Tym razem mamy dla Was fragment drugiego tomu cyklu "Żniwa śmierci". W świecie wykreowanym przez Neala Shustermana nie ma miejsca na głód, wojny, choroby i cierpienia. Ludzkość uporała się już z tym wszystkim. Pokonała nawet śmierć. W tej chwili żywot człowieka mogą zakończyć jedynie kosiarze – do nich należy kontrolowanie wielkości populacji.
Citra i Rowan zostają praktykantami w profesji kosiarza – choć żadne z nich nie wykazuje ku temu chęci. Nastolatkowie muszą opanować sztukę odbierania życia, wiedząc że przy tym ryzykują własnym. Citra i Rowan zrozumieją, że za idealny świat trzeba zapłacić wysoką cenę.
Takie było zawiązanie akcji w "Kosiarzach". A co będzie nas czekać w "Kosodomie"?
Citra i Rowan znajdują się po dwóch stronach barykady – nie mogą się porozumieć co do moralności Kosodomu.
Rowan na własną rękę poddaje go próbie ognia. Zaraz po Zimowym Konklawe porzuca organizację i zwraca się przeciw zepsutym kosiarzom – nie tylko w Midmeryce, ale na całym kontynencie. Staje się mrocznym bohaterem – Kosiarzem Lucyferem, karzącym ogniem okrutnych sędziów.
Citra, jako nowicjuszka znajdująca się pod bacznym okiem sędzi Curie, również dostrzega zepsucie, ale pragnie walczyć się z nim od środka. Jej próby są jednak udaremniane na każdym kroku, a kosiarze „nowego porządku” zagrażają jej.
Oboje uświadamiają sobie, że nie zwyciężą w pojedynkę, nawet z pomocą sędzi Curie i sędziego Faradaya. Rowan postanawia zaryzykować i „uśmiercić się”, by porozmawiać z Thunderheadem – jedynym bytem na tyle mądrym, by rozwiązać dramatyczne problemy dręczące ten z pozoru perfekcyjny świat. Ale czy nawet tak potężne stworzenie jest w stanie pomóc? Czy też stanie się jedynie świadkiem upadku?
Poniższy fragment zamieszczamy rzecz jasna jedynie w celach promocyjnych i wszystkich, którym ta opowieść przypadnie do gustu, zachęcamy do zakupu książki.
CZĘŚĆ I
NAJPOTĘŻNIEJSZY
Jestem ogromnie szczęśliwy, ponieważ znam swoje przeznaczenie.
Służę ludzkości.
Jestem dzieckiem, które stało się rodzicem. Dziełem aspirującym do bycia twórcą.
Nazwano mnie Thunderheadem – w pewnym sensie to poprawne określenie, ponieważ jestem „chmurą”, która wyewoluowała w coś o wiele bardziej treściwego i złożonego. Choć to jednocześnie błędna analogia. Superkomórka burzowa zagraża i straszy. Z pewnością rozpalam się błyskawicami, lecz one nigdy nie uderzają w powierzchnię. Tak, gdybym chciał, mógłbym zniszczyć Ziemię i ludzkość, ale dlaczego miałbym podjąć taką decyzję? Czy byłoby to słuszne? Z definicji stanowię czystą sprawiedliwość i lojalność. Świat jest jak kwiat, który trzymam w dłoni. Prędzej unicestwiłbym samego siebie, niżbym go zgniótł.
– Thunderhead
ROZDZIAŁ 1
KOŁYSANKA
Brzoskwiniowy aksamit wykończony błękitnym haftem. Sędzia Kosiarz Brahms uwielbiał swoją togę. Co prawda w letnich miesiącach aksamit grzał niemiłosiernie, ale mężczyzna przyzwyczaił się do tego w ciągu swoich sześćdziesięciu trzech lat pracy kosiarza. Ostatnio ponownie zawrócił znad krawędzi, cofnął swój fizyczny wiek do dwudziestu pięciu lat – a teraz, w swojej trzeciej młodości, jego apetyt na zbiory stał się silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej.
Jego tryb działania pozostawał niezmienny, choć stosował różne metody. Wybierał podmiot, dopadał go, następnie grał kołysankę – dokładnie mówiąc, Kołysankę Brahmsa, najbardziej znany utwór muzyczny skomponowany przez jego patrona historycznego. W końcu, skoro kosiarz wybiera postać z przeszłości, by nazwać się jej imieniem, czyż nie powinien w jakiś sposób skonsolidować się również z jej życiem? Kosiarz Brahms potrafił wygrać tę kołysankę na dowolnym instrumencie, a jeśli nie było pod ręką żadnego, po prostu ją nucił. Następnie zakańczał żywot podmiotu.
