Dzisiaj kończymy rozdział ósmy WUB, gdyż wyjątkową złośliwością z naszej strony byłoby porzucenie Scarlett i Marroka w takiej, a nie innej chwili, czyli tuż przez poważną rozróbą.
Wszystkich fanów Maud uspokajamy, że IA -mimo urwania głowy z przygotowywaniem Iron and Magic do coraz bliższej premiery- znaleźli czas, by podzielić się kolejnym fragmentem SotB. Kiedy tylko my sami będziemy mieli chwilę, zajmiemy się przekładem i najdalej w poniedziałek zaprosimy Was na obiad z Ileminą.
Jutro zaś -jak na niedzielę przystało, będzie nieco spokojniej, co nie znaczy mniej interesująco, gdyż na blogu IA znaleźliśmy snippet z Diamond Fire! Miło będzie choć na moment powrócić do Nevady i Rogana...
A tymczasem pozdrawiamy i życzymy nadal przyjemnego weekendu!
Wszystkich fanów Maud uspokajamy, że IA -mimo urwania głowy z przygotowywaniem Iron and Magic do coraz bliższej premiery- znaleźli czas, by podzielić się kolejnym fragmentem SotB. Kiedy tylko my sami będziemy mieli chwilę, zajmiemy się przekładem i najdalej w poniedziałek zaprosimy Was na obiad z Ileminą.
Jutro zaś -jak na niedzielę przystało, będzie nieco spokojniej, co nie znaczy mniej interesująco, gdyż na blogu IA znaleźliśmy snippet z Diamond Fire! Miło będzie choć na moment powrócić do Nevady i Rogana...
A tymczasem pozdrawiamy i życzymy nadal przyjemnego weekendu!
Topazowe oczy zalśniły. -Po prostu nic nie mów. Twoje kłamstwa są do niczego.
Jej babcia mówiła dokładnie to samo.
-Jakie kłamstwa? -zainteresowała się Esmeralda. -Czekajcie, to my mamy coś wspólnego ze zniknięciem Dowera?
Scarlett skrzywiła się. -Tak jakby.
-Czy powinienem wiedzieć, kim jest Dower? -zapytał Avenant. -Bo nie mam pojęcia, o kim mowa.
-To gość, którego Marrok i ja zostawiliśmy związanego w bibliotece -Scarlett starała się nie patrzeć w kierunku zbliżających się wilków. -Wydaje mi się, że jego ludzie zauważyli jego zaginięcie.
Rumpelstiltskin jęknął i osunął się pod stół.
-Chłopaki - Marrok rozparł się na swoim krześle, jakby miał w poważaniu cały świat i poczęstował otaczające ich wilki standardowym skrzywieniem warg. -Czegoś potrzebujecie?
-Gdzie do kurwy nędzy jest Dower? -warknął największy z nich, Richardson.
Avenant wzruszył ramionami. -Wciąż nie mam pojęcia, kto to jest. Cały ten motłoch zdaje mi się niewyraźną mozaiką twarzy i narzekań - napił się z kartonika i westchnął. -I dlaczego nigdy nie dostajemy mleka czekoladowego?
-Wszystkie ślady wskazują na ciebie, Marrok- Richardson nachylił się nad nim. -Zawsze coś miałeś do Dowa.
-Mieliśmy pewien spór natury religijnej - zgodził się Marrok. -Mi zależało na tym, by zgnił w piekle, a on się z tym nie zgadzał.
-Gdzie on jest? -wydarł się Richardson. Jego silna dłoń chwyciła za koszulkę Marroka i pociągnęła go do góry. -Powiedz mi skurwysynu, gdzie on jest!
-Dobre wiadomości, Czerwona -spojrzenie Marroka prześlizgnęło się po niej, by po chwili skoncentrować się na wściekłej twarzy Richardsona. -Wydaje mi się, że w ogóle nie będziemy musieli się zakradać do lochów -uderzył mocno głową, miażdżąc nos trzymającego go wilka.
Na widok rozpętującego się piekła, oczy Scarlett zrobiły się okrągłe.
Wykrzyczała w panice imię Marroka, kiedy reszta wilków rzuciła się, by go zaatakować. Upadł na stół, rozrzucając na wszystkie strony tace i krzesła. Miał przeciwko sobie sześciu wrogów.
