Dzisiaj kończymy rozdział dziewiąty i bynajmniej nie robimy tego w ciszy i spokoju, lecz z przytupem i w blasku eksplozji (no może z tym trochę przesadziliśmy, ale teleporty i wystrzały będą;-).
Przyjemnej lektury i udanej niedzieli!
-Jest zakochany w Ryndzie -stwierdził Leon. -Cała jego twarz jaśniała, kiedy o niej mówił.
-Zgadza się.
-Dlaczego nie ożenił się z nią? Dlaczego wybrała Briana?
-Zapewne dlatego, że Brian był głową Domu, a Olivia Charles nie postrzegała Edwarda, jako zwycięzcy w tym wyścigu. Ona była bardzo dumną osobą.
Zjechaliśmy windą do lobby.
-Kiedy staniemy się Domem, ty zostaniesz jego głową.
-Tak -i jakąż radość mi to sprawi?
-Będziemy poważnym Domem, nie? -kontynuował. -Ty jesteś Pierwszą, Catalina jest Pierwszą, Arabella pewnie też. Bern może być Wybitnym. Będziemy mieć czterech członków najwyższej magicznej rangi.
-Mhm -najwyraźniej do czegoś zmierzał.
-Zamierzasz wyjść za Szalonego Rogana? -zapytał wreszcie. -Oboje bylibyście głowami swoich Domów.
-Nie prosił mnie o rękę.
Wyszłam na zewnątrz i zmrużyłam oczy w oślepiającym słonecznym blasku.
-Może ty powinnaś oświadczyć się jemu? - naciskał Leon.
Gdyby tylko to było takie proste.
Szliśmy do mojego samochodu. Parking był zapełniony tylko w połowie. Wóz zostawiłam z boku, bo przed samym szpitalem i wjazdem na ostry dyżur wszystkie miejsca były zajęte.
-Po prostu chcesz mieć w rodzine Szalonego Rogana.
-Nie -odrzekł, spoglądając na mnie wyjątkowo poważnie. -Chcę, żebyś była szczęśliwa.
-Słucham? -zatrzymałam się
-Chcę, żebyś była szczęśliwa -powtórzył. -A on cię uszczęśliwia.
-Rogan i ja możemy nie być genetycznie dopasowani.
Leon wyglądał jak ktoś, kto wgryzł się właśnie w świeżą cytrynę. -Chodzi ci o… seks?
-Dzieci, Leonie. On jest telekinetykiem, a ja poszukującą prawdy. Nasze dzieci mogą nie być Pierwszymi. Sam widziałeś, jak Brian Sherwood do tego podchodzi.
-Czy dla Rogana ma to znaczenie?
Ostatnim razem, kiedy otwarcie o tym rozmawialiśmy, Rogan stwierdził, że mimo iż wydaje mi się, że o to nie dbam, to kiedyś będę. -Nie wiem. Powiedział, że nie…
Mój telefon zadzwonił w momencie, kiedy duża, opancerzona furgonetka wjechała na parking na wprost nas. Sejf na czterech kółkach podobny do tego, nad jakim pracowała jakiś czas temu babcia. Ten, który widziałam w naszym warsztacie, z zewnątrz wyglądał jak opancerzony wóz ochrony, zaś w środku jak limuzyna z dwudziestoma pięcioma miejscami do siedzenia. Cholera. Nie uda nam się dostać do naszego samochodu. Powrót do szpitala i zdanie się na ochronę Sherwooda, było naszą najlepszą opcją.
-Biegiem! -warknęłam i pognałam w kierunku szpitala. Leon wyprzedził mnie natychmiast, jakbym w ogóle się nie poruszała.
Magia uderzyła w podłoże przede mną. Fala uderzeniowa odrzuciła mnie do tyłu.
Pół metra przede mną pojawił się nagle mężczyzna. Miał prawie dwa i pół metra wzrostu, istna góra mięśni i był nagi. Jego skóra miała jasnoczerwony kolor. Barwę biologicznej zbroi Domu Madero. Kolos miał też twarz Dave’a Madero. Ale to nie mógł być on, bo Rogan połamał go jak wykałaczkę.
Ktoś przeteleportował go -przemknęło mi przez głowę.
Dłonie mężczyzny zacisnęły się na moich ramionach. Jednym szarpnięciem podniósł mnie do góry. Moje kości zachrzęściły.
-Dom Madero przesyła pozdrowienia, suko! -potrząsnął mną, jakbym była szmacianą lalką. -Gdzie jest twój chłopak? On skrzywdził mojego brata!
Zatem nie Dave. Frank albo Roger Madero.
-Gdzie on jest? - potrząsał mną. Zęby mi dzwoniły. -Twoja babcia kazała nam dostarczyć cię żywą. Ale nie powiedziała, że w jednym kawałku.
Tego było już dosyć. Cały stres, obawa i strach przemieniły się w rodzącą się wewnątrz mnie furię. Trzymał mnie za ramiona, ale ręce miałam wolne. Wyrzuciłam dłonie przed siebie i wbiłam się palcami w jego twarz. Ból zapłonął we mnie i pognał wzdłuż moich rąk, przekształcając się w czystą torturę. Błyskawice wystrzeliły z moich palców i zatopiły się w opancerzonej skórze.
Madero wrzeszczał.