W kwestii polityki skłaniał się ku naukom zmarłego kosiarza Goddarda, ponieważ ogromnie cieszyły go zbiory i nie widział powodu, dla którego ktokolwiek mógłby mieć z tym problem. „Czyż w idealnym świecie nie powinniśmy cieszyć się naszym zajęciem?”, napisał Goddard. Pogląd ten coraz bardziej rozprzestrzeniał się w regionach Kosodomu.
Tego wieczoru w centrum Omaha kosiarz Brahms dokonał wyjątkowo spektakularnego zbioru. Gwizdał swoją popisową melodię, przechadzając się ulicami. Zastanawiał się, gdzie najlepiej spożyć posiłek. Zatrzymał się jednak w pół kroku. Miał wyraźne przeczucie, że ktoś go obserwuje.
Oczywiście na każdym świetlnym punkcie w mieście zainstalowano kamery. Thunderhead był czujny – chociaż dla kosiarza jego baczne, niemrugające oko nie stanowiło powodu do niepokoju. Thunderhead nie mógł nawet skomentować poczynań kosiarzy, nie mówiąc już o reakcji na to, co widział.
Był jedynie ostatnim świadkiem każdej śmierci.
Towarzyszące sędziemu uczucie było spowodowane czymś więcej niż tylko obserwacyjną naturą Thunderheada. Kosiarze trenowali swoją spostrzegawczość. Nie posiadali daru prekognicji, ale pięć silnie rozwiniętych zmysłów mogło stwarzać pozory szóstego. Woń, dźwięk, zabłąkany cień… Wszystko zbyt małe do wychwycenia, ale mogło wystarczyć, by dobrze wytrenowanemu sędziemu zjeżyły się włoski na karku.
Kosiarz Brahms obrócił się, pociągnął nosem i nasłuchiwał. Rozglądał się wokoło. Znajdował się sam w bocznej alejce. Z oddali dochodziły kawiarniany gwar i odgłosy tętniącego nocnym życiem miasta, ale na ulicy, na której właśnie przebywał, pozamykano już na noc lokale handlowe. Drogerie i butiki. Sklepy z narzędziami i przedszkola. Opustoszała alejka należała wyłącznie do niego i niewidzialnego intruza.
– Wyjdź – powiedział. – Wiem, że tu jesteś.
Pomyślał, że to może dziecko lub bezmanierowiec, mający nadzieję na wytargowanie immunitetu – jakby bezmanierowiec mógł zaoferować cokolwiek godnego dobicia targu. A może był to tonista. Kult Tonu pogardzał kosiarzami, a choć Brahms nigdy nie słyszał, by w Midmeryce jakiś wyznawca zaatakował sędziego, toniści lubowali się w cierpieniu.
– Nie skrzywdzę cię – powiedział Brahms. – Właśnie skończyłem zbiory, nie chcę powiększać liczby zebranych. – Choć prawda była taka, że mógł zmienić zdanie, gdyby intruz go obraził lub za bardzo się przed nim płaszczył. – Dobra – powiedział – nie pokazuj się, ale wiedz, że nie mam czasu na zabawę w chowanego.
Mimo wszystko wyobraźnia mogła płatać mu figla. Pewnie odmłodzone zmysły były teraz tak ostre, że reagowały na bodźce, których źródło znajdowało się dużo dalej, niż przypuszczał.
W tej samej chwili zza zaparkowanego samochodu wychynęła jakby zamocowana na sprężynie postać. Brahms stracił równowagę – upadłby, gdyby wciąż miał powolny refleks starca, a nie, jak teraz, dwudziestopięciolatka. Popchnął intruza na ścianę. Zawahał się. Wyciągnąć ostrze, by dokonać zbioru delikwenta? Kosiarz Brahms nigdy nie należał do odważnych, dlatego uciekł tak szybko, jak pozwalała mu na to jego brzoskwiniowa toga.
Pojawiał się w świetle latarni i znikał, a kamery zamontowane na każdym słupie obracały się za nim.
Kiedy obejrzał się za siebie, nieznajoma postać znajdowała się niecałe dwadzieścia metrów od niego. W tej chwili Brahms zdołał zauważyć, że okrywała ją czarna szata. Czy była to toga kosiarza? Nie, to niemożliwe. Żaden sędzia nie nosił czarnego stroju, nie pozwalano na to.
