Z niezmierną przyjemnością możemy zaprosić Was na kontynuację Sweep of the Blade. Po dłuższej przerwie spowodowanej wyprawą IA do Nowego Jorku oraz natłokiem różnych innych zajęć, tudzież chorobami - Ilona podzieliła się wczoraj na swoim blogu kolejnym fragmentem historii Maud.
Mamy nadzieję, że powrót do zamku Krahr sprawi Wam tyle samo przyjemności, co nam. Pozdrawiamy!
Rozdział 8
Dzwonek przy drzwiach zadźwięczał. Arland. Wreszcie. Mieli sporo do przedyskutowania. Zamierzała zacząć od: „Leesy szpiegują twoją matkę, a tutaj możesz rzucić okiem na nagranie waszej niedawnej rozmowy.” Bazując na jej doświadczeniach z wampirami w ogólności oraz znajomości Arlanda w szczególności, zakładała, że przemówienie mu do rozumu i odwiedzenie go od zrobienia czegoś nieodwołalnego, takiego jak wykopanie Nuan Cee i jego futrzastego klanu z zamku, zajmie jej co najmniej dwadzieścia minut.
Maud sprawdziła godzinę. Po kąpieli udało się jej połączyć przez osobisty komunikator z córką. Helen i Ymanie używały właśnie swojego uroku, by skłonić kucharzy do poczęstowania ich deserem, którym objadały się teraz na tarasie jednej z zamkowych wież. Helen błagała o możliwość zostania dłużej z nową przyjaciółką. Maud zgodziła się na dodatkową godzinę. Rozmowa z córką miała miejsce dwadzieścia minut temu. Wciąż miała mnóstwo czasu, by w spokoju porozmawiać z Arlandem.
Maud zatrzymała się przed drzwiami, starając się zebrać myśli. Ale w głowie czuła zamęt. Słowa takie jak: „miłość” i „odejdę wraz z nią” nie dawały jej spokoju i rozpraszały ją. Weź się w garść. Nie jesteś jakąś zakochaną nastolatką. Masz już swoje lata, kobieto.
Dzwonek znów rozbrzmiał natarczywie. To nie mógł być Arland.
-Pokaż gościa -poleciła.
Nad drzwiami ukazał się ekran, na którym widać było stojącą przed drzwiami Karat ze skrzyżowanymi na piersi rękami i stopą wystukująca niecierpliwe staccato na podłodze.
Co znowu?
-Otwórz.
Drzwi rozsunęły się i Karat wpadła do środka.
-O co chodzi? -zapytała Maud.
-Mam pilne wieści.
-Zaczynam się zastanawiać, czy kiedykolwiek pojawiasz się z czymś innym.
Ostrożne pukanie rozeszło się po komnacie. Dźwięk dochodził z bocznych drzwi, prowadzących do przejścia pomiędzy jej sypialnią i kwaterą Arlanda. Maud przecięła pomieszczenie i otworzyła drzwi. Za nimi stał Arland. Po drodze musiał zatrzymać się w ambulatorium, bo siniaki i zadrapania na jego twarzy były już ledwo widoczne.
-Lady Maud.
-Mój lordzie Marshalu.
Dostrzegł Karat. Coś zapłonęło i zgasło w jego oczach. Maud podejrzewała, że właśnie wypaliły się resztki jego cierpliwości.
-Co tutaj robisz? -warknął. -Dlaczego zawsze cię tutaj zastaję. Nie masz nic innego do roboty, kuzynko?
Tak, to zdecydowanie musiała być jego cierpliwość.
Oczy Karat zwęziły się. -Przepraszam, czyżbym w jakiś sposób stawała na drodze twoim zamiarom? Miałeś może zamiar złożyć jakąś krępującą deklarację miłości? Okraszoną samodzielnie napisanym sonetem?
Rysy twarzy Arlanda stwardniały. -Natura moich rozmów z narzeczoną to nie twoja sprawa.
-Ktoś mógłby pomyśleć, że człowiek o twojej pozycji byłby w stanie docenić, że jego krewna stara się zapewnić bezpieczeństwo jego nie-do końca-narzeczonej.
-Człowiek o mojej pozycji byłby w stanie docenić choć odrobinę prywatności!