Przywitaj się z shockerami, suczy synu!- Ktoś warczał, jak wściekłe zwierzę. Po chwili zdałam sobie sprawę, że to byłam ja.
Madero wył i po chwili padł na kolana. Trzymałam go mocno. Moje paznokcie rozorały mu skórę aż do krwi. Jego pancerz zaczynał zawodzić.
Ból był prawie niemożliwy do zniesienia.
Madero tracił oddech. Jego krzyki przerodziły się w słabe, desperackie skomlenie. Rzęził.
Przed oczami pojawiły mi się wirujące kręgi światła. Musiałam odpuścić albo zużyję całą swoją magię i zginę.
Oderwałam swoje dłonie od jego twarzy. Madero upadł u moich stóp na brzuch, drżąc konwulsyjnie.
![]() |
źródło:unsplash.com |
Cofnęłam się. Od opancerzonego samochodu biegli w naszą stronę ludzie. Cały świat kołysał się. Miałam trudności ze skupieniem wzroku. Straciłam zbyt wiele magii.
W moim polu widzenia pojawił się Leon z bronią w ręce. -Teraz?
-Teraz! -moja dłoń odnalazła Desert Eagle’a.
Leon otworzył ogień. Nie robił przerw. Nie celował. Nie oddychał. Ściągał spust raz za razem i wystrzelił osiem pocisków w, jak mi się wydawało, mniej niż sekundę.
Ośmiu ludzi upadło. Pozostało czterech. Na moment zawahali się, po czym zawrócili i ruszyli z powrotem do furgonetki.
Podniosłam pistolet, wycelowałam i strzeliłam. Uderzenie wstrząsnęło przednią lewą oponą wozu. Kolejny strzał, kolejna opona. Czterech uciekinierów odskoczyło od samochodu i pobiegło w głąb parkingu.
Wypuściłam z płuc powietrze.
Żadne z ośmiu ciał nie dawało znaków życia.
Madero leżał u moich stóp, oddychając tak ciężko, jakby miał mieć zawał serca. Udało mu się zaczerpnąć kilka haustów powietrza i jego skóra przybrała prawie normalny kolor.
-Pięciu -powiedziałam.
Leon spojrzał na mnie dzikim wzrokiem.
-Dom Baylorów będzie miał pięciu członków najwyższej magicznej rangi. To właśnie potrafisz, Leon. To jest twoja magia.
Leon wpatrywał się w osiem ciał na parkingu. -O mój Boże. O mój Boże. Oni nie żyją. Oni są martwi. Martwi.
-Tak.
Odwrócił się do mnie. -Zabiłem ich.
-Tak.
Leon zgiął się wpół i zwymiotował na asfalt.
Piękne. Nareszcie Leon wie! mamuniaewy
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem reakcja Leona jest całkiem naturalna, przynajmniej na przyszłość nie będzie zabijał z zimną krwią. No i nareszcie wie jaką magią dysponuje. Bardzo dziękuję za świetne tłumaczenie. Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego wieczoru, Meg
OdpowiedzUsuńDziekuje szkoda ze Leon nie zrobil tego na Madero tylko na asfalt . Babcia jest nieustajaca wredota chyba nie liczy na ustapienie bohaterki po jakze subtelnych pokazach milosci rodzinnej b.
OdpowiedzUsuńOj LEON tak własnie jest jak się kogoś zabije:)ponoć to mija Dziękuję:)
OdpowiedzUsuńW końcu Leon został oświecony czym dysponuje. Był w szoku, ale to chyba normalne. Sługusy babci zostali pokonani. Może w końcu da spokój Nevadzie I jej bliskim. W co raczej niestety wątpię.
OdpowiedzUsuń😎
OdpowiedzUsuńDziekuje, teraz juz pozostałe domy bedą wiedziec ze Nevada potrafi sie obronicnie musi korzystac z parasola ochronnego Rogana ,jej dom bedzie bardzo silny
OdpowiedzUsuńCzy to nie słodkie jak Leonowi leży na sercu szczęście Nevady?
OdpowiedzUsuńSzok zrozumiały, kim trzeba być by spłynęło jak po kaczce.
Dziękuje i pozdrawiam
szekla_
Ps. Wyjdzie na to, że się czepiam, ale lepiej brzmiałoby [dwa i pół metra wzrostu]
Absolutnie nie wyjdzie, bo to szczera prawda;-) Fragment już poprawiony.
UsuńCałkiem zapomniałam, że ona ma wszczepione te szokery.. no to mu dała popalić. A Leoś wreszcie dowiedział się prawdy, jaka by nie była, jego magia działa bardzo dobrze. Dziękuję za tłumaczenie, pozdrwaiam, sylwia :- )
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję ! Reakcja Leona bardzo naturalna, pamiętajmy że to nastolatek! Ale przydatny :-)
OdpowiedzUsuńAni chwili spokoju. Ale sobie świetnie poradzili. Nevada nie potrzebuje Rogana do obrony. Radzą sobie świetnie z Leonem. Biedny Leon musi sobie dużo wcześniej niż Newada poradzić z zabijaniem ludzi. Cóż niestety taką ma magię. Ale przynajmniej teraz jest jej świadomy. Bardzo mnie ciekawi czy wyjdzie na jaw kim byli ojcowie od Leona i Berna. Czy oni w ogóle wiedzą, że posiadają dzieci. Dzięki za przekład . Pozdrawiam Barbara
OdpowiedzUsuń