Po ciężkich bojach o wygospodarowanie wolnego czasu i niemałych wyrzutach sumienia związanych z kolejnymi opóźnieniami, mamy wreszcie przyjemność zaprosić Was do lektury pierwszej części rozdziału trzeciego Sweep of the Blade. Kiedy już zabraliśmy się za przekład, liczymy, że kolejne fragmenty będą pojawiać się szybciej i do końca tygodnia uda nam się opublikować całość rozdziału. Pozdrawiamy i mówimy dobranoc, bo u nas już dochodzi dwudziesta trzecia...
Kiedy tylko wysiedli z wahadłowca, młody wampirzy rycerz o ciemnokasztanowych włosach przyczepił się do Arlanda i zaczął coś hałaśliwie referować, wskazując przy tym co i rusz na tablet. Twarz Arlanda przybrała wyraz twarzy człowieka, który albo po raz piąty tego dnia miał zaatakować linie wroga, albo kogoś zabierającego się za wypełnianie zeznania podatkowego. Maszerował po blankach muru w kierunku ciężkich drzwi z kasztanowowłosym rycerzem u boku. Maud chwyciła Helen za rękę i podążyła ich śladem z resztą komitetu powitalnego za nią. Wręcz fizycznie czuła spojrzenia wbijające się w jej plecy.
Idź przed siebie. Miej oko na wszystko.
Popołudniowe słońce przyjemnie ogrzewało skórę Maud. Przypuszczała, że temperatura zbliża się do trzydziestu stopni i tylko dzięki lekkiej bryzie upał nie dawał się we znaki. Maud poczuła dziecięcą wręcz chęć wspięcia się na występ muru, zrzucenia pancerza i opalania się przez kilka godzin.
Rycerz nie przestawał wyrzucać z siebie kolejnych pytań, od czasu do czasu milknąc jedynie na chwilę, kiedy Arland wywarkiwał odpowiedzi.
-Trzeci Regiment prosi o zgodę na rozpoczęcie negocjacji z gildiami architektów w celu renowacji ich Kaplicy.
-Zgoda udzielona.
-Druga i trzecia kompania Czwartego Regimentu proszą o pozwolenie na rozstrzygnięcie sporu pomiędzy jednostkami przez zorganizowanie zawodów o miano najwaleczniejszego.
-Odmawiam. Nie będziemy rywalizować w obecności gości weselnych z innych Domów W ciągu godziny oczekuję na pełen raport dotyczący tego sporu.
-Rycerz Derit prosi o przeniesienie z Drugiego Regimentu.
-Z jakiego powodu?
-Niedających się pogodzić różnic w ocenie sytuacji z dowodzącym jednostką.
-Poinformuj rycerza Derita, że odmawiam jego prośbie i że źle zrozumiał naturę swoich stosunków z Komendant Karat. Oni nie są małżeństwem. To nie jest partnerstwo równych sobie. Komendant Karat mówi “zrób to” i rycerz Derit robi to, bo tak właśnie postepują rycerze. To nie jest skomplikowany związek i jeżeli nadal będzie miał problem z jego zrozumieniem, będzie musiał odwiesić swoją krwawą buławę i poszukać sobie innego zajęcia bardziej odpowiedniego dla jego delikatnego charakteru. Może bycie florystą, bardziej by mu pasowało.
Maud ukryła uśmiech.
Rzeźbione drzwi otworzyły się przed nimi. Przeszli przez nie do zacienionego holu. Powietrze tutaj było znacznie chłodniejsze. Wysokie okna wpuszczały do środka wąskie pasma światła, wycinając złote prostokąty na kamiennej podłodze. Cień, jasność, cień, jasność… Przypominało jej to północne skrzydło Zamku Ervan. Przez kilka ostatnich tygodni przed jej wydaleniem, przecinała takie hole, spodziewając się w każdej chwili sztyletu wbitego w plecy.
Jeden z towarzyszących jej mężczyzn obdarzył ją przerażonym spojrzeniem.
Zdała sobie sprawę, że instynktownie zmieniła chód. Przemieszczała się teraz bezszelestnie niczym zjawa, każdy jej krok był lekki i cichy. Obok niej Helen starała się ją naśladować, ale jej nogi byly zbyt krótkie i co chwila gubiła rytm.
Pomieszczenie na końcu rozdzielało sie na dwa korytarze, odchodzące na bok w ksztalcie litery Y.
Arland podniósł rękę. –Wystarczy, Rycerzu Ruin.
Kasztanowowłosy rycerz zacisnął usta, urywając w pół słowa.
Arland skręcił na prawo i gestem zaprosił ją do wejścia w korytarz. –Moja pani.
-Mój lordzie.
Szli teraz obok siebie. Rycerz Ruin i pozostała czwórka została u wejścia do korytarza. Doszli do zamkniętych drzwi na końcu przejścia. Arland pchnął je. –Wasza kwatera.
