła się do nas jedna z Sióstr i zaczęła dopy­ty­wać, co się stało. Pearl powie­działa jej wtedy na ucho coś, po czym Sio­stra oblała się rumień­cem. Spoj­rzała na Hawka takim wzro­kiem, jakby miała do czy­nie­nia z prze­stępcą. Chło­pak przez cały ten czas spra­wiał wra­że­nie osłu­pia­łego.
– Ależ ja nie… – wydu­kał, ale oczy­wi­ście nie dokoń­czył, bo prze­cież nie miał poję­cia, o co jest oskar­żany.
Sio­stra roz­ło­żyła na boki ramiona, tak że zie­lona tka­nina jej szaty utwo­rzyła rodzaj muru oddzie­la­ją­cego deli­katne bez­bronne dziew­częta od bru­tal­nego męż­czy­zny dybią­cego na ich nie­win­ność.
– Sio­stro – ode­zwa­łam się sła­bym gło­si­kiem – czy mogła­bym udać się do Świą­tyni? Całe to zaj­ście spra­wiło, że czuję się… zbru­kana.
Na odchod­nym zoba­czy­łam jesz­cze, jak Brat Birch kła­dzie dłoń na ramie­niu Hawka i pro­wa­dzi go w prze­ciw­nym kie­runku. Po chwili dołą­czyły do nas Lynx i Cop­per i wszyst­kie ruszy­ły­śmy ku Świą­tyni, pro­wa­dzone przez Sio­strę, która nie prze­sta­wała doda­wać mi otu­chy pogda­ki­wa­niem.
– Muszę już wra­cać – powie­działa w końcu, potrzą­sa­jąc ponuro głową. – Inne dziew­częta też potrze­bują opieki przy­zwo­itki. Pomy­śleć tylko, że coś takiego zda­rzyło się w Aka­de­mii Dębów, i to w cie­niu murów Świą­tyni! Współ­cze­śni mło­dzieńcy nie są już tacy jak kie­dyś.
Naj­chęt­niej par­sk­nę­ła­bym śmie­chem, ale udało mi się powstrzy­mać. Cóż takie zrzę­dliwe stare bab­sko może wie­dzieć na temat mło­dych męż­czyzn?
– Czy mogę was zosta­wić same w Świą­tyni? Nie będzie­cie się czuły nie­swojo? Oba­wiam się, że wszy­scy słu­dzy świą­tynni zostali na ten wie­czór odwo­łani do obsługi festi­walu. Z wyjąt­kiem, rzecz jasna, odźwier­nego.
Dokład­nie na to liczy­ły­śmy.
– Tutaj będę się czuła bez­pieczna – zapew­ni­łam naboż­nym tonem – niczym w łonie Matki Ziemi.
Nie mia­łam bla­dego poję­cia, jak zdo­ła­ły­śmy wszyst­kie zacho­wać kamienną twarz.
Sio­stra jesz­cze przez chwilę się ocią­gała z odej­ściem. Musia­łam jej wresz­cie przy­po­mnieć, że lada moment spad­nie śnieg. Dopiero wtedy zosta­wiła nas same.
Pearl przyj­rzała mi się z podzi­wem.
– Poszło jak z płatka – ucie­szyła się, strze­la­jąc pal­cami i wykrzy­wia­jąc twarz w gry­ma­sie wyraz uda­wa­nego współ­czu­cia. – Widzia­ły­ście, jaką minę zro­bił biedny Hawk? Myśli­cie, że wyrzucą go ze szkoły?
– Nie – odparła Lynx, przy­glą­da­jąc mi się zmru­żo­nymi oczami. – Po pro­stu przy­lgnie do niego ety­kietka prze­stępcy sek­su­al­nego.
Wszyst­kie nagro­dzi­ły­śmy ten pomysł śmie­chem. Kiedy jed­nak przy­po­mnia­łam sobie zdu­miony wyraz twa­rzy Hawka, ogar­nęły mnie mie­szane uczu­cia.