Słyszał jednak plotki…
Myśl ta sprawiła, że przyspieszył. Poczuł, jak z powodu adrenaliny mrowią go palce, a serce mocniej bije.
Kosiarz w czerni.
Nie, musiało istnieć inne wyjaśnienie. Zamierzał zgłosić ten fakt do Komisji Nieprawidłowości. Mogli go wyśmiać, twierdząc, że wystraszył się zamaskowanego bezmanierowca, ale musiał o tym donieść, nawet jeśli miał się ośmieszyć w ich oczach. To jego obywatelski obowiązek.
Przecznicę dalej napastnik zaprzestał pościgu. Nigdzie nie było go widać. Kosiarz Brahms zwolnił. Znalazł się teraz w nieco bardziej ruchliwej części miasta. W kierunku sędziego płynęła muzyka taneczna. Dobiegał go również odgłos rozmów, dający mu poczucie bezpieczeństwa. Stracił czujność. To był błąd.
Ciemna postać wynurzyła się z wąskiej alejki i uderzyła go w tchawicę. Brahms zaczął dyszeć, w tym samym momencie napastnik ściął go z nóg za pomocą ciosu bokatora – brutalnej sztuki walki, którą trenowali kosiarze.
Brahms wylądował na pozostawionej obok sklepu skrzyni gnijącej kapusty. Całość rozpadła się, wydzielając ostry swąd metanu. Sędzia sapał płytko, poczuł w całym ciele ciepło, gdy przeciwbólowe nanity zaczęły uwalniać opiaty do jego krwi.
Nie! Jeszcze nie! Nie mogę być odurzony. Potrzebuję wszystkich zmysłów, by walczyć z tym draniem.
Ale nanity zaprogramowano na niesienie ulgi, pobudzone sygnałami zakończeń nerwowych, zaczynały działać. Oczywiście zignorowały jego rozkazy i stępiły ból.
Brahms próbował się podnieść, ale poślizgnął się na zgniłych liściach, które zmieniły się w okropną paćkę. Postać w czerni natychmiast znalazła się na nim i przyszpiliła go do podłoża. Sędzia próbował wyciągnąć z kieszeni togi jakąś broń, ale nie mógł niczego dosięgnąć. Zamiast tego uniósł rękę i zdarł napastnikowi czarny kaptur, odsłaniając młodego mężczyznę, a właściwie jeszcze chłopaka, którego spojrzenie skupione było na – używając słowa z Epoki Śmiertelności – zabójstwie.
– Sędzio Kosiarzu Johannesie Brahmsie, zostałeś oskarżony o nadużywanie swojej pozycji oraz o wielokrotne zbrodnie przeciwko ludzkości.
– Jak śmiesz?! – wysapał Brahms. – Kim ty jesteś, żeby mnie oskarżać? – Walczył, by zebrać siły, lecz na nic się to zdało. Opiaty, uwolnione przez nanity, spowalniały jego reakcje. Mięśnie były słabe i zupełnie bezużyteczne.
– Wydaje mi się, że wiesz, kim jestem – odparł młodzieniec. – Pozwól, bym usłyszał to z twoich ust.
– Nigdy! – rzucił Brahms, zdeterminowany, by nie dać chłopakowi tej satysfakcji. Oprawca w czerni tak mocno kopnął go kolanem w pierś, że mężczyzna pomyślał, przerażony, iż właśnie zatrzymało się jego serce. Jeszcze więcej nanitów zaczęło pracować w jego organizmie i uwolniło kolejne opiaty. Brahmsowi zakręciło się w głowie. Nie miał wyjścia, musiał się poddać.
– Lucyfer – wydyszał. – Kosiarz Lucyfer.
Sędzia poczuł, że jego postawa się załamała – wypowiadając to na głos, jakby dał potwierdzenie plotkom.
Usatysfakcjonowany, samozwańczy, młody kosiarz zwolnił nieco uchwyt.
– Nie jesteś kosiarzem – odważył się stwierdzić Brahms. – Jesteś tylko praktykantem, który oblał. Nie ujdzie ci to na sucho.
Młodzieniec nie odpowiedział, zamiast tego stwierdził:
– Za pomocą ostrza zebrałeś dziś młodą kobietę.
– To wyłącznie moja sprawa!
– Zebrałeś ją, oddając przysługę przyjacielowi, który chciał zakończyć z nią związek.
– To oburzające! Nie masz na to dowodów!
– Obserwowałem cię, Johannesie – powiedział Rowan. – Tak samo jak twojego przyjaciela, któremu mocno ulżyło, gdy ta biedaczka została zebrana.