Spojrzała do środka i zamarła. Przed nią rozciągała się obszerna sypialnia. Duże łukowate okno w przeciwnej scianie ukazywało faktyczną grubość kamiennych murów, szerokich blisko na metr. Delikatne szklane ornamenty, sprawiające wrażenie tak kruchych, że mogłyby się roztrzaskać przy pierwszym podmuchu wiatru, zwisały ze scian, rozświetlając pomieszczenie łagodnym światłem.
Po lewej stronie czekało olbrzymie łoże, wystarczająco duże, by bez problemu zmieściły się na nim cztery dorosłe osoby. Łóżko przykryte było miękką, czerwoną narzutą, na której piętrzyła się sterta artystycznie ułożonych poduszek. Jego nogi wyrzeźbiono w kształcie korzeni, wezgłowie wyglądało jak pień drzewa, a baldachim wspierał się na stylizowanych gałęziach.
Podłogę przykrywał dywan, na którym drobiazgowo przedstawiono we wszelkich odcieniach purpury i bieli wampirzą rycerkę walczącą z murrem, potężnym gadem podobnym do krokodyla.
Za łóżkiem znajdowały się otwarte drzwi, zza których widać było fragment łazienki z olbrzymią kamienną wanną. Kolejne drzwi odcinały się na tle kamiennej ściany obok wejścia do łazienki.
Po prawej w kominku tak wysokim, że bez schylania się mogła do niego wejść, leżały szczapy drewna gotowe do podpalenia. Przed nim ustawiono krzesła, okalające niski stół. Największe z nich umieszczono tak, by tłem dla zasiadającego na nim był duży proporzec Domu Krahr, powieszony na ścianie obok okna i poruszający się teraz się lekko na wietrze. Maud przyjrzała się uważniej krzesłu. Tył oparcia zdobił mały herb w kształcie dwóch kłów.
To był piękny pokój, elegancki w swojej prostocie. Każdy jego szczegół stanowił idealną mieszankę funkcjonalności i estetyki. Sama nie byłaby w stanie stworzyć dla siebie lepszego wnętrza w zajeździe Diny, nawet gdyby próbowała całymi tygodniami.
-Nie.
-Czy ta kwatera ci nie odpowiada? –zapytał Arland
-Co ty wyprawiasz? -wyrzuciła przez zaciśnięte zęby.
-Pokazuje wam wasze pokoje.
-To jest pokój żony Marshala.
Arland zajrzał do pomieszczenia z wyrazem zdziwienia, malującym się na twarzy. -Tak myślisz?
Opanowała chęć uderzenia go. -Tak, tak właśnie myślę. Na ścianie wisi proporzec Domu Krahr, a przed nim znajduje się krzesło z insygniami Marshala.
Arland zamrugał i potarł dłonią policzek. -A więc faktycznie tak musi być. Cóż zrobić?
-Mój lordzie Marshalu
-Moja pani Maud?
-Nie jestem twoją żoną. Nie jestem nawet twoją narzeczoną.
-Gdzie zatem chciałabyś bym cię umieścił?
-Nie tutaj.
-Nie znam innego pomieszczenia odpowiedniego dla kobiety, którą prosiłem o rękę i która odpowiedziała mi "może".
-Nie to powiedziałam.
-Powiedziałaś "Arlandzie, przykro mi, ale teraz nie mogę za ciebie wyjść. Potrzebuję czasu do namysłu" - to był dokładny cytat. -Zapewniam cię, że moja pamięć jest dobra. A twoje słowa odcisnęły na niej swoje piętno. Czyżbym zatem źle je zinterpretował?
Otworzyła usta. Miał ją. - Nie. -To było 'może'.
-Oprócz pomieszczeń mojej matki, to jest najbezpieczniejsze miejsce w całym zamku. Przyznając wam tę kwaterę, wysłałem jasny sygnał do każdego w tym Domu. Uznaję cię za swoją narzeczoną i oczekuję, ze będziesz odpowiednio do tego statusu traktowana.
-Nie zasłużyłam na takie względy. Nie jestem twoją narzeczoną i nie posiadam należnej jej władzy.
-Kiedy ostatnio sprawdzałem, wciąż byłem Marshalem Domu Krahr - odpowiedział spokojnie. -Przyznawanie odpowiednich zaszczytów gościom jest moja prerogatywą.
Przypomniał jej właśnie, że deptała najbardziej podstawowe zasady wampirzej gościnności: każdy poddaje się prawom Domu gospodarza. Odmowa przyjęcia oferowanego jej przez Marshala pokoju równałaby się śmiertelnej obrazie. Z jego punktu widzenia, żadna inna kwatera nie mogła być jej przydzielona. Gdyby wysłał ją do pokojów gościnnych, wyglądałoby to jakby ją odprawiał. Oto kobieta, która mnie odrzuciła, przywiozłem ja tutaj, a teraz nie chce mieć z nią nic więcej do czynienia... A to postawiłoby go w złym świetle. I ją też. Przy takim rozwoju wypadków nie było wygranych.