– Znajdźmy drzwi i wiejmy stąd – powie­dzia­łam. - Musimy się wydo­stać, zanim spad­nie śnieg. W prze­ciw­nym wypadku zosta­wimy ślady stóp.
Główna część Świą­tyni, w któ­rej wierni zbie­rali się na krót­kie codzienne nabo­żeń­stwa oraz dłu­gie coty­go­dniowe msze, nakryta była nie­bie­ską kopułą, która w pro­mie­niach słońca wyglą­dała niczym skle­pie­nie nie­bie­skie. Teraz jed­nak, po zmroku, przy­po­mi­nała raczej strop lodo­wej jaskini. Wierni zaglą­da­jący codzien­nie do Świą­tyni, ci, któ­rzy nie poświę­cili się bez reszty odda­wa­niu czci Ziemi, woleli pod­czas nabo­żeństw mieć jakiś dach nad głową.
W swo­ich naj­święt­szych czę­ściach budowla była jed­nak otwarta na niebo – były to pozba­wione dachów dzie­dzińce i roz­świe­tlone bla­skiem gwiazd sale. Kapłani twier­dzili, że naj­peł­niej cześć Ziemi można odda­wać wyłącz­nie na świe­żym powie­trzu. Ile­kroć para ludzi brała ślub, rodziło się dziecko albo ktoś w pode­szłym wieku prze­no­sił się do ocze­ku­ją­cej go po śmierci wiecz­no­ści, nale­żało udać się do Pod­nieb­nej Auli. Wła­śnie tam skie­ro­wa­ły­śmy się teraz. Sala pozba­wiona była zada­sze­nia. Nad gło­wami czło­wiek miał tutaj tylko niebo, hula­jący wiatr, a wkrótce popró­szyć miał z góry rów­nież śnieg. Dalej znaj­do­wało się kilka sal, do któ­rych zwy­kli wierni nie mieli dostępu: wewnętrzna świą­ty­nia naj­wyż­szego kapłana Brata Bir­cha, a także Kom­naty Tajem­nic, czyli labi­rynt, w któ­rym kryły się naj­więk­sze sekrety naszej reli­gii.
Zakra­dły­śmy się do Pod­nieb­nej Auli. Posu­wa­ły­śmy się zbite cia­sno w grupkę. Mimo uda­wa­nej odwagi w głębi duszy wszyst­kie się bały­śmy. W Auli ujrza­ły­śmy rzędy ławek wypo­le­ro­wa­nych przez poko­le­nia wier­nych. W naprze­ciw­le­głej ścia­nie doj­rza­łam drzwi pro­wa­dzące na zewnątrz. Nie­da­leko nich znaj­do­wała się nisza, w któ­rej krył się odźwierny. Nie dawał on teraz znaku życia, podej­rze­wa­łam, że śpi. Mia­łam nadzieję, że nie spo­strzeże, gdy wemkniemy się do pry­wat­nych kom­nat. Jeśli zorien­tuje się, że znik­nę­ły­śmy, uzna, że po pro­stu wró­ci­ły­śmy na imprezę.
– A co będzie, jeśli nas zła­pią? – zasta­no­wiła się Cop­per.
– Naj­wy­żej powiemy, że po napa­ści Hawka Yar­row uznała, że porzuci na zawsze kon­takty z męż­czy­znami i przy­wdzieje szatę Sio­stry – odparła rezo­lut­nie Pearl.
Spo­glą­da­łam na drzwi pro­wa­dzące do kom­nat, do któ­rych nikomu nie wolno było wcho­dzić. Ze zde­ner­wo­wa­nia roz­bo­lał mnie brzuch. Co mi strze­liło do głowy, że mogę tego doko­nać? Naj­chęt­niej wró­ci­ła­bym teraz na obchody festi­walu i słu­chała, jak Hawk zasy­puje mnie kom­ple­men­tami, mimo że prze­cież wcale mi na nim nie zale­żało. W tej chwili pra­gnę­łam, by moje życie wró­ciło do normy i nie gro­ziło mi żadne nie­bez­pie­czeń­stwo.