-Będziesz miał tyle prywatności, ile sobie tylko zażyczysz, kiedy będziesz w grobie!
Wpatrywali się w siebie nieustępliwie.
Dobra. Była świadkiem wystarczającej ilości potyczek między rodzeństwem, by wiedzieć, dokąd to wszystko prowadzi.
-Moja pani.
-Co? -rzuciła przez zaciśnięte zęby Karat.
-Pilne wieści? - przypomniała Maud.
-Wyrzuć to z siebie - wtrącił się Arland. -Im szybciej je usłyszymy, tym szybciej będziesz mogła sobie pójść.
-Przyszłam tu, by powiedzieć twojej nie-do-końca-narzeczonej -powiedziała Karat, wbijając wzrok w Arlanda- że panna młoda zaprosiła ją na „Czuwanie przy Latarni”.
Cóż, tego się nie spodziewała.
Arland zaklął.
-Kiedy? -zapytała Maud.
-Ruszamy za trzydzieści minut.
Arland zaklął ponownie. Najwyraźniej cała ta sytuacja niezbyt mu się podobała.
-Czego do jasnej cholery chcą teraz od niej? -odezwał się po chwili.
-Nie mam pojęcia -odpowiedziała Karat. -Ale musisz się tam udać, Maud. Jeżeli odmówisz…
-To będzie obraza. Wiem. Miałam coś takiego na własnym ślubie.
To był starożytny rytuał zrodzony z mitów i miłości. Tysiące lat temu pewien wampirzy rycerz wyruszył na wojnę przeciwko kosmicznym najeźdźcom. Jego narzeczona, która została okaleczona w bitwie, musiała zostać w domu. Każdego tygodnia, nie zważając na swoje rany, udawała się do świętego drzewa vala, rosnącego na szczycie góry i wieszała na jego gałęziach nową latarnię, modląc się o szczęśliwy powrót jej wybranka. Kiedy po latach cały i zdrowy rycerz wrócił na rodzinną planetę, z okien wahadłowca dostrzegł drzewo vala, jaśniejące od umieszczonych na nim latarni, stanowiących symbol oddania jego ukochanej.
![]() |
źródło:ilona-andrews.com |
Nikt nie pamiętał imion tej pary, ale niezliczona rzesza panien młodych pielgrzymowała do drzew vala, zasadzonych gdzieś w dziczy, najlepiej na jakimś wzniesieniu. Towarzyszyły im inne młode dziewczyny, zazwyczaj druhny i przyjaciółki zaproszone na przyjęcie weselne. Podróż musiała się odbyć na piechotę. Bez zbroi. Bez broni. I bez mężczyzn.
-Czy możesz ją jakoś z tego wykręcić? -zapytał Arland.
-Zwrócili się konkretnie o nią. Prośba ma pochodzić bezpośrednio od panny młodej.
-Czego od niej chcą? -zmarszczył czoło.
-Nie wiem -Karat skrzywiła się. -Drzewo panien młodych znajduje się pięć mil stąd. Jest tam dość stromo, a ścieżka jest wąska. Przez połowę drogi da się iść tylko gęsiego. Porządek orszaku jest zależny od panny młodej. Maud będzie szła pomiędzy Ondą i Seveline.
Oczywiście.
-Ja będę o trzy kobiety z przodu. Jeżeli coś się za mną wydarzy, mogę tego nawet nie zauważyć.
-Sądzisz, że mogą próbować zepchnąć ją ze szlaku? -oczy Arlanda miotały błyskawice.
-Nie zdziwiłoby mnie to.
-Dlaczego miałyby coś takiego zrobić?
Karat zamachała rękami. -Żeby zrobić ci na złość. Żeby zepsuć zaślubiny. Dla własnej przyjemności, bo są wrednymi sukami.
Maud odchrząknęła. Dwoje wampirów spojrzało na nią.
-Nic mi nie będzie -powiedziała. -Ciężko mnie załatwić. Nie tacy już próbowali i im się nie udało. A poza tym to mało prawdopodobne, by chciały mnie zrzucić ze ścieżki. Mimo wszystko jestem gościem honorowym. Jeżeli zginę, Arland może wycofać się z organizacji wesela, by mnie opłakiwać, a im zdaje się szczególnie na nim zależeć.