-Nie! -Scarlett ruszyła do przodu, by mu pomóc, chociaż nie miała pojęcia, jak miałaby to zrobić. Wszystkie wilki były wyszkolonymi wojownikami i conajmniej dwukrotnie przewyższały ją rozmiarem. Mimo to po prostu wiedziała, że nie może stać z boku i patrzeć jak Marrok obrywa.
Avenant padł na kolana, by uniknąć latającej owsianki. -Och, na miłość boską, to jak zadawanie się z niesfornymi dziećmi.
Zapominając, że znajdowała się obecnie w ciele dwuipółmetrowego ogra, Esmeralda starała się cichaczem umknąć z pola walki. Wskoczyła na jedną z przewróconych ław, leżących wzdłuż ściany i uderzyła głową w sufit. Złapała się za bolące miejsce, klnąc przy tym w zapomnianym wiedźmim języku. Szczęśliwie wszyscy byli zbyt zajęci, by zwracać na to uwagę.
Pomieszczenie pogrążało się w chaosie wraz z kolejnymi bójkami wybuchającymi spontanicznie w różnych miejscach stołówki. Porządkowi rozpaczliwie starali się zapanować nad więźniami, podczas gdy ci wykorzystywali nadarzającą się okazję do atakowania wszystkich w pobliżu. Trole i potwory, czarodzieje i zaklęte stworzenia wszelkiego sortu, wszyscy miotali jedzeniem i plastikowymi sztućcami, i okładali się w najlepsze. Zawyła syrena alarmu.
-Marrok! -Scarlett złapała jednego z wilków za jasne włosy i odciągnęła go do tyłu. -Przestań! Zostaw go w spokoju!
Blondwłosy wilk odwrócił się z twarzą wykrzywioną furią. Podniósł rękę i uderzył ją w twarz.
Uderzył ją!
Scarlett poleciała do tyłu, zaskoczona i obolała, z oczami pełnymi łez. Nikt nigdy jej jeszcze nie uderzył. To bolało! Facet przygotowywał się, by zdzielić ją ponownie, a ona nie wiedziała, co…
Marrok rzucił się na blondyna z obłąkańczym rykiem. Uderzył go barkiem pod żebra i zwalił na ziemię. Najlepszy wilkbolista obalił przeciwnika, jakby ten był worem mąki. Uderzyli w podłogę tak mocno, że zatrzymali się dopiero po przejechaniu trzech metrów. Kiedy znieruchomieli, Marrok siedział już na przeciwniku i okładał go pięściami.
-Skurwysynu! - rozwścieczony wbił pięść w twarz wilka. -Właśnie uderzyłeś moją Prawdziwą Miłość!
Brwi Scarlett poszybowały w górę.
Chwila, co on powiedział? Czyżby dobrze dosłyszała w tym całym zgiełku?
Facet próbował wyrwać się spod Marroka, jakby nadal miał zamiar zaatakować Scarlett. Też był zawodowym graczem i sądził, że jego jedyną szansą w starciu z Marrokiem będzie wzięcie Letty jako zakładniczki i użycie jej jako żywej tarczy. Ten sport był brutalny i praktycznie pozbawiony wszelkich zasad, tak więc prawdopodobnie zupełnie instynktownie starał się wykorzystać każdą słabość przeciwnika.
Wilk walczył, by ją dosięgnąć i drapał rozpaczliwie pazurami linoleum. Scarlett była zbyt zaskoczona, by się poruszyć… ale nie musiała uciekać. Jak by się nie starał, nie udało mu się przybliżyć do niej nawet o cal. Marrok złapał go w pół i dźwignął. Wilk zamachał bezsilnie rękami i poleciał w bok. Scarlett nie drgnęła, oddychając ciężko i wiedząc, że jest całkowicie bezpieczna.
Marrok ją chronił.
-Co, do diabła? -Richardson chwycił rękę Scarlett i przyciągnął ją do siebie. -Jesteś Prawdziwą Miłością Marroka? -wyrzucił prosto w jej twarz. -Jasny gwint, jesteś Dobra?!