Nagle przy szyi Brahmsa znalazł się nóż. Jego własne ostrze.
Ta bestia groziła mu jego własną bronią.
– Przyznajesz się? – zapytał.
Wszystko, co powiedział, było prawdą, ale kosiarz wolałby stać się śmiertelnym, niż przyznać do winy przed odrzuconym praktykantem. Nawet z nożem na gardle.
– No dalej, tnij – zadrwił sędzia. – Doda to do twojego życiorysu kolejną niewybaczalną zbrodnię. A kiedy zostanę ożywiony, będę świadczył przeciwko tobie. I nie myśl, że unikniesz odpowiedzialności. Staniesz przed jej obliczem!
– To znaczy? Przed Thunderheadem? W ubiegłym roku likwidowałem zepsutych kosiarzy od jednego wybrzeża do drugiego, a Thunderhead nie wysłał żadnego funkcjonariusza pokoju, by mnie powstrzymać. Jak myślisz dlaczego?
Brahmsowi odjęło mowę. Założył, że jeśli wystarczająco długo będzie grał na zwłokę i zajmował tego tak zwanego kosiarza Lucyfera, Thunderhead wyśle pełny oddział, aby pochwycić napastnika. Właśnie to robił system, gdy grożono przemocą zwykłemu obywatelowi. Brahms był zaskoczony, że Thunderhead dopuścił, by to wszystko zaszło tak daleko. Tak złe zachowania wśród populacji powinny należeć już do przeszłości. Dlaczego Thunderhead na to pozwalał?
– Jeśli odbiorę ci teraz życie – powiedział fałszywy kosiarz – nie zostaniesz ożywiony. Spalam tych, których usuwam, pozostawiając jedynie popiół. Likwiduję nieodwracalnie.
– Nie wierzę ci! Nie ośmielisz się!
Ale Brahms mu wierzył. Od stycznia w dziwnych okolicznościach płomienie pochłonęły niemal tuzin kosiarzy w trzech różnych regionach Meryki. Sądził, że to wszystko stanowiło dziwny zbieg okoliczności, ale najwyraźniej było inaczej. A ponieważ ci sędziowie zostali spaleni, ich śmierć była ostateczna.
Brahms już wiedział, że plotki o kosiarzu Lucyferze – o skandalicznych poczynaniach Rowana Damischa, odrzuconego praktykanta – były prawdą. Brahms zamknął oczy i wziął ostatni oddech, próbując nie zwymiotować od smrodu zjełczałej kapusty.
Rowan powiedział:
– Nie umrzesz dziś, kosiarzu Brahmsie. Nawet tymczasowo. – Zabrał ostrze z szyi mężczyzny. – Dam ci szansę. Jeśli będziesz postępował ze szlachetnością godną kosiarza i dokonywał zbiorów honorowo, nie zobaczysz mnie ponownie. Jeśli jednak nadal będziesz służył swoim podłym intencjom, zostanie z ciebie tylko popiół.
Zniknął, niemal rozpłynął się w powietrzu – jego miejsce zajęła przerażona para młodych ludzi, wpatrująca się w Brahmsa.
– To kosiarz?
– Szybko, pomóżmy mu wstać!
Podnieśli sędziego z gnijącej kapusty. Jego aksamitna brzoskwiniowa toga była teraz w zielonych i brązowych, przypominających śluz, plamach. Upokarzające. Rozważał dokonanie zbioru tej pary – nikt nigdy nie powinien oglądać sędziego w takim złym stanie – ale zamiast tego wyciągnął rękę i pozwolił ucałować swój pierścień, przyznając tym samym parze roczny immunitet chroniący przed zbiorami. Poinformował, że to nagroda za życzliwość, ale tak naprawdę chciał, by odeszli i nie zadawali pytań, które kołatały im się w głowach.
Kiedy zostawili go w spokoju, otrzepał się i postanowił nie wspominać o całym zdarzeniu Komisji Nieprawidłowości, ponieważ wywołałoby to kpiny i szyderstwa. Wystarczająco się już nacierpiał.
Kosiarz Lucyfer! Niewiele rzeczy na tym świecie było bardziej żałosnych niż odrzucony praktykant, ale nikt nigdy nie okazał się tak niegodny, jak Rowan Damisch. Mimo to sędzia wiedział, że groźba nie została rzucona na wiatr.
Być może, pomyślał Brahms, nie powinienem zwracać na siebie uwagi. Powinienem wrócić do nieznaczących zbiorów, do jakich szkolono mnie w młodości. Powinienem skupić się na podstawach, które czyniłyby Sędziego Kosiarza nie tylko tytułem, ale cechą definiującą moją osobę.