-Niezbyt mnie to przekonuje -stwierdziła Karat.
-Lepiej sobie radzę bez zbroi, niż one. Ale będę potrzebować drobnego wspomagania -kontynuowała Maud. Dziesięciomilowy marsz tam i z powrotem w górzystym terenie zdecydowanie zaliczał się kategorii „forsownego wysiłku”. W normalnych warunkach nie stanowiłoby to dla niej większego problemu, ale biorąc pod uwagę przez co przeszła w ciągu ostatnich kilku godzin, potrzebowała pomocy.
-Nie ma sprawy -odrzekła Karat.
Arland zacisnął zęby. Mięśnie z boku jego szczęki pulsowały. Gdyby Maud miała być wobec siebie stuprocentowo uczciwa, musiałaby przyznać, że podoba się jej to.
-O czym tak ciężko myślisz, Lordzie Marshalu?
Z wysiłkiem rozwarł szczęki. -Nic nie mogę w tej sytuacji zaradzić -odpowiedział ledwo słyszalnie. -Odmowa oznaczałaby śmiertelną obrazę. Jedyną akceptowalną wymówką mogłaby być fizyczna niezdolność do udania się w tę podróż. Ale jeżeli powiemy im, że jesteś ranna, pojawią się pytania. Przede wszystkim, jak do tego doszło? Dlaczego Dom Krahr dopuścił, by jego ludzkiemu gościowi stała się krzywda? A gdybym został zmuszony do wyjawienia prawdziwego powodu twojego obecnego stanu, pozbawilibyśmy się elementu zaskoczenia, który może dać ci jedyną przewagę w przypadku znalezienia się w niebezpieczeństwie.
Wyglądał na tak przygnębionego, że musiała coś z tym zrobić. -To nie moja jedyna przewaga -zwróciła się do niego. -Mam jeszcze swój seksowny ludzki powab.
Karat zakrztusiła się ze śmiechu.
Arland na dłuższą chwilę zamknął oczy, a potem wbił w nią lodowate spojrzenie. -Nalegam, byś podchodziła do tego poważnie.
-Nigdy nie lekceważ strategicznego wpływu rozkołysanych bioder. -Sama nie wiedziała, skąd się jej to brało, ale miała wrażenie, że kiedy raz zaczęła, nie może się powstrzymać. -Jestem przekonana, że przynajmniej część druhen uda mi się zaintrygować. Kiedy tylko poczuję się zagrożona, zgryzę zalotnie usta i zacznę nawijać na palec kosmyk włosów…
-Maud! -ryknął.
-Zdajesz sobie sprawę, że muszę tam iść -odpowiedziała mu. -Coś planują i sądzą, że albo jestem zbyt głupia, albo zbyt słaba, by stanowić realne zagrożenie. Liczą za to, że będę dla nich źródłem informacji.
-Będę trzymał wahadłowiec w pogotowiu -cieżko rzekł Arland. -Jeżeli coś się stanie…
-Wezwę cię na pomoc. A w międzyczasie byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś zajął się Helen.
-Będę miał na nią oko.
-Dziękuję.
-Ludzka kobieta udaje się na Czuwanie przy Latarni, podczas gdy mój kuzyn zajmować się będzie niańczeniem jej córki - odezwała się Karat. -Dociera teraz do mnie, dlaczego nigdy się nie zakochałam. Jestem zdecydowanie zbyt rozsądna na takie nonsensy.
oj te małpy coś paskudnego planują ...ale liczę na Maud w jej całej ludzkiej pomysłowości :)
OdpowiedzUsuńNa bank coś kombinują tylko co ech trzeba trochę poczekać Dziękuje za tłumaczenie J
OdpowiedzUsuńRany julek, jak się to fajnie zaplątuje! Nie mogę się doczekać, bo takie to fajne! mamuniaewy PS wielkie, wielkie dziekuję!
OdpowiedzUsuńTa polityka i tradycje wampirów ... Zawsze udaje się Maud w coś wmanewrować, a już myślałam że będzie jakaś deklaracja uczuć. Dzięki za przekład, pozdrawiam Barbara
OdpowiedzUsuń