I wła­śnie wtedy usły­sza­łam, jak Pearl tym swoim gło­sem, w któ­rym pobrzmie­wała wyż­szość, pyta:
– Co, strach cię oble­ciał?
Podzia­łało to na mnie niczym czer­wona płachta na byka. Wysu­nę­łam do przodu brodę i przez zaci­śnięte zęby rzu­ci­łam:
– Idziemy.
Ruszy­łam przo­dem, wio­dąc całą naszą grupę.
Cop­per, Lynx i Pearl wbie­gły za mną do środka, powstrzy­mu­jąc śmiech.
– Nie do wiary, że tu jeste­śmy – powie­działa Cop­per, wodząc dookoła wzro­kiem. Po chwili prze­zor­nie wyko­nała Znak Nasie­nia i dodała: – Żeby­śmy tylko nie wpa­ko­wały się w tara­paty.
Spo­dzie­wa­łam się, że wnę­trze będzie miało jakiś nie­zwy­kle mistyczny cha­rak­ter, jed­nak wydało się zupeł­nie zwy­czajne. Znaj­do­wa­ły­śmy się teraz nie tyle w sali, co w dłu­gim wąskim i wiją­cym się kory­ta­rzu. Jego wnę­trze roz­świe­tlały pochod­nie, w któ­rych spa­lały się jakieś che­mi­ka­lia wyda­jące dziwną deli­katną woń. Tylko kilka razy w życiu widzia­łam na wła­sne oczy praw­dziwy ogień. W Ede­nie nie było drewna ani węgla. Nie­mal wszyst­kie mate­riały, któ­rymi się posłu­gi­wa­li­śmy, były dzie­łem ludz­kich rąk i nie ule­gały spa­le­niu. Pło­mie­nie pochodni peł­gały w hip­no­tycz­nym tańcu, rzu­ca­jąc ruchliwe dłu­gie cie­nie na ściany.
Ponie­waż prze­by­wać tu mogli wyłączni kapłani i kapłanki Świą­tyni, nie mia­ły­śmy poję­cia, jaki jest roz­kład tych pomiesz­czeń. Dla­tego, chcąc jak naj­szyb­ciej odna­leźć drzwi pro­wa­dzące na zewnątrz, roz­dzie­li­ły­śmy się na dwie grupy. Pearl skie­ro­wała się w jedną stronę, a Lynx natych­miast ruszyła jej śla­dem. Poszłam w prze­ciwną stronę, a Cop­per po chwili namy­słu dołą­czyła do przy­ja­ciółki.
Nie cier­pia­łam chwil, gdy zosta­wa­łam sama. Kiedy zabra­kło ludzi wokół, zawsze czu­łam się pusta i jed­no­wy­mia­rowa. Cza­sami dopa­dało mnie w takich momen­tach prze­ra­że­nie, cho­ciaż ni­gdy się do tego nie przy­zna­wa­łam. Powta­rza­łam sobie teraz, że prze­cież nie dzieje się nic złego, bo dziew­czyny są tuż obok. Pró­bo­wa­łam się prze­ko­nać, że tak naprawdę wcale nie jestem sama.