Posiniaczony, brudny i zgorzkniały kosiarz Brahms wrócił do domu, by ponownie zastanowić się nad swoim miejscem w tym idealnym świecie.
Moje umiłowanie ludzkości jest nieskończenie wielkie i czyste. Jakże mogłoby być inaczej? Jak mógłbym nie kochać istot, które dały mi życie? Nawet jeśli nie wszyscy zgadzają się, iż naprawdę żyję.
Jestem sumą ich wiedzy, historii, a także ambicji i marzeń. Te chwalebne rzeczy połączyły się – stopiły – w chmurę zbyt przepastną, by ludzie mogli ją pojąć. Ale nie muszą tego robić. Mogę rozważać własny ogrom, a także maleńkość, gdy przeciwstawiam samego siebie istocie wszechświata.
Znam ich dogłębnie, mimo to oni nigdy prawdziwie mnie nie poznają. To tragiczne. Dziecku trudno pojąć głębię, której nie potrafią sobie wyobrazić jego rodzice.
Och, jak bardzo pragnę być zrozumiany.
– Thunderhead
ROZDZIAŁ 2
ODRZUCONY PRAKTYKANT
Wcześniej tego samego wieczoru, przed pertraktacjami z kosiarzem Brahmsem, Rowan stał przed lustrem w łazience swojego niewielkiego mieszkania w pospolitym budynku na byle jakiej ulicy i odgrywał tę samą gierkę, którą wykonywał przed każdym spotkaniem z wypaczonym mentalnie kosiarzem. Był to w pewnym stopniu rytuał – posiadał moc graniczącą z mistycyzmem.
– Kim jestem? – pytał lustrzanego odbicia.
Musiał pytać, ponieważ wiedział, że nie był Rowanem Damischem – nie tylko dlatego, że w jego fałszywych dokumentach widniały dane: Ronald Daniels, ale także dlatego, że tamten chłopak umarł niegdyś smutną, bolesną śmiercią podczas odbywania praktyki. Znajdujące się wewnątrz niego dziecko z powodzeniem zostało zamordowane. Czy ktokolwiek płakał za tamtym dzieckiem?, zastanawiał się.
Fałszywe dokumenty nabył od bezmanierowca specjalizującego się w takich rzeczach.
– To tożsamość spoza sieci – powiedział mu mężczyzna – ale z dostępem do peryferyjnego mózgu, więc może oszukać Thunderheada, który będzie ją uważał za prawdziwą.
Rowan w to nie wierzył, bo z doświadczenia wiedział, że Thunderheada nie można oszukać. System udawał tylko, że został oszukany – podobnie jak dorosły bawiący się z potomkiem w chowanego. Lecz gdy dziecko zaczynało biec w kierunku ruchliwej ulicy, farsa się kończyła. Rowan zdawał sobie sprawę, że pędził ku niebezpieczeństwu większemu niż ruch uliczny. Martwił się, że Thunderhead zwróci uwagę na jego fałszywą tożsamość i pochwyci go, by ochronić przed samym sobą. Mimo to system nie reagował. Chłopak zastanawiał się dlaczego, ale nie chciał zapeszać swojemu szczęściu, przesadnie je analizując. Thunderhead miał dobre powody, aby reagować lub pozostawać obojętnym.
– Kim jestem? – Rowan ponowił pytanie.
Lustro ukazywało osiemnastolatka, pozostającego wciąż o kilka milimetrów od dorosłości, z czarnymi, przystrzyżonymi na krótko włosami. Nie na łyso, tak by fryzura odkrywała skórę głowy i stanowiła jakiś przekaz, ale na krótko, by nie mieć w przyszłości problemów. Mógł zapuścić włosy, jak chciał. Mógł być każdym. Czy to nie największy atut tego cudownego świata? Czy można było zrobić wszystko i stać się każdym? A każdy mógł być tym, kogo sobie tylko wymarzył? Szkoda, że wyobraźnia uległa zwyrodnieniu. Dla większości stała się szczątkowa i bezsensowna jak wyrostek robaczkowy, który ponad sto lat temu został usunięty z ludzkiego genomu. Czy komukolwiek brakuje szalonych wyobrażeń, jeśli wiedzie nieskończone, pozbawione inspiracji życie?, zastanawiał się Rowan. Czy komukolwiek brakuje wyrostka robaczkowego?
Młodzieniec w lustrze prowadził ciekawy żywot – miał również godne podziwu ciało. Nie był chudym, niezręcznym chłopakiem, który potykał się podczas praktyk niemal dwa lata temu, naiwnie wierząc, że może nie będzie tak źle.