-Czy chciałabyś, by jakaś inna kobieta zajęła ten pokój?
Nie było sensu kłamać. -Nie.
-Zatem dobrze.
-To sprawi jedynie, ze wszystko będzie jeszcze trudniejsze - stwierdziła.
-Czyżbyś nie czuła się gotowa na wyzwania?
Spojrzała na niego.
Arland wyszczerzył się w szerokim uśmiechu i podał jej klucz. To był prawdziwy klucz, ciężki, metalowy i zimny. -Te drzwi obok łazienki prowadzą do korytarza, wiodącego wprost do mojej kwatery. Tam są kolejne drzwi. Zostawiam je niezamknięte. Do zamka w drzwiach z waszej sypialni jest tylko jeden klucz i to ty go masz. Gdybyś chciała spotkać się ze mną na osobności, wystarczy ze otworzysz te drzwi i pokonasz ten korytarz -skinął jej lekko głową. -Moja pani.
Wyobraziła sobie, ze wali go tym durnym kluczem po głowie, ale obserwowało ich pięć osób.
-Dziękuje, mój lordzie -odrzekła. Włożyła w te słowa wystarczajaco dużo chłodu, by nawet najmniej lotny wampir tego nie przeoczył.
-Rozgośćcie się tutaj -powiedział i ruszył dalej korytarzem.
Helen wślizgnęła się do pokoju, upuściła swoją torbę i rzuciła się biegiem w kierunku łóżka. Wskoczyła na nie i zaczęła podskakiwać, machając przy tym swoimi drobnymi rekami.
-Wheeee!
Wheee. To by się akurat zgadzało. Przypomniała sobie, jak Dina mówiła, ze Arland odznacza się subtelnością szarżującego nosorożca. Jej siostra w ogóle go nie znała. Ona sama zresztą też nie. I dlatego właśnie powiedziała mu może.
Maud weszła do pokoju, usłyszała ledwie słyszalne kliknięcie elektronicznego zamka i zasunęła solidny metalowy rygiel, na dobre barykadując je w kwaterze Marshala.
Była gotowa na wszelkie wyzwania. Zapowiadała się zaiste piekielna wizyta. Bez względu jednak na to, co ją czekało, teraz był czas na rozpakowanie bagaży i urządzenie się tutaj.
Maud zdążyła odejść od drzwi na cztery kroki, kiedy zatrzymało ją pukanie. Może to Arland o czymś zapomniał...
Odblokowała drzwi i otworzyła je na oścież. Wampirza rycerka stała na korytarzu. Szeroka w ramionach, mocno zbudowana z grzywą błyszczących czekoladowych włosów i ubrana w pełen syntetyczny pancerz. Jej ciemne oczy wpatrywały się uważnie w Maud, sprawiając, że czuła się oceniana, mierzona i ważona.
-Nazywam się lady Alvina i jestem córką Sorena -oznajmiła. -Możesz nazywać mnie Karat. To moje bojowe miano. Jestem kuzynką Arlanda. Jego ulubioną kuzynką. A ty jesteś ludzką oszustką i naciągaczką, która odrzuciła jego oświadczyny. Myślę, że powinnyśmy porozmawiać.
Arland jest słodziutki, nie daje za wygraną. Moim zdaniem dobrze zrobił z tym kluczem, kto by się oparł. Ciekawa jestem tej rozmowy z Karat. Bardzo dziękuję za tłumaczenie oraz gratuluję zdanego egzaminu. Pozdrawiam serdecznie, Meg
OdpowiedzUsuńBardzo bardzo dziękuję . Wreszcie �� . Niezależnie od walorów innej literatury jednak Innkeeper zajmuje u mnie wyjątkowe miejsce. Bardzo się cieszę że powróciliście do tłumaczenia noweli.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Dziękuje za świetny fragment Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję za kolejny fragment. Był wspaniały. Jestem zaintrygowana kuzynką... :)
OdpowiedzUsuńDziekuje to jest to a kuzynka wsadza nos w nie swoje sprawy co moze jej wyjsc bokiem
OdpowiedzUsuńNieźle się zapowiada ten rozdział. Dziękuję
OdpowiedzUsuńdziekuje, jak widac Arland stawia ja przed faktem dokonanym, dla niego jest jego narzeczona, po prostu to do niej nie dotarło, jeszcze, ciekawa jest tez ta jego kuzynka, zobaczymy jak dalej rozwinie sie sytuacja
OdpowiedzUsuńO ho ho, będzie się działo :) Lubię tę serię za jej lekkość , biegnę do kolejnego fragmentu .
OdpowiedzUsuń