Zgodnie z obietnicą z poprzednich wpisów zapraszamy do lektury (tym razem niestety już krótszego) fragmentu z Magic Triumphs.
Pokonanie drogi pomiędzy Biohazardem i Kasynem zajęło mi trzydzieści minut, które upłynęły mi głównie na wściekaniu się. Zazwyczaj widok eterycznego białego zamku, podświetlonego kolorowymi światłami i otoczonego fontannami, sprawiał, że przystawałam na moment. Pośród morza ponurych ruin i wszystkich tych praktycznych post-apokaliptycznych budowli był niepodziewaną, ale piękną deklaracją ludzkiej wytrwałości, odporności i pychy. Ale dzisiaj nic mnie to nie obchodziło. Byłam tak wkurwiona, że kiedy dotarłam do zdobnych bram, mój płaszcz był postrzępiony. Wkroczyłam do Kasyna z buzującą we mnie magią.
Pierwszy czeladnik, który mnie zobaczył, chudy dzieciak z niebieskimi włosami i kolekcją kolczyków umieszczonych w najróżniejszych miejscach, z miejsca zaczął się kłaniać, a gdy tylko wyczuł moją magię, rzucił się do ucieczki. Przecięłam główną salę, ignorując dźwięki i jaskrawe światła, bijące od automatów do gier.
![]() |
| źródło:pixabay.com |
Zdobyłam się na heroiczny wysiłek, by utrzymać nerwy na wodzy. Nic z tego, co się wydarzyło, nie było ich winą. -Znajdź kogoś, kto tu rządzi. Teraz. Proszę.
-W tej chwili szanowna pani! -Biegiem rzuciła się w kierunku schodów na wprost mnie.
Czekałam. Conlan wpatrywał się jak zahipnotyzowany w taniec świateł rozsiewanych przez automaty.
Rowena w pośpiechu schodziła po schodach z czeladniczką depczącą jej po piętach. Dzisiaj Rowena miała na sobie suknię w kolorze brązowego granatu, połyskującą przy każdym jej ruchu. W połączeniu z jej doskonałą figurą i nadzwyczaj długimi rudymi włosami -wyglądała jak żywy płomień. Na tle całej tej spowijającej ją czerwieni i brązu, jej zielone oczy wyróżniały się i w tej chwili pełne były niepokoju.
Dostrzegła Conlana i potknęła się. Czeladniczka rzuciła się do przodu i chwyciła ją, nim Rowena spadła ze schodów.
-Muszę skontaktować się z moim ojcem.
Rowena doszła do siebie na tyle, by wydobyć z siebie głos. -Proszę, chodź ze mną.
Ruszyłyśmy schodami w dół.
-Co ci się przydarzyło?
-Ojciec mi się przydarzył.
Nie pytała się już o nic więcej. Schodziłyśmy coraz niżej, zagłębiając się w trzewiach budowli, przemierzając istny labirynt pomieszczeń i wreszcie wychodząc na stajnie wampirów, gdzie w rzędach cel przebywali nieumarli z Kasyna. W ich wnętrzach tkwiły przykute do ścian naprężonymi łańcuchami wampiry i śledziły nas błyszczącymi oczami. Ich plugawa magia skażała mój umysł, niczym tłuste smugi na oknie.
-Daa phhhf! -stwierdził Conlan.
-Tak, dokładnie phhhf.


Dziękuję. Ale brązowy granat? Serio? Bo nie umiem sobie tego wyobrazić...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, dziki_chomik
Granat nie kolor tylko kamień. Są różnych kolorów, także brązowe. mamuniaewy
UsuńObraz przemawia lepiej niż tysiąc słów (ponoć;-), tak więc odpowiednie zdjęcie dołączyliśmy już pod snippetem....
UsuńO, dziękuję! I teraz rozmiem określenie, że "wyglądała jak żywy płomień". Co również potwierdza zdanie, że obraz przemawia bardziej ��
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, dziki_chomik
Dziękuję :) Świetnie, że snippety też tłumaczycie. Teraz zastanawiam się nad "daa phhhf" - czy Curran zniknął? Czy może został teleportowany tak jak Kate wcześniej w serii (przez Hugh)? I teraz dzika wyobraźnia działa! Pozdrawiam, kaska12354
OdpowiedzUsuńA może "daa phhhf" to tekst odnośnie wampirów...czyżby synek wrodził się w mamusię? Ciekawe prawda? Spekulacje to połowa zabawy ;) kaska12354
OdpowiedzUsuńZnowu tatusiek , jakby mogło być inaczej. Bardzo dziękuję, Meg
OdpowiedzUsuń