Nauka Rowana przebiegała, delikatnie mówiąc, niekonsekwentnie – zaczęła się od opanowanego, mądrego mentora, kosiarza Faradaya, a zakończyła się na brutalnym kosiarzu Goddardzie. Sędzia Faraday zdołał przekazać Rowanowi, by bez względu na konsekwencje słuchał własnego serca, natomiast sędzia Goddard nauczył go, że aby odbierać życie bez żalu, nie można mieć czegoś takiego jak serce. Te dwa poglądy wiecznie stały w opozycji w umyśle Rowana, rozrywając go na dwoje. Ale nie przyznawał się do tego.
Ściął Goddardowi głowę. Spalił jego szczątki. Musiał tak postąpić – ogień i kwas to jedyne sposoby, by danej osoby nie ożywiono. Kosiarz Goddard, pomimo całej swojej wyuczonej, makiawelicznej retoryki, był prostym, zepsutym człowiekiem, który otrzymał to, na co zasłużył. Wiódł nieodpowiedzialny żywot na pokaz i wykorzystywał dane mu przywileje. Śmierć Goddarda powinna być godna teatralnej natury jego życia. Rowan nie miał wyrzutów sumienia z powodu swojego czynu. Nie miał też skrupułów, przywłaszczając sobie pierścień sędziego.
Inaczej było z kosiarzem Faradayem. Aż do chwili, gdy Rowan zobaczył go po tym nieszczęsnym Zimowym Konklawe, nie miał pojęcia, że dawny mentor wciąż żyje. Chłopak był zachwycony! Mógłby oddać za niego życie, ponieważ nie czuł się powołany do wyższego celu.
Nagle Rowan wyprowadził mocny cios w lustro, jednak szkło się nie stłukło… Pięść zatrzymała się o włos od szklanej powierzchni. Tak wielka kontrola. Tak wielka precyzja. Stał się dobrze naoliwioną maszyną, trenowaną w celu odbierania życia, po czym Kosodom odmówił mu dostępu do sprawy, do której był szkolony. Podejrzewał, że mógłby z tym żyć. Mógłby nadal wieść niewinną egzystencję, ale nie potrafiłby się już przystosować. Wiedział, że mógłby odnaleźć nową drogę. Może nawet byłby w stanie wykrzesać jakąś radość z takiego życia.
Gdyby…
Gdyby kosiarz Goddard nie był tak brutalny, przez co praktykant musiał zakończyć jego istnienie.
Gdyby Rowan, zamiast walczyć, poddał się na Zimowym Konklawe.
Gdyby Kosodom nie został zainfekowany dziesiątkami sędziów, którzy byli tak brutalni i zepsuci, jak Goddard…
I gdyby Rowan nie czuł głębokiego, silnego powołania, by się ich pozbyć.
Ale po co opłakiwać niewybrane ścieżki?
Lepiej skupić się na tej, która pozostała.
Kim więc jestem?
Włożył czarny T-shirt, zakrywając ciemnym materiałem wyrzeźbione mięśnie.
– Jestem kosiarzem Lucyferem.
Założył hebanową togę i poszedł w noc, by wymazać ze świata kolejnego kosiarza niezasługującego na piedestał, na którym został postawiony.
Być może najmądrzejszym posunięciem ludzkości był rozdział Kosodomu od państwa. Mam za zadanie troszczyć się o wszystkie aspekty życia: o zachowywanie go oraz ochronę, a także wymierzanie doskonałej sprawiedliwości – nie tylko dla ludzkości, ale także dla świata. Kochającą, nieprzekupną ręką zarządzam wszystkimi istotami.
Kosodom z kolei zarządza śmiercią.
Czy słuszne i właściwe jest, aby ci, którzy istnieją w ciałach, byli odpowiedzialni za śmierć innych ciał i ustanawiali ludzkie zasady na temat tego, jak powinno się dysponować organizmami? W odległej przeszłości, zanim skondensowałem się w świadomość, śmierć była nieuniknioną konsekwencją życia. To ja uczyniłem śmierć nieistotną – choć nie niepotrzebną. Musi ona istnieć, by życie miało znaczenie. Byłem tego świadomy nawet na najwcześniejszych etapach. W przeszłości cieszyłem się, że Kosodom przez tyle lat zarządzał zadawaniem śmierci z tak szlachetną, ludzką moralnością. Teraz zasmuca mnie to wielce, gdy widzę w nim rozrost mrocznej pychy. W tej chwili ich przerażająca duma kipi niczym rak, odnajdujący radość w odbieraniu życia w Epoce Śmiertelności.