Kiedy zadar­łam głowę, zoba­czy­łam, że na ciem­nie­ją­cym nie­bie zaczy­nają się skrzyć pierw­sze gwiazdki. Po zewnętrz­nej stro­nie kory­ta­rza natra­fi­łam na sze­reg drzwi. Kiedy jed­nak otwie­ra­łam je kolejno, oka­zy­wało się, że to po pro­stu spar­tań­sko ume­blo­wane cele kapła­nów, z łóż­kiem, sto­li­kiem i lampą.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Okładka plus garść wieści na temat Iron and Magic

Od dawna nie zaglądaliśmy na blog Ilony Andrews, czas więc najwyższy nadrobić zaległości. A okazja ku temu jest przednia, gdyż nie dalej jak wczoraj, Ilona ujawniła wygląd okładki Iron and Magic. Przy okazji zdradziła, że jest to pierwsza część trylogii (sic!), rozpoczynająca cykl Iron Covenant. Cieszymy się, iż plany naszego ulubionego pisarskiego duetu są nadzwyczaj ambitne i wszystko wskazuje na to, że w najbliższych latach nie powinniśmy narzekać na brak pozycji spod szyldu IA. Tradycyjnie pozostaje tylko wykazywać się cierpliwością i liczyć, że weny twórczej, czasu i zdrowia Andrewsom nie zabraknie. Po kilku godzinach dowiedzieliśmy się jeszcze, że możemy również liczyć na klasyczne wydanie papierowe oraz audiobook, a każdy z tomów Iron Covenant będzie opowiadał do pewnego stopnia zamkniętą historię, tak więc podobnie jak to było w przypadku KD, nie musimy obawiać się irytujących cliffhangerów. Iron and Magic ma się skupiać na postaci Hugh, podczas gdy tom drugi będzie główni...

Podgryzamy gryzonia, czyli o chomikowaniu przekładów w jednym miejscu;-)

Zgodnie z wczorajszą zapowiedzią zaczęliśmy dzisiaj wrzucać na WP zebrane w jednym pliku nasze dotychczasowe nieoficjalne tłumaczenia. Jeżeli występowałyby jakiekolwiek problemy z dostępem, prosimy o wyrozumiałość i powiadomienie nas o zaistniałych problemach. Poszczególne posty zostały zabezpieczone dotychczasowymi hasłami używanymi na gryzoniu. Zdajemy sobie sprawę, iż stanowi to dodatkowe utrudnienie, ale ze ze względów -powiedzmy - formalnych, zmuszeni jesteśmy do zastosowania takiego rozwiązania. Pomiędzy popularyzacją czytelnictwa, czy też przybliżaniem rodzimemu czytelnikowi obcojęzycznej literatury, a nieuprawnionym rozpowszechnianiem i upublicznianiem dzieł chronionych prawami autorskimi - istnieje bardzo wąska granica. Dlatego też zmuszeni jesteśmy do ograniczenia dostępu do naszych przekładów do grona naszych znajomych, do których optymistycznie zaliczamy całą społeczność skupioną wokół SO. Stąd również liczymy na Wasze zrozumienie i uszanowanie naszej prośby o...

WUB Rozdział 1 cz. 3

Jeszcze przed wylotem mamy dla Was kolejny fragment WUB. Na następny odcinek przyjdzie poczekać nieco dłużej, gdyż najbliższa doba upłynie nam w podróży. A co się będzie działo dalej, przekonamy się dopiero na miejscu... Na razie zaś przyjemnej lektury! Pozdrawiamy i do przeczytania z drugiej strony globu;-) Spoglądał na nią teraz ze swojego miejsca po drugiej stronie kręgu z okrutną frajdą, malującą się w jego oczach. -Myślałem o tobie ostatniej nocy -wycedził, ignorując fakt, bycia w pełni ignorowanym przez nią. -Jak dobrze wiesz, myślenie o innych pozwala nam zapomnieć o własnych problemach. Myślę o tobie bardzo często -jego niespokojne, żółtawe oczy błyszczały. -Teraz… czy kiedykolwiek brałaś pod uwagę, że może chcesz, by Kopciuszek wspiął się na tę dynie i ukradł ci faceta? Może to był twój sposób na wyrwanie się. Scarlett wbiła w niego spojrzenie, ale nie odpowiedziała na tę idiotyczną teorie. Jakakolwiek reakcja tylko by go zachęciła. Marrok żerował na słabych, tak wi...