-Nie, nie je… -jej protest przeszedł w krzyk, kiedy obrócił ją gwałtownie. Przywarł klatką do jej pleców, a dłoń zacisnął na gardle.
-Marrok! -ryknął. -Jesteś gotów, by powiedzieć mi, gdzie jest Dower? -jego ostre pazury zagłębiły się w jej skórze, aż się wzdrygnęła.
Marrok zamarł. Jego zazwyczaj sardoniczny wyraz twarzy zniknął. Był teraz śmiertelnie poważny. Powoli puścił blondyna, który bezwładny padł u jego stóp i wyprostował się. -Puść ją -powiedział lodowatym tonem.
-Pierdol się. Gdzie jest Dow?
-Puść ją! -tym razem to było polecenie.
-Chcesz ją odzyskać, to powiedz mi to, co chcę wiedzieć -Richardson nachylił się lekko i powąchał jej włosy. -I założę się, że bardzo chcesz ją mieć z powrotem. Jezu, nienawidzę jej rodzaju, ale muszę przyznać, że zawsze pachną tak cholernie …Dobrze -zaśmiał się z własnego dowcipu.
Oczy Marroka zwęziły się.
-Nic im nie mów -ostrzegła Scarlett. Dow wiedział za dużo. Jeżeli zostanie uwolniony, cały ich plan legnie w gruzach.
-Zamknij się! - wrzasnął Richardson. -Marrok powie mi, co chcę wiedzieć albo ta kobieta straci głowę za trzy sekundy…
Puścił ją nagle, a Scarlett poczuła falę uderzeniową, rozchodzącą się po jego ciele. Moment później zwalił się na nią całym swoim ciężarem. Słyszała, jak Marrok klnie żywiołowo, gdy uginała się pod masą Richardsona i padała na brudną podłogę.
Spojrzała w górę i zobaczyła stojącego nad nią Avenanta z metalową tacą w rękach.
-Nie wiem skąd ten pogląd, że uderzanie ludzi odwróconych plecami cieszy się tak złą sławą. Jak dla mnie to najbardziej efektywny sposób radzenia sobie z nimi -odrzucił swoją improwizowaną broń, usiadł wygodnie i wrócił do popijania mleka.
-Letty! - Marrok podbiegł i przykląkł obok niej. -Nic ci nie jest? -odrzucił na bok bezwładne ciało Richardsona i pomógł jej wstać. -Jesteś ranna? -jego palce czule dotknęły jej posiniaczonego policzka.
Jej serce poskoczyło w piersi pod wpływem tego delikatnego dotyku. -Nie, ja tylko…
Drzwi do stołówki otworzyły się z trzaskiem i do środka wpadła brygada krasnoludów w pełnym wyposażeniu AT. Z miejsca zaczęli wykrzykiwać polecenia i okładać pacjentów swoimi kopiami. Ludzie, którzy nie mieli nic wspólnego z bójką, dostawali teraz srogie baty.
Przynajmniej dwa tuziny więźniów zaczęło jak na komendę krzyczeć: -To oni! To ich wina! - wskazując jednocześnie palcami na Scarlett i Marroka.
-Okay - Letty przełknęła głośno, gdy strażnicy zbliżyli się do nich. Szybko rzuciła Avenantowi klucz Ramony i w desperacji zaczęła szeptem przekazywać instrukcje. -W nocy macie opuścić swoje cele. Pamiętajcie, Benji wróci o północy. Wy zajmiecie się głównym źródłem zasilania dziesięć minut wcześniej. My odłączymy zasilanie awaryjne. A potem spotkamy się w bibliotece. Upewnijcie się, że wszyscy się tam znajdą.
-A co teraz? -zapytał Avenant marszcząc brwi. Ciężko było powiedzieć, czy jest tak zamroczony lekami czy po prostu jej nie słuchał.
Letty miała ochotę potrząsnąć nim. -Skup się! Jeżeli zapomnisz o czymś, mamy przerąbane!
Marrok westchnął, kiedy zostali otoczeni przez uzbrojonych krasnoludów. -Gdybyś nie zauważyła, Czerwona, wydaje mi się, że już mamy przerąbane.
Komentarze
Prześlij komentarz