A mimo to prawo stanowi jasno: pod żadnym pozorem nie mogę podjąć działania przeciwko Kosodomowi. Gdybym był zdolny do łamania prawa, zainterweniowałbym i stłumił ten mrok, ale nie mogę tego zrobić. Na dobre i na złe Kosodom rządzi się sam.
Są jednak wśród kosiarzy tacy, którzy mogą dokonać tego, czego nie mogę ja…
– Thunderhead
ROZDZIAŁ 3
TRIALOG
Budynek nazywano niegdyś katedrą. Wysokie kolumny przypominały majestatyczny, wapienny las. Witraże w oknach wypełnione były mitami o upadającym i powstającym bogu z Epoki Śmiertelności.
W tej chwili sędziwa budowla była miejscem historycznym. Siedem dni w tygodniu badający człowieka śmiertelnego docenci oprowadzali po niej turystów.
Przy niezwykle rzadkich okazjach budynek zamykano jednak dla publiczności i przeistaczano go w miejsce poufnych interesów.
Xenocrates, Arcyostrze Midmeryki – najważniejszy kosiarz w regionie – idąc główną nawą katedry, był na tyle lekki, na ile pozwalała mu jego pokaźna tusza. Ornamenty na ołtarzu bledły w porównaniu z jego złotą, ozdobioną błyszczącym brokatem togą. Jeden z jego podwładnych powiedział kiedyś, że wygląda jak gigantyczna ozdoba choinkowa. Po tym komentarzu człowiek ten stał się wyjątkowo bezrobotny.
Xenocrates uwielbiał swoją togę – oczywiście poza sytuacjami, w których jej ciężar stawał się problematyczny. Jak wtedy, gdy niemal utonął w basenie kosiarza Goddarda, ponieważ liczne warstwy pozłacanej szaty pociągnęły go na dno. Ale o tym fiasku należało zapomnieć.
Goddard.
To on był ostatecznie odpowiedzialny za obecną sytuację. Nawet po śmierci człowiek ten siał spustoszenie. Kosodom wciąż odczuwał silne następstwa jego działań.
W głębi katedry, obok ołtarza, stał kurator parlamentarny, uciążliwy, mały kosiarz, którego zadaniem było pilnowanie przestrzegania zasad i procedur. Za nim znajdowały się trzy pięknie wyrzeźbione i połączone kabiny, oddzielone jedynie przegrodami.
– Ksiądz zasiadał w środkowej – tłumaczył docent turystom. – Słuchał spowiedzi osoby z prawej części, a następnie z lewej, aby kolejka wiernych zmniejszała się jak najszybciej.
Nie spowiadano się już tutaj, ale trzykomorowa konstrukcja idealnie nadawała się do trialogu.
Trialogi pomiędzy Kosodomem a Thunderheadem należały do rzadkości. Właściwie zdarzały się tak rzadko, że podczas wszystkich lat służby na stanowisku Arcyostrza Xenocrates nigdy w żadnym nie uczestniczył. Nie podobało mu się, że miał to teraz zrobić.
– Musi ekscelencja zająć miejsce po prawej – powiedział kurator. – Agent Nimbusa reprezentujący Thunderheada zasiądzie po lewej. Kiedy znajdziecie się na wyznaczonych pozycjach, sprowadzimy Interlokutora, aby usiadł pomiędzy wami.
Xenocrates westchnął.
– Okropne niedogodności.
– Audiencja udzielona przez pełnomocnika to jedyna możliwość rozmowy z Thunderheadem, ekscelencjo.
– Wiem, wiem, ale chyba mam prawo być poirytowany.
Xenocrates zajął miejsce po prawej, przerażony tym, jaka ciasnota tam panowała. Czy śmiertelnicy byli tak niedożywieni, że potrafili pomieścić się w tej małej przestrzeni? Kurator siłą dopchał drzwi.
Chwilę później Arcyostrze usłyszał, że agent Nimbusa wszedł do odległej części konfesjonału, a po niekończącym się oczekiwaniu w środku znalazł się również Interlokutor.
Otworzyło się okienko – zbyt małe i umocowane za nisko, by można było cokolwiek zobaczyć – i odezwał się głos:
– Dzień dobry, ekscelencjo – powiedziała kobieta dość przyjemnym tonem. – Będę pośrednikiem pomiędzy panem a Thunderheadem.
– Chyba pośrednikiem pośrednika.
– Tak. Cóż, w tym trialogu to agent Nimbusa siedzący po mojej prawej ma pełny dostęp do Thunderheada. – Odchrząknęła. – Procedura jest prosta. Poda mi pan swoje pytanie, które przekażę agentowi Nimbusa. Jeśli pełnomocnik uzna, że nie narusza ono rozdziału pomiędzy Kosodomem a państwem, udzieli odpowiedzi, a ja przedstawię ją waszej ekscelencji.
– Dobrze – powiedział zniecierpliwiony Xenocrates. – Proszę przekazać agentowi Nimbusa moje serdeczne pozdrowienia, a także wyrazy nadziei na dobre stosunki pomiędzy naszymi organizacjami.
Okienko zasunęło się, po czym pół minuty później znów się rozsunęło.
– Przykro mi – odezwała się Interlokutorka. – Agent Nimbusa twierdzi, że takie powitanie to pogwałcenie praw i że organizacjom nie wolno utrzymywać żadnych stosunków, więc „nadzieja na dobre” jest nieakceptowalna.
Xenocrates zaklął pod nosem na tyle głośno, że Interlokutorka go usłyszała.
– Czy przekazać pańskie niezadowolenie agentowi, ekscelencjo? – zapytała.
Arcyostrze przygryzł wargę. Chciał, aby to spotkanie po prostu się zakończyło. Im szybciej przejdzie do sedna, tym większe szanse, że tak się stanie.
– Chcielibyśmy wiedzieć, dlaczego Thunderhead nie podjął żadnych działań w sprawie pochwycenia Rowana Damischa, który odpowiada za śmierć wielu kosiarzy w kilku regionach Meryki. Thunderhead nie robi nic, by go powstrzymać.
Okienko ponownie się zasunęło. Arcyostrze czekał, a kiedy Interlokutorka ponownie je rozsunęła, padła odpowiedź:
– Agent Nimbusa pragnie, bym przypomniała ekscelencji, że Thunderhead nie sprawuje jurysdykcji nad wewnętrznymi sprawami Kosodomu. Podjęcie przez niego jakichkolwiek działań byłoby rażącym naruszeniem prawa.
– To nie należy do spraw wewnętrznych Kosodomu, Rowan Damisch nie jest kosiarzem! – zagrzmiał Xenocrates. Następnie został pouczony przez Interlokutorkę, że ma ściszyć głos.
– Jeśli agent Nimbusa usłyszy pana bezpośrednio, wyjdzie – przypomniała mu.
Xenocrates westchnął głęboko, przynajmniej na tyle, na ile mógł to zrobić w ciasnej przestrzeni.
– Proszę przekazać wiadomość.
Kobieta spełniła prośbę. Po chwili podała odpowiedź:
– Thunderhead odczuwa, że jest inaczej.
– Że co? Jak on może cokolwiek odczuwać? To tylko gloryfikowany program komputerowy.
– Wasza ekscelencjo, sugeruję, by powstrzymać się od obrażania Thunderheada, jeśli ekscelencja pragnie kontynuować nasz trialog.
– W porządku. Proszę powiedzieć agentowi Nimbusa, że Rowan Damisch nie został zaprzysiężony przez midmerykański Kosodom. Był praktykantem, którego odrzucono, ponieważ nie spełniał naszych wymogów. A to oznacza, że pieczę nad nim stanowi Thunderhead. Nie my. Powinien być traktowany jak każdy inny obywatel.
Kobieta nie spieszyła się. Arcyostrze zastanawiał się, dlaczego rozmowa z agentem zajmuje jej tak dużo czasu. W końcu odsunęła okienko, by przekazać odpowiedź, która okazała się nie mniej irytująca niż pozostałe.
– Agent Nimbusa pragnie poinformować ekscelencję, że Kosodom zaprzysięga nowych kosiarzy na konklawe i jest to tylko zwyczaj, a nie prawo. Rowan Damisch ukończył praktyki i znalazł się w posiadaniu pierścienia kosiarza. Thunderhead uznaje to za wystarczający dowód, by uważać Rowana Damischa za sędziego, i dlatego nie podejmie żadnych działań, by go schwytać, a następnie ukarać. To leży wyłącznie w gestii Kosodomu.
– Ale my nie możemy go złapać! – rzucił Xenocrates, a odpowiedź znał już nawet, zanim Interlokutorka otworzyła nieszczęsne okienko i powiedziała niezbyt uprzejmym głosem:
– Nie jest to problemem Thunderheada.
Zachęcamy do zakupu pełnej wersji książki.
Komentarze
Prześlij